Komentarze do czytań XI Tydzień Zwykły (14-20 czerwca 2015 r.) – o. dr hab. Waldemar Linke CP

Komentarze na XI Tydzień Zwykły

(14-20 czerwca 2015 r.)

 

Niedziela, 14.06.2015 r. Jedenasta Niedziela Zwykła

Pierwsze czytanie (Ez 17,22-24)

Cień niosący w południe chwilę wytchnienia, a czasem wręcz ratujący życie. Tylko żywe drzewo rzuca cień, bo suche kreśli tylko plątaninę ciemnych pogmatwanych linii na spalonej ziemi. Bóg daje cień wytchnienia na górze Izraela. W tym celu łamie wierzchołek dumnego, wysokiego drzewa, które rośnie tylko dla swej chwały. To wielkie drzewo, pozbawione swej najżywszej części może chorować, a nawet uschnąć. Mała sadzonka, jeśli się zakorzeni i będzie żyć, da więcej, niż dumny kolos.

Ten obraz jest zapowiedzią mesjańską wykorzystaną w przypowieści o nasionku gorczycy, zwłaszcza w ujęciu św. Marka. Mesjasz porównany jest do skromnego, ale pożytecznego krzewu, który daje więcej, niż dumne i wyniosłe drzewa.

 

Psalm responsoryjny (Ps 92,2-3.13-14.15-16)

Z biegiem lat, słabnąc i stając się coraz bardziej ociężali, zastanawiamy się, co jeszcze możemy dać światu, społeczeństwu, rodzinie, wspólnocie Kościoła. Może lepiej zostawić miejsce młodym, lepiej rozumiejącym współczesny świat. Owoce końca sezonu mają  szczególny smak. Późne, słodkie truskawki, nie zebrane w porę winogrona, które przewisiały na krzakach w czasie pierwszych przymrozków – ich smaku nic nie zastąpi.

 

Drugie czytanie (2 Kor 5,6-10)

Ufność, o której mówi św. Paweł, opiera się na wierze, że to, co niszczeje, co jest dziełem ludzkich rąk, to nie wszystko. Istnieje dom, który buduje dla nas Bóg. Wszystko, co czynimy, obróci się w niwecz. Nic nie zostanie z naszych największych nawet osiągnięć w jakiejkolwiek dziedzinie. Nie chodzi tylko o dobra materialne. Nasza miłość w doczesności, nasze poświęcenie, bezinteresowna pomoc, heroizm, cokolwiek – przeminie bez śladu. Nie obronią nas, ani nie usprawiedliwią nasze czyny. Tylko to, jacy staniemy przed Chrystusem na Jego sądzie, się liczy. Nasza zapłata „za uczynki złe lub dobre” zostanie nam wypłacona w oparciu o to, jakiego człowieka te uczynki wyrzeźbiły z bryły materiału, którą jestem.

 

Ewangelia (Mk 4,26-34)

Jesteśmy bardzo  przywiązani do myśli, że nasze działanie jest ważne i konieczne nawet Panu Bogu. Z osaczającą nas zewsząd odpowiedzialnością czujemy się źle, wręcz nieznośnie, aż w końcu zrzucamy ją jak gniotący ciężar ponad siły. Jak pies spuszczony z uwięzi cieszymy się bezsensowną „wolnością”, by prędzej czy później, z wyrzutami sumienia wrócić do poczucia odpowiedzialności za wszystko. Bo ostatecznie wolimy zmagać się z tym poczuciem, niż przyznać, jak niewiele od nas zależy. „Czy śpi, czy czuwa” – jeśli to wszystko jedno, to po co się wysilać? A jeśli i tak wszystko idzie swoim rytmem, a „ziemia sama z siebie wydaje plon”, to co stanowi o ważności mojego życia? Na co ono komu potrzebne?

Pokora to twardy i gorzki chleb. Pracować wiedząc, że to praca mała i niewiele znacząca, nie żłobiąca na ziemi nowych gór i dolin, a ledwie wytyczająca płytką bruzdę zasypywaną ciągle przez niesiony wiatrem piach. Ale tylko w pokorze można służyć Bogu i bliźnim.

 

Poniedziałek, 15.06.2015 r. wspomnienie bł. Jolanty

Pierwsze czytanie (2 Kor 6,1-10)

Uzbrojenie do lewej i prawej ręki – tak dokładnie brzmi sformułowanie, którym św. Paweł opisał sprawiedliwą postawę chrześcijan. Sam doświadczył w życiu wiele niesprawiedliwości i krzywd, ponieważ nie popełniwszy żadnego przestępstwa o charakterze kryminalnym, zakosztował wszystkiego, co jest doświadczeniem kryminalisty: więzienia, publicznej chłosty. Pochodził z rodziny, która była co najmniej średnio majętna. Zaznał zaś ciężkiej pracy fizycznej, niewygód, bezsenności i głodu. Nie był jedynym chrześcijaninem z takim doświadczeniem. Można wręcz powiedzieć, że ze słów Apostoła można wywnioskować, iż adresaci jego listu dobrze rozumieli ten język. Takie życie, pełne trudności i przykrości nie sprawia jednak, że narzekają na ciężkie czasy i podły świat. Jest to dla nich pomyślny czas i dzień zbawienia, bo w tym czasie Bóg daje im swoją łaskę. Jego dar jest zaś dla nich ważniejszy, niż to, czego nie dał im świat, czego odmówiło im życie. Dlatego mogą walczyć pełnym orężem sprawiedliwości, trzymanym w obydwu rękach, bo punktem odniesienia dla nich jest sprawiedliwość Boża.

 

Psalm responsoryjny (Ps 98,1.2-3ab.3cd-4)

Boże zbawienie okazane wobec pogan: oto powód do radości, dumy dla Izraela. Doświadczenie mocy Boga, Jego dobroci i troski o swój lud ma doprowadzić całą ziemię do uwielbienia i radości. Zbawienie nie jest wywyższeniem wybranych kosztem reszty, ale okazaniem miłości na przykładzie wybranych, tak, aby cała reszta znalazła w tym akcie wyboru nadzieję i powód do cieszenia się.

 

Ewangelia (Mt 5,38-42)

Zasada „oko za oko, ząb za ząb” została wymyślona w Mezopotamii, by położyć granice zemście za uczynione zło. Opiera się na przekonaniu, że doświadczenie tego samego rodzaju zła, jakie wyrządziło się innym, to najlepszy sposób, by sprawca opamiętał się i zmienił swe postępowanie. Czego zaś może nauczyć zasada niestawiania oporu złemu? Czy nie jest to sposób demoralizacji sprawców zła, którzy mogą nabrać przekonania o własnej bezkarności? Gdy czytamy słowa Jezusa o wystawianiu się na maltretowanie, niereagowanie na rabunek czy uleganie przymusowi, budzi się w nas bunt, ale też podejrzenie, że za taką postawą może się ukrywać konformizm i tchórzostwo. Dopiero dwa ostatnie zalecenia pokazują, o co Jezusowi chodzi naprawdę: by nie odmawiać dobra nikomu, nie wyłączać człowieka spośród tych, których traktujemy jak bliźnich, a więc tych, których kochamy, albo przynajmniej powinniśmy kochać. Ustanowienie zasady kary proporcjonalnej do winy było sposobem na to, by człowiek czyniący zło zachował prawo do traktowania go nadal jak człowieka, choć człowieka złego. Jezusowe nakazy idą w tym samym kierunku, ale znacznie dalej. Sprawca zła – zgodnie z nimi – pozostaje nadal człowiekiem dobrym. Tak Bóg walczy ze złem.

 

Wtorek, 16.06.2015 r.

Pierwsze czytanie (2 Kor 8,1-9)

Zbiórka prowadzona przez Pawła na rzecz wspólnoty w Jerozolimie miała ogromne znaczenie dla rodzącego się Kościoła. Nie dało się przeliczyć go na drachmy i talenty. Polegało ono na możliwości, która się otwierała przed uczestnikami tej akcji: dobrowolnie stać się uboższym o coś, oddać to, co własne i ciężko zapracowane, by pomóc osobom, które nigdy nie powiedzą prostego „dziękuję”, co więcej – patrzą na tych aspirujących do wspólnoty z wyższością, rezerwą czy wręcz wrogością. Tylko tak można jednak upodobnić własną miłość do tej, którą ukochał nas, grzeszników, Jezus Chrystus.

Gdy Apostoł pisze o łasce współdziałania w posłudze na rzecz świętych, to chodzi mu o możliwość wykonania niewdzięcznej pracy polegającej na namawianiu do datków, konieczność borykania się z trudnościami organizacyjnymi, tłumaczenia się, że zebranych środków nie zdefraudował. Robi to dla wspólnoty, w której nieliczni okazali mu przynajmniej tyle szacunku, by podać rękę, tyle zaufania, by zamienić kilka zdań. Tak Paweł uczył się, że miłość nie szuka uznania, nie szuka swego; że miłość jest sposobem oglądania Boga twarzą w twarz.

 

Psalm responsoryjny (Ps 146,1-2.5-6ab.6c-7.8-9a)

Pan podnosi pochylonych – słowa te przypominają dokonany przez Jezusa cud opowiedziany w Ewangelii według św. Łukasza (13,10-17). Czyn Jezusa próbowano osądzić pytając, czy wolno uzdrawiać w szabat. On nie stwierdził, że wolno, ale pokazał, że dobrem, którego szukał, jest wolność człowieka, którego szatan trzyma na uwięzi. Należy okazać mu choć tyle współczucia, ile okazuje się zwierzęciu domowemu, które pozostając na uwięzi, nie może zaspokoić głodu. Ten jego czyn to nie tylko wyprostowanie sylwetki, to przywrócenie godności komuś, komu ją odebrano traktując go jako okazję do zachowania przepisów. Jezus zobaczył najpierw upokorzonego człowieka, dopiero potem spojrzał w kalendarz.

Nadzieja złożona w Bogu, który objawia się nie tylko jako potężny Stwórca, ale i opiekun najsłabszych i społecznie zmarginalizowanych, jest powietrzem, którym oddycha ten psalm. Człowiek w chwaleniu wielkości Boga odnajduje własną perspektywę wielkości.

 

 

Ewangelia (Mt 5,43-48)

Miłowanie nieprzyjaciół jest postawą bardzo trudną, ale przecież konieczną. Nie chodzi  tu o tych, którzy wyrządzają nam krzywdę i ranią nas z pełną świadomością. Wiedzą, co robią, chcą to robić, a może nawet potrafiliby powiedzieć, dlaczego, bo zracjonalizowali czynione przez siebie zło. Miłość nie jest sposobem, by nawrócić krzywdzicieli, ale pancerzem chroniącym tych, których dotyka nienawiść i krzywda. Zło, którego doświadczamy, nie może nas odrzeć z tego, co najważniejsze: zdolności do bycia dzieckiem Boga. Nie może nas pozbawić perspektywy naśladowania Boga w Jego miłości. Nie dajmy się zarazić złem. Szczepionką na tę chorobę jest tylko miłość.

 

Środa, 17.06.2015 r. wspomnienie św. br. Alberta Chmielowskiego

Pierwsze czytanie (2 Kor 9,6-11)

Paweł Apostoł przeciwstawia sobie dwa sposoby siania: oszczędny i oparty na błogosławieństwie. Siew jest metaforą dawania, dzielenia się. Nie chodzi o to, ile się dało, jakimi dobrami się podzieliliśmy. Bóg nie księguje naszych datków, ale patrzy na to z jakim sercem to czynimy. Wydawać by się mogło, że to najmniej znacząca sprawa. Przecież chodzi o to, by dać dużo, by dar był użyteczny. Od radości dającego nie przybędzie zupy w kotle głodnych, ani środków na koncie rodziny zbierającej na operację czy na edukację dziecka. A jednak ta radość jest ważna: Bóg patrzy przede wszystkim na nią.

Czasem jest to radość trudna, radość zmęczona i nawet smutna. Nie mamy wpływu na zmęczenie, które nas dotyka, na ból, z którym robimy to, co dobre i co jest powinnością sumienia. Chodzi bowiem o to szczęście, które rodzi się ze świadomości, że postępuje się uczciwie, a nie o niefrasobliwą radość przyjemności. Taka radość niewiele znaczy i niewiele zmienia. Nie jej Bóg szuka w naszym siewie, ale radości błogosławieństwa, z jakim rzucamy w ziemię ziarno, także ziarno naszych łez.

 

Psalm responsoryjny (Ps 112,1-2.3-4.9)

Boimy się bać. Nie chcemy się bać niczego. Chcemy do wszystkiego i do wszystkich podchodzić z pewnością siebie i założeniem, że świat musi nam zejść z drogi, gdy sobie tego zażyczymy. Szczęście i pokój osiągniemy, gdy narzucimy wszystkim i wszystkiemu nasze warunki. Dlatego nie doświadczamy słodkiego błogosławieństwa dla tych, którzy boją sią Pana, owocującego obfitością dobra na wieki, a nie tylko mnogością dóbr w doczesności.

 

Ewangelia (Mt 6,1-6.16-18)

Co robimy dlatego, że widzą nas inni? Co byśmy zrobili, gdyby nie wzrok tych, którzy czekają na nasz kolejny gest, aby wydać wyrok dotyczący nas? To pytanie bardzo boli, ponieważ porusza struny o wielkiej wrażliwości. Jesteśmy bardzo czuli na to, co myślą i mówią o nas inni. Z drugiej strony cenimy sobie autonomię i nie lubimy przyznawać się, że coś robimy ze względu na opinię, by zdobyć poklask. Jesteśmy więźniami sprzecznych tendencji naszej kultury: indywidualizmu i silnego przywiązania do więzi społecznych i dokonującego się w ich obrębie wartościowania ludzi. Zanim staniemy w pełnej wolności, musimy uwolnić się od dwóch niewoli: kolektywizmu i indywidualizmu.

Ojciec, który widzi w ukryciu, w ukryciu też sądzi, dlatego Jego opinia, Jego sposób postrzegania nas, schodzi na drugi plan wobec jawnych i rozgłaszanych opinii na nasz temat. Ale nie przekroczy progu wieczności, kto patrzy na siebie innymi oczyma, niż oczy patrzące na nas w ukryciu, widzące tylko to, co prawdziwe.

 

Czwartek, 18.06.2015 r.

Pierwsze czytanie (2 Kor 11,1-11)

Powrót do raju nie zawsze bywa przyjemny, nawet gdy wracamy tam tylko wspomnieniami. Kiedy trzeba sobie uświadomić, jak jesteśmy słabi i ułomni, jak łatwo tracimy orientację, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz. Pierwsza pokusa, wobec której stanął człowiek przerosła go, pierwsze kłamstwo okazało się skuteczne. Trudno patrzeć na siebie czy na człowieka z niezmąconym optymizmem, skoro wiemy, jak łatwo gubimy prawdę, objawioną nam przez Boga w  dramacie odkupienia dokonanego przez Jezusa Chrystusa za cenę Jego cierpienia i śmierci.

Kłamstwo nie wiąże się z treścią tego, o czym się mówi, ale z tym, co się mówi. Nawet o Jezusie mówić można nieprawdę, przepowiadanie o Nim może być okazją do głoszenia fałszu i wywoływania zamieszania w umysłach i sercach ludzkich. Paweł wierzy głęboko, że słowa o Jezusie muszą być przypieczętowane postawą, życiem. Choć ma pewność, że wie, co jest prawdziwą ewangelią o Zbawicielu, to jako ostateczny argument przytacza swój sposób odnoszenia się do korynckiego Kościoła: swą pokorę przejawiającą się w pracy na własne utrzymanie oraz zabiegi o wywyższenie tej wspólnoty.

 

Psalm responsoryjny (Ps 111,1-2.3-4.7-8)

Kolejne linie Psalmu 111 zaczynają się od liter ułożonych w porządku alfabetycznym, jest to więc utwór literacki o budowie akrostychicznej. Autor wychwala Boga za Jego wielkie dzieła, które są prawdą i sprawiedliwością wpisując swą myśl w ustalony porządek. Rezygnuje z twórczej swobody, by wyrazić swój podziw dla stabilności porządku ustanowionego przez Boga i swe posłuszeństwo Bogu.

 

Ewangelia (Mt 6,7-15)

Ucząc modlitwy, Jezus poza samą formułą, zwraca uwagę swych uczniów, na dwie rzeczy, które z pozoru wydają się zupełnie nie powiązane. Najpierw przed modlitwą mówi o konieczności oszczędzania słów, powstrzymania się od tego, co nazywa gadatliwością pogan. Następnie po przedstawieniu formuły modlitewnej dotyka znaczenia autentycznego przebaczenia jako tytułu do błagania o to, by i proszącemu Bóg przebaczył grzechy. Te dwie sprawy łączą się, bowiem dzięki tym ramom danym słowom modlitwy, autorowi natchnionemu udaje się powiedzieć, że to nie te słowa są najważniejsze, ale modlący się człowiek. Szczerość jego postawy, spójność słów z czynami, uczciwe szukanie dobra dla siebie i dla innych, na równych zasadach, to są prawdziwe fundamenty religii. Nie ma „właściwych” słów modlitwy, za którymi nie stoi człowiek o właściwej postawie wobec Boga i wobec bliźnich.

 

Piątek, 19.06.2015 r.

Pierwsze czytanie (2 Kor 11,18.21b-30)

Paweł dobrze rozumiał, co znaczy duma z przynależności do narodu Hebrajczyków, bogactwo zawarte w tradycji Izraela, godność synów Abrahama. W tym czuje się równy innym członkom wspólnoty etnicznej i religijnej zwanej Judejczykami (Żydami). Jeśli chodzi o służbę Chrystusowi, nie ma skrupułów, by powiedzieć, że wyrasta ponad przeciętność. Jego powody do chwalenia się ma dosłownie wypisane na skórze. Znak przymierza, obrzezanie, był wspólny wszystkim męskim wyznawcom judaizmu, natomiast ślady blizn po biczowaniach, po kajdanach, traumy po chwilach śmiertelnego zagrożenia nie były udziałem wszystkich chrześcijan. Wśród wszystkich głosicieli ewangelii wyróżniały go spracowane ręce człowieka żyjącego z własnej pracy i podkrążone oczy kogoś, kto nocami czytał i pisał, aby wywiązać się z obowiązków płynących z godności apostoła, założyciela i opiekuna wspólnot kościelnych w różnych miastach Macedonii, Grecji, Azji Mniejszej. Takie było jego życie, z którego mógł czuć się dumny. Jednak wolał szczycić się tym, czego nie miał, tym, że pomimo swych słabości i niedostatków, mógł służyć Chrystusowi i Kościołowi. Bo w tym, czego jemu brak, objawia się moc Boga.

 

Psalm responsoryjny (Ps 34,2-3.4-5.6-7)

Chwalić Boga można na wiele sposobów, bowiem Bóg przyjmuje każdy ludzki gest dobrej woli. Chwalić Boga można ciągle, bo cokolwiek dobrego czynimy, jest chwałą Boga – Najwyższego Dobra. Ten hymn pochwalny, jakim możemy uczynić nasze życie, jest zawsze pieśnią ubogiego, świadomego swej ograniczoności. Jest zawsze chwaleniem Boga, a nie chwaleniem się własną pobożnością i duchową głębią.

 

Ewangelia (Mt 6,19-23)

Mole, rdza, złodzieje to obrazy niszczenia tego, co dla nas ważne. Chronimy nasze dobra umieszczając je w bezpiecznym, niedostępnym dla niszczących czynników miejscu, ale czy jest kryjówka, do której nie dotrą dociekliwi rabusie, gdzie nie wciśnie się żarłoczny owad, czy w końcu takie miejsce, w którym możemy zawiesić działanie praw przyrody i gdzie przestaną zachodzić naturalne procesy utleniania się metali? Jeśli z tego, co dla nas cenne, nie ograbią nas osoby żyjące z kradzieży, uczyni to czas i jego bezlitosna zachłanność. To co przemijalne, przeminie i nie ma dla tego ratunku. Jezus mówi o miejscu, w którym gromadzić można nasze skarby, ale do tego skarbca nie włożymy niczego, co jest tylko doczesne. Ten bezpieczny skarbiec to obraz ludzkiego serca. Uważane ono było nie tyle za siedzibę emocji, jak dziś, ale za ośrodek powstawania decyzji. Gdzie jest moje serce? Gdzie podejmuję moje najważniejsze decyzje? Czy podejmuję je w „niebie”, czyli tam, gdzie nie czas, ale wieczność jest punktem odniesienia?

 

Sobota, 20.06.2015 r.

Pierwsze czytanie (2 Kor 12,1-10)

Mistyczne doświadczenie św. Pawła (jeśli mówi o sobie) dokonało się w sposób dla niego samego niezrozumiały: nie umie powiedzieć, czy doświadczenie to obejmowało jego ciało, czy dokonało się tylko w jego duchu. Inaczej rzecz się ma z ościeniem, który nęka jego ciało. Tu Paweł wie dokładnie, że jest to jego własne i do tego cielesne doświadczenie. Nasze ciało, ta najbardziej zewnętrzna sfera naszej osoby, jest tylko naskórkiem „ja”, a jednak to z nim utożsamiamy się najbardziej. Duch, dusza – z nimi mamy jakby trudniejszy dialog. Dlatego Bóg przemawia do nas czasem językiem naszego ciała: jego bólem, słabością, poczuciem jego mocy i radością biologicznego istnienia.

Paweł chwali się słabością swego ciała, choć mógłby – lotnością i subtelnością swego ducha. Czyni tak dlatego, że Bóg mu powiedział, iż to właśnie w tej dziedzinie doświadczy, że Bóg nie skąpi swej łaski, że wie, czego nam potrzeba, aby słabość ciała nie pokonała człowieka, którego ojczyzna jest w niebie. Łaska Boża nie nasyci głodu naszego ciała, nie ugasi jego pragnienia i nie odzieje go, a jednak wystarczy, by ciało to miało sens, by było drogą do celu naszego życia.

 

Psalm responsoryjny (Ps 34,8-9.10-11.12-13)

Pragnienie życia nie jest czymś złym, skoro to życie dał nam Bóg. Pragnienie, aby życie to było spokojne i przyjemne także nie kłóci się z Bożym zamiarem wobec człowieka. Trzeba jednak postawić sobie pytanie: „jaki ma być człowiek, który pragnie życia?”. Tylko u Dawcy daru życia znajdziemy odpowiedź na pytanie, jak tego daru mądrze używać.

 

Ewangelia (Mt 6,24-34)

Ciągły niepokój, który dziś nazywamy stresem, zawsze towarzyszył człowiekowi, ponieważ nic w naszym życiu nie odbywa się samo, o wszystko trzeba zabiegać i starać się, nic nie jest pewne czy zdobyte raz na zawsze. Nie ma i nigdy nie było życia bez stałej troski o nie. Różnie określa się człowieka: jako istotę społeczną (animal sociales), istotę pracującą (homo faber), istotę bawiącą się (homo ludens). Jest też z pewnością istotą zatroskaną (homo sollicitus). Stół zapełniający się sam z siebie wszelkimi potrawami istnieje tylko w bajkach. Nawet jeślibyśmy nie chcieli troszczyć się o siebie, zawsze pozostaje kwestia odpowiedzialności za innych, za to, w czym nam zaufali.

Skoro nie jest możliwe zerwanie tych więzów odpowiedzialności, to trzeba je jakoś wtopić w całość naszego życia. Jezus wskazał swym uczniom w tej dziedzinie prostą drogę, bowiem powiedział „nie kłopoczcie waszej duszy”. Dosyć trudu naszego ciała, naszych rąk i umysłu, dosyć zszarpanych przez życie emocji. Nasza dusza ma jednego Pana, któremu powinna służyć.

o. dr hab.  Waldemar Linke CP