Komentarze do czytań XXXIII Tydzień Zwykły (15-21 listopada 2015 r.) − o. dr hab. Waldemar Linke CP

[dzien 1]

Niedziela Zwykła,15.11.2015 r.

 

Pierwsze czytanie: Dn 12,1-3

Koniec roku liturgicznego to czas, w którym liturgia przypomina nam, że historia ma swój punkt dojścia, którym jest nazwanie po imieniu dobroci i przewrotności, prawdy i fałszu, mądrości i głupoty. Żyjemy czasem tak, jakby trzeba było uciekać się do zła, egoizmu, małoduszności jako sposobów na radzenie sobie z życiem. Postępujemy jak piłkarze, którzy wiedzą, że trzeba czasem sfaulować, bo chociaż to niezgodne z przepisami, to służy ostatecznemu sukcesowi, opłaca się zawodnikowi i drużynie. Jednak życie to nie gra, nie zabawa, nie ma w nim miejsca na drobne kombinacje, nadgniłe kompromisy. Do życia zdolne jest tylko dobro, a zło ma w sobie zawsze nasienie śmierci. Dlatego żyć – znaczy żyć dobrze. Ale to nie oznacza życia lekkiego, pozbawionego trudności i przykrości. Dobro rodzi paradoksalnie opór i bywa zwalczane, jakby szkodziło osobie i społeczności. Prześladowanie uczciwych, preferujących pokojową postawę wobec otoczenia, broniących prawdy – to miara zdeprawowania świata, w którym żyjemy. W społeczności kombinatorów i cwaniaczków osoba uczciwa będzie celem szykan, bo psuje układ oparty na nieuczciwości i, co może jeszcze ważniejsze, dobre samopoczucie tych, którzy uważają, że nie ma ludzi czystych, że wszyscy są umazani brudem świata i inaczej nie da się żyć. Stając po stronie dobra wybiera się często samotność. Michał Archanioł, znak Bożej opieki nad prawymi, nie jest mścicielem, który ma wytępić złych, a dobrym dać satysfakcję. Księga, w której zapisane są imiona synów Boga nie jest eschatologiczną listą Schindlera. To znaki nadziei na czas próby dla tych, którzy samotnie trwają przy dobru.

 

Psalm responsoryjny : Ps 1,5.8.9-10.11

Zaufać Bogu w chwili śmierci, czy nawet w perspektywie śmierci – to bardzo trudna sztuka. Jeśli nie jest to moja własna śmierć, ale czyjaś, zwłaszcza kogoś bliskiego, jest równie trudno widzieć cokolwiek w kompletnym mroku, w ciemności tak gęstej, że boimy się, iż straciliśmy wzrok. Dział, przypadająca nam własność w krainie, o której nie mamy żadnej pewności, że istnieje – to brzmi jak dziecinna mrzonka. Ale żyjemy dla nieznanego, dla tego, co nas przekracza, dla Tego, który, choć zupełnie inny od nas, nie jest obcy.

 

Drugie czytanie: Hbr 10,11-14.18

Rutyna codziennych, powtarzanych bez namysłu czynności to jeden ze złodziei życia. Czujemy to, gdy po pracowitym, pełnym krzątaniny dniu zastanawiamy się, na czym nam minął. Jakże często największego trudu i koncentracji wymaga przypomnienie sobie tych prac i trosk, które czujemy w każdym włóknie mięśni, w każdej skołatanej komórce naszych nerwów. Co dziś zrobiłem? – pytamy siebie, by odpowiedzieć: właściwie nic, to co zawsze. Nawet najwznioślejszy obrzęd może spowszednieć. Nawet na największą radość można  zobojętnieć. Tej zasadzie wymyka się tylko cierpienie, bo do niego nie można przywyknąć. Zawsze poczujemy, gdy jego zęby wpijają się w nasze ciało, a skulimy się chwilę wcześniej, czując jego zimno-gorącą obecność. Ofiara Jezusa nie jest rytuałem ekspiacyjnym, ale wydarciem własnego serca, by je dać każdemu z szukających przebaczającej miłości. Męka Jezusa jest żywą rzeczywistością, a nie wstrząsającym obrazkiem pokazywanym tak długo, że spowszedniał. A czym jest nasz udział w niej?

 

Ewangelia: Mk 13,24-32

W książce „A co gdyby?” Rundalla Munroe’a znaleźć możemy wiele sytuacji, które przypominają tę zapowiedzianą przez Jezusa. Gdyby Ziemia przestała się obracać, gdyby wszechświat (za wyjątkiem naszej planety) zbudowany był z antymaterii, gdybyśmy znaleźli się na jedną nanosekundę na powierzchni Słońca. Autor gimnastykuje swój (i nasz) umysł wyprowadzaniem z naszej wiedzy pytań i szukaniem na nie odpowiedzi by poszerzyć zakres tego co wiemy (lub co nam się wydaje, że wiemy). Czy w Jezusie możemy uznać prekursora tego typu literatury? Między Nim a Munroe’m zachodzi zasadnicza różnica, bowiem amerykański fizyk teoretyk interesuje się działaniem maszyny świata (nawet jeśli jego częścią jest człowiek), a Jezus mówi o tym, czym jest ludzkie istnienie w oderwaniu od rzeczywistości, która wydaje się nam konieczna. Czy jesteśmy ludźmi tylko dlatego, że świeci Słońce? Czy o wszystkim decyduje kontekst materialnego świata? Jezus nie zapowiada daty końca świata. Nie mówi, kiedy w lampie rozjaśniającej czas wypali się ostatnia kropla oliwy. Mówi nam, że przyjdzie, że się z Nim spotkamy. I nic innego nie będzie miało znaczenia.

 

[dzien 2]

Poniedziałek, 16.11.2015 r.

 

Pierwsze czytanie: 1 Mch 1,10-15.41-43.54-57.62-64

Na skutek głębokich przemian, jakie zachodziły w świecie po upadku Imperium Perskiego –  inwazji z Europy, zaczęła rodzić się pod rządami rodów macedońskich sztucznie osadzonych na tronach największych państw ówczesnego świata kosmopolityczna kultura, która poniżała i wypierała dorobek długiego korowodu wcześniejszych pokoleń, niwelowała jak bezwzględny walec rozmaitość tradycji i kanonów estetycznych. Aleksander z premedytacją niszczył fundamenty kultury perskiej i tych pomniejszych, które w Imperium Szachów się rozwijały. Symbolem tego może być spalenie w czasie pijackiej orgii pałacu w Persepolis czy zniszczenie świętych ksiąg zaratusztrianizmu (perskiej religii) zwanych Awestą. Antioch IV Epifanes był jednym z tych władców II w. przed Chrystusem, którzy kontynuowali politykę Aleksandra. Jego akcja w Jerozolimie była rozłożona na lata, ale przeprowadzana z ogromną determinacją. Jej kolejne etapy: profanacja świątyni, narzucanie miastu instytucji propagujących i utrwalających obcy styl życia, prześladowania religijne miały na celu zatarcie lokalnej specyfiki tej nieznaczącej gospodarczo, ale ważnej strategicznie części państwa, jaką była Judea. Władca nie walczył z Bogiem, tylko sam się za takiego uważał. Dlatego obrońcy dawnych tradycji stali się jego osobistymi wrogami, bo negowali jego bóstwo. Nie byli anarchistami, nie walczyli w obronie konserwatywnych idei, ale o to, by nie kłaniać się nikomu poza Bogiem.

 

Psalm responsoryjny: Ps 119,53.61.134.150.155.158

Wydawać się może, że psalmista proponuje Bogu transakcję wiązaną: obroń mnie, a ja będę przestrzegał Twojego Prawa. Takie spojrzenie na tekst nie da się jednak utrzymać przy uważniejszej lekturze, bowiem szybko zauważymy, że nie ma powodu, by robić cokolwiek. Nic nie motywuje Go do podjęcia dzieła zbawienia. Jeśli tego dokonuje, to tylko dla dobra proszącego człowieka. To raczej ten ostatni może mieć swoje powody, by być wiernym Prawu. Dzięki temu osiągnie zbawienie. Prośba o ocalenie jest więc błaganiem o zbawienie, dzięki któremu człowiek będzie mógł okazać swą dobrą wolę wobec Boga i jeszcze raz doznać od Boga łaski, ale już powiązanej z ludzkim zaangażowaniem.

Ewangelia: Łk 18,35-43

Opowiadanie o uzdrowieniu niewidomego pod Jerychem jest tak proste, że nie wymaga żadnego komentarza. Wszystko w tym tekście jest na swoim miejscu. Ale pomyślmy o całej scenie z perspektywy owego ślepca. Siedzi przy drodze, bo chodzą po niej ludzie. Wszak nie siedzi tam bezinteresownie, a ruchliwe miejsce zwiększa szansę na większą ilość datków; słyszy ciągnący tłum, lecz nie ma powodów sądzić, że fakt ten może mieć związek z jego sytuacją. Takie zaaferowane czymś tłumy nie zostawiają po sobie wiele w miseczce żebraka. Dowiedziawszy się, że ośrodkiem zbiegowiska jest Jezus z Nazaretu w Galilei, kojarzy tę postać z oczekiwanym Mesjaszem judejskim, Synem Dawida. Mesjasz ten miał dokonać odrodzenia narodowego i religijnego. Jego taumaturgiczna działalność nie była eksponowana w nauczaniu mędrców i religijnych przywódców. Ślepiec jednak rozumiał, że może Go prosić o uleczenie. Wiele rozumiał ten przydrożny żebrak. Nie zmarnował lat swej choroby i społecznej degradacji na próżne żale, zbieranie plotek czy doskonalenie się w sztuce żebraniny. Czas swego kalectwa spożytkował, by żywić w sobie tę wielką wiarę, dla której Chrystus go uzdrowił.

 

[dzien 3]

Wtorek, 17.11.2015 r., wsp. Św. Elżbiety Węgierskiej

 

Pierwsze czytanie: 2 Mch 6,18-31

„Niestosownie sądzimy, którzy śmierć za zło uważamy” – powiedział stary filozof, gdy dla wszystkich było jasne, że wyrok, jaki na niego zapadł, jest nieodwołalny. Jednak Sokrates swą śmiercią, której mógł, ale nie chciał uniknąć, chciał zaświadczyć o niegodziwości swych rodzinnych Aten i krótkowzroczności sędziów, którym zabrakło cierpliwości, by natura załatwiła za nich kłopotliwą sprawę. Tymczasem jeśli chodzi o Eleazara, mędrca z Jerozolimy, to możemy uznać, że głównym powodem jego decyzji jest troska, by nikogo nie zgorszyć. Jest on świadom, co oznacza być autorytetem, przyciągać pełen podziwu i szacunku wzrok innych. Nie gardził życiem, nie lekceważył bólu, ale stawiał sobie pytanie o znaczenie swej postawy. Nawet gdyby uniknął grzechu, a swą symulacją doprowadził do grzechu innych, nie miałby spokojnego sumienia. Dlatego przyjął śmierć jako rozwiązanie nie mające alternatywy. Uczynił to z miłości i szacunku dla swych rodaków. Dał w ten sposób dowód, że ich zbawienie jest dla niego wartością większą, niż własne życie, tym cenniejsze, że zostało go ledwie kilka kropel na dnie pucharu życia. Sokrates umarł, by okazać, jak przerasta swych współobywateli. Przy całej swej mądrości (wszak ma pewność, że potomni będą go uznawać za mędrca, choć on sam za takiego się nie uważał), umierał z pogardą na ustach. Eleazar umarł jako męczennik miłości i odpowiedzialności.

 

Psalm responsoryjny: Ps 3,2-3.4-5.6-7

Czy czujemy się bezpieczni? Bóg jest naszą tarczą, możemy przy Nim zasypiać spokojnie. Takie są nasze deklaracje. A życie? Nasz ciągły lęk, potrzeba kontrolowania wszystkich i wszystkiego, niegasnący w sercu żar troski. Nasza wiara to nasz skarb, ale jest to skarb biedaka, którego za mało na zwyczajne godne życie. To grosiki odłożone na czarną godzinę. Codzienne potrzeby musimy opędzać codzienną biedą. Tak żyją ubodzy. Jednak wiemy, że mierząc się z próbą ostateczną możemy zaśpiewać naszą pieśń ufności.

 

Ewangelia: Łk 19,1-10

Zacheusz chciał zobaczyć Jezusa. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Tym razem okazało się, że był to pierwszy stopień do nieba. Przeszkodą był mu mały wzrost. Złośliwi powiedzieliby, że nawet największe pieniądze nie dodadzą mu tych kilku centymetrów potrzebnych, by spojrzeć ponad głowami tłumu. Wobec takich problemów nie ma bogatych i biednych. Ale są bardziej i mniej zaradni, więc Zacheusz włazi na drzewo, jak za chłopięcych czasów. Ciekawość jest silniejsza, niż poczucie powagi, respekt dla własnej pozycji społecznej. Głupia ciekawość… A może jednak coś więcej? Może jednak świadomość, że pieniądze, pozycja społeczna, szacunek (albo lęk), jaki budzi wśród swego otoczenia – to wszystko za mało, żeby życie nabrało sensu. Żyje marnie i o tym wie. Bogato, należąc do tych, z którymi się liczą, ale marnie. Jezus przypomniał mu, ale też i jego otoczeniu, że Zacheusz jest synem Abrahama. Mówili Zacheusz-bogacz, Zacheusz-zdzierca, Zacheusz-zdrajca. Może jeszcze gorsze epitety dołączali do jego imienia. Jezus przypomniał fundament prawdziwej godności Zacheusza, która daje mu miejsce wśród zbawionych.

 

[dzien 4]

Środa, 18.11.2015 r., wsp. Bł. Karoliny Kózkówny

 

Pierwsze czytanie: 2 Mch 7,1.20-31

Powstanie człowieka jest tajemnicą, która dzieje się poza zasięgiem ludzkich oczu. Zdawać się może, że czas teraźniejszy jest w tym stwierdzeniu nie na miejscu, skoro potrafimy dziś przeprowadzić zabieg zapłodnienia w sztucznym środowisku, przy pomocy narzędzi medycznych. Ale czy potrafimy stworzyć sztucznego człowieka? Nasza umiejętność połącznia materiału genetycznego nie stanowi jeszcze wyjaśnienia zagadki. „Nie ja dałam wam ducha i nie ja ukształtowałam wasze ciała” – te słowa wciąż pozostają aktualne. Dalej nie wiemy, jak powstaje ludzka tajemnica, dlaczego posiada określone cechy, innych zaś nie posiada. Nie jesteśmy w stanie zaprogramować człowieka, choć potrafimy już dłubać w kodzie DNA. Człowiek to jednak więcej, niż wyjściowa informacja o nim. Z jednego punktu wyjścia można dojść do wielu celów: odległych lub bardzo bliskich. Przy całej tajemniczości ludzkiego bytu jedno jest w nim wiadome od samego początku i oczywiste do samego końca: śmierć, utrata tego, co mamy. Nie utrzymamy w naszych rękach tego, co najbardziej nasze. Gdy nasze palce zesztywnieją, nie zdołają związać naszego ducha z ciałem. Trzeba stracić to, co nas określa jako ludzi, by nam oddał naszego ducha Stworzyciel świata. Stworzył nas i stworzy nas na nowo. Nowe stworzenie nie jest widowiskiem, któremu będziemy się przyglądać, jak sylwestrowym fajerwerkom. To nasza droga powrotu do istnienia.

 

Psalm responsoryjny: Ps 17,1.5-6.8.15

 „Gdy zmartwychwstanę” jakże często w ustach dzisiejszego człowieka, często nawet chrześcijanina, zmienia się w „jeśli zmartwychwstanę”. Nie jest dla nas oczywiste, że chrześcijaństwo to coś więcej, niż pewien system etyczny i model społeczny. Chrześcijaństwo, które nie sięga poza granicę życia, ogranicza się do doczesnego horyzontu jest tragiczną w skutkach pomyłką, o czym wiedział już św. Paweł, gdy pisał, że pokładający swą nadzieję w Chrystusie tylko na tym świecie, bardziej od innych są godni pożałowania (por. 1 Kor 15,19). Ale żeby widzieć Boga, gdy zmartwychwstaniemy, trzeba widzieć Go oczyma wiary, ciągle. już w tym życiu.

 

Ewangelia: Łk 19,11-28

W Łukaszowej wersji przypowieści przeplatają się dwa wątki: powierzenie pokaźnych kwot pieniężnych sługom oraz o zabiegach dotyczących zdobycia urzędu lokalnego króla. Tym, co bardzo spina te dwa różne wątki, jest osoba głównego bohatera, który dla jednych jest panem życia i śmierci, a wobec odległego ośrodka władzy występuje w roli klienta, który jedzie, by coś sobie załatwić. Bóg, bo to przecież o Nim mowa, ukazany jest w dość dyskusyjny sposób. Jezus zrezygnował z podkreślania uniwersalnej władzy Boga, by podkreślić bezpośredniość i bliskość Jego relacji z ludźmi. To nie wielka, światowa gra przyciąga Jego uwagę i angażuje Go, tylko patrzenie na konkretnych ludzi i na to, co robią ze swoim życiem. Jest to spojrzenie wymagające, ale pełne szacunku dla człowieka. Bóg wierzy, że człowiek może nie zmarnować powierzonego mu dobra, rozpoznać ład świata i żyć zgodnie z nim.

 

[dzien 5]

Czwartek, 19.11.2015 r., wsp. bł. Salomei

Pierwsze czytanie: 1 Mch 2,15-29

Górskie miasteczko Modin było bardzo głęboką prowincją i nie docierały tam ani wieści, ani mody, ani idee z wielkiego świata. Już wszędzie było wiadomo, że w nowych czasach trzeba zrewidować wiele poglądów i nauczyć się obchodzić wiele zasad, by nie odstawać od nowoczesnego społeczeństwa i jego reguł. Już wszyscy wiedzieli, że stara, naiwna religia prostych kapłanów żyjących daleko od stolicy nie ma przyszłości. Tylko oni tego nie wiedzieli. Albert Einstein mówił, że w sytuacji, gdy wszyscy mądrzy ludzie wiedzą, że czegoś się nie da zrobić, zawsze można liczyć na to, że przyjdzie głupiec, który tego nie wie i po prostu to zrobi. Zasada ta działa także w drugą stronę: gdy wszyscy mądrzy i kulturalni ludzie wiedzą, że w pewien sposób nie da się już żyć, zawsze jest szansa, że pojawi się prostaczek, który tego nie wie.

Kapłani z Modin odwrócili bieg historii, bo nie dali się ponieść fali kulturowych przymusów. Zachowali wolność myślenia, jakiej nie mieli światli zarządcy jerozolimskiego przybytku. Gdy ich potomkowie zaczęli zarządzać świątynią, sprawowali władzę odpowiadającą królewskiej, stracili tę prostotę spojrzenia i z gorliwej prowincjonalnej rodziny kapłańskiej stali się typową hellenistyczną dynastią ze wszystkimi jej przywarami. Musimy sobie odpowiedzieć, co jest dla nas ważniejsze: kilka prostych prawd, w które wierzymy, czy też bycie w głównym nurcie, nadążanie za czasami i ich duchem. Ostatecznie zaś musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, co wspólnego ma duch czasu z Duchem Bożym?

 

Psalm responsoryjny: Ps 50,1-2.5-6.14-15

Sielankowa scena, nakreślona z ogromnym rozmachem, z aktorami na kosmiczną skalę (ziemia i niebo, krańce ziemi) – ta scena sądu nad ludem Boga ma w sobie wiele światła. Jest to bowiem sąd zbawienia, piękny splot dwóch pieśni: Bożego hymnu wierności i ludzkiego śpiewu chwały. Jasność tego utworu rodzi się z wewnętrznego światła sprawiedliwości, która zawsze jest darem Boga.

 

Ewangelia: Łk 19,41-44

Jerozolima głucha i ślepa, nie widząca, co nad nią wisi, i Jezus – prorok biadający nad miastem, świadom jego tragicznej przyszłości. Nie chcieli go słuchać, nie wierzyli zapowiedziom zagłady. Dlaczego spokojny nurt dni miałby przemienić się we wciągający wir? Co by się miało stać, co zmieniłoby sytuację miasta? Zagadka historii nie interesowała nikogo. Jezus płacze nad miastem samotnie. Jego proroczy głos nie znajduje słuchaczy i właściwie ich nie szuka. Cóż więc wniósł ten głos proroka? Czy był potrzeby i czy miał sens? Jezus mówi o nadziei, która się nie spełniła. Klamka zapadła już nieodwołanie. Wyraz bólu nie może zaowocować nawróceniem. Człowiek podejmuje czasem decyzje, których nie jest już w stanie zmienić. Bóg, w swym szacunku dla wolności stoi wobec nich bezradny, ale nie obojętny. Czy ten ból Boga może coś zmienić? Między ocaleniem a nawróceniem jest różnica i te dwie rzeczy nie są tożsame. Nawet jeśli nie można zatrzymać lawiny czy fali powodzi, to jeszcze można się nawrócić słysząc Jego płacz.

 

[dzien 6]

Piątek, 20.11.2015 r., wsp. św. Rafała Kalinowskiego

 

Pierwsze czytanie: 1 Mch 4,36-37.52-59 

Sprofanowanie świątyni jerozolimskiej, które dokonało się w 169 r. przed Chrystusem, polegało najprawdopodobniej na przekształceniu kultu Jahwe w religijną cześć Zeusa. Nie ujmowało to w intencji promujących tę zmianę niczego prawdziwemu Bogu. Raczej chodziło o powiększenie liczby odwiedzających to miejsce, o wpisanie niezrozumiałego lokalnego bóstwa w uniwersalną religię, w której rozmaite lokalne tradycje religijne łączono według klucza zaczerpniętego z greckiej kultury religijnej. Była to bardzo ludzka religia, otwarta na wszystkie kultury, ale zgubiono w niej prawdziwego Boga.

Rytuał Chanuki czyli święta poświęcenia świątyni upamiętnia wydarzenia, które zaszły w grudniu 164 r. przed Chrystusem: złożenie pierwszej, po okresie, gdy świątynia była sprofanowana, ofiary na odnowionym ołtarzu. Nie można dziś uczcić tego dnia ofiarą i stan taki utrzymuje się od kilkunastu stuleci, dlatego ten ośmiodniowy obchód stał się dla współczesnych wyznawców judaizmu świętem światła. Zapalane lampki wyrażają ciągle radość z tamtego dnia, choć sukces, jakim było odnowienie liturgii świątynnej, już dawno odszedł do przeszłości. Nie oznacza to jednak, że łaskawość Boga, której darem była radość reaktywowanego kultu, jest mniejsza. Bóg dał swemu ludowi źródło radości, które nie wyschło, światło, które rozprasza każdą ciemność. Bo nie jest nim jakikolwiek rytuał, ale On sam: żywy i kochający w każdym czasie.

 

Psalm responsoryjny: 1 Krn 29,10-11abc.11d-12

Od Boga pochodzi historia i teraźniejszość, królowanie, bogactwo i chwała. On jest początkiem i sensem wszystkiego. Do Niego wszystko należy: wielkość, potęga, sława, majestat. A gdzie miejsce dla nas? Co jest nasze? Jak starszy potomek z przypowieści o cierpliwym ojcu marnotrawnego syna, pytamy, co będzie nasze, byśmy mogli choć na użytek małego grona przyjaciół odegrać rolę pana na włościach. Ojciec i nam mówi: „wszystko co moje, do ciebie należy” (Łk 15,31).

 

Ewangelia: Łk 19,45-48

Czyja jest świątynia? Czy króla, który ją zbudował? Czy ludu, który się w niej modli? Jest tylko Boża i to On jest jej Panem. Wszyscy inni to rozbójnicy, jeśli sięgają po to, co Jego. Jezus broni prawa Boga do jego domu, ale czyni to nie dlatego, że Bóg potrzebuje obrony, ani dlatego, że potrzebuje On domu. Paradoksalnie czyni to właśnie dla tych bezczelnych uzurpatorów, by przypomnieć im, że istnieją granice, których przekroczenie niszczy tego, kto ich nie respektuje. Przypomina ludziom, że ich ograniczoność może odnaleźć się tylko w ograniczonym świecie, zrobionym na ich miarę. Większość ludzi jest Jezusowi za to wdzięczna, bronią Go, bo On broni ich, ich świata. Walczą z Nim ci, którzy świątynię uczynili miejscem swych interesów i widzą w niej tylko źródło swych korzyści, bo nie ma w nich wiary i miejsca dla Boga.

 

[dzien 7]

Sobota, 21.11.2015 r., wsp. ofiarowania NMP

 

Pierwsze czytanie: 1 Mch 6,1-13

Nawrócenie króla Antiocha Epifanesa na łożu śmierci jest pobożną legendą, której nic poza przekazem Pierwszej Księgi Machabejskiej nie poświadcza. Ten dumny i wręcz chorobliwie ambitny polityk i władca nie ugiął się przed żadnym bogiem uważając siebie za najpotężniejszego z nich. Był on odpowiedzialny za liczne wykroczenia przeciwko świętemu miastu, przeciwko świątyni, przeciwko mieszkańcom Judy. Zdewastował kraj, ograbił i sprofanował świątynię, spowodował śmierć, często okrutną, wielu Judejczyków. Historyk żydowski mógł napawać się jego ostateczną porażką, która obróciła w niwecz wysiłki całego jego panowania, pokazać go konającego w lęku i poniżeniu. A jednak wybrał historycznie mało wiarygodny obraz umierającego prześladowcy, który uznaje w ostatniej chwili swe błędy, w nich widzi przyczynę swych niepowodzeń. Od delektowania się historyczną sprawiedliwością, która dotknęła wroga, woli nadzieję, jaką daje opamiętanie, bez mała nawrócenie. Ileż wiary trzeba, by wyrzec się tej subtelnej zemsty, jaką jest ukazywanie, że zło wraca do sprawcy. Piękno tej postawy ma walor dydaktyczny, ponieważ uczy nas pisać historię: zarówno tę wielką i wspólną, jak też tę najbardziej osobistą. Taka historia, choć nie przemilcza zła, nie wybiela go i nie usprawiedliwia, sens dziejów widzi jednak w dobru i prawdzie.

 

Psalm responsoryjny: Ps 9,2-3.4.6.16.19

Dziękczynienie za zwycięstwo, jeśli nie jest w pierwszym rzędzie uwielbieniem Bożej dobroci, staje się nieznośnym hymnem samopochwalnym, który rani uszy i szarpie serce. Cieszyć się, że ginie czy cierpi ktoś, nawet ktoś, kto czyhał na moje życie i gotów był mnie zabić, jest nieludzkie, a tym bardziej nie może podobać się Bogu. Jednak powinniśmy się cieszyć z dobra, które otrzymujemy od Boga. Jeśli ktoś dobra nie chce i nie szuka, sięga po zło, przemoc i krzywdę, sam wyklucza się z tej radości.

 

Ewangelia: Łk 20,27-40

Przecież Abraham, Izaak i Izrael-Jakub umarli i groby ich były czczone. O Dawidzie św. Piotr mówi wyraźnie, że umarł (Dz 2,29) i na tym buduje swe przepowiadanie o zmartwychwstaniu Chrystusa. Jezus nie kwestionuje śmierci kończącej naszą biologiczną egzystencję, nie mówi, że jest ona tylko złudzeniem. Mówi nam o życiu nowym, innym, do którego śmierć jest drogą. Trzeba umrzeć, żeby zacząć żyć tym życiem, które zrównuje nas z aniołami, w którym ważne jest to, co naprawdę ważne, a nie kwestie, które rozwiązują się przez śmierć, bo z ludzką przemijalnością są związane. Żal tego, co odbiera nam czas: zdrowia, urody, entuzjazmu. Strach pustki, która zostaje po tym, co tracimy. Ale strata ta jest drogą do nieznanego bogactwa, którego „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć” (1 Kor 2,9).

[dzien end]