Niedziela, 18.11.2018 r.
Pierwsze czytanie: Dn 12,1-3
W czytanym dziś fragmencie Księgi Daniela, opisującym koniec czasów, wybijają się trzy zagadnienia: zwycięstwo Świętego Michała Archanioła nad siłami Złego, zmartwychwstanie umarłych i wyniesienie do chwały sprawiedliwych. Zapowiedziana tu rola Świętego Michała będzie potwierdzona i uzupełniona w Księdze Apokalipsy (Ap 12,7-9). Choć w Psalmach i w innych księgach Starego Testamentu pojawiał się wątek ufności w nieśmiertelność duszy, to właśnie przesłanie Księgi Daniela miało utwierdzić wiernych Izraela w przekonaniu o powszechnym zmartwychwstaniu ciał. Ciekawe, że przekonała ona faryzeuszów, ale nie saduceuszów, duchowych przywódców Izraela, którzy sprawowali władzę nad świątynią jerozolimską i byli potomkami najwyższego kapłana Sadoka. Więcej szczegółów o zmartwychwstaniu przyniesie dopiero Dobra Nowina. W kontekście dzisiejszych czasów bardzo jednoznacznie brzmi zapowiedź wywyższenia sprawiedliwych w dzień sądu. Kluczowym jest tu słowo maśkilim (mędrcy). To ci, którzy nauczają innych mądrości i sprawiedliwości. Jakże to ważny aspekt etosu nauczyciela. Uczą mądrości Bożej, nie świata. W Nowym Testamencie są to świadkowie Chrystusa, którzy swoim przykładem pokazują, jak być Jego uczniami. Przeciwieństwem Bożych mędrców są fałszywi nauczyciele i prorocy, szczególnie ideologiczni kapłani anty-Kościoła. To oni będą potępieni na wieki.
Psalm responsoryjny: Ps 16, 5.8-11
Jakże nie wielbić Boga, który wlewa w serca ludzkie taką nadzieję i miłość, że chce się być z Nim nie tylko dziś, ale i po wsze czasy. Wobec tej miłości, jakże nie wybrać Boga na wieczność? Dokonując innych wyborów, wybieramy utopie, które dają nam jedynie ułudę sensu życia . Żyjemy wówczas jak trawa, dziś zielona, a jutro uschła i zgniła jak nasze umarłe ciała. Wiara ateisty, że Boga nie ma, właśnie wiara, gdyż nikt tego nie udowodnił, to wiara w bujną trawę. Prawdziwie wierzący człowiek nie powinien wpadać w rozpacz czy zwątpienie, gdy nadchodzi nieznane. Po pierwsze dlatego , że ma Boga przy sobie, a po drugie , że to bardzo dobry i opiekuńczy Bóg. Zdać się na Niego na śmierć i życie, zaufać Mu bezgranicznie, to cel naszej pracy duchowej nad sobą. Możemy modlić się tym psalmem w ciężkich chwilach naszego życia, w chorobie, w przypływach smutku i zwątpienia: „Dasz mi poznać drogę do życia, do pełni radości przed Twoim obliczem i do rozkoszy po prawicy Twojej na zawsze”.
Drugie czytanie: Hbr 10, 11-14, 18
Nie bez przyczyny list ten, a szczególnie ten fragment, zaadresowany jest głównie do wspólnot chrześcijan pochodzenia żydowskiego. Autor listu na każdym kroku przekonuje swoich rodaków, że Chrystus jest Mesjaszem, Synem Bożym i Głową Kościoła. Przemawia głównie do ludzi, którzy doskonale znają Prawo i Proroków. Poprzez rozliczne odniesienia do tych ksiąg, jakby w kontraście, przedstawia postać i rolę Jezusa Chrystusa. Zwraca uwagę na kilka wielce znaczących różnic, na przykład między arcykapłanami czy kapłanami Starego Przymierzam a Arcykapłanem Nowego Przymierza – Chrystusem, na odmienną skuteczność i rangę postaw: kapłani „stają codziennie do wykonywania swej służby”, natomiast Chrystus – Mesjasz „zasiadł” po prawicy Ojca; na niekończące się składanie ofiar przez kapłanów i na jedną zbawczą ofiarę Chrystusa (złożoną raz na zawsze). Uważny adresat tego listu może wyciągnąć jeden wniosek, że wcześniejsze ofiary były niedoskonałe, że wypełniły się Pisma co do zapowiadanego Pomazańca. Usytuowanie Chrystusa na prawicy Boga jest dopełnieniem się chrystologicznego proroctwa Psalmu 110. To wczesne, natchnione poznanie, kim jest Jezus Chrystus, winno być dla nas współczesnych, poddanych intensywnej obróbce ideologicznej, źródłem mocnej wiary i trwania w odwiecznej nauce Kościoła, że tylko Jezus Chrystus – Bóg w Trójcy Jedyny jest naszym Panem i jedynym Zbawicielem.
Ewangelia: Mk 13,24-32
Czytany dzisiaj fragment Ewangelii jest częścią tzw. mowy eschatologicznej. We wcześniejszych wersach usłyszeliśmy już zapowiedź zburzenia Jerozolimy. Dzisiaj Chrystus mówi o swoim powtórnym przyjściu na ziemię. Pan Jezus nigdy nie rzucał słów na wiatr. Wszak przestrzegał nas, że będziemy rozliczeni z każdego słowa. Stąd możemy być pewni, że i Jego słowo wcześniej czy później się wypełni. Choć bibliści, (ale też i fałszywi prorocy), przez dwa tysiące lat na wszelkie sposoby próbowali interpretować tę perykopę, to żaden z nich nie odkrył tajemnicy czasu Paruzji. Nie łudźmy się, my też tego nie odgadniemy. A przecież wiemy, że Chrystus przyjdzie, kiedy nikt nie będzie się tego spodziewał. Zaprawdę to wiedza tylko Boga Ojca. I dobrze. Gdybyśmy na przykład z góry znali czas i miejsce naszej śmierci, czy umielibyśmy twórczo żyć do ostatniego tchnienia, czy też zapadlibyśmy się w siebie i wyglądali końca. Może wyraźniejszy byłby podział na świętych i grzeszników. Czy czeka nas kosmiczna katastrofa zanim Chrystus powróci?
Tego znowu nie wiemy. Niektórzy egzegeci, biorący dosłownie każde słowo, twierdzą, że właśnie tak się stanie. Inni, zwolennicy symbolicznej interpretacji, uważają, że to literackie wyobrażenie zaistnienia widzialnej mocy Bożej. Ludzkość w swojej historii przeżyła już tyle dantejskich scen, za każdym razem myśląc, że już nic gorszego zdarzyć się nie może, co tylko oznacza bezsens wnioskowania o jakiejkolwiek hekatombie w naszym życiu, że to koniec świata. Chrystus wielokrotnie powtarzał: czuwajcie i módlcie się, nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Dla ucznia, który podąża za swoim Mistrzem, każdy znak jest okazją do jeszcze ściślejszego przylgnięcia do Niego. Skoro sami nie znamy dnia ani godziny własnej śmierci, jak możemy przewidzieć, kiedy nastąpi koniec świata. A jaka płynie nauka z przypowieści o uschniętym figowcu? Czy są znaki we współczesnym świecie, które powinny nas zaniepokoić? Myślę, że kluczem do zrozumienia tej nauki jest rola Matki Boga i Człowieka. Niewiasta w słońce obleczona, Ta, która zetrze głowę węża. Ważnym probierzem wzrostu prawdopodobieństwa nastania „końca czasów” jest intensywność ataków na Niepokalaną i jej dzieci: te nienarodzone i te, które się jej zawierzyły, czy też pseudo-teologiczne próby dezawuowania roli Bogurodzicy w dziele zbawienia. Mówi o tym szczególnie rozdział dwunasty Apokalipsy. Bóg w swoim miłosiernym planie ratowania człowieka dozwala, aby Matka Najświętsza przekazywała światu Jego orędzia. To właśnie Magnificat przekonuje nas, że Maryja, pokorna służebnica, niczego innego nie robiła, tylko żyła wolą Bożą. Dlatego też trwające od przeszło 150 lat, najintensywniejsze w historii Kościoła, Maryjne ostrzeżenia i napomnienia Ludu Bożego muszą być tymi znakami. Podobnie możemy interpretować ostatnio liczne cuda eucharystyczne. Mało tych znaków? Warto też zwrócić tu uwagę na słowa Świętego Pawła o innych znakach: „dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia” (2Tes 2,3). Wiele było herezji i odstępstw w historii Kościoła. Gdy zatem słyszymy od niektórych autorytetów kościelnych, że nikt nie nagrał Jezusa, więc skąd mamy wiedzieć, co powiedział, to mamy prawo rozważać dane nam także przez Świętego Pawła pouczenia : „Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła” ( 1Tes 5,21-22), zastanawiać się, czy nie są to już te znaki. Czyż Chrystus nie wyraził swoich wątpliwości: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). A przecież czytamy: „Niebo i ziemia przeminie, ale słowa moje nie przeminą” (Łk 21,31). Te nagrane, czy nienagrane?! Ciągle uprawnione jest pytanie się o Antychrysta. Bo czy wśród tych odstępstw zachowają się jeszcze autorytety zdolne do jego zdemaskowania? Póki czas, trzeba nam się tego rozeznawania uczyć. Skąd? Od kogo? Ludzie odrzucający Boga skazują siebie na zatracenie, bowiem gdy Chwała Pańska opuszcza duszę człowieka, w tę pustkę wchodzą niszczycielskie siły Złego. Stąd, przez analogię do zniszczenia Jerozolimy, w kulminacyjnym momencie eschatologicznego starcia sił dobra i zła może dojść do zniszczenia miast i państw, które wyrzekły się Boga. Szatan tego dokona. Czy nie za dużo pesymizmu? Owszem, dla tych, którzy nie wyczekują z utęsknieniem nadejścia Oblubieńca. Trzeba się nam „tylko” nawrócić. Przecież Bóg nie przegra walki z Szatanem. A my?
Poniedziałek, 19.11.2018 r.
Pierwsze czytanie: Ap 1,1-4: 2,1-5a
W powszechnym odczuciu przeciętnego katolika Objawienie Jezusa Chrystusa, czyli Apokalipsa św. Jana, uchodzi za najbardziej tajemniczą księgę Nowego Testamentu. Jest w tym wiele prawdy i są tego przyczyny, warto im się przyjrzeć. Pierwsza przyczyna, księga ta jest za rzadko czytana i wyjaśniana w liturgii. Druga, to nasza ograniczona znajomość symboliki Starego Testamentu i standardów kulturowych świata semickiego i hellenistycznego, np. literatury apokaliptycznej. Trzecia przyczyna, to przez analogię do powolnego narastania proroctw mesjańskich w historii zbawienia, stopniowe, choć nie chronologiczne, odsłanianie się tajemnic Objawienia. Bóg, pragnąc ratować człowieka, nie stosuje od razu wszystkich metod wychowawczych, nagród i kar, których symbolami są np. jeźdźcy i aniołowie z trąbami. Błogosławieni są przejęci treścią tego proroctwa, gdyż tylko wtedy wytrwają do końca przy Chrystusie i Jego nauce. Kiedy odchodzimy od charyzmatu pierwotnej miłości? Gdy pragmatyka i konformizm życia codziennego przesłaniają Miłość Boga i bliźniego. Apokalipsa, to bardzo chrystologiczna Księga. Poznajemy w niej nowe oblicza Chrystusa: to już nie jest łatwy do wyobrażenia, „swojski” Syn Człowieczy, ale jeszcze nie oglądany Syn Boży, Bóg w Trójcy Jedyny, którego zobaczymy dopiero w Nowym Jeruzalem.
Psalm responsoryjny: Ps 1, 1-2, 3.4 i 6
Psalmy to nic innego jak religijne liryki Izraela. Suma zastosowanych w nich artystycznych środków wyrazu, jak np. symbolika, rytm czy obrazowość, ma zbudować w słuchaczu przekonanie o słuszności Prawa Bożego. Nie zapominajmy, że Psałterz jest to także wspaniała poezja śpiewana. Skala doznanych wrażeń ma pomóc zapamiętać na całe życie głoszoną w nich prawdę. Psalm 1, obecny w dzisiejszej Liturgii Słowa, jest jakby prologiem do całego Psałterza. Musi więc to być mocny początek. Dlaczego kanoniści Starego Testamentu postawili go na pierwszej pozycji? Jego przesłaniem jest uniwersalny imperatyw serca i rozumu, aby mężnie poznawać i żyć prawem, czy szerzej Słowem Bożym. Kto to czyni, staje się szczęśliwym lub błogosławionym. To genialne porównanie do nadrzecznego drzewa tłumaczy wszystko: stały dopływ łaski, przynoszenie owoców, odporność na wszelkie przeciwności. Jakby w kontraście do solidnie zakorzenionego drzewa, symbolem człowieka niesprawiedliwego, a więc grzesznika, jest plewa. Plewa podatna jest na wszelkie powiewy, czyli pokusy. Z doświadczenia wiemy, że jest bezużyteczna. Człowiek medytujący Pisma „świeci” Bogiem, natomiast grzesznik „zionie” ciemnością. Chrystus wypełniając doskonale Prawo, wyniósł je na wyższy poziom, bo zastąpił Miłością. Swoim życiem i nauczaniem dał liczne przykłady, gdy miłość stawała ponad Prawem.
Ewangelia: Łk 18,35-43
Takim bezimiennym niewidomym mogę być także i ja. Siedzę gdzieś na drodze mojego życia, obarczony problemami nie do rozwiązania, z długą listą nie wysłuchanych intencji i kolejnych pomysłów na przekonanie Boga o słuszności moich argumentów. Mogę tak jeszcze długo siedzieć. Bo tak naprawdę, to czekają dwie osoby, ja i Chrystus. Chrystus czeka na moją decyzję, aby poważnie porozmawiać, gdy już dojrzeję do takiego spotkania z Nim. Ta dojrzałość jest ważniejsze od determinacji. Bowiem to od poziomu mojej wiary, ufności Bogu i miłości do Niego zależy nie tylko to, czy i co będę wołał, ale także zależy mój czas czekania. Bóg pragnie mojej świętości. Wszystko, co do niej nie prowadzi, jest marnością lub chwilowym etapem drogi zbawienia, albo drogą na zatracenie. Pomiędzy mną tu i teraz a świętością jest tak, jak z byciem ślepcem i widzącym. Przepaść. Ale właśnie tak przepastna jest Boża miłość. Gdy więc dojdę do tego, że któż jak nie Bóg, jak nie Chrystus jest całą moją nadzieją, wtedy gotowy na wszystko zacznę wołać, świadomy swej marności: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. A to jest już nawrócenie, ale i też dopiero początek drogi przez tłum. Dla wielu to szczyt marzeń i spełnienie się próśb modlitwy wstawienniczej. Można też latami bić się w piersi z żalu za grzechy, a nie postąpić kroku do przodu w rozwoju duchowym. To znak nie zerwania z głównym grzechem przeszłości, albo braku ufności w Boże Miłosierdzie. Jestem gotowy na wszystko, bo przyjmuję wszystko jako wolę Bożą.
Ale i to jeszcze nie wszystko. Nie mówię do Boga: zrób, co chcesz. Pan mnie szanuje, na pewno zapyta się: „ co chcesz, abym ci uczynił?” Czy znam odpowiedź na to pytanie? Czy już do niej dojrzałem? Jak uczy św. Charbel, wybór kierunku drogi jest ważniejszy od prędkości poruszania się. Czasami trzeba dorastać latami, aby osiągnąć wytrwałość; trzeba nie tylko modlitwy, ale postu i jałmużny, a czasem, dla wybranych, zjednoczenia z Chrystusem na krzyżu.
Wtorek, 20.11.2018r.
Pierwsze czytanie: Ap 3,1-6. 14-22
Czytane dzisiaj fragmenty Apokalipsy koncentrują się na listach do wspólnot w Sardach i Laodycei. Sardy, gdzie niegdyś królował Krezus, były ze swoim bogactwem dobrym miejscem dla emigrantów. Stąd znalazła się w nim i diaspora żydowska, a wśród niej chrześcijanie. Ale to też czas ich prześladowań. Gdy za wierność Chrystusowi musieli płacić życiem, ich wspólnota promieniowała przykładem. Gdy życie stało się bezpieczniejsze, spadła jej czujność i gorliwość apostolska oraz zmniejszyła się liczba nawróceń wśród pogan. Chrystus ostrzega ich, że taka postawa prowadzi do utraty pamięci o prawdzie, za którą tylu z nich oddało wcześniej życie, że wrócą do pogaństwa i mogą tym samym stracić swe imię zapisane w niebie. Mają jednak szansę, a jest nią garstka wiernych tej pamięci, i to na nich trzeba oprzeć odnowę duchową tej wspólnoty. Kto w mojej rodzinie, wspólnocie parafialnej, w Polsce jest taką garstką? Podobnie przedstawia się sprawa w Laodycei. Ale względem niej nie znajdziemy już jakiejkolwiek pochwały. Letniość i samozadowolenie jej mieszkańców, efekty bogactwa tego miasta, to wczesne oznaki zbliżającej się śmierci duchowej. Dlatego Bóg obiecuje, że jeśli ktokolwiek zechce Go posłuchać, to On przyjdzie mu z pomocą. Chociaż w swojej pedagogice Bóg nie pochwalił Laodycei, ale i nie odrzucił. Bóg kocha bezwarunkową miłością dobrych i złych, przenika przyszłość, wie, co się jeszcze wydarzy, kto może być zbawiony i daje szanse do końca. Czuwajmy i módlmy się.
Psalm responsoryjny: Ps 15, 1b-2. 3 i 4b. 4c-5
Wstępne pytanie: „Kto będzie przebywał w Twym przybytku, Panie?”, można rozszerzyć na: kto godzien jest wejść do Twej świątyni? Tak bowiem interpretowano ten psalm w Izraelu, jeszcze przed niewolą babilońską. Był on jakby biletem wstępu na teren świątyni. Budowa psalmu, oparta na przemiennych, pozytywnych i negatywnych przykładach postaw ludzkich, rozróżnia wystarczająco jasno człowieka sprawiedliwego od niesprawiedliwego, czyli mówiąc dzisiejszym językiem, człowieka prawego od nieprawego. Skoro Nowy Testament jest wypełnieniem Starego Przymierza, to łatwo możemy rozpoznać podobieństwo tego psalmu do nauczania Chrystusa, choćby na Górze Błogosławieństw, o tym, kto może być zbawiony. W jednym, jak i w drugim przypadku, gwarancją zbawienia jest miłość bliźniego. Jak dziś możemy interpretować ten psalm i płynące z niego przesłania? Wejść do świątyni, to być obecnym na mszy świętej, być w stanie łaski uświęcającej, uczestniczyć w męce, śmierci i zmartwychwstaniu naszego Zbawiciela. Bóg stawia nam jednak wymagania. Nie możemy tam być w stanie grzechu ciężkiego, bez skruchy i woli poprawy. Gdy świętokradczo przyjmujemy komunię świętą, stajemy się winnymi przelanej Krwi Pańskiej, obrażamy miejsce świątynne i Boską Osobę. I to nas zapyta Ewangelista, człowieku, jakże tu wszedłeś bez szaty godowej? Tu Chrystus kona na krzyżu, a my siedzimy na wygodnej ławce pod tym krzyżem, jakbyśmy byli w kinie. Czy to nie kompletna ignorancja prawd wiary, w której jesteśmy ochrzczeni? To jak postąpić, opuszczać mszę świętą, aby dokładać grzech do grzechu? Spójrzmy na to inaczej. Co czeka po śmierci naszą duszę, gdy umieramy jako zatwardziały grzesznik ? Niebo z automatu? Skoro już znaleźliśmy się przed Panem, a wielka to łaska, bo szatan mógłby nas już tam nie dopuścić, padnijmy na kolana i błagajmy Boga o Miłosierdzie. Bóg już wie, jak nam pomóc.
Ewangelia: Łk 19, 1-10
Skoro to zdarzenie z Zacheuszem miało miejsce niemal dwa tysiące lat temu, to cofnięcie się w czasie o lat kilkadziesiąt, aby lepiej zrozumieć tego człowieka, też może mieć sens. Możemy sobie łatwo wyobrazić w roli współczesnego Zacheusza jakiegoś działacza partyjnego minionej epoki Polski Ludowej, którego nie ideologia, ale pragnienie łatwiejszego życia „wepchnęło” w szeregi PPR-u czy PZPR-u. Wiemy, szczególnie ci, co żyli w tych czasach, przez ile wewnętrznych konfliktów musiało przejść wielu z tych ludzi, aby pogodzić swoją pozycję społeczna ze swoim sumieniem. Niechodzenie do kościoła, nieprzyzwalanie swoim dzieciom na przystępowanie do różnych sakramentów, albo czynienie tego po kryjomu, nie mówiąc już o skazywaniu niewinnych w sfingowanych procesach politycznych to tylko parę przykładów. Także, znaczna część społeczeństwa generalnie gardziła „partyjniakami” i uważała ich za zdrajców i zaprzańców. Zrozumiemy więc, że mógł znaleźć się ktoś z tego grona, kto miał już tej sytuacji serdecznie dosyć. Walczył ze sobą, bał się konsekwencji „zdrady” swego środowiska. Aż nagle, jakieś wydarzenie, na przykład pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny „wypchnęła” go na trasę przejazdu czy liturgiczne spotkania z nim. Chowa się z początku, a potem wychodzi z ukrycia, ujawnia się, wraca na łono Kościoła. Posłuchajmy dalej tej opowieści. Po czym, „partyjniak” sprasza swoich dawnych nieprzyjaciół, dziś już przyjaciół. Przeprasza ich za swoje niegodne postępowanie. Swoim kosztem próbuje wyrównać szkody pokrzywdzonym przez siebie. Chyba o nikim takim nigdy nie słyszeliśmy. Zabrakło tego, co zrobił Zacheusz, zadośćuczynienia.
Ażeby było już tak bardzo współcześnie, „piramidalnie”, to przyjrzyjmy się tej nowej rzeczywistości. Najpierw trzeba znaleźć jak najwięcej chętnych (głupich), którzy gotowi byliby oddać oszczędności życia, aby się szybciej i bardziej zabezpieczyć na starość, albo też łatwo się wzbogacić. Są więc tacy (nieliczni), co zyskują krocie i tacy, (większość) co tracą wiele lub nawet wszystko. Gdy jakiś system zakłada, że wykorzysta naiwnych udziałowców, to animatorzy takiego systemu są godnymi pogardy złodziejami i łajdakami. Jakże wielu z nich potrafi skorumpować urzędników odpowiedzialnych za prawną ochronę konsumentów. My nie, ale Chrystus właśnie do takich „animatorów” puka do drzwi. Sam powiedział, że przyszedł do tych, co się źle mają. Idąc tym tokiem myślenia, zejdźmy w dół, do „szarego” człowieka, zadowolonego, że nie jest takim złodziejem i łajdakiem, stąd często mówi, że nie ma z czego się spowiadać. Zapytajmy więc siebie samych, co robię, aby zadośćuczynić za moje, takie „malutkie grzeszki”: obmowy innych, oszczerstwa, wykorzystanie finansowe (świetny interes)? Czy ten warunek naprawy szkód do uzyskania Bożego przebaczenia w sakramencie pojednania jest obecny w mojej postawie nawrócenia. Gdyby nie ten warunek, to Kościół byłby najlepszym „sanatorium” dla przestępców. Wyspowiadałem się i mam już czyste sumienie. Nie dopełnienie zadośćuczynienia w ciągu naszego życia, przesuwa pokutę na czyściec (w najlepszym przypadku), czasem do końca świata, bo za nasze grzechy inni ludzie mogą cierpieć przez pokolenia. Warto poczytać „Moje rozmowy z duszami” Marii Simmy. Zbliża się koniec roku liturgicznego. Czas na podsumowanie mojego życia za ten okres. Czy byłem szczęśliwy w swoim życiu? Czy napełniłem kogoś radością? Warto obejrzeć film „Choć goni nas czas”. Jeśli nie, to może i mnie trzeba wejść na tę sykomorę i wyglądać przechodzącego Chrystusa. Jednego mogę być pewny: Jeśli szczerze pragnę przemiany duchowej, jeszcze dziś Chrystus zechce zagościć w moim domu, to znaczy w moim sercu. To „dziś” jest tym samym „dziś”, które obiecał skruszonemu łotrowi.
Środa, 21.11.2018r.
Pierwsze czytanie: Ap 4,1-11
Współczesny człowiek, z jednej strony przeintelektualizowany, aspirujący do ogarnięcia rozumem wszystkiego, a z drugiej, wychowany na pop-kulturowej papce, czy nie zatracił już poczucia sacrum? Janowy opis wizji Zasiadającego na tronie, Jego otoczenia i dziejącej się ponadczasowej liturgii, uświadamia nam nie tylko istnienie rzeczywistości boskiej, tak nieosiągalnej ludzkiemu rozumowi, ale też konieczność naszego uczestnictwa w tej liturgii. Starcy i Istoty Żywe, będące najbliżej tronu, mają najwyższe poznanie Boga. To poznanie emanuje ekstatyczną reakcją i wewnętrznym imperatywem całkowitego zjednoczenia z Bogiem, Który był, Który jest i Który przychodzi. Tylko Trójca Święta przewyższa ich moc komunii. Te hymny uwielbienia, czci i dziękczynienia, z pokorną postawą włącznie, winny wejść do kanonu naszej codziennej modlitwy, naszego spotkania z Sacrum. To właśnie takiej postawy uczył anioł pastuszków w Fatimie. Oczywistym więc staje się nasze przylgnięcie do Eucharystii, do praktykowania adoracji Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Do rozwoju takiej duchowości nie wystarczy tylko wiara. Potrzebna jest ta miłość pierwotna, gotowa na wszystko, odrzucająca rutynę, legalizm, zamykanie się we własnej społeczności, co niestety jest powszechnym grzechem wielu wspólnot religijnych.
Psalm responsoryjny: Ps 150, 1b-2. 3-4. 5-6a
Liturgia dzisiejszych czytań mszalnych poddaje naszej uwadze z kolei ostatni 150 psalm. Czy to przez przypadek czytamy pierwszy i ostatni psalm, prolog i epilog w jednym tygodniu? Po zachęcie do poznawania Prawa Bożego i życia nim , dziś powiemy już życia Słowem Bożym, płynącym z psalmu pierwszego, kolejne psalmy uczyły nas modlitwy i pozwalały poznać wiele cech Boga. Czym innym jak nie uwielbieniem może się kończyć ta psałterzowa wędrówka? Poznać Boga, pokochać i naśladować Go, i podążać za Nim jest możliwe tylko wtedy, gdy dojrzejemy duchowo do modlitwy uwielbienia, modlitwy całym sobą, pieśnią i muzyką, do modlitwy sercem. Najwyższym wyrazem uwielbienia jest życie dla Chwały Bożej.
Ewangelia: Łk 19, 1-10
Czytany dzisiaj fragment Ewangelii ma dwojaki wymiar: doczesny i eschatologiczny. Łączy je wspólny mianownik: spotkanie z Bogiem, Sędzią Sprawiedliwym. W wymiarze doczesnym rozpoznajemy motyw bycia uczniem Chrystusa. Uczeń zna dobrze swego Nauczyciela, ma do niego pełne zaufanie. Pragnie zrobić wszystko, co w jego mocy, aby pomnożyć miłość i poznanie, które od Niego otrzymał. Przekładając to na język codziennego życia, pragnie się wszechstronnie rozwijać. Ale też wie, że rozwój duchowy jest najważniejszy. Żyje w pokoju ducha, nie boi się spotkania ze swoim Królem. Jako pojętny uczeń swego Mistrza, jest też pokorny, aby uznać swoją małość i oddać się w Jego miłosierne ręce. Na antypodach dobrego ucznia znajdziemy sługę gnuśnego i leniwego, który myśli o sobie, że jest uczciwy i sprawiedliwy, oddając swemu Panu tyle samo. co otrzymał. Powiemy: jakim mnie Panie stworzyłeś, takim mnie masz. Ma jednak dużo szczęścia, traci wszystko, ale zachowuje życie, w przeciwieństwie do buntowników i podżegaczy anty królewskich. W ogromnej większości długo bronimy się przed myśleniem o śmierci i wieczności. Statystycznie, możemy mieć jeszcze wiele lat życia przed sobą. Ale jakiego? Fizycznego? Nie zauważamy, że w tym czasie możemy umrzeć duchowo. Nie zaskarbiamy sobie łask na Niebo, ale na swoje zatracenie gromadzimy grzechy, nawet te przeciwko Duchowi Świętemu. A wymiar eschatologiczny? Przez analogię do pojedynczych osób, na koniec czasów dojdzie do rozliczenia całej ludzkości. Pójdą pod sąd mniejsze i większe wspólnoty, miasta, narody i państwa. Jedne przynosiły światu pokój, drugie liczne wojny. Niektóre były przedmurzem chrześcijaństwa, inne źródłem herezji, podziałów Ciała Chrystusowego. Znajdą to, na co zasłużyły. Zostaną tylko te szlachetne jednostki i wspólnoty, wyżarzone przez miłość ofiarną, „świecące złotem chwały”. Zawołamy z niepokojem: Panie, co mamy czynić, aby zachować życie wieczne? Zabezpieczamy się przed piekłem, „wkupujemy się” modlitwą w Twoje łaski i ciągle się boimy. Gdyż właściwie, to jeszcze Cię nie poznaliśmy, nie pokochaliśmy i nie zaufaliśmy Tobie. Miłość do Boga nie zna lęku o siebie.
Czwartek, 22.11.2018r.
Pierwsze czytanie: Ap 5,1-10
W czasie, kiedy Objawienie św. Jana docierało do wyznawców Chrystusa, nie istniał jeszcze katechizm czy teologia dogmatyczna. Rozdział piąty Apokalipsy zawiera bardzo jasny przekaz chrystologiczny i przez to jawi się jako jeden z najmocniejszych biblijnych dowodów boskości Chrystusa i jako podstawa pojęcia Trójcy Świętej dla pierwszych chrześcijan. O czym mówi ten opieczętowany, obustronny zwój? Czym są jego słowa? Zapisem przyszłości? Kodem do rozumienia historii świata? A może symbolicznym połączeniem zewnętrznej, znanej treści Starego Testamentu, z jego nieprzeniknioną jeszcze tajemnicą, którą dopiero wyjawi Nowy Testament. Dlaczego do otwarcia tych pieczęci nie ruszyła się żadna ze słynnych postaci Starego Przymierza? Dlatego, że kluczem do poznania tych tajemnic jest osoba Mesjasza – Chrystusa. To w Nim i przez Niego dopełnia się historia zbawienia. Opis tronu Zasiadającego, oddanie czci Barankowi przez postacie otaczające Najwyższego, jest potwierdzeniem równości majestatu Boga Ojca i Chrystusa – Syna Bożego. Ta Janowa wizja Nieba utwierdzała Żydów, uznających Namaszczonego w Jezusie z Nazaretu, że to oni mają rację, a nie faryzeusze. Dla tej właśnie racji będą gotowi na wyrzucenie z synagogi przez inaczej wierzących współbraci, a nawet na złożenie ofiary z własnego życia.
Psalm responsoryjny: Ps 149 1b-2. 3-4. 5-6a i 9b
Sięgając do głębi historii zbawienia, nie sposób nie zwrócić uwagi na niezwykle często pojawiające się w Piśmie Świętym słowo sąd (199 razy) i sądzić (155 razy). Wczytując się w konteksty użycia tych słów, można zauważyć niezwykle mądrą pedagogikę Boga, Jego podejście do grzechu człowieka czy wręcz grzechów całej ludzkości. Wielokrotne stawanie w prawdzie, konfrontacja z sumieniem, ogląd skutków wyrządzonego zła zachęta do zmiany postępowania, stopniowanie surowości kar, ostateczne ostrzeżenie przed śmiercią i zatraceniem, to jest prawdziwe znaczenie dokonującego się w czasie Sądu Bożego. Ciekawe jest także zniuansowanie tej pedagogiki przed- i po- Chrystusowym akcie Odkupienia. Sprawiedliwość Boża, przeważająca w Starym Testamencie, efekt Przymierza Boga z człowiekiem, przemienia się w dominujące miłosierdzie, efekt Przymierza Ojca i Syna Człowieczego. To miłosierdzie może jednak wrócić do samej sprawiedliwości, jeśli człowiek popełniając grzech przeciwko Duchowi Świętemu, świadomie i dobrowolnie odrzuca łaskę Bożą na życie wieczne z Nim. Koniec roku liturgicznego przywołuje swoim eschatologicznym akcentem motywy końca czasów i Sądu Ostatecznego. Psalm 149 wpisuje się w tę tematykę. Na miarę czasów przed poznaniem Mesjasza-Chrystusa, w literackiej formie pozwalał poznać pewność zwycięstwa Boga nad Nieprzyjacielem. Ponieważ Słowo Boże zawsze się spełnia, stąd aspekt dokonany czasowników opisujących zwycięstwo. Już dziś trzeba nam się cieszyć i wielbić Boga za Jego zwycięstwo, za naszą przyszłość. W tej radości mamy być sobą, możemy śpiewać, grać i tańczyć. To są ludzkie środki wyrazu uczuć miłosnego, religijnego uniesienia. Porównajmy nasze reakcje z doznania prawdziwego, „światowego” szczęścia z naszymi doznaniami duchowymi. Czy nie cenzurujemy naszych uczuć? Czy tak wyobrażamy sobie reakcję naszego dziecka, które otrzymawszy od nas coś upragnionego, wyczekiwanego nie odzywa się, i z „kamienną” twarzą zaszywa się w kącie? Choć doświadczamy dziś cierpienia i spodziewamy się śmierci, to jednak radość oczekiwania na spotkanie z Ojcem i Synem, i Duchem Świętym powinna inspirować nas do życia w komunii serc z Bogiem i bliźnim.
Ewangelia: Łk 19, 41-44
Jeżeli ktoś powątpiewa, czy człowiek jest kimś ważnym dla Boga, to ta perykopa powinna rozwiać te wątpliwości. Znamy życie. Wiemy dobrze z własnego doświadczenia, żeby nad kimś zapłakać, musimy kochać tę osobę i widzieć wyraźnie wiszące nad nią niebezpieczeństwo. W takiej właśnie sytuacji znajdujemy Chrystusa, gdy pielgrzymuje do Jerozolimy. Zatrzymuje się na Górze Oliwnej, skąd rozpościera się urzekający widok na miasto i świątynię. Jezus nie przyszedł tam po to, by podziwiać widoki. On wiedział to, czego żaden z mieszkańców świętego miasta nie dopuszczał nawet w myślach, że Świątynia i miasto ulegną zniszczeniu. „A swoi Go nie poznali”. Nie poznali zapowiadanego przez proroków Mesjasza, Ojca i Syna w jednej osobie. A stąd i nie słuchali. A czy my, rozpoznajemy głos Boga w tak licznych w ostatnich dziesięcioleciach nadprzyrodzonych zjawiskach cudów eucharystycznych, krwawych łzach Matki Bożej, głosach świętych kapłanów czy po prostu w coniedzielnym Słowie Bożym? Nawracajcie się, bo czas bliski. Czytamy objaśnienia egzegetów, a czy wsłuchujemy się w głos mistyków, proroków naszych czasów? Jezus Chrystus, Bóg w Trójcy Świętej, nasz Ojciec i Brat, płacze z bezsilności wobec odrzucenia, gdyż nie wyważa na siłę drzwi do ludzkich serc, a widzi, że idą na zatracenie. Bóg stworzył człowieka i duchy niebieskie na swoje podobieństwo, dając im wolną wolę. Jak dziecku ofiarował człowiekowi swój dom i siebie na co dzień. Przez najniebezpieczniejszy grzech – pychę, część duchów niebieskich odeszło od Stwórcy na wieczne potępienie, pałając już tylko żądzą niszczenia wszystkiego, co od Niego pochodzi. Człowiek uległ podszeptom tych właśnie upadłych duchów. Cała historia zbawienia to nieustanny wysiłek Boga, by przywrócić człowieka do Edenu. Miłujący Ojciec, posyła w końcu zapowiadanego przez proroków Mesjasza. I tu jest kulminacyjny punkt historii ludzkości. Na tym wydarzeniu zawisły losy człowieka i świata. „Człowiek, który nie rozpoznaje czasu swego nawiedzenia” w rzeczywistości oddaje się w ręce Złego ze wszystkimi tego skutkami. W tym historycznym i symbolicznym fakcie zniszczenia Jerozolimy możemy zrozumieć dzieje ludzkości następnych tysiącleci i sens ostrzeżeń Księgi Apokalipsy; nasz płacz z powodu odejścia naszych najbliższych od wiary, kościoła. Fakt nie uznania Mesjasza jako Syna Bożego i syna Maryi, pociągnął za sobą nieobliczalne konsekwencje. Tylko dzięki Bożemu miłosierdziu i „fiat” garstki ludzi, świat jeszcze nie zginął. A wprost przeciwnie, o czym zapewnia nas Apokalipsa i inne słowa Ewangelii, przemieni się w Nowe Jeruzalem. Można by powiedzieć, że tak niewielu uczyniło tak wiele. Wynika stąd najważniejsza decyzja w moim życiu: czy wierzę w Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego? Wszystko inne jest tylko konsekwencją tej decyzji. Aby rozeznać swoje położenie wobec tej decyzji, muszę zadać sobie kilka pytań: – Jaki jest Bóg w Trójcy Jedyny i Prawdziwy? – Czy Mu wierzę i kocham Go i bliźniego? – Na ile poznałem Chrystusa i czy Go naśladuję? – Jakie jest moje nieprzekraczalne, modlitewne minimum, abym się duchowo i moralnie rozwijał? – Czy Bóg jest świadomym celem mego życia? – Co jest dziś moim celem życia? – Czy rozliczyłem się ze sobą i z Bogiem, dla kogo i czego dotychczas żyłem? Tylko człowiek wewnętrznie wolny potrafi kochać. I tylko człowiek miłujący może się oddać w niewolę miłości.
Ufni, że Wszechmocna Miłość tego dokona, zawierzmy Chrystusowi nas samych i naszych najbliższych, świat cały.
Piątek, 23.11.2018r.
Pierwsze czytanie: Ap 10,8-11
Metafora Słodycz Słowa Bożego często występuje w Starym Testamencie. Odpowiada emocjonalnie radości i zachwytowi. Motyw spożywania zwoju ma sens symboliczny i oznacza: zapoznać się dokładnie z orędziem, przyjąć do serca, aby później podzielić się jego treścią. Czynność spożycia zwoju jest znakiem powołania prorockiego. Stąd ten fragment Apokalipsy ma nas przekonać, że autora tej księgi powołał Bóg. Ten fakt nadaje mu oficjalny status i autorytet Bożego proroka. Możemy zatem mu wierzyć. Jakże ten fragment jest bliski naszemu życiu. Gdy dojrzewamy do takiej wiary i duchowości, że Słowo Boże rozpala nasze serce, na przykład podczas rekolekcji czy medytacji, to pragniemy dzielić się tym wewnętrznym żarem z innymi. Płynąca stąd radość i zachwyt jest właśnie tą słodyczą poznania i pokochania Boga. Najczęściej ten stan nie trwa długo. Zwykle, zanim skończymy się dzielić tym poruszeniem serca, pełna zniechęcenia reakcja naszych słuchaczy, jakże często naszych najbliższych, może oddalonych od kościoła i sakramentów, napawa nas takim smutkiem i goryczą, że nieraz gorzko zapłaczemy nad ich przyszłością. W skrajnych przypadkach, ta gorycz staje się żółcią w czas ukrzyżowania. Wszakże los prawdziwego proroka nie odbiega daleko od losu Chrystusa.
Psalm responsoryjny: Ps 119, 14.24. 72 .103. 111.131
Z tego najdłuższego ze wszystkich psalmów, zostało wybrane do dzisiejszej liturgii tylko kilkanaście wersów. Brzmią one tak, jak słowa Świętego Jana w przeczytanym właśnie fragmencie z Księgi Apokalipsy. Duchowe doznania obu autorów są tożsame. Słowo Boże jest dla niektórych ludzi ponad miód słodsze. Kluczem do tego smaku jest nasze nawrócenie. Różne bywają poziomy nawrócenia. Od odstąpienia od grzechu, do wielbienia Boga we wszystkim. Jeśli słowo od Boga kiedyś dotrze do naszego serca, może nas całkowicie przemienić. Taką przemianę przeszedł choćby król Dawid, Święty Paweł czy Święty Augustyn. Czytany dzisiaj fragment psalmu jest właśnie świadectwem człowieka, który odkrywa moc słowa od Boga tak dalece, że materializuje się ono w jego życiu. W szerszym, ponad starotestamentowym znaczeniu, w historii zbawienia, człowiek wchodząc w komunię serc z tym słowem, spotyka w końcu żywe Słowo Boże – Jezusa Chrystusa. Rozpoznaje Mesjasza. Płynie stąd dla nas nauka, że sama znajomość Pisma Świętego nie przemienia. Trzeba żyć przez Słowo, ze Słowem i w Słowie.
Ewangelia: Łk 19, 45-48
Symbolem obecności Boga w narodzie wybranym była świątynia jerozolimska. Choć w czasie działalności Chrystusa już dawno nie było w niej Arki Przymierza, to mimo wszystko dalej pozostawała miejscem kultu. To w niej dokonał się zgodny z Prawem akt ofiarowania Jezusa, do niej pielgrzymował dwunastoletni Jezus z Maryją i Józefem, i to do niej przyszedł Mesjasz na Święto Paschy, aby zbawić świat. Dzisiejszy fragment Ewangelii zamyka się w dwóch krótkich scenach: oczyszczenia świątyni i późniejszego, codziennego Chrystusowego nauczania w niej. Nie ma w tym fragmencie opisu przewracanych stołów i innych drastycznych scen. O co więc chodzi Ewangeliście? Chce nam powiedzieć, że Chrystus jako Syn Boży przejmuje w posiadanie Dom Ojca. Ci, którzy byli odpowiedzialni przed Bogiem i narodem za wsłuchiwanie się w Głos Jahwe, zasiadający na „podnóżku Dawida”, niestety, całkowicie zawiedli. Stracili więc prawo do bycia Bożymi reprezentantami. Że oto nowego Arcykapłana mamy. Dotykamy tu newralgicznego tematu. Od czasów Mojżesza i Aarona, to nie arcykapłani, królowie a później uczeni w Piśmie i faryzeusze byli przedłużeniem Głosu Boga, a prorocy. To ich zabijano, gdy wyznawcy Najwyższego czcili bożków tego świata. I to często z wyroków przywódców Izraela. Stąd nie gniew Nauczyciela z Galilei jest tu pierwszoplanowy, ale dużo ważniejsze jest zrozumienie przyczyn, dla których świątynia „stoczyła się do targowiska”. Pierwszy powód, to pycha sprawowanej, raz na zawsze przez jedną grupę plemienną, władzy religijnej. Pierwszym negatywnym skutkiem takiej władzy była rutyna i brak potrzeby wzrostu duchowego. Drugim, nadmierna troska o utrzymanie statusu społecznego, nawet za cenę ciężkich grzechów. Teraz lepiej zrozumiemy głos proroka mówiącego: „chwalą mnie tylko ustami”. Drugi powód, to odrzucenie pokornego mistycyzmu, legalizm i pycha wiedzy religijnych elit Izraela, które oderwały je od Głosu Boga. Elity te straciły „duchowy słuch”. Można znać Pisma na pamięć i być niczym. Hymn do Miłości mówi wprost: „Choćbym posiadł wszelka wiedzę, a miłości bym nie miał, byłbym niczym”. Trzeba więc starać się najpierw o miłość, a reszta będzie nam przydana. Żarliwa modlitwa, przylgnięcie sercem do Boga, wytrwałe obcowanie ze Słowem i życie Nim, oto warunki otrzymania Ducha Bożego. To są te cuda naszej „małej Pięćdziesiątnicy” czy drogi do Emaus. Czytujemy katolickie media, studiujemy egzegetów, a czy wsłuchujemy się w mistyków? Nie ma ich wokół nas, czy nie umiemy ich rozpoznać? Czyż nie jest tak, że tylko mistyk umie rozpoznać mistyka? Św. Jan Chrzciciel, nie uczeni w Piśmie, umiał rozeznać, kim jest Jezus. W prawdziwym Domu Bożym to właśnie on powinien być arcykapłanem. A tak stał się największym i jak zwykle zabitym prorokiem. Ludzie świątyni nie wstawili się za nim. Utrata „duchowego słuchu” rodzi tylko demoralizację i korupcję. Żyjemy w czasach dopełniającej się Apokalipsy. Szatan dąży do zniszczenia Kościoła i jego sług. To oni są najbardziej atakowani, na pierwszej linii walki, w okopach Świętej Trójcy. Gdy nasi synowie idą na wojnę, to w domach i świątyniach trwa nieustanna modlitwa wstawiennicza w ich intencji. A oto mamy kosmiczną wojnę duchową, a nie słychać błagalnego wołania za naszych duchowych synów – kapłanów. Żyjemy skandalami, choć to dotyczy tylko „Judaszowej Reszty Izraela”, upadłych sług Kościoła. Anglicy śpiewają: „Boże chroń króla”. Nam potrzeba narodowej i światowej modlitwy: „Boże chroń kapłanów”. Po Wielkiej Pokucie i Różańcu do Granic, czyż właśnie ta inwokacja o świętych kapłanów nie staje się znakiem czasów? A co zrobimy, gdy ich zabraknie? I druga scena, nauczanie w świątyni. Jakże lakonicznie reprezentuje ją różańcowa trzecia tajemnica światła: „cuda i nauczanie Pana Jezusa”. Kilka słów, które sięgają nieskończoności. Każdy z nas jest odpowiedzialny za Świątynię, za Kościół. Musimy stawać się świętymi. Takim wszystko wolno, bo kochają. Za św. Augustynem: „kochaj i rób, co chcesz”.
Sobota, 24.11.2018r.
Pierwsze czytanie: Ap 11, 4-12
Przenikają się w naszych myślach dwa porządki: światowy i duchowy. Oba mają swoją historię i emocjonalność. Porządek światowy kształtuje ekonomia, ideologia i wojny. Nie daje wewnętrznego pokoju, za to napawa lękiem o jutro. Jest agresywny, nachalny, nienasycony, niszczy swoich oponentów. Porządek duchowy jest cichy, ubogi w środki, darzy nadzieją, uczy miłości, czyni cuda. Nikogo nie zmusza, daje przykład, jest twórczy. W dziejach zbawienia było wielu „świadków”, począwszy od Mojżesza i Eliasza aż po świętych Piotra i Pawła. W eschatologicznej historii Kościoła, każdy wyniesiony na ołtarze święty i błogosławiony, to właśnie namaszczony świadek, zgodnie z pierwotnym znaczeniem greckiego słowa martus. Ich nadprzyrodzona moc i łaska poznania praw Bożych, jednych wznosi do Nieba, innych napawa nienawiścią do Boga i radością, kiedy świadkowie umierają. Każda miniona epoka miała też swoje Bestie. To one zabijały tych świadków. Stąd martyrologia. A ci, choć martwi dla świata, stają się światłem i chwałą dla następnych pokoleń uczniów Chrystusa.
I my także mamy być takimi martyros tu i teraz. Gdy trwożnie spoglądamy w przyszłość, to czy są to tylko projekcje naszych obaw wynikające z doświadczeń przeszłości, czy przenikanie Słowa Bożego i czytanie z drzewa figowego?
Psalm responsoryjny: Ps 144, 1b-2.9-10
Jeszcze nie przebrzmiały echa obchodów setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, a już Bóg w swojej Opatrzności pokazuje jeszcze raz drogę do jej zachowania. Drogą tą jest „modlitwa króla za lud” – Psalmu 144 zawartego w dzisiejszych czytaniach liturgicznych. Każdy, komu powierzono odpowiedzialność za innych, ma od Boga przywilej (i obowiązek) modlitwy wstawienniczej za powierzonych sobie. Majster czy dyrektor, premier czy prezydent, prymas czy też ja sam, każdy ma ten dar dany na chrzcie, zawarty w funkcji kapłańskiej, proroczej i królewskiej. Bóg zawsze dotrzymuje swoich obietnic. Człowiek nie. Potrzeba więc zawierzenia, całkowitej zależności od Boga. Wtedy można wołać de profundis, z głębokości (wołam Panie), prosić o teofanię, o bezpośrednią interwencję Bożą. Zarówno Biblia, jak i polska historia dają liczne przykłady takiej postawy: nawrócenie Niniwy czy samego króla Dawida, milenijna pielgrzymka Matki Bożej Częstochowskiej po Polsce czy ostatnio Narodowa Pokuta i Różaniec do Granic. W tym psalmie rozpoznać możemy Króla królów, Jezusa Chrystusa, który ciągle wstawia się za swoim ludem do Ojca w Niebie. I też poucza, by nie zniechęcać się przeciwnościami: „Mnie prześladowali i was prześladować będą” J15,20. Lepiej dotrzymać przysięgi, i nawet umrzeć z Chrystusem na krzyżu, niż sprzedać Go za wartą trzydzieści srebrników karierę. W kontekście tego „królewskiego” psalmu wraca jak bumerang temat obrania Chrystusa na Króla Polski. Wektory teologicznych argumentów pro i contra za taką decyzją jako symbolu przymierza, zsumowały się kilka lat temu w kompromisowym kierunku pogodzenia reprezentantów obu interpretacji. Były jednak tylko przejawem wewnątrzkościelnej dyskusji. W tej mechanice sił zabrakło trzeciego wektora: społeczno-politycznej gotowości na zawarcie narodowego przymierza z Bogiem. Zawieramy pakty międzynarodowe. Czy zawrzemy przymierze z Bogiem? Szczycimy się opieką Matki Bożej Królowej Polski. Ale czy pamiętamy, że Matka Boża prowadzi tylko do Chrystusa. Tertium non datur.
Ewangelia: Łk 20, 27-40
Cóż za paradoks. Wydawałoby się, że saduceusze, którzy zawiadują świątynią jerozolimską, są najbliżej Chwały Pańskiej, że znają Jahwe najlepiej. Okazuje się, że nie. Znać swego Boga oznacza nie tylko znać jego naukę, ale i żyć nią. Ta nauka zawarta w Pismach jednoznacznie wskazywała na motyw zmartwychwstania, czy to w Psalmach, w Księdze Ezechiela czy Księdze Daniela. Dlaczego Saduceusze, w przeciwieństwie do innych stronnictw, nie przyjęli wiary w te obietnice? Wracamy w tym pytaniu do naszych wczorajszych rozważań nad Ewangelią. Zauważmy, że na skutek odrzucenia mistycyzmu, kapłani popadli w racjonalizm praktyczny. Skoro nigdy nie widzieli, by ktoś zmartwychwstał, to znaczy, że zmartwychwstanie nie jest możliwe. I nieważne, że Bóg w natchnionych tekstach mówi o tym inaczej. Ich opinia była ważniejsza od Słowa Bożego. Uczeni w Prawie, faryzeusze czy saduceusze, umieli dyscyplinować swoich członków. Ci, których by wyeliminowali ze swego grona, nie mogliby już tak dobrze prosperować. Chrystus w swojej odpowiedzi na podchwytliwe pytanie, o to czyją żoną po zmartwychwstaniu będzie kobieta, która na mocy prawa lewiratu miała kilku mężów, daje szansę saduceuszom zmienić ich pogląd na tę sprawę, a nam otwiera oczy na życie wieczne. Choć wierzymy w zmartwychwstanie ciał, nie do końca zdajemy sobie sprawę, na czym to życie wieczne zbawionych dusz może polegać. Będąc przebóstwionymi do bycia dziećmi Bożymi, widzimy twarzą w twarz swego Boga. Stąd sensem istnienia w wieczności nie jest dalsze trwanie w formalnym małżeństwie, czy też w bezżeństwie, ale we wspólnocie świętych, w obcowaniu w komunii ze swoim Stworzycielem i Odkupicielem. I choć może nie stracimy pamięci życia przeszłego, to fakt obcowania z Bogiem przesłoni wszystko inne.