Komentarze do czytań – XXIX tydzień zwykły | od 18 do 24 października 2020 r. – ks. Kamil Piaszczak

Pon
Wt
Śr
Czw
Pt
Sb

 

Niedziela, 18.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Iz 45, 1.4-6

Pierwsze czytanie z Księgi Izajasza rzuca światło na fakt oczywisty dla osób wierzących: wszystko jest w rękach Boga. To On w Swojej Opatrzności sprzyja wszelkim zamiarom, które prowadzą do osiągnięcia szczęścia, jakie daje pełnia człowieczeństwa. Bóg niejako stawia swoją pieczęć na prawach ustawionych wprawdzie przez ludzi, ale mających na celu dobro człowieka oraz budowanie sprawiedliwości, pokoju i zgody. Świadczy o tym przykład Cyrusa, pogańskiego króla, który – choć nie należał do Narodu Wybranego – kierował się sprawiedliwością i z tej przyczyny został wybrany przez Boga jako ten, który miał uwolnić Izraela z niewoli babilońskiej.

Bóg jest Panem i Stwórcą wszystkiego; dopiero uznanie Boga za Pana wszystkich czasów i wszystkich rzeczy nadaje światu właściwy porządek. Bóg mówi kategorycznie i klarownie: „Poza Mną nie ma nic”. Zadaniem każdego człowieka, także tego, który dzierży w swoim ręku jakąkolwiek władzę, jest odczytywanie woli Bożej i wypełnianie jej w życiu. Każda forma władzy powinna opierać się na Bogu, który jest dawcą wszelkiego dobra, wzorem miłości i służby. Przypominają nam o tym słowa z I Księgi Kronik: „Władza królewska należy do Ciebie, i nawet ziemski monarcha jest Twoją własnością. Bogactwo i chwała od Ciebie pochodzą, a Ty panujesz nad wszystkim” (1 Krn 29, 11-12).

Psalm responsoryjny: Ps 96, 1.3.4-5.7-8.9.10c

Jak śpiewamy w dzisiejszym psalmie, „Jego chwałę głoszą wszystkie narody”. Poza imieniem Jezusa nie ma drugiego imienia, które znane by było w niemal każdym zakątku świata. Imię Jezusa jest znane wielu ludziom, przynajmniej ze słyszenia. Nie każdy jednak przygotował się na przyjęcie tego, co to Imię niesie ze sobą – bezinteresownego daru zbawienia, na który możemy otworzyć się, współdziałając na co dzień z łaską Bożą: „nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12). My, jako chrześcijanie, mamy zabiegać o to, aby zanieść imię Jezusa na krańce ziemi, zgodnie z ostatnim poleceniem Jezusa: „Idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16, 15). Nie każdy z nas jest posłany dosłownie na krańce świata – nie każdemu będzie dane wyruszyć na misje, ale każdy z nas swoim życiem powinien ogłaszać Królestwo Boże wśród nas, Królestwo Jego miłości, sprawiedliwości i pokoju. Bojaźń Boża, uznanie Bożego panowania nad nami poprzez uwielbienie Pana i oddanie Mu chwały, pozwala nam zobaczyć Go we właściwym miejscu, jakim jest centrum naszego życia.

Drugie czytanie: 1 Tes 1, 1-5b

Gdy przyjmujemy otwartym sercem głoszone nam Słowo Boże, stajemy się wybrani przez Pana (1 Tes 1, 1-5b). On w mocy Ducha Świętego czyni nas żyzną glebą, a wtedy każde nasze działanie, każdy trud, który podejmujemy, starając się wcielić w życie Ewangelię, jest wyrazem naszej miłości względem Boga. Święty Paweł, pisząc o „trudzie miłości” podejmowanym przez adresatów swojego listu, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak niełatwym zadaniem jest codzienne wypełnianie przykazania miłości. Każda miłość wymaga bowiem poświęcenia, w które wpisane są wysiłek, starania i rezygnacja z własnej wygody. Paweł wskazuje wyraźnie na chrześcijańską triadę: wiarę, nadzieję i miłość, które powinny stanowić oś naszego życia i definiować naszą tożsamość. Kierując się nimi, stajemy się „źródłem światła w świecie”, jak głosi aklamacja przed dzisiejszą Ewangelią. Transparentność wyznawanych przez nas zasad może pomóc innym dostrzec właściwą drogę, a czasem zachwycić jak blask słońca o poranku tych, którzy żyją wokół nas.

Ewangelia: Mt 22, 15-21

Błyskotliwa odpowiedź Jezusa chcącym wystawić Go na próbę faryzeuszom wskazuje na właściwe rozdzielenie tego, co doczesne, ludzkie, od tego, co Boskie. Jezus nie nakłania do buntu wobec władzy świeckiej, a wręcz poleca, aby być jej posłusznym, o ile jest ona we wszystkich swych wymiarach zgodna z prawdą Ewangelii. Prawo naturalne, prawo Boże, winno być podstawą wszelkich praw. Jeśli ustanowione przez doczesnego prawodawcę prawa są zgodne z prawem Bożym, wówczas jesteśmy zobowiązani ich przestrzegać. Uczciwość, sprawiedliwość, szacunek dla drugiego człowieka i życia ludzkiego na każdym jego etapie, prawdomówność – to tylko niektóre zasady, które dla chrześcijanina powinny stać się czymś oczywistym w życiu codziennym i o przestrzeganie których powinien on zabiegać na wszelkich płaszczyznach egzystencji. W konsekwencji ludzie wierzący nie powinni zgadzać się na prawa, które stoją w sprzeczności z prawem Bożym. Gdy w stanowionych prawach łamane są podstawowe zasady moralne, wypływające wprost ze Słowa Bożego, chrześcijanin ma obowiązek stawić opór takiemu porządkowi, aby obronić swoją wewnętrzną spójność i autonomię dziecka Bożego. Patrząc wstecz na dzieje ludzkości i będąc naocznym świadkiem tego, co ma miejsce w dzisiejszych czasach, widzimy, że usunięcie Boga na margines życia społecznego przynosi ze sobą negatywne, a nierzadko i tragiczne skutki. Szukanie prawdy poza Bogiem, narzucanie ideologii stojących w sprzeczności z odwiecznym ładem ustanowionym przez Boga, nie powinno odbywać się przy milczącej aprobacie ludzi deklarujących swoją wiarę w Boga. Gdy ustanawiam Jezusa Panem mojego życia, gdy Jemu przyznaję miejsce na tronie mojego serca, wówczas rzeczywistość, którą tworzę i w której działam, staje się harmonijna i przemieniona Bożą obecnością. Wtedy łatwiej mi też rozwiać wątpliwości i dylematy w moich codziennych wyborach, by jasno opowiedzieć się po stronie Pana historii, ludzkości i mojego życia.

Poniedziałek, 19.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Ef 2, 1-10

W dzisiejszym pierwszym czytaniu moment nawrócenia uznany zostaje za równoznaczny ze wskrzeszeniem do życia. Czasem potrzeba sięgnąć dna, by zostać „posadzonym na wyżynach niebieskich w Chrystusie”. W Drugim Liście do Koryntian św. Paweł stwierdza: „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 10). Tylko mocą Chrystusa jesteśmy w stanie zwalczyć grzech i jego konsekwencje, które nas krępują i wykradają z naszego serca pokój.

Nikt z nas nie rodzi się doskonały. Grzech jest przypadłością wpisaną w ludzką naturę; łączy on i zrównuje ze sobą wszystkich ludzi („byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni”). Pogrążenie się w ciemności grzechu jest synonimem duchowej śmierci: to ciemna dolina, przez którą może nas przeprowadzić jedynie Dobry Pasterz.

Miarą naszego trwania przy Bogu jest to, ile razy powstaniemy z naszych upadków, by umocnieni Jego siłą móc dalej stawiać czoła naszej codzienności. Jezus lituje się nad naszą niedolą i czeka, aż do Niego wrócimy. Nie brzydzi się naszym grzechem, choćby dla człowieka był on najbardziej odrażający i pogrążający go w mroku. Pan pochyla się nad nami, opatruje nasze rany swoim miłosierdziem i czyni nas godnymi stanąć u swojego boku. Kościół nie jest bowiem miejscem przeznaczonym dla bezgrzesznych perfekcjonistów. Nie jest muzeum, w którym wiszą jedynie obrazy świętych, od których bije nierzadko przerysowany i polukrowany blask doskonałości. Kościół to miejsce dla każdego z nas – jak powiedział kiedyś papież Franciszek – to szpital polowy, w którym odbywa się reanimacja poturbowanych przez życie i konsekwencje złych wyborów.

Jezus ma świadomość naszej grzesznej natury i cieszy się, gdy wtulamy się w Jego miłosierne ramiona. Za każdym razem, kiedy podnoszę się z moich grzechów, by wrócić do Jezusa, jestem Mu wdzięczny za to, że podał mi rękę, a czasem wręcz wyrwał mnie z przepaści, z której sam nie byłbym w stanie się wydostać. To On „wydobył mnie z dołu zagłady i z kałuży błota, a stopy moje postawił na skale i umocnił moje kroki” (Ps 40, 30).

Psalm responsoryjny: Ps 100, 2-3.4-5

W centrum dzisiejszego psalmu pojawia się obraz Bożego pastwiska. Podążanie Bożej trzody za Dobrym Pasterzem to przeciwieństwo owczego pędu. Wynika ono bowiem ze świadomości przynależności do Pana, przy którym możemy czuć się bezpiecznie. Jak mówi psalmista, „On sam nas stworzył” – podobnie, jak rodzice, którzy dali początek życiu swojego dziecka, nie zostawiają go samemu sobie, tak i Bóg – dawca życia – opiekuje się swoim stworzeniem.

Psalm 100 należy do „psalmów wezwania”, pojawiających się w porannej modlitwie Kościoła. Jest zaproszeniem do tego, abyśmy każdy nasz dzień zaczynali od dziękczynienia Bogu za to, czym nieustannie nas obdarza, bez względu na to, czy ten dzień określimy jako dobry, czy zły. Okoliczności życia zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale jednego możemy być pewni – Bożej łaski i wierności, która trwa przez pokolenia. Ten niezmienny fakt powinien towarzyszyć nam każdego poranka i dodawać nadziei, zwłaszcza, gdy napotykamy na naszej drodze rozmaite trudności.

Ewangelia: Łk 12, 13-21

Jezus w dzisiejszej Ewangelii po raz kolejny dokonuje redefinicji bogactwa. Nie neguje bycia bogatym, ale tę kondycję przenosi na wyższy poziom, mówiąc o „byciu bogatym u Boga”. Jak głosi popularne powiedzenie, „pieniądze szczęścia nie dają”. Nie dają go, gdy ich gromadzenie jest celem samym w sobie, gdy rzeczy materialne zapełniają po brzegi spichlerz, z którego – jak w Jezusowej przypowieści – człowiek korzysta tylko po to, by zaspokoić swoje własne, prozaiczne potrzeby, by jedynie „jeść, pić i używać”. Czy bogactwo materialne jest zatem czymś złym? Nie – ale tylko wtedy, gdy posiadający obfitość dóbr nie czyni ich swoim życiowym priorytetem.

Człowiek to integralna całość ciała i ducha. Gdy zaspokaja jedynie potrzeby ciała, wówczas kuleje jego dusza. Podobnie skupienie się tylko na potrzebach duchowych sprawia, że cierpi na tym wszystko, co dotyczy fizycznej strony egzystencji, a co również jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Dlatego istotnym jest, aby na horyzoncie swoich pragnień i dążeń – zarówno tych duchowych, jak i tych materialnych – zawsze dostrzegać Boga i drugiego człowieka; aby nie czynić zaspokajania własnych potrzeb celem nadrzędnym. Jezus zostawia nas dziś z pytaniem: „Komu więc przypadnie to, co przygotowałeś?”. Gdy stanę przed Panem, nie zabiorę ze sobą żadnej z rzeczy, którymi otoczony jestem na co dzień. Jezus pragnie, abym wypełniał skarbiec mojego serca, by – kiedy sięgnie do niego na końcu życia – mógł wydobyć z niego bogactwo dobrych czynów i skarby duchowe, o których pomnażanie się zatroszczyłem.

Wtorek, 20.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Ef 2, 12-22

W dzisiejszym pierwszym czytaniu stajemy wobec prawdy, która często powraca w naszym życiu – będąc z dala od Jezusa, pozbawiamy samych siebie nadziei na tym świecie. Brak nadziei wynika często z różnego rodzaju niepokojów, które targają naszym wnętrzem. Jezus, przychodząc na ten świat, obdarzył go pokojem i dał nadzieję na życie wieczne. Życie w przyjaźni z Bogiem wprowadza pokój i ład w każdym człowieku, odnowionym przez Ducha Świętego, a przez to będącym harmonią ciała i ducha.

Brak pokoju wiąże się z natomiast z brakiem jedności, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Ten, kto nie jest człowiekiem pokoju, sieje wokół siebie wrogość i rozłam, skupiając się na realizacji swoich własnych celów kosztem innych ludzi, a tym samym – oddalając się od nich i budując mur wokół siebie. Uczestnicząc w życiu wspólnoty, także – a nawet przede wszystkim – wspólnoty Kościoła – przełamujemy swój indywidualizm i stajemy się sobie bliscy. Nasza bliskość dana nam jest w Jezusie, który odkupił nas swoją Krwią. Więzy Krwi Chrystusa, która płynie w każdym chrześcijaninie, czynią nas braćmi i siostrami.

Przez Swoją śmierć na krzyżu Jezus pojednał nas z Ojcem i otworzył przed nami możliwość wyboru drogi prowadzącej do Niego. Każdy z nas, niezależnie od tego czy w danej chwili znajduje się na środku tej drogi, czy na jej obrzeżach, jest jednakowo wezwany, aby ją odkryć i nią podążać. Szlak ten możemy odkrywać każdego dnia w Kościele, który – jako dzieło będące owocem Bożego zamysłu – jest narzędziem zbawienia. Jako byt uświęcony przez obecność samego Chrystusa i świadectwo życia świętych, jest tętniącym życiem domem, w którym znajduje się miejsce dla każdego z nas i za którego nieustanne wzrastanie jesteśmy odpowiedzialni.

Psalm responsoryjny: Ps 85, 9ab-10.11-12.13-14

Psalm 85 z dzisiejszej liturgii Słowa to nasza odpowiedź na treści wyrażone w pierwszym czytaniu. Wsłuchiwanie się w głos Boży, zwiastujący pokój, pozwala nam obrać właściwy kurs w życiowej wędrówce. Obraz wyłaniający się z psalmu przywodzi na myśl sielską atmosferę krainy wiecznego szczęścia, w której panują wartości najważniejsze dla każdego chrześcijanina: sprawiedliwość, wierność i pokój. Wszystkie te cnoty zdają się kwitnąć i owocować pod słońcem Bożej łaski. Życie w takim błogostanie jest darem Bożym, którego On sam nam udziela („Pan sam szczęściem obdarzy”), jednak to, czy nasza ziemia wyda właściwe owoce, zależy w dużej mierze od nas samych. Otwierając się na łaskę Pana, pozwalamy na to, by przenikał nas prawdziwy pokój oraz by stawał się on stylem naszego życia, zaś idąc po śladach Boga, zmierzamy ku właściwemu celowi, jakim jest nasze zbawienie.

Ewangelia: Łk 12, 35-38

W dzisiejszej Ewangelii Jezus wzywa nas do czuwania i gotowości. Powraca tu obraz Pana, który „stoi u drzwi i kołacze” (Ap 3, 20). Na znanym obrazie przedstawiającym Jezusa kołaczącego do drzwi można zauważyć jeden istotny szczegół – klamka drzwi znajduje się jedynie od wewnątrz. Na przestrzeni naszego życia zdarza się, że drzwi naszego serca są zamknięte; czasem nawet – wydawać by się mogło, na przekór Bogu i sobie, obrażeni na cały świat – zamykamy Mu drzwi przed nosem. Nie oznacza to, że automatycznie wyrzucamy Boga poza obręb własnego życia, negując Jego istnienie, ale może być to wyrazem naszego buntu i niechęci wpuszczenia Go do jakiegoś obszaru tego, co nas stanowi. Czy jest we mnie jakieś miejsce, do którego jeszcze nie wpuściłem Pana? Jezus daje nam czas, cierpliwie czekając przed drzwiami. Nie próbuje ich wyważyć, by gwałtownie wtargnąć do naszego wnętrza i je splądrować. Puka do naszych serc, dając nam wolność, która pozwala nam otworzyć drzwi lub nadal pozostawać w zamknięciu.

Czasem zwlekamy z zaproszeniem Jezusa do naszych serc – każemy Mu czekać przed drzwiami, tłumacząc się natłokiem spraw, pasmem piętrzących się problemów i powtarzając w kółko oklepany frazes: „jeszcze mam czas na nawrócenie”. Niekiedy nie chcemy Mu otworzyć, powodowani strachem przed tym, że czeka tylko na to, aby nas ukarać. Tymczasem Jezus obiecuje, że zastając nas czuwających w progu naszych otwartych serc, obdarzy nas prawdziwym szczęściem – to On sam stanie się gospodarzem naszego domu i miłością odpłaci za naszą miłość.

Środa, 21.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Ef 3, 2-12

Wiara jest łaską, której Bóg udziela niezależnie od pochodzenia, zaś dobra nowina o zbawieniu powinna być głoszona jednakowo, tak wierzącym, jak i poganom. Współczesnych św. Pawłowi musiał wprawić w szok fakt zrównania narodu, który przed wiekami został wybrany przez Boga, do którego Pan przemawiał przez proroków, z poganami, którzy swoim dotychczasowym życiem odrzucali istnienie Boga. Taka postawa nie jest obca również i nam. Czasem, słysząc świadectwa osób, które nawróciły się w dorosłym życiu, zaczynamy powątpiewać o ich prawdziwości i poddajemy się pokusie porównywania naszej wiary z ich wiarą. Tymczasem powinniśmy zawsze mieć na uwadze to, że to nie do nas należy wydawanie osądu na temat drugiego człowieka, którego wnętrze – a tym samym i drogę nawrócenia – zna najlepiej sam Bóg. Życie wiarą to nie wyścigi, w których liczy się to, kto dobiegnie pierwszy lub kto przebiegł najdłuższy dystans. Czasem ktoś, kto przebiegł krótszy dystans, zrobił to w tak wspaniałym stylu, że podnosząc się z największego upadku zadziwił wszystkich dookoła, a nawet pomógł wstać tym, którzy tracili oddech lub upadli po tym, gdy on już nabrał sił. Taki jest obraz nowonawróconych, którzy swoją gorliwością i umiłowaniem Jezusa ponad wszystko mogą swoim przykładem pociągnąć nie tylko tych, którzy nie znają Boga, ale również ożywić nieco zardzewiałą wiarę osób uważających się za wierzące od urodzenia.

Jezus pragnie zbawić wszystkich ludzi i swoich uczniów powołuje ze wszystkich narodów; odwieczna Mądrość Boga powzięła zamiar zbawienia ludzkości poprzez Kościół, w jego wymiarze powszechnym i apostolskim, obejmującym swoim wpływem cały świat. Kościół nie jest zarezerwowany tylko dla wybranych elit, jedynych sprawiedliwych, którzy złym okiem patrzą na dzieci Kościoła, które po latach dojrzały do tego, aby się w nim odnaleźć. Jest domem otwartym dla każdego i o każdej porze.

Psalm responsoryjny: Iz 12, 2.3.4bcd.5-6

Dzisiejszy psalm zaczerpnięty z Księgi Izajasza to hymn radości na cześć Boga, który czyni wielkie rzeczy i jest nieustannie obecny pośród swojego ludu. Gdy popatrzymy wstecz na nasze życie z dłuższego czasowego dystansu, wówczas jak kadry filmu przesuwają się w naszych myślach obrazy sytuacji i dni, w których doświadczyliśmy w sposób szczególny Bożej opieki. Codzienność często przysłania te wspomnienia; czasem dzieje się to do tego stopnia, że o nich zapominamy, a przez to łatwiej przychodzi nam niezgodne z rzeczywistością stwierdzenie, że Bóg o nas nie pamięta i oddalił się od nas. Księga Izajasza wielokrotnie wysuwa na pierwszy plan postać Boga, który opiekuje się jak nikt inny tymi, którzy są Mu wierni. To On jest naszym zbawieniem, czyli inaczej wybawieniem i ocaleniem w każdej trudności, oraz Dawcą zbawienia jako nadziei na radość, która nigdy nie przeminie – radość, którą daje przebywanie z Nim na zawsze. Tylko Pan jest w stanie w pełni ukoić każdy ból i rozproszyć lęk; tylko On daje prawdziwe szczęście – takie, które może stać się inspiracją dla tych, którzy żyją wśród nas. Obraz zdrojów zbawienia, z których możemy czerpać w obfitości, wprost prowadzi do strumieni żywej wody, o których mówi Jezus w Ewangelii wg św. Jana: „Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza” (J 7, 37-38). Jezus w przytoczonych słowach wzywa nas, spragnionych Jego obecności, do tego, abyśmy nie bali się hojnie i z wiarą prosić o Ducha Świętego, byśmy zapraszali Go do każdej sytuacji w ciągu dnia. Wtedy cuda dziejące się na naszych oczach – te małe i te wielkie – pozostają tylko kwestią czasu.

Ewangelia: Łk 12, 39-48

W dzisiejszej Ewangelii Jezus po raz kolejny odwołuje się do naszej roztropności i czujności. Naturalną rzeczą jest to, że boimy się tego, co nieznane. Czasami, wiedząc, co nas czeka, a na co nie do końca czujemy się przygotowani, staramy się to oddalać w czasie i w efekcie od tego mentalnie uciekamy. Gdy podobna sytuacja się powtarza w innym kontekście i stajemy przed pokusą ponownej ucieczki i gry na zwłokę, czasem reflektujemy się i stwierdzamy, że taka postawa do niczego nas nie doprowadzi, mając w pamięci nasze poprzednie doświadczenie. Nie podejmujemy bowiem wtedy żadnego konkretnego działania, tkwiąc w martwym punkcie. Inna postawa – także będąca drogą donikąd – to zagłuszenie w sobie wyobrażenia o tym, co ma nieuchronnie nadejść. Człowiek zatraca się wówczas we wszelkich możliwych aktywnościach, również tych, które niekoniecznie mu służą, po to tylko, aby zgasić w sobie świadomość tego, ku czemu powinny w pierwszej kolejności biec nasze myśli. Takim pierwszorzędnym celem dla wszystkich wierzących jest dążenie do Nieba. Tym, co jest wspólne dla nas wszystkich bez wyjątku, jest także moment osobistego spotkania z Jezusem po przekroczeniu granicy życia i śmierci. Nigdy nie powinniśmy się czuć w pełni gotowi na ten moment, ale możemy prosić, aby Jezus pomógł nam w tym, abyśmy w chwili, gdy przyjdzie, nie stanęli przed Nim z pustymi rękoma. Jezus jest Nauczycielem wymagającym dla tych, którzy mieli okazję Go poznać. Nie wystarczy tylko przyznać się do Niego, zadeklarować swojej wiary w Boga. Pragnieniem Jezusa względem nas jest to, byśmy pełnili Jego wolę i byśmy nie opierali się jej w naszym życiu. Po ludzku wymagania Boga względem tych, którzy Go poznali, wydawać się mogą zbyt wygórowane i niemożliwe do spełnienia. Pamiętajmy jednak, że sami z siebie nic nie możemy uczynić, a wysiłek podejmowany w pojedynkę może doprowadzić nas do tego, że szybko opadniemy z sił. Prośmy więc Maryję, która całą sobą wypełniła wolę Bożą, aby pomagała nam w konfrontacji naszego życia z Bożym planem w stosunku do nas.

Czwartek, 22.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Ef 3, 14-21

Całe nasze życie poświęcamy na naukę – najpierw są to pierwsze kroki, pierwsze słowa, później wiedza szkolna, przyswajanie nowych umiejętności i doskonalenie tych już zdobytych, a wreszcie – czerpanie z doświadczenia życiowego, związanego z przyjmowaniem określonych postaw i zachowań. Cały proces uczenia się opiera się na jednej podstawowej zasadzie – poznajemy zawsze to, co już istnieje – to, co jest nam dane. Dla nas jeszcze nieznane lub mniej znane, zaś znane dla tych, którzy są naszymi nauczycielami – tych, którzy poprzedzili nas w drodze do zdobycia określonej wiedzy. Idąc tym tropem – skoro mamy poznawać miłość Jezusa, znaczy to, że ona jest nam już dana – On pierwszy nas ukochał i czeka na naszą odpowiedź, czyli na naszą miłość do Niego.

Nauka Bożej miłości i jej poznawanie jest jednak nauką szczególną, „przewyższającą wszelką wiedzę” (Ef 3, 19). Nasz ludzki rozum nie jest w stanie pojąć, jak wielka jest miłość Boga. Nie mieści się ona w żadnych ludzkich, mierzalnych kategoriach. By podkreślić tę prawdę, autor Listu do Efezjan wyróżnia wielkimi literami nazwy wymiarów, które są obecne w naszym ludzkim, fizycznym doświadczeniu: Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość. Oczywiście, jest to tylko próba przełożenia dostępnych nam kategorii na rzeczywistość, której faktycznie nie jesteśmy w stanie nawet wyrazić za pomocą ograniczonych w swej naturze słów. Pobrzmiewa tu niczym echo fragment z Pierwszego Listu do Koryntian: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9).

W jaki sposób mogę uczyć się Bożej miłości? Odpowiedź znajdujemy w pierwszych słowach dzisiejszego czytania – wtedy, kiedy „zginam kolana moje przed Ojcem” (Ef 3, 14). Nasza współpraca z kochającym nas Bogiem umacnia nas przez otwarcie się na działanie Ducha Świętego. To On wychodzi naprzeciw naszym dobrym pragnieniom, czyniąc w nas rzeczy tak wspaniałe, że przekraczają one granice naszego pojmowania.

Psalm responsoryjny: Ps 33, 1-2.4-5.11-12.18-19

Psalm 33, którym modlimy się w dzisiejszej Liturgii Słowa, jest wyrazem uwielbienia dla Bożej wszechmocy. Słowo Pana trwa niezmiennie przez wieki, Bóg dotrzymuje swych obietnic danych nam od momentu, gdy powołał świat do istnienia. Kiedy mówimy, że komuś ufamy? Wtedy, gdy ktoś jest względem nas prawdomówny, gdy nie widzimy rozbieżności między jego słowami a działaniem. Bóg jest taki zawsze, możemy być o to spokojni. Jest Przyjacielem, który w każdej chwili jest przy nas i który nigdy nas nie zawiedzie. On obdarza swoją łaską tych, którzy Go o nią proszą. Słowa „Błogosławiony lud, którego Pan jest Bogiem, naród, który On wybrał na dziedzictwo dla siebie” brzmią jak najlepszy komplement w stosunku do każdego z nas. Mamy niewiarygodne szczęście, ponieważ sam Bóg, na którego Słowo wszystko powstało, czuwa nad nami i dba o to, by niczego nam nigdy nie brakowało.

Ewangelia: Łk 12, 49-53

Tytuł dzisiejszej perykopy w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia nie pozostawia złudzeń: „Za Jezusem lub przeciw Niemu”. Możemy opowiedzieć się po jednej ze stron; nie ma opcji pośredniej. Słowa Jezusa są często tak radykalne, że niemal do bólu proste i konkretne, prześwietlające do głębi nasze wnętrze. Co dziś wybiorę? Za każdym razem, jeśli trudno mi samemu zdecydować, powinienem zastanowić się, czego chciałby dla mnie Jezus, jaka jest Jego wola względem mnie. Jezus jasno wyraża swoje pragnienie i posłannictwo: pragnie „rzucić ogień na ziemię i (…) ażeby [on] już zapłonął”. Tak, jak ogień trawi wszystko, co napotka na swojej drodze i czyni to z wielką siłą, tak i Jezus pragnie, by ogniem Jego miłości zajął się cały świat, by zapłonęło nim serce każdego człowieka. Siła tego ognia, czyli moc Bożej miłości, zdolnej do największego poświęcenia, objawiła się w pełni na Golgocie, gdzie Jezus oddał za nas swoje życie. Tę chwilę zapowiada Jezus w dzisiejszej Ewangelii, dodając, że Jego śmierć i zmartwychwstanie staną się „chrztem”, a więc zanurzeniem w tym wszystkim, co stało się przyczyną Męki Jezusa – w ludzkich grzechach. Chrzest to z jednej strony, zgodnie z etymologią tego słowa, zanurzenie, zaś z drugiej – jest to nowy początek. „Oto wszystko czynię nowe” – mówi Bóg (Ap 21, 5). To odnowienie starego porządku świata i obumarcie „starego człowieka” w każdym z nas jest wyznacznikiem nowej epoki – epoki Ducha Świętego, która obejmuje dzieje ludzkości od dnia Pięćdziesiątnicy. Jezus pragnie, by każdy z nas otworzył się w pełni na działanie Ducha Świętego, ponieważ tylko w ten sposób możliwa jest przemiana serc i zanurzenie ich w Bożej miłości.

Wiemy dobrze, że przyjęcie przez nas Bożego Ognia nie zawsze spotyka się z aprobatą otoczenia. W tym kontekście należy patrzeć na ewangeliczny rozłam między członkami rodziny. Chodzi tutaj zatem nie tyle o waśnie i spory, wynikające z czysto ludzkich nieporozumień, ale o „znak, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2, 34), czyli obecność Pana, którą przynosimy do środowisk niekoniecznie nam przychylnych. Słowa Jezusa – podobnie, jak w czasach, gdy nauczał, tak i dziś – budzą kontrowersje i wywołują wzburzenie. Ewangelia była i jest trudna do przyjęcia dla wielu ludzi, ponieważ stawia człowieka w prawdzie o sobie i nie zna kompromisu. Nawet, gdy życie Ewangelią wydaje się trudniejsze niż rozwiązania, które podsuwa świat, warto podjąć to zadanie. Słowo Boże pozwoli nam poznać samych siebie i wytrwać przy Panu nawet, gdyby inni wokół nas sprzymierzyli się przeciw Niemu.

Piątek, 23.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Ef 4, 1-6

W dzisiejszym pierwszym czytaniu słyszymy zachętę do „postępowania w sposób godny powołania”. Na uwagę zasługuje słowo „zachęcam”, jakim autor Listu do Efezjan rozpoczyna rozważany przez nas fragment. Nie – „każę”, ale „zachęcam”. Dzięki temu odbiór przesłania, skierowanego w formie zaproszenia, a nie nakazu, od razu wydaje się łatwiejszy dla człowieka, który ze swojej natury bywa przekorny i czasem buntuje się przeciw kategorycznie postawionym nakazom. Mamy być chrześcijanami nie tylko z nazwy; naszym zadaniem jest stawać się nimi poprzez świadectwo życia godnego miana dzieci Bożych. „Wezwanie” do tego powołania to z jednej strony znak wybrania nas przez Boga, a więc szczególny przywilej, jakim obdarza nas Ojciec, a z drugiej strony – apel do naszych serc, aby zachować w nich godność Bożego dziecięctwa. Ten drugi aspekt to odpowiedzialność, jaką w momencie chrztu bierze na siebie każdy wierzący w Chrystusa – zarówno odpowiedzialność za siebie, jak i za całą wspólnotę, czyli Kościół. W wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym, chrześcijanin realizuje przykazanie miłości. W kontekście dzisiejszego czytania wspomnieć należy modlitwę Jezusa po Ostatniej Wieczerzy. Jezus pragnie, „abyśmy stanowili jedno” (J 17, 22), a Kościół ma być najdoskonalszym wyrazem tej jedności, gdyż jego spoiwem jest Boży pokój, będący owocem działającego w Kościele Ducha Świętego. Cnoty takie, jak pokora, cichość i cierpliwość pomagają nam w osiąganiu tego celu.

Ponadto chrześcijanin to człowiek nadziei. Nadzieja ta wypływa z powołania każdego z nas do świętości, czyli szczęścia, które trwa wiecznie. Szczęście, które jest ulotne, jest łatwe do zdobycia i nie wymaga od nas większych trudów i poświęceń. Szczęście, które się nie kończy, łączy się z konsekwentnym przyjęciem nowego życia w Panu. Nie jest ono odbiciem tego, co proponuje świat, ponieważ „błogosławieni”, czyli szczęśliwi, są „cisi”, „błogosławieni są ci, którzy wprowadzają pokój” …

Psalm responsoryjny: Ps 24,1b-2.3-4b.5-6

Dzisiejszy psalm podaje nam definicję człowieka wierzącego – wierzący to ten, który jest wierny Bogu i szuka Go we własnym życiu. Istotny jest czasownik „szukać”, którego znaczenie wyraża pewną ciągłość, pewien proces zmierzający do spełnienia, jakim jest odnalezienie tego, czego się szuka. Nikt z nas, nawet po przeżyciu spektakularnego nawrócenia, nie może powiedzieć, że znalazł w pełni Boga. Chrześcijanin to człowiek drogi i nieustannego kształtowania się – widzimy nasz cel, czyli Boga, na horyzoncie, ale to, co nakreśla rys naszej codziennej egzystencji, to sam fakt podążania szlakiem w stronę celu. Pielgrzymujący do Santiago de Compostela wielokrotnie podkreślają, że w ich wyprawie liczy się nie tylko czekający na nich cel, ale także sama droga, jakkolwiek trudna, wyboista i pełna niespodzianek mogłaby się ona okazać. Również Psalm 24 skłania nas dziś do refleksji nad sensem wędrówki – jest to wędrówka „na górę Pana”, którą można zdobyć, starając się o czystość serca. Miejsce, gdzie przebywa Bóg, które często wymieniane jest w psalmach jako „góra Pana” czy „dom Pana” – będziemy mogli utożsamić z naszym sercem, o ile pozwolimy w naszej wędrówce poprowadzić się najlepszemu Przewodnikowi.

Ewangelia: Łk 12, 54-59

Dzisiejsza Ewangelia uczy nas pokory względem otaczającej nas rzeczywistości. W XXI wieku wydaje nam się, że nie ma takiej wiedzy, która mogłaby stanowić barierę dla ludzkiego poznania; żyjemy iluzją, w której zasłonę niewiedzy stosunkowo łatwo odsłonić na drodze odkryć naukowych. Mówimy, że jeśli coś nie zostało jeszcze odkryte przez człowieka, to za jakiś czas przestanie już być tajemnicą. Polecieliśmy w kosmos, wniknęliśmy do wnętrza atomu, bezbłędnie rozpisujemy prawa rządzące wszechświatem za pomocą liczb i symboli. W tym pędzie do odkrywania sposobu, w jaki funkcjonuje świat, człowiek często czyni z siebie wyrocznię, gdy z niewzruszoną pewnością stwierdza, że jest właśnie tak, a nie inaczej, nie chcąc słyszeć słowa sprzeciwu. Samo dążenie do wiedzy jest szlachetne i jest formą rozwijania darów Ducha Świętego, w szczególności daru rozumu i umiejętności. Nie możemy jednak zapominać, że odkrywamy świat dany nam przez Boga, a więc każde nowe spojrzenie na świat, każde odkrycie to jakby rozpakowywanie kolejnych elementów tego wielkiego daru, jakim nas Pan obdarzył. Chełpienie się z powodu własnej wiedzy stawia nas niejako w krzywym zwierciadle. Przede wszystkim tym, co nas wykrzywia, jest sama pycha – kiedy przyjmujemy pozycję wszechwiedzących i zarozumiałych. W dalszej kolejności, prędzej czy później, musimy też zmierzyć się z ograniczonością naszego poznania, a często i z zaślepieniem, jakie towarzyszy nam w patrzeniu na świat. Ten ostatni aspekt uwypukla dziś Jezus, stanowczo demaskując samooszukiwanie się człowieka: „Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże chwili obecnej nie rozpoznajecie?” (Łk 12, 56). Nasze oczy, choć zdolne przenikać tajniki wszechświata, nierzadko pozostają zaślepione i nieskore do rozpoznawania tego, co jest najbliżej nas, a co – jak mówi Jezus – „jest słuszne” (Łk 12, 57). Wrażliwość na znaki czasu, a więc na to, co świadczy o działaniu Boga w świecie, powinna kształtować naszą codzienność.

Kolejnym ważnym zadaniem, jakie daje nam dziś do rozwiązania Jezus, jest pojednanie. Trwanie w zapiekłości i brak otwarcia na przebaczenie działa w dwie strony – krzywdzi nie tylko tych, z którymi jesteśmy skonfliktowani, ale rani także nas samych. Dlatego ważne jest, aby nie trwać w poczuciu krzywdy, gdy ktoś wobec nas zawinił, a gdy my staliśmy się przyczyną kłótni – jak najszybciej przeprosić tych, których zraniliśmy. Papież Franciszek daje konkretną wskazówkę, jak i kiedy powinno się wyciągnąć rękę do zgody: „Kiedy kłócisz się w domu, upewnij się przed pójściem spać, że przeprosiłeś i powiedziałeś, że żałujesz”. Papież mówi to w odniesieniu do rodzin, jednak zasięg tych słów naturalnie rozszerza się na wszystkie relacje, za które jesteśmy odpowiedzialni.

Sobota, 24.10.2020 r.

Pierwsze czytanie: Ef 4, 7-16

Dzisiejszy fragment z Listu do Efezjan ukazuje nam, że wśród wierzących istnieją różne dary i charyzmaty, ale cel, do jakiego mogą one posłużyć, jest jeden – jedność wiary i poznanie Syna Bożego oraz budowanie wspólnoty. Każdy z nas jest inny – różnimy się nie tylko wyglądem, charakterem i temperamentem, ale także tym, co stanowi naszą tożsamość – konkretnym powołaniem, w którym możemy realizować nasze mocne strony. Każdy został obdarowany w różnym stopniu. Swojej łaski Pan udziela wedle swojej woli i to, że ktoś otrzymał mniej, nie jest gorszy, a ten, kto otrzymał więcej – lepszy niż pozostali. Bóg daje każdemu tyle, ile dana osoba jest w stanie w sobie rozwinąć. Podobnie, jak w Jezusowej przypowieści o talentach – Bóg najlepiej wie, ile – po ludzku mówiąc – może w kogoś „zainwestować”, aby rozwinięcie określonych darów mogło w najwyższym stopniu przyczynić się do rozwoju człowieka oraz stać się poprzez jego działanie bogactwem wspólnoty, w której żyje. Każdy z nas w jednakowym stopniu, niezależnie od misji, jaką ma do wypełnienia w Kościele, stanowi cząstkę Ciała Chrystusa. Jesteśmy wszyscy jak jeden żywy organizm, ożywiany prawdziwą obecnością Jezusa w Eucharystii i tchnieniem Jego Ducha. Jako żywe komórki powinniśmy dostarczać sobie niezbędnych do funkcjonowania składników, czyli tego wszystkiego, co może być korzystne dla naszego duchowego i intelektualnego wzrostu. Tylko stając na wysokości zadania poprzez nieustanny rozwój darów, którymi Pan hojnie obdarował każdego z nas, nie dopuszczamy do sytuacji, w której duchowo obumieramy, co automatycznie przyczynia się do osłabienia całej wspólnoty, do której należymy. Wszystko, cokolwiek robimy, aby pomnożyć nasz duchowy potencjał, zmierza ku powiększeniu Bożej chwały. Uwielbijmy więc dziś Pana w skarbach, jakie złożył w naszych sercach; podziękujmy Mu za to, że codziennie daje nam okazję do tego, aby wzrastać.

Psalm responsoryjny: Ps 122, 1b-2.4-5

Dzisiejszy psalm stanowi doskonałą odpowiedź na Bożą propozycję pochylenia się nad tym wszystkim, czym nas obdarował. Bóg dał nam wszystko i cały stworzony przez Niego świat jest Jego własnością, więc na dobrą sprawę nie jesteśmy Mu w stanie niczego dać, czego by nie miał. Pan nie oczekuje jednak od nas konkretnych darów materialnych. Najlepszym prezentem, jaki możemy Mu sprawić, jest uwielbienie Jego imienia w tym wszystkim, co nas otacza. Modlitwa uwielbienia to najdoskonalszy, ale uchodzący również często za najtrudniejszy wyraz naszej modlitwy. Dlaczego uwielbienie bywa trudne? Ponieważ całe serce musimy wtedy otworzyć na Boga i pozwolić się Jemu przenikać, zapominając o sobie. Modlitwa ta bywa tym trudniejsza, im częściej stajemy przed sytuacją po ludzku przykrą, w której musimy wznieść się ponad siebie, aby także w chwilach, gdy jest nam źle, Bóg został uwielbiony. Niezależnie od kontekstu, w którym się znajdujemy – czy czujemy się lepiej, czy gorzej – modląc się uwielbieniem, możemy otrzymać prawdziwy pokój serca.

Ewangelia: Łk 13, 1-9

Dzisiejsza Ewangelia może przywoływać na myśl obrazy znane nam z codziennych serwisów informacyjnych. Wystarczy włączyć telewizor lub radio, wejść na stronę informacyjną w Internecie, by w kilku sekundach dotarła do nas wiadomość o kolejnej katastrofie czy wypadku. Za każdym razem, gdy słyszymy tego rodzaju informację, nie jesteśmy w stanie przejść obok niej w sposób obojętny. Czujemy się wstrząśnięci, poruszeni, przerażeni, a niekiedy ogarnia nas refleksja dotycząca nas samych i naszego życia, jakże kruchego i ulotnego. Pytamy się wtedy: co by się mogło stać, gdybyśmy sami podzielili los tych, którzy znaleźli się na miejscu wypadku? Ktoś inny, błędnie interpretując rzeczywistość, może nawet posunąć się do stwierdzenia, że była to kara Boża. Jezus przypomina nam dziś, że wszyscy jesteśmy równi wobec faktu przemijania i śmierci. Nikt z nas nie umiera śmiercią „lepszą” lub „gorszą” – to Pan wyznacza chwilę, kiedy chce nas wezwać do Siebie. Każda śmierć, zarówno ta tragiczna, jak i ta spokojna, mogą jednakowo zaskoczyć człowieka. Jezus jednak cierpliwie czeka na nasze nawrócenie, dając nam czas, aby przygotować się na spotkanie z Nim. Nie oznacza to, że mamy odwlekać moment naszej przemiany do ostatniej chwili. Powinniśmy wciąż pamiętać o tym, że każdy nasz dzień może być tym ostatnim i dlatego należy go wykorzystać jak najlepiej.