Komentarze do czytań – XXXII tydzień zwykły | od 8 do 14 listopada 2020 r. – Andrzej Kowalski

Andrzej Kowalski

Komentarze do czytań – XXXII tydzień zwykły 
(od 8 do 14 listopada 2020 r.)

Niedziela, 08.11.2020 r.- XII Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym

Pierwsze czytanie: Mdr 6, 12-16

W rozpoczynającym się tygodniu, danym i zadanym czasie naszego życia, zastosujmy klucz słów świętego Pawła Apostoła z Listu do Tymoteusza [2Tm 3. 16-17]: Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do kształcenia w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu. Używajmy tego klucza na co dzień, starając się zrozumieć, co Bóg w swoim Słowie chce nam powiedzieć tu i teraz. 

Wersy z Księgi Mądrości są uniwersalną zachętą do jej poznawania i pochwałą dla stosujących się do wskazań tego daru Ducha Świętego. Zacznijmy jednak nasze czytanie od początku rozdziału. Zauważymy wtedy, że natchniony autor adresuje ten rozdział szczególnie do możnych tego świata, do sprawujących władzę nad ludźmi. Warto podkreślić – nad ludźmi, gdyż tylko Bóg Wszechmogący ma władzę nad Wszechświatem.

Podstawą mądrości jest odpowiedź na pytanie: skąd przychodzę i dokąd zmierzam. Człowiek zaślepiony w swoim widzeniu praw świata, chce w swojej megalomanii panować nad innymi. Nieumiejący lub niechcący odróżnić Dobra od Zła, Prawdy od Kłamstwa chce być jak Bóg. 

Maryjo – Stolico Mądrości, prowadź nas w tych czasach dopustu Bożego.

Psalm responsoryjny: Ps 63, 2.3-4.5-6.7-8

Jak nie czcić i nie uwielbiać Słowa Bożego? Jest ono przedziwnie zawsze „tu i teraz”. Jakże pasuje do dzisiejszych czasów. Ilu z nas poczuło się zagubionymi, zagrożonymi, zdradzonymi? Zamknięte kościoły lub bardzo ograniczony do nich dostęp, sprzeczne rozporządzenia, restrykcje, izolacja. To, co nie udało się Hitlerowi i Stalinowi, udało się „zdrowotnemu terrorowi i swoistej religii zdrowia”, aby użyć jakże trafnej diagnozy Giorgio Agambena, paradoksalnie, lewicowego włoskiego filozofa.

Święty Jan od Krzyża powiedziałby, że dotknęła nas „ciemna noc”. Taką właśnie ciemną noc przeżywał król Dawid. Wkładając w ten psalm swoje zbolałe serce, dał nam lekarstwo na pokrzepienie i oczyszczenie duszy. Jest to pamięć Bożych łask i cudów w naszym życiu, nasza wdzięczność Opatrzności Bożej i pewność, że przeciwnicy Boga i tak przegrają. 

Wygląda na to, że to już nie jest tylko nasza osobista duchowa trauma. Patrząc na to, co dzieje się w kraju i na świecie, a piszę tę refleksję z pozycji człowieka mieszkającego na kontynencie amerykańskim od trzech dekad, można dojść do wniosku, że ten kryzys wiary ogarnia coraz bardziej całą ludzkość. Wiele wskazuje na to, że nadchodzi już i następny – kryzys nadziei, gdy tradycyjne prawa wymienią nowe, rewolucyjne i bezbożne rozporządzenia, gdy, nie daj Boże, dojdzie do wojny i jej skutków. A współcześni Jeremiasze wołający: „trwoga”, są lekceważeni i wyśmiewani. Czy Polska ostoi się przed tą brukselską czy światową presją? Kto stanie do jej obrony?

Ale najgorszy – kryzys miłości, przyjdzie, gdy Antychryst zapanuje nad światem. Gdy zawiodą wszystkie ludzkie sposoby ratunku, a człowiek stanie przed ostatecznym wyborem: Bóg czy szatan, wtedy tylko miłość do Boga pozwoli zachować życie duszy. Takie czasy przepowiadał Sługa Boży John Hardon, SJ (USA): jeśli nie będziemy gotowi na śmierć męczeńską za wiarę, stracimy dusze. 

Studia nad Pismem Świętym bez wzrostu miłości Boga i bliźniego, bez naśladowania Chrystusa, to zmarnowana łaska. Marny nasz los w boju ostatecznym.

Dobra pedagogika poznawania Boga z kart Biblii uczy, by po każdym jej czytaniu zapytać siebie: co nowego dowiedziałem się o Bogu? Czy teraz pragnę Go jeszcze bardziej miłować? Jak chcę Go naśladować? Wracajmy do domu Ojca, wzrastajmy, póki jeszcze czas. Zajrzyjmy do „Drogi na Górę Karmel”. Zajrzeliśmy do „jakiegoś tam” psalmu, a tu niespodzianka, jak taki „antyczny” psalm może nami także dzisiaj potrząsnąć. Takie jest Słowo Boże.

Drugie czytanie: 1 Tes 4, 13-18

Wiele wskazuje na to, że kończy się postać tego świata. Idzie nowy, o który modlimy się od dwóch tysięcy lat: Przyjdź Królestwo Twoje, bądź Wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi. Tak też myśleli nasi pierwsi bracia w wierze Chrystusowej, choć upłynęło zaledwie kilkadziesiąt lat od wniebowstąpienia Zbawiciela. Martwili się, co będzie z ich najbliższymi, którzy już odeszli do wieczności, szczególnie tymi nieochrzczonymi, gdy Chrystus powtórnie przyjdzie.

Te zmartwienia mogły być bolesne dla niektórych neofitów wywodzących się ze środowisk saduceuszów nie wierzących w zmartwychwstanie ciał. Dziś, dla wielu wokół nas, wydaje się, jakby nie było żadnego z tym problemu, po prostu już w nic nie wierzą. Zeświecczenie współczesnego świata, porzucenie wiary ojców, sprowadza świat do punktu wyjścia, do pogaństwa. Stąd wielu ludzi popada w smutek, leczy się na depresję, czy nawet popełnia samobójstwo, bo utracili wszelką nadzieję. 

Dla nas, wierzących w ciał zmartwychwstanie, zapewnienia świętego Pawła są bardzo ważne. Nasi najbliżsi zmarli zmartwychwstaną, zanim ostatnie pokolenie żyjących nie zostanie porwane do nieba. Ale i my mamy swoje zmartwienia. Co będzie z naszymi bliskimi, i nie tylko, którzy byli na bakier z wiarą? 

Choć Pismo Święte zapewnia nas o miłosierdziu Bożym, to jednak Chrystus zdecydował objawić św. siostrze Faustynie niespotykaną w przeszłości naukę o sobie, o swoim Miłosierdziu. Płynie stąd dla nas niezwykła otucha. Bóg do końca walczy o zbawienie duszy. Nawet po śmierci fizycznej człowieka. Przeczytajmy:

„Jezus: duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest Miłością i Miłosierdziem samym. 

Lecz niestety, dusza pozostaje głucha na wołanie Boże i pogrąża się jeszcze w większych ciemnościach. Jezus woła powtórnie: duszo, usłysz głos miłosiernego Ojca swego. 

Budzi się w duszy odpowiedź: nie ma już dla mnie miłosierdzia. I wpada w jeszcze większą ciemność, w pewien rodzaj rozpaczy, który daje jej pewien przedsmak piekła i czyni ją całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga. Jezus trzeci raz mówi do duszy, lecz dusza jest głucha i ślepa, poczyna się utwierdzać w zatwardziałości i rozpaczy. Wtenczas zaczynają się niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego i bez żadnej współpracy duszy daje jej Bóg swą ostateczną łaskę. Jeżeli nią wzgardzi, już ją Bóg pozostawi w stanie, w jakim sama chce być na wieki. Ta łaska wychodzi z miłosiernego Serca Jezusa i uderza światłem duszę i dusza zaczyna rozumieć wysiłek Boży, ale zwrócenie od niej zależy. Ona wie, że ta łaska dla niej ostatnia i jeżeli okaże drgnienie dobrej woli – chociażby najmniejsze – to miłosierdzie Boże dokona reszty. Tu działa wszechmoc Mojego miłosierdzia, szczęśliwa dusza, która, skorzysta z tej łaski.” (Św. Faustyna, Dzienniczek, [1486]).

Nie przekreślajmy, więc szans na zbawienie tych, którzy w naszym osądzie na to nie zasługują. Módlmy się za wszystkich. Chrystus oddał życie za wszystkich, nawet tych najgorszych. Przeto wzajemnie się pocieszajmy.

Ewangelia: Mt 25, 1-13

Jak możemy zauważyć, Kościół w tym okresie liturgicznym rozdziela głoszenie Dobrej Nadziei między dwóch Ewangelistów: w niedziele – św. Mateusz, w dni powszednie – św. Łukasz. Wspólnym motywem przewodnim tego dwugłosu jest Królestwo Boże. Ten właśnie temat jest treścią dzisiejszej ewangelicznej przypowieści o pannach roztropnych i nie roztropnych. Zwróćmy uwagę na pewną dwubiegunowość istniejącą w przypowieściach. Z jednej strony Pan Jezus mówił bardzo prostym językiem do wszystkich słuchających Go, a z drugiej, na uboczu, wyjaśniał swoim uczniom głębsze ich znaczenie. Ale też bez przypowieści nie nauczał. Pierwszym kluczem do rozumienia tych niejasności może być Przypowieść o Ziarnie. Nie każdy jest dobrą glebą. Ale skoro Bóg nie rzuca swych Słów na wiatr, bo za nimi stoi stwórcza Wola Boża, a Ona musi się wypełnić, aby człowiek nie ponosił pełnej odpowiedzialności za zaniechanie ich wypełnienia i nie musiał za to zadośćuczynić, aby oddać chwałę Stwórcy, Chrystus z miłości do tych innych „gleb” dobiera sobie, nawet z nadmiarem ufności, swoich słuchaczy. Jakich?

Właśnie dlatego drugim kluczem do zrozumienia przypowieści może być słowo „uczniowie” i nasza relacja do tego słowa: chcemy nimi być lub nie. Chcemy słuchać Syna Bożego lub nie.

Z faktu naszego przylgnięcia do Słowa Bożego możemy uważać się za uczniów. Ale czy rzeczywiście nimi jesteśmy? Czy żyjemy tym Słowem na co dzień? Czy kochamy swego Mistrza i naśladujemy Go?

Gdy tak spojrzymy na historię symbolicznych panien mądrych i głupich, spostrzeżemy od razu, które były uczniami i do których może i my się zaliczamy.

Wielu Ojców Kościoła zastanawiało się nad tą przypowieścia, szukało swoistej recepty na bycie mądrymi. Święty Grzegorz Wielki w swojej dwunastej Wielkiej Homilii, komentarzu do Ewangelii wg Św. Mateusza rozważał ten temat. Spośród wielu jej wątków warto zwrócić uwagę na dwa: czuwanie i nagroda.

Czuwanie (i modlitwa) jest zawsze niezwykle ważne. Po pierwsze, szatan ciągle krąży wokół nas, aby czymś zaatakować. Po drugie, tak wiele kłamstwa ubranego w piękno słów spływa na nas codziennie, niezauważalnie czyniąc erozję w naszej wierze i rozumieniu spraw Bożych.

Nagroda zaś, choć obiecana tym, co żyją Bogiem i dla Boga, niesie także pewne ryzyko. Gdy chcemy, aby się dopełniła w ślad za czynionymi pobożnymi uczynkami, tym samym opróżniamy nasze lampy z oliwy, która otwiera drzwi na ucztę niebieską, oliwy, której nie sprzedają kupcy w mieście, czyli świat. „Działając” w Kościele, świadomie lub podświadomie możemy oczekiwać uznania lub wyróżnienia, a nawet wynosić się nad innych, inaczej myślących czy „kochających”. 

Święty Mateusz w rozdziale szóstym swojej ewangelii przestrzega: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. (…) Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swą nagrodę. Temat ten rozwinie św. Łukasz we wtorkowej Ewangelii.

Poniedziałek, 09.11.2020 r.- Rocznica poświęcenia Bazyliki Laterańskiej

Pierwsze czytanie: Ez 47, 1-2. 8-9. 12

Warto spojrzeć na tekst pierwszego czytania z punktu widzenia naszej współczesności. Ezechiel, prorok sponiewieranego narodu w niewoli babilońskiej, jak wierzono – za odstępstwa od wiary, przekazuje braciom wygnańcom Bożą obietnicę powstania nowej Świątyni Jerozolimskiej, przyszłej chwały Izraela, siódmego cudu świata. Zniszczonej zresztą powtórnie za grzechy przyszłych pokoleń. Jest to także daleka zapowiedź Kościoła, w którym Chrystus, jako jego Głowa, jest źródłem wody żywej. Ten właśnie obraz wody wypływającej ze świątyni symbolizuje kościoły. I staje się jasne, dlaczego się je zamyka.

To liturgiczne czytanie mówi nam wiele o naszym Bogu. Bóg, który dopuszcza na swój lud bolesne konsekwencje jego świadomych grzesznych decyzji, jednocześnie nikogo nie przekreśla. Mało tego, kreśli radosną wizję przyszłości świata, która czeka na realizację. To dlatego Nieprzyjaciel robi wszystko, aby do tego nie dopuścić.

Czy przykład bardzo ograniczonego dostępu wiernych do kościołów z ostatnich miesięcy (m.in. w Polsce) lub całkowicie zamkniętego Kościoła (np. w Kanadzie) i smutne zjawisko opustoszałych świątyń po zniesieniu większości ograniczeń, nie powinny skłaniać do rachunku sumienia, czy współczesny człowiek nie sprzeniewierzył się Bogu i nie ponosi tego konsekwencji? Może więc lepiej jest modlić się o nawrócenie, nie zaś o wynalezienie cudownej szczepionki. Trzeba nam bardziej patrzeć na wyniesionego na Krzyżu Chrystusa, a nie na logo z wężami.

Psalm responsoryjny: Ps 46, 2-3. 5-6. 8-9 

Łatwo powiedzieć „nie bój się”, ale gdy walą się góry i szaleją morza, to nie ma takich, którzy się nie boją. Są tylko tacy, którzy potrafią lub nie – opanować zewnętrzne objawy strachu. Toteż nie chodzi tu psalmiście o magiczną nieustraszoność jak w naszych bajkach o Wyrwidębach i Waligórach. 

Psalmista widział Boga jakby przez mgłę, nie miał pojęcia o przyszłych wydarzeniach. A jednak dane mu Słowo Boże samoobjawiało Boga w Jego ponadczasowej dobroci, trosce o los człowieka, wszechmocy, obecności wśród swoich wybranych w świątyni. Dlatego prorok Izajasz mógł użyć określenia: „Emmanuel – Bóg z nami”.

My, mając już pełnię objawienia, poznaliśmy Boga w Chrystusie. A ten, kto poznał Chrystusa i pokochał Go, jest spokojny. Uczą nas tego tak zwani święci. Kim oni są? To ci, którzy oddali Bogu wszystko, co mieli i żyją tylko z łaski Bożej. Dlatego zawsze są szczęśliwi. Gdy cierpią, wielbią Boga za to, że mogą współcierpieć ze swoim Mistrzem. Gdy mają dostatek, cieszą się, że mają czym dzielić się z innymi. Gdy śmierć stoi za ich plecami, nie mogą doczekać się spotkania z Panem. Czerpią moc tylko z Boga. Jakże te słowa współbrzmią z szóstym rozdziałem Listu świętego Pawła do Efezjan o wdziewaniu Bożej zbroi.

Niestety, psalmista nie wiedział, że tak wielbiony przez niego „Przybytek Najwyższego” jednego dnia zostanie zniszczony. Przestrzegał o tym prorok Jeremiasz, gdy wołał: Nie ufajcie słowom kłamliwym, głoszącym: świątynia Pańska, świątynia Pańska! (Jr 7,4). Jak się okazało, Pan opuścił świątynię, gdy lud Izraela sprzeniewierzył się Jemu.

Stąd płynie nauka dla nas. Możemy powtórzyć za świętym Augustynem: niespokojne serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie, Panie. Gdy żyjemy w łasce uświęcającej, jesteśmy świątynią Ducha Świętego. Tego, kto chce zniszczyć tę świątynię, zniszczy Bóg. Pan dba też o swoją świątynię. Bez Jego zgody nic się nie dzieje. Gdy coś się dzieje, to jest to tak zwany dopust Boży. I wtedy deszcz pada na sprawiedliwych i na niesprawiedliwych. Dla jednych to kara, dla innych – okazja do wzrostu w cnotach.

Gdy wzrastamy, oznacza to, że stajemy się bardziej podobni do Chrystusa. A wtedy przychodzi nam cierpieć jak On, kochać jak On, wypełniać Wolę Ojca jak On. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Wtedy niczego się nie boję, we wszystkim pokładam nadzieję, wszystkiemu wierzę, bo Miłość nigdy nie zawodzi.

Drugie czytanie: 1 Kor 3, 9b-11.16-17

Choć święty Paweł napisał ten List prawie dwa tysiące lat temu, to czytając go dziś, możemy odnieść wrażenie, jakby został wysłany do nas wczoraj, tak jest aktualny.

Przez minione wieki Kościół przechodził przez niejedną burzę i trzęsienie ziemi. Kolejne sobory reperowały pęknięcia, wzmacniały budowlę, odkrywały zakryte czasem piękne malowidła, jakimi są Miłość i Mądrość Stwórcy. Tak powstawał gmach teologii fundamentalnej, nadrzędnej w prawie nad wszelkimi innymi zaleceniami czy instrukcjami. Przyświecała temu zawsze podstawowa prawda, której jakby syntezą jest właśnie ten fragment Listu do Koryntian: fundamentem Kościoła jest sam Chrystus i Jego nauka, my zaś tworzymy jego świątynną budowlę. Tam, gdzie Syn, tam i Ojciec. A gdzie Ojciec i Syn, tam Duch Święty. Żyjemy więc jakby w dwóch przenikających się przestrzeniach: osobistej i wspólnotowej. Gdy jesteśmy w stanie łaski uświęcającej, sami jesteśmy świątynią. Gdy grzeszymy, bezcześcimy ją. Żyjąc zaś we wspólnocie Dzieci Bożych, zaczynie Królestwa Bożego, ponosimy także odpowiedzialność za Nasz Dom – Kościół, każdy według powierzonych mu funkcji. Jeżeli więc ktoś chce podkopywać jego Fundament – Chrystusa, to ponosi także podwójną odpowiedzialność: za gorszenie maluczkich i za niszczenie Świątyni Boga. Jeśli nie ma w kimś bojaźni Bożej, tego w końcu zniszczy sam Bóg.

Ewangelia: J 2, 13-22

W tej burzliwej atmosferze, gdy Jezus wywraca stoły, kupcy podnoszą rwetes, a rejwach opanowuje przedsionki świątyni, zadziwiająco spokojne, ale pełne mocy i proroctwa są Jego słowa o Domu Ojca, o zburzeniu świątyni i o trzech dniach potrzebnych Zbawicielowi do jej odbudowy. Nie znany jeszcze powszechnie cieśla z Nazaretu, postrzegany jako rabbi-Nauczyciel, dokonuje aktu protestu, na który nikt się jeszcze nie poważył.

To nie kapłani i przełożeni świątyni zauważyli skandaliczne nieprawidłowości w funkcjonowaniu tego miejsca kultu. Arcykapłan Annasz świadomie przymykał oczy na finansowe łupiestwo pielgrzymów w nieuczciwej wymianie walut dla kupna zwierząt ofiarnych, zapewne czerpiąc z tego procederu niezłe zyski dla instytucji światynnej czy też dla siebie. Nie dziwota, że Odkupiciel był tak szybko osądzony przez niego w noc Paschalną.

Wniosek nasuwa się sam. Jeśli kapłani i hierarchia nie widzą problemów lub nie potrafią ich rozwiązać, to samo życie, a nic nie dzieje się bez Woli Bożej, zrobi to za nich. Czasem za cenę totalnego zniszczenia włącznie.

Żydzi powtarzali: Świątynia Pańska, Świątynia Pańska, jako efekt zadufania w sobie o pewności wiecznego pozostawania Jahwe w swym przybytku. Przeliczyli się.

Czy my katolicy nie popełniamy podobnego błędu, gdy powtarzamy, że siły piekielne nie przemogą Kościoła? Nie przemogą, bo Kościół to Chrystus. Ale dlaczego Pan Jezus z powątpiewaniem pyta: czy Syn Człowieczy zastanie jeszcze kogoś w wierze, gdy powtórnie przyjdzie?

Nie trzeba być ateistą czy wrogiem Kościoła, by dostrzec wiele nieprawidłowości w działalności instytucji kościelnej na świecie. Liczne afery i skandale, gorszące praktyki czy odstępstwa od prawd wiary niszczą wysiłki wiernych wyznawców Chrystusa, z takim trudem modlitewnym i ofiarnym wybłaganych łask.

Zauważmy, że Mesjasz dokonał tego dzieła oczyszczenia, chociaż doskonale wiedział jako Bóg, ile szczerych modłów swego ludu wznosi się do Nieba. Współczesne dzieło oczyszczania Kościoła dzieje się mimo wysiłków tylu dusz ofiarnych.

Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie – powiedział Jezus do faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Może się zdarzyć, że na gruzach dzisiejszego Kościoła.

Może niejeden z nas łapie się na myśleniu, że chciałby tak samo powyrzucać z Kościoła tych wszystkich, którzy są nie do zaakceptowania przez nas. Czy to nie pycha i osąd innych? Nie ma w tym Boga. W trudnych czasach, albo zwyciężą w nas miłość i cnoty, albo nienawiść i wady. Panie uczyń mnie kanałem Twojej Miłości.

Wtorek, 10.11.2020 r.

Pierwsze czytanie: Tt 2, 1-8.11-14

Jakże łatwo da się przewidzieć reakcję niejednego współczesnego odbiorcy tych słów. Znudzenie, odrzucenie i zwątpienie w sens przesłania takich treści sprzed kilku tysięcy lat. Ale czy Słowo Boże może się zestarzeć? Czytamy przecież: Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Listy Pawłowe weszły do kanonu Nowego Testamentu, bo wierzymy, że pochodzą z natchnienia Bożego. Muszą więc przemawiać do nas i dziś.

Dobre obyczaje, kochająca się rodzina są podstawą szczęśliwego życia. Zepsucie moralne, rozbite rodziny niszczą to szczęście.

Warto tu zwrócić uwagę na fragment Apokalipsy, w którym Bóg puści szatana wolno. Kardynał Henry Newman w swych „Kazaniach o Antychryście” tak o tym pisze: Gdy stanowione prawo cywilne stanie się bezbożnym prawem, wtedy Bóg pozwoli szatanowi na swobodę jego działania.

Gdy chrześcijanie wybierają takich przywódców, którzy pogłębiają demoralizację świata, gdy sami prowadzą bezbożne życie i gorszą innych, zaciągają odpowiedzialność przed Bogiem za skutki tego zła i sami je odczują na sobie, gdy relacje społeczne stoczą się na dno. Gdy pustoszeją kościoły, gdy zanikają powołania kapłańskie i zakonne, gdy młodzież masowo porzuca praktyki religijne, gdy wiara staje się „bezobjawowa”, to dojdzie do sytuacji jak w Sodomie i Gomorze, zabraknie sprawiedliwych. Wtedy Bóg powie: macie, co chcecie.

Nie wystarczy więc być tylko pobożnym. Trzeba wdziać na siebie „Bożą zbroję” i stanąć do duchowej walki, a wtedy „tak niewielu, może uczynić tak wiele”.

Psalm responsoryjny: Ps 37, 3-4. 18.23.27.29

Gdy zaczniemy czytać Stary Testament w kluczu Królestwa Bożego, natychmiast odkryjemy pedagogikę Bożą zmierzającą do uczenia ludu jak żyć, by osiągnąć to Królestwo. Księgi mądrościowe pełnią tu bezpośrednią rolę. Księga Psalmów także bogata jest w te treści. Przykładem może być właśnie Psalm 37. Czego możemy się z niego nauczyć? 

 Miej ufność w Panu. Gdy wszystko zawodzi, zostaje zawsze Bóg.

Czyń to, co dobre. Po pierwsze, nie grzeszymy, a po drugie, budujemy to Królestwo w nas i wokół nas.

Raduj się w Panu. To lekarstwo na depresję, to nadzieja na lepsze jutro.

Odstąp od złego. Nawróć się, żyj dobrem, wracaj do domu Ojca, do Kościoła, do sakramentów. To zapewni Ci życie wieczne. Bo tylko „sprawiedliwi posiądą ziemię … na wieki.

Młodzieży! Gdy nie macie wokół siebie dobrych pedagogów, stańcie się samoukami. Wasza przyjaźń z najlepszym Nauczycielem, Słowem Bożym, da Wam solidne wykształcenie na życie.

Proponuję tym, którzy jeszcze nie otworzyli się na Słowo Boże: zacznijcie najpierw czytać Księgę Syracha, Księgę Przysłów, Księgę Mądrości. Przeplatajcie te lektury psalmami. Ale spróbujcie czytać je w kluczu pytania: gdybym wiedział o tym wcześniej, czy popełniłbym wszystkie błędy swego życia? Która mądrość ostrzega mnie właśnie dzisiaj? Gdy szybko odryjesz swoją „niemądrość”, idź do Jezusa, przywołaj Go. On Ci powie, co masz robić. To Jego Ewangelia, Dobra Nowina dla Ciebie.

Dla chwilowych, złudnych korzyści, nie warto dołączać do grona zwalczających Boga i Kościół. Wiemy to na pewno, przegrają sromotnie. Czy postawilibyśmy życie na ślepego i kulawego konia, ponieważ jest tylko wystrojony w piękne kolory?!

Ewangelia: Łk 17, 7-10

Używając akademickiego określenia, możemy powiedzieć, że w dzisiejszym fragmencie Ewangelii Chrystus przeprowadził z apostołami swoiste zajęcia warsztatowe. Najpierw odwołał się do oczywistej dla tych czasów rzeczywistości – niewolnictwa. Wszyscy doskonale wiedzieli, jaką rolę do spełnienia mieli niewolnicy. Zasady funkcjonowania niewolnictwa w społeczeństwie łatwiej zrozumieć, jeśli zastosujemy swoiste porównanie niewolnictwa do wojska. Każdy wie, że generał nie zawinie rękawów i nie będzie kopał okopów za żołnierzy, ani też nie podziękuje im, że je wykopali. Stąd rozumiemy, że ten ewangeliczny właściciel niewolnika nie czuł najmniejszej potrzeby usługiwania mu. Gdy więc grupa wczuwa się w rolę pana, Nauczyciel odwraca teraz sytuację i poleca uczniom wczuć się w pozycję niewolników. I choć Ewangelista nie opowiada, co się działo dalej, możemy sobie wyobrazić, że mogło to być dla nich nieco trudniejsze. Dopiero co sprzeczali się między sobą, kto otrzyma intratną „posadkę” po lewej i po prawej stronie Króla Wszechświata. Nie myśleli być niewolnikami. Stąd słowa Pana Jezusa przy innej okazji, że teraz nie mogą jeszcze wielu spraw zrozumieć, aż otrzymają Ducha Świętego, stają się bardzo adekwatne.

To, czego Dwunastu nie pojmowało w tym momencie, to misja Mesjasza wyzwolenia świata z niewoli grzechu i szatana, odkupienie marnotrawnych dzieci Bożych za cenę śmierci na krzyżu. Potrzeba było Pięćdziesiątnicy, by już Jedenastu zostało wyzwolonych od lęku przed śmiercią i było gotowymi pójść za swym Mistrzem, dokąd wcześniej iść by nie chcieli.

I tu współczesny, światowy człowiek ma problem. Jest tak wyzwolony, że nie tylko nie śni mu się bycie czyimś niewolnikiem, ale ma siebie samego za boga. To on stanowi nowe prawa i decyduje, co jest dobre a co złe, (jakie złe, gdy wszystko staje się relatywne). To on skazuje na więzienie lub śmierć tych, co myślą i żyją inaczej niż on. Wiek XX jest świadkiem takich sytuacji, ale jeszcze nie wiemy, co niesie wiek XXI. 

Jak więc odnaleźć znaczenie pouczenia Chrystusa? Skoro znalazł się Ktoś, kto za cenę strasznej męki, z miłości do człowieka, wykupił go z wiecznego piekła, to czy nie można i nie trzeba Mu zaufać?

Jezus Chrystus, Bóg w Trójcy Jedyny, tego dokonał. On wie, co jest dla nas słuszne i zbawienne. Jego Wola, tożsama z Wolą Ojca, wszystko może. Gdy więc z dziecięcą ufnością oddamy swoją wolę Woli Bożej, to jak myślimy, dokąd zajdziemy? Do Królestwa Bożego. Poddajmy się więc tej Woli jak symboliczny niewolnik, a okażemy się stworzonymi synami Bożymi.

Środa, 11.11.2020 r.

Pierwsze czytanie: Tt 3, 1-7

Posłuszeństwo przez wieki było uważane za święte. Tak było w rodzinach, w Kościele, w królestwach, gdy nadrzędną wartością był sam Bóg. Gdy ludzie wynieśli siebie na tron najwyższej władzy, szybko osiągnęli świadomość swej nicości, mimo rozsadzającej ich pychy. Objawem deprecjacji autorytetu człowieka może być całkowita dewaluacja pojęcia posłuszeństwa drugiemu człowiekowi, zastępowana często już tylko terrorem społeczno-politycznym. Krnąbrne dzieci, samowolni duchowni szukający wsparcia w bezbożnych mediach, skorumpowani urzędnicy, lekarze, prawnicy, politycy …

Apostoł narodów poucza swego ucznia Tytusa, czym jest prawdziwe posłuszeństwo. W tym opisie możemy rozpoznać Miłosiernego Boga jako wzór do naśladowania. Bycie posłusznym Ojcu Najwyższemu rozwija ochronny parasol nad wszystkimi. Wiemy dobrze, co działo się w antycznej przeszłości: dzieci składane bożkom w ofierze, kultyczna prostytucja. Znamy dobrze historie podpitego Heroda, podnieconego tańcem młodej dziewczyny, ofiarującego jej połowę królestwa, która mimo to pragnęła jedynie głowy Jana Chrzciciela.

Bóg nie skończył jeszcze historii Zbawienia. Odkupienie to jeszcze nie wszystko. Stworzyciel chce naszego powrotu do Edenu jako odnowionego Adama, bogatszego o doświadczenia „błogosławionej winy”.

Psalm responsoryjny: Ps 23, 1b-3a.3b-4.5.6

Psalm ten może być kolejnym lekarstwem na dzisiejsze czasy. Na każde czasy. Bardzo trafnie zdiagnozował je znany już nam, Giorgio Agamben, jako „terror zdrowotny i swoistą religię zdrowia”. Zredukowanie człowieka do poziomu biologicznego bezpieczeństwa przez wykreowanie światowego strachu o życie, gdy nie ucichły jeszcze hasła innej paniki – zmian klimatycznych, nosi znamiona globalnej manipulacji. Oczywiście, nie miejsce tu na rozwijanie tych tematów. Ale skoro Słowo Boże jest zawsze aktualne, to jak może ono nam pomóc właśnie dziś? Lęk i zwątpienie w swej istocie nie pochodzą od Boga, pochodzą od szatana. Budzą się w naszej psychice na bazie przeżytych doświadczeń, wyobraźni, oglądanych filmów. Można je łatwo dozować. Często na irracjonalność nie wystarcza krytyczny rozum. Potrzeba wtedy silniejszego lekarstwa, Boskiego lekarstwa. Może nim być właśnie Psalm 23. Bo albo wierzymy w Boga i Bogu, albo nasza wiara to tylko „zabobon”. 

Co to znaczy wierzyć Bogu i w Boga? To znaczy zgadzać sie na Wolę Bożą i żyć nią. Jak bardzo może nam brakuje po poznawaniu Chrystusa, drugiego kroku, miłości Boga i człowieka. W miłości nie ma strachu. I jak tu naśladować Chrystusa, gdy budzą się w nas upiory. Powtarzajmy więc nieustannie: Pan moim Pasterzem, nie boję sie niczego.

Ewangelia: Łk 17, 11-19

Znamy tę historię – cud uzdrowienia dziesięciu trędowatych i niewdzięczność dziewięciu z nich. Tak się tym może obruszamy, utwierdzeni w przekonaniu, że my byśmy tak nie postąpili, że idąc dalej w tym myśleniu, sami prosimy o uzdrowienie naszych bolączek, obiecując wdzięczność i uwielbienie Boga. Znaczenie tej historii, jak zwykle w przypowieściach, sięga głębiej. Rodzi się, bowiem pytanie: jeśli tak bardzo jesteśmy gotowi dziękować Bogu i wielbić Go za wszystko, to czy nie chcielibyśmy też składać Bogu dziękczynienia i uwielbienia za łaski, które otrzymali inni, ale nie oddali Dawcy Wszechrzeczy należnej za nie chwały? Nazywa się to zadośćuczynieniem. 

Wiemy, że Słowo Boże nie wraca do Stwórcy, zanim nie wypełni swego dzieła, zanim chwała nie popłynie do swego Źródła.

Myślimy, że tą misją ma być jakiś oczywisty cud, że coś się musi dokonać w naszym życiu. Wielu często niczego nie dostrzega przez długie lata, aż się nie obejrzą za siebie, nie powiążą różnych wydarzeń ze swej przeszłości w logiczny ciąg przyczyn i skutków. Szczęśliwi, gdy odkryją, że nad wszystkim czuwała Wola Boża. Wtedy nawracają się, wielbią swego Ojca w Niebie za Jego Miłosierdzie i Opatrzność, „padają na twarz u Jego nóg i dziękują Mu”. Dopóki chwała nie wróci do Wszechmogącego, dzieło jest niedokończone. Jego dopełnienia trzeba dłużnikowi czasem spłacać w czyśćcu.

A co z tymi, którzy wybrali zatracenie? Jak tu zabłyśnie Chwała Pańska? Powiemy: Chrystus za nich złożył ofiarę przebłagalną na krzyżu. Tak, to prawda. Gdy Chrystus konał na krzyżu, przeżywał podwójną mękę. Jedna męka, to niewyobrażalny ból diabelsko skatowanego człowieka. Druga, to nieogarnione cierpienie Miłości, która przegrywa z wolną wolą człowieka wybierającego wieczne potępienie. Ale tu jest właśnie ukryty głębszy sens tej przypowieści, nie jedyny zresztą. Bóg pyta miłujące Go dusze, która chce stać się duszą ofiarną, aby z miłości ulżyć swemu Zbawicielowi w Jego Męce Krzyżowej, żyć i modlić się w intencji zadośćuczynienia za wszystkich niewdzięcznych i potępionych. Wtedy chwała wraca nie tylko do Ojca, ale też otacza w Niebie dusze ofiarne.

Czwartek, 12.11.2020 r.

Pierwsze czytanie: Flm 7-20

Dzisiejszy fragment Listu świętego Pawła Apostoła do Filemona jest pośrednio hymnem uwielbienia Opatrzności Bożej. Bo cóż to za przypadek! Apostoł Narodów nawrócił kiedyś bogatego poganina Filemona, obywatela Efezu. Przyjęcie chrztu przez niego przyniosło widocznie tak piękne owoce, że Apostoł Paweł zamknął go w swoim sercu i pamięci na zawsze. Mijają lata, święty Paweł przebywa w więzieniu w Rzymie. Pośród wielu współwięźniów odkrywa zbiegłego niewolnika Onezyma, którego właścicielem jest właśnie Filemon. Onezyma czeka wypalenie na czole piętna – liter „FGV” (fugitivus, czyli „zbieg”) i zakucie żelaznej obręczy na szyi na resztę jego życia. Pawłowi udaje się otworzyć serce zbiega na wiarę i miłość do Chrystusa. Za tak przemienionym człowiekiem święty Paweł wstawia się listem do Filemona jak za swoim dzieckiem, aby ten Boży dłużnik przyjął Onezyma z powrotem już jako swojego brata w Chrystusie. Na tamte czasy była to rewolucja – traktować niewolnika tak jak członka rodziny.

Apostoł Paweł nie wywołał powstania jak Spartakus. Unaocznił tylko, że u Chrystusa nie ma już Greka czy Żyda, wolnego czy niewolnika, wszyscy jesteśmy jedno. Gdyby inni mieli takie przekonania, nie byłoby już handlu niewolnikami czy rasizmu. Ale kto chce słuchać Boga ponad swój interes?!

Psalm responsoryjny: Ps 146, 6c-7.8-9a.9b-10

Czytane dzisiaj wersy Psalmu 146 koncentrują się na formie hymnu uwielbienia Boga, wyliczając Jego zbawcze dzieła. Słowa te mogą być światłem rozjaśniającym mroki naszej duszy czy czasów, w których żyjemy. Albowiem, gdy zasmuceni swoimi problemami, przerażeni perspektywami jutra, walczymy z ogarniającym nas zwątpieniem i zniechęceniem, dobrze jest przypominać sobie, Kim jest Bóg: Pan Historii, Wszechmogący, Stworzyciel, Ojciec i Sędzia. Ta lista Bożych cech przypomina nam słowa Jezusa z Nazaretu przesłane Janowi Chrzcicielowi: ślepi widzą, chromi chodzą – jako dowód, że Mesjasz już przyszedł i działa. Tak też psalmista, wyliczając liczne cuda, jakie sprawia Bóg, wskazuje, że najważniejszym wyborem naszego istnienia jest obranie Boga, jako naszej jedynej mocy i nadziei. Warto też doczytać cały ten psalm, aby zrozumieć jego szerszy kontekst.

Ewangelia: Łk 17, 20-25

Uczeni w Piśmie i faryzeusze zaczynają się niecierpliwić i niepokoić. Wiedzą od Proroków, że czas jest bliski. Ich ojcowie trzydzieści lat temu tłumaczyli Herodowi szczegóły przyjścia na świat Króla Żydowskiego. Widzą, że wokół nich dzieją się na co dzień niezwykłe rzeczy, cudowne uzdrowienia, a nawet wskrzeszenia. Ale to ciągle nie pasuje do ich wyobrażeń o politycznej chwale Izraela – do przyjścia Mesjasza. Zwracają się więc z pytaniem do Jezusa, który jest „sprawcą” tych „sensacji”, kiedy przyjdzie Królestwo Boże. Patrzą, ale nie widzą. To nie ten ubogi cieśla z Nazaretu ma być ich Mesjaszem. Chrystus więc odpowiada im, że Królestwo Boże już jest. Ale nie mówi, że to przecież On, Syn Boży jest już pośród ludu Izraela. Nie rzuca pereł tam, gdzie nie trzeba. Znamienne za to jest pytanie uczniów: gdzie? Oni wiedzą, że ich Mistrz jest Mesjaszem, ale nie widzą wyraźnie tego królestwa. Pośrednio może to wynika z faktu, że sami nie bardzo się różnili w swych oczekiwaniach od faryzeuszy. Piotr nie widział sensu w tym, aby Chrystus miał umrzeć w Jerozolimie, za co dostał reprymendę: zejdź mi z oczu szatanie. Zaś Jan z Jakubem lobbowali za swoimi posadkami po prawej i lewej ręce swego Krewnego. Faryzeusze już nigdy niczego nie zrozumieli. Za to apostołom i licznym uczniom Nauczyciela otworzyły się oczy, gdy już sami celebrowali Eucharystię. To wtedy chyba dotarło do ich świadomości, że Królestwo Boże jest w nich, gdy spożywali Ciało i Krew Chrystusa. Oczywistym wtedy okazywał się bezsens biegania tu i tam, bo Chrystus był w ich rękach. Promieniując przez sakramenty, przenika wspólnotę Ludu Bożego, czyli Kościół, jedyną dotykalną manifestację tego królestwa, ale prawdziwie obecną jedynie w naszych sercach. I tylko nasze życie duchowe ożywia je.

Może więc to już najwyższy czas zapytać siebie, czy odczuwam Jego obecność w sobie?

Nie da się też rozważać rzeczywistości Królestwa Bożego bez odniesienia do Modlitwy Pańskiej. Skoro codziennie powtarzamy: przyjdź królestwo Twoje, bądź Wola Twoja, to co mamy na myśli, jakie królestwo i jaką wolę?

Problem dla niejednego z nas polega na tym, że my nie ufamy Bogu. Brzmi to przejmująco. Ale nasza wola, oparta na lękach, pokusach, egoizmie czy wygodnictwie, nie pozwala nam zgodzić się na Wolę Bożą. A przecież Bóg nie chce niczego innego od nas, jak tylko przyprowadzić nas do siebie takich, jakim stworzył Adama. Bóg jest lepszy dla mnie niż ja sam dla siebie.

Żyjąc w grzechu, stajemy się katami umęczonego Zbawiciela. Żyjąc „niby bezgrzesznie”, stajemy się widzami Męki Pańskiej. Dopiero przyjmując i ofiarując swoje cierpienia Odkupicielowi, stajemy się współuczestnikami ofiary zbawczej, ujmujemy cierpień Jezusowi. Nie da się kochać Pana Jezusa i Matkę Bożą poprzez unikanie krzyża. Życie w Woli Bożej uczy właśnie, jak to robić. Może warto zainteresować się duchowością Sługi Bożej Luizy Piccarrety, której Pan Jezus i Maryja objawili tajemnicę Woli Bożej, tak jak świętej siostrze Faustynie tajemnicę Miłosierdzia Bożego. Wolna wola człowieka wszystko może. Nie może tylko przyjąć Woli Bożej. A to prowadzi do samozniszczenia.

Piatek, 13.11.2020 r.

Pierwsze czytanie: 2 J 4-9

W dobie tak zwanego „poszerzania kanałów komunikacyjnych” między politykami, Kościołem a nawet religiami, czytany dzisiaj fragment Listu świętego Jana daje wiele do myślenia. Zwróćmy na przykład uwagę na radość Apostoła z odnalezienia wśród członków wspomnianej wspólnoty szczególnie tych, którzy postępują w prawdzie, zgodnie z przykazaniami Bożymi. Weryfikacją prawdziwości takiej postawy jest życie miłością braterską. Przyjrzyjmy się naszej najbliższej wspólnocie: rodzinie, parafii, ojczyźnie. Czy umiłowany uczeń Chrystusa rozradowałby się, gdyby ją bliżej poznał?

Zagrożeniem prawdy w Kościele są heretycy. O, jakże to dziś niepoprawne słowo. Czyżbyśmy musieli ocenzurować Słowo Boże i podzielić na poprawne i niepoprawne?! Według czyich kryteriów? A przecież głosiciele zmanipulowanego Słowa Bożego to fałszywi prorocy i świętokradcy. Jakże łatwo popaść w taką narrację, gdy wybiega się do przodu bez trwania w nauce Chrystusa. 

Wiele wskazuje na to, że dominacja metody lingwistyczno-historycznej we współczesnej biblistyce spowodowała, że Biblia stała sie praktycznie przedmiotem humanistyki, a zatraciła mistyczny charakter poznawania Słowa Bożego z Bogiem i w Bogu.

Trzeba więc zapytać siebie, czy wraz z poznawaniem Pisma Świętego wzrasta moja miłość do Boga i bliźniego, czy staram się świadomie naśladować Chrystusa, czy chcę za Nim pójść? Jeśli nie, to mam tylko zainteresowania humanistyczne!

Psalm responsoryjny: Ps 119, 1-2.10-11.17-18

Ten psalm to hymn uwielbienia Woli Bożej. Raz wypowiedziane słowo nie wraca, dopóki nie spełni swego celu. Boża Wola, która stworzyła świat, nie jest efemerydą jak nasza. Dziś chcemy to, a jutro tamto. Dziś nam się chce, jutro nie.

Dlatego też najważniejszą czynnością w życiu człowieka wierzącego jest wsłuchiwanie się w Słowo Boże i natchnienia Ducha Świętego. To w nim zawarta jest cała prawda i nasz los. Życie w Woli Bożej jest najwyższą łaską, jaką Bóg może ofiarować człowiekowi. Udzielona Maryi zaowocowała Jezusem – Mesjaszem. Obecna w Synu Człowieczym przyniosła Odkupienie i Zbawienie. Najwyższą mądrością jest więc odkrywanie Woli Bożej i wcielanie Jej w życie. Musimy zatem być czujni, aby w dzisiejszych czasach nie ulec relatywizmowi, aby nam nie namącono w głowach ideologiami nie mającymi nic wspólnego z Chrystusem – Drogą i Prawdą. Czujni, to znaczy, nieustannie stojący w Bożej obecności, rozmawiający z Panem szczerze, bez formułek, zawsze w łasce uświęcającej.

Jako antidotum na dzisiejszy bezsensowny słowotok nowomowy trzeba nam lekarstwa – Słowa Bożego. Właśnie Psalm 119 to dobre lekarstwo, to modlitewnik na wszelkie potrzeby i okoliczności. Kilka wersów rano i wieczorem działa jak kilka kropli dobrej nalewki ziołowej. Ten psalm jest jak nasz domowy, Boski lekarz.

Ewangelia: Łk 17, 26-37

Rozważając dzisiejszy fragment Ewangelii, warto zapytać, jak być Noem naszych czasów? Najpierw trzeba dostrzec, że Bóg w swojej Miłości, na różne sposoby nas ostrzega. Czyli jesteśmy ostrzeżeni. Następny krok, to uwierzyć w naszą modlitwę. Być może nie umieliśmy się modlić przedtem, nasze modlitwy nie zostały wysłuchane tak, jak tego pragnęliśmy i dzisiaj to się odbija rykoszetem zwątpienia. Mówimy, trzeba raczej działać, zabezpieczać siebie i swoich bliskich. Może wstydzimy się rozmawiać o zagrożeniach świata z innymi spoza kręgu naszych przyjaciół czy kościelnych znajomości, a może nas inni ośmieszają, gdy próbujemy rozmawiać o tych sprawach. Noego zapewne sąsiedzi uważali za wariata, bo budował duży okręt wsród lądu. To nieważne. Szczera modlitwa skruszonego grzesznika jest ważniejsza od chleba. Czyli musimy się modlić i nabrać odwagi. Musimy też czuwać, aby nie przegapić Bożego głosu. Wołajmy: mów Panie, sługa Twój słucha. Czyli trzeba nam bardziej słuchać Boga niż ludzi. I jeszcze jedno – musimy za wszelką cenę żyć w łasce uświęcającej. Mamy wtedy bezpośredni „telefon” do Pana Boga. Kto wie, czy Pan nie zawrze z nami „małego” przymierza, abyśmy ratowali tę garstkę wokół nas. 

Co jeszcze święty Łukasz chce nam powiedzieć przez słowa tej Ewangelii?

Chrystus poucza, że gdy przyjdzie czas prześladowań, to aby ratować swe życie, trzeba być gotowym, by w jednej chwili porzucić nawet dorobek całego swego życia, przestrzegając przed losem żony Lota. Zapowiada też dramatyczne rozłamy nawet między najbliższymi sobie ludźmi. Jedni wybiorą apostazję, aby pożyć trochę dłużej, ale ostatecznie pójść na zatracenie. Inni zostaną wierni Chrystusowi za cenę nawet śmierci męczeńskiej, ale zdobędą wieczność.

Do tych czasów dobrze jest przygotowywać się już dziś. Sami doświadczamy sytuacji, gdy jeden małżonek praktykuje wiarę, drugi nie, gdy dzieci opuszczają nie tylko dom rodzinny, ale też Kościół i sakramenty. Musimy uczyć się ostatecznych wyzwań: za kim pójdę? Czy za Chrystusem?

Nie da się ukryć, że apostazja jest wśród nas. Dzielą się państwa, narody, całe grupy społeczne, dzieci oddzielają się od rodziców. Tak naprawdę niewiele pozostało do całkowitego rozbicia. Ale wszystko się roztrzaska jak rozbite lustro, gdy przyjdzie Antychryst. Skoro więc tak niewiele pozostało do zniszczenia, może też i niewiele czasu pozostało? Kto wie, jakie wojny, kataklizmy natury, wrzody i inne zarazy jeszcze przed nami? Jedno jest pewne – skoro ludzie nie chcą słuchać Boga, to czeka ludzkość to, co zapowiedział prorok Izajasz [6, 10-13].

Sobota, 14.11.2020 r. 

Pierwsze czytanie: 3 J 5-8

Jak bardzo ten fragment Listu świętego Jana Apostoła przystaje do obecnej sytuacji w kraju i na świecie. Mówi on o jednym z najpiękniejszych przejawów miłości bliźniego, o chrześcijańskiej gościnności i życzliwości. A wszystko to za sprawą niejakiego Gajusa, słynącego także z opieki nad wędrującymi braćmi w wierze.

Patrząc na historię Polski i Polaków, możemy z dumą potwierdzić, że przyjęcie Chrztu przez nasz naród przynosiło przez wieki dobre owoce chrześcijańskiej solidarności. To już w czasach jagiellońskich Królestwo Polskie praktykowało ideę zjednoczonych państw i narodów, 500 lat przed powstaniem Unii Europejskiej, przyjmując do swojej wspólnoty sąsiednie kraje i stając w ich obronie, kiedy była taka potrzeba. Innym przejawem polskiej gościnności może być przyjęcie diaspory żydowskiej, wyrzucanej z krajów Europy Zachodniej, by kilka wieków później ratować życie wielu spośród nich podczas niemieckiej okupacji, czy też ostatnie lata otwarcia drzwi dla uchodźców z Ukrainy i Białorusi. Nie sposób nie wspomnieć tu dzieł Caritas Polska.

Czy dlatego o tym piszemy, aby się chwalić? Nie. Idą bowiem czasy, gdy może się tak stać, że wielu będzie uciekało przed prześladowaniami ideologicznymi czy politycznymi. Miejmy więc w pamięci naszych ojców, dobrych uczniów Chrystusa, którzy wszystko czynili, by pomóc innym. Módlmy się za wstawiennictwem błogosławionej Concepcion Cabera, ratującej ściganych kapłanów podczas rewolucji w Meksyku.

Psalm responsoryjny: Ps 112, 1b-2.3-4.5-6

Gdy słyszymy argumenty Chrystusa o skłóconym królestwie, gdy Go oskarżano, że od Belzebuba pochodzi, czy też, już z naszego podwórka – o nierządnym królestwie i zginienia bliskim, uświadamiamy sobie, że w tych organizmach ludzkich zabrakło jedności w realizacji najwyższych wartości i zgody na przyjęcie ich jako najważniejszych.

Toteż wskazanie psalmisty na wielkie znaczenie bojaźni Bożej, jako źródła wszelkiej pomyślności osobistej i wspólnotowej staje się niezwykle istotne, szczególnie w dzisiejszych czasach. Pomyślmy, mądrość Psalmów (także i innych tekstów biblijnych) trwa nieprzerwanie od kilku tysięcy lat. Czyżby ostatnio miała się okazać głupstwem? To właśnie głupotą jest nie słuchać mądrzejszych od nas. Wystarczy dziś włączyć telewizor i zobaczyć, co się dzieje w kraju i zagranicą. Pierwszą naszą reakcją jest zawołanie: czy oni się Boga nie boją? Nie dziwi, że jest tak, jak jest i nie zanosi się na nic lepszego. Dlatego tak trudno jest nam znaleźć w ostatnich dziesięcioleciach prawdziwych mężów stanu, którzy by łączyli wysoki poziom moralny (cnoty) i wiedzę rządzenia państwem. Komu innemu, bowiem, powinno się powierzać losy osobiste i narodowe!

Mamy do wyboru, albo bojaźń Boża, albo oportunizm i konformizm. Wybierając posłuszeństwo Bogu, mamy szanse na życie wieczne z Bogiem. Gdy wybierzemy zaprzaństwo, praktycznie wybieramy tego, który walczy z Bogiem, szatana. Marny wtedy nasz los. Miejmy więc „upodobanie w przykazaniach”, a odnowimy oblicze ziemi, tej ziemi.

Ewangelia: Łk 18, 1-8

Wydawałoby się, że historia wdowy i sędziego, to typowa sytuacja w tamtych czasach, kiedy owdowiałe kobiety nie miały niemal żadnych praw i musiały walczyć o przetrwanie.

Jak to już powiedziano o przypowieściach, ich wierzchnia, prosta warstwa znaczeniowa wystarcza na wysnucie podstawowych mądrości życiowych. Ale jak tę przypowieść mogą odczytać uczniowie Chrystusa?

Zauważmy, że w ostatnio przeczytanych poprzednich wersach Łukaszowej ewangelii roztacza się dramatyczna wizja końca czasów, gdy nastąpią zjawiska natury i prześladowania, jakich jeszcze świat nigdy nie doświadczył na taką skalę. Gdy za kilka dni dotrzemy do kolejnych rozdziałów tej ewangelii, które jeszcze bardziej szczegółowo te eschatologiczne czasy opiszą, zrozumiemy, że czytana dzisiaj przypowieść wpisuje się właśnie w ten kontekst czasowy.

Już widzimy jak „stary” chrześcijański świat poddaje się negatywnym zmianom stanowionego prawa, obyczajowości, jak apostazja wkrada się tylnymi drzwiami do Kościoła. Gdy więc przerażająco spada frekwencja na niedzielnych mszach swiętych, gdy ludzie przestają się modlić i uczestniczyć w sakramentach Pokuty i Pojednania oraz Eucharystii, gdy państwa i narody są atakowane i szantażem zmuszane przez międzynarodowe organizacje do przyjęcia bezbożnych regulacji prawnych, to może się zrodzić w ludziach duchowa pustka, w którą z łatwością wchodzi zło. A ono jest bezlitosne, ekspansywne, przepełnione szatańską logiką zniszczenia. Niektórym ludziom się wydaje, że można przyzwoicie żyć bez Boga, że wystarczy zastąpić Dekalog polityczną poprawnością czy liberalną ideologią. Ale gdy sądy wydają werdykty, które jeszcze wczoraj byłyby skandalem i sędziowie straciliby prawo do wykonywania zawodu, gdy rachunek ekonomiczny może decydować o życiu i śmierci człowieka, gdy … Ile jeszcze tych „gdy” moglibyśmy dodać?!

Co to oznacza? To oznacza, że ostało się już tak niewiele wartości ogólnych, które pozwalają człowiekowi żyć godnie, rozwijać się, mnożyć. Niechciana rzeczywistość osacza nas coraz bardziej. I może nadejść taki czas, kiedy już nie będzie nam wolno wyznawać wiary ojców, wychowywać dzieci w tej wierze, liczyć na rozsądną pomoc urzędu, lekarza, drugiego człowieka. Nie jest to aluzja do polskiej rzeczywistości. To opis procesu, który rozchodzi się po całym świecie. Widać to już wyraźnie w licznych krajach europejskich, kiedyś tradycyjnie chrześcijańskich czy w Ameryce Północnej. Co więc zostaje czynić człowiekowi jeszcze wierzącemu i praktykującemu? Kołatanie do drzwi Nieba, błagalna modlitwa do Boga Ojca – Dobrego Sędziego o miłosierdzie dla nas i całego świata. Ale taka postawa nie pociąga już wielu. Współcześni politycy i stratedzy popierani przez jakże dużą część społeczeństwa wolą sojusze i silną armię. Ale już psalmista [Ps 20] mówił, że jedni wolą rydwan, drudzy konie, a nasza siła w imieniu Pana, Boga naszego. Tamci się zachwiali i upadli, a my stoimy i trwamy. W tej „globalnej wiosce”, jaką jest świat, wiele może zależeć od wyborów prezydenckich w jakimś kraju czy lokalnej, wydawałoby się, wojny. A wtedy „promieniotwórczy deszcz” może spaść na sprawiedliwych i nie sprawiedliwych. Gdy też świat pogrąża się w grzechu, wzmaga się łaska. Ale kto ma być kanałem tej łaski, gdy tak wielu odrzuciło Boga, a Bóg nikogo na siłę nie uszczęśliwia? To są właśnie te „ubogie wdowy” – ludzie wiary, ostatni Mohikanie Wiary, Nadziei i Miłości, o których mówi Pan Jezus w swojej przypowieści. 

Chce się zawołać: Za mną, kto w Boga wierzy! Uczy nas św. Paweł w Liście do Efezjan [6, 10-18], jak zwyciężać mamy.