Niedziela, 08.11.2015 r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 17, 10-16
Biblia stawia nam dziś przed oczy obraz spotkania proroka, człowieka Bożego (por. 1 Krl 17, 18), z ubogą mieszkanką pogańskiego miasta – ale właściwie mamy do czynienia ze spotkaniem dwojga Bożych ludzi! Eliasz ukrywa się przed ewentualnymi represjami ze strony izraelskiego króla Achaba, któremu przepowiedział klęskę suszy jako karę za odstępstwo od wiary. Susza właśnie trwa, a głos Boga kieruje przebywającego na pustyni proroka do fenickiej Sarepty, zapowiadając, że z inspiracji Pana pewna wdowa zapewni tam Eliaszowi wyżywienie (por. 1 Krl 17, 9). W kulturze patriarchalnej owdowiałe kobiety zwykle same wymagały wsparcia, ale Bóg jako „ojciec sierot i opiekun wdów” (por. Ps 68, 6) czyni tę anonimową postać dystrybutorką swojej cudownej pomocy.
Oboje – prorok i poganka – podejmują święte ryzyko wiary, zdając się na „żyjącego Boga Izraela” (którego imię przywołuje kobieta, rozpoznając w przybyszu Żyda). Eliasz daje się prowadzić w nieznane, natomiast mieszkanka Sarepty w warunkach klęski żywiołowej decyduje się podzielić ostatkiem swoich zapasów z obcym. W odróżnieniu od fenickiego Baala, bezsilnego w tym momencie boga burz i deszczu, żydowski Pan Zastępów okazuje się kimś żywym i realnym. Panuje nad sytuacją po ludzku beznadziejną i ujawnia to panowanie w życiu osób „ubogich duchem” (por. Mt 5, 3), skromnych, pokornych i ufnych wobec Niego.
Psalm responsoryjny: Ps 146, 6c-7.8-9a.9bc-10
Medytację o zaufaniu wobec Boga i hojności serca w sytuacji braku i zagrożenia możemy kontynuować modląc się psalmem. Wychwala on Boskie stawanie po stronie „mających się źle”, pokrzywdzonych, lekceważonych, uciskanych. Doświadczający różnorakiej biedy są „szczęśliwi” w perspektywie Bożego królowania (por. Mt 5, 3; Łk 6, 20), bo znajdują się w centrum uwagi Pana, stanowią elitę Jego królestwa – jako że przy całym dyskomforcie swego położenia mają szansę odkryć sekret nieba: bycie w pełni przyjętym bez żadnej zasługi i bezinteresownie obdarowanym całą Pełnią Boga (por. Ef 3, 19). W gruncie rzeczy każdy z nas, bez wyjątku, jest ubogim zaproszonym do królewskiej rodziny.
Kto się przyznaje do Rodziny Bożych Połamańców, ufnie wchodzi w zależność od Protektora Sierot i Wdów, oraz ze swej strony wyciąga solidarnie rękę do Ubogich Pana, ten zaczyna oddychać atmosferą Bożego Królestwa i nieraz w ogniu rozmaitych perturbacji znajduje na dnie serca „nakryty stół” błogosławieństw (por. Ps 23, 5).
Drugie czytanie: Hbr 9, 24-28
Autor Listu do Hebrajczyków, pisma adresowanego do wierzących w Jezusa Żydów, opisuje Chrystusa jako nowego, doskonałego arcykapłana, jedynego w gruncie rzeczy kapłana Nowego Przymierza. Tym, co naprawia nasze życie naznaczone grzechem (hamartía – „chybieniem celu”, zejściem z właściwej drogi), jest Jego ofiara-dar z siebie samego. Jeśli skupimy się przez chwilę na hojności naszego Ratownika (rzucającego się w śmierć, by nas z niej wydobyć), na objawiającym Boskie serce rzuceniu na szalę wszystkiego, a nawet więcej (bo poświęcił się dla nas Nieskończony), to zaczniemy rozumieć, że całkowite oddanie Panu wszystkich swych skarbów i całego serca nie jest żadną ofiarą, tylko adekwatną odpowiedzią na Jego święte szaleństwo. Co takiego mam, czego bym niezasłużenie nie otrzymał (por. 1 Kor 4, 7) i co niby mogę stracić oddając wszystko, jeśli właśnie daje mi samego siebie (i wszystko, co swoje) Pan wszystkiego (por. 1 Kor 3, 21-23)?
Ewangelia: Mk 12, 38-44
Jezus przestrzega (i to bardzo stanowczo!) przed wykorzystywaniem religii do robienia kariery oraz wygodnego urządzania się w życiu. Piętnuje obłudnych i próżnych uczonych, znawców Pisma Świętego, wytykając im jako przykład szczególnie podłego zachowania „objadanie domów wdów”, czyli wykorzystywanie szacunku i hojności osób najuboższych.
To nauczanie wygłaszane jest na terenie świątyni i wkrótce potem towarzyszymy spojrzeniu Pana, wyławiającemu z tłumu wiernych biedną wdowę. Kobieta wrzuca do skarbony na datki dwa „leptony” – najdrobniejsze monety używane w ówczesnej Judei, mające z kolei razem wartość najdrobniejszej monety rzymskiej – „kwadransa” (ébalen leptà dúo, ho estin kodrántes, Mk 12, 42b)… Prorocka intuicja mówi Jezusowi, że kobieta dała na ofiarę „całość tego, co miała na życie” (holon tòn bíon autes, Mk 12, 44). Skromna postać, której imienia nie poznajemy, okazuje się arystokratką w królestwie Ukrytego Ojca (por. Mt 6, 6), stać ją na heroicznie szeroki gest. Idąc za głębokim komentarzem papieża Benedykta XVI możemy powiedzieć, że oddając na dzieła Boże wszystkie swe środki do życia, kobieta w istocie dała Bogu własne życie. Złożyła swój kruchy los w Bożych rękach, a obdarowując świątynię naśladowała z wyprzedzeniem samego Chrystusa, który miał nas „wzbogacić swoim ubóstwem” (por. 2 Kor 8, 9).
[dzien 2]
Poniedziałek, 09.11.2015 r.
Pierwsze czytanie: 1 Kor 3, 9b-11.16-17
Skoro jesteśmy, jak uczy apostoł, „uprawną rolą” Boga, to nasze ochrzczone (czyli „skąpane w Duchu Świętym”, por. Dz 1, 5) człowieczeństwo należy we właściwy sposób „uprawiać”. Możemy mówić o „kulturze wiary”, ponieważ łacińskie słowo cultura oznaczało pierwotnie właśnie uprawę roli.
W naszym fragmencie Pisma natchniony autor preferuje jednak inną metaforę dla „uprawiania chrześcijaństwa”, ponieważ każdy z wierzących i cała zgromadzona w wierze społeczność (a więc Kościół) stanowią też duchową świątynię. Bóg mieszka w nas i między nami przez swojego Ducha – nie ma w chrześcijaństwie ważniejszego sanktuarium niż pobożne serce i modląca się z wiarą wspólnota. Zarazem trwają tu jakby prace wykończeniowe, „wznosimy się we wspólnym budowaniu” (por. Ef 2, 21) zanim w „przybytku Boga z ludźmi” (por. Ap 21, 3) przyjdzie pora na ostateczne święto.
Mogę w oparciu o Chrystusa (Jego obecność, inspirację, łaskę) doskonalić relacje z Bogiem i ludźmi, służyć innym budującym słowem i przykładem, spajać Boską budowlę „miłością – więzią doskonałości” (por. Kol 3, 14). Mogę też, niestety, „myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem” rujnować dom Boży w sobie i bliźnich. Wtedy zderzę się z Boskim sprzeciwem. Choć zamiary Pana są „pełne pokoju, a nie zguby” (por. Jr 29, 11), wrogie tylko wobec „duchowych pierwiastków zła” (por. Ef 6, 12), to „kochając ciemność” (por. J 3, 19) ryzykujemy „rozwianie się” wraz z nią w dniu triumfu Światła (por. Ps 68, 2-3).
Psalm responsoryjny: Ps 46, 2-3.5-6.8-9
Mogę wytrwać w budowaniu Bożej świątyni w sobie i w moich relacjach z ludźmi, ponieważ mocy dostarcza mi sam Bóg. Nawet jeśli cokolwiek we mnie, oraz dokoła mnie, rozsypuje się właśnie w gruzy, mogę się chwycić dobrych i silnych rąk „obejmujących mnie zewsząd” (por. Ps 139, 5). Moja wewnętrzna twierdza, oraz duchowe miasto, jakie tworzymy we wspólnocie dzieci Bożych, są podtrzymywane przez Gospodarza Raju i same są jak ogród nawadniany przez „strumienie wody żywej” (por. J 7, 38, Ap 22, 1).
Ewangelia: J 2, 13-22
Gwałtowność Jezusa w opisanej scenie to wyraz sprzeciwu wobec dewastacji świątyni, bo przemiana w „targowisko” rujnuje dom Boży znacznie bardziej, niż fizyczne zniszczenie. Zwróćmy przy tym uwagę, że Pan, którego „pożera” (kataphágetai, J 2, 17) gorliwość o Boskie mieszkanie, stwierdzi wkrótce na kartach tej samej Ewangelii, że materialne sanktuaria nie są dla Boga istotne – gdyż liczy się kult w „Duchu i Prawdzie” (por. J 4, 23-24)! Jednak wypędzając ze świątyni ludzi robiących tam interesy, Chrystus troszczy się właśnie o sanktuarium duchowe, o zamieszkiwanie Boga w nas (por. J 14, 23) i nasze schronienie się w Bogu (Kol 3, 3). Nie chodzi Mu o dewocyjne „dobre wychowanie”, o porządek i spokój w miejscu kultu, tylko o prawdę relacji, jakie łączą nas z wieczną Miłością.
Jezus występuje w podwójnej roli – jako Boskie Słowo (por. J 1, 1) i Syn Człowieczy (por. J 1, 51), wieczny Jedynak niebiańskiego Ojca (por. J 1, 18) oraz „pierworodny Brat” (por. Rz 8, 29) wszystkich „rodzących się z Boga” przez wiarę (por. J 1, 12-13). Jako Syn Boży broni dobrego imienia (świątynia to „dom dla imienia JHWH”, por. 1 Krl 8, 16-48) swego Abba, który „chce miłosierdzia, a nie ofiary” (eleos thélo, kaì ou thysían, Mt 9, 13). Miłości Boga nie kupuje się za żadną „walutę” (materialną lub duchową), niebiański Ojciec nie czeka na hołdy (choć słusznie Mu się należą) lub wyrzeczenia, tylko pragnie okazywać nam miłosierdzie i widzieć, że my je sobie wzajemnie okazujemy, „podając dalej” Boski dar. Z kolei jako Syn Człowieczy, Sługa naszego zbawienia (por. Mk 10, 45), Jezus sprzeciwia się utrudnianiu czy wręcz zamykaniu dostępu do takiego właśnie Ojca „tym najmniejszym” – broni „świętej przestrzeni” jako obszaru schronienia dla chorych i słabych, oraz miejsca dziecięcego zachwytu bliskością Boga (por. Mt 21, 14-16).
Nie próbujmy wykorzystywać opisanej tu gwałtowności Jezusa do uzasadniania naszej agresji wobec myślących inaczej, albo nawet wobec ewidentnych grzeszników – bo dla takich ludzi nasz Pan jest wyrozumiałym Terapeutą (por. Mt 9, 11-12). Natomiast pamiętajmy o tej gwałtowności, gdy przyjdzie nam ochota potępić czyjąś ostrą krytykę kościelnych instytucji i zwyczajów. Co prawda bywamy „prześladowani bez powodu” (por. Ps 119, 161), oraz nienawidzeni „z powodu imienia Jezusa” (por. Mt 10, 22), jednak jakaś część chłoszczących Kościół słów pochodzi przecież z serc poruszonych do żywego naszą duchową korupcją – zmienianiem Dobrej Wiadomości Boga w regulamin „zarabiania na niebo”, zastępowaniem przemiany serca próbami wkupienia się w łaski Pana z pomocą rytuałów i pacierzy…
Z drugiej strony, jeśli sami czujemy chęć wystąpienia z podobną krytyką, przypomnijmy sobie, jak Jezus uzasadnił własne prawo do „oczyszczania świątyni”. Jego prorocka gwałtowność wiązała się z oddaniem życia za „przybytek Boga z ludźmi” (por. Ap 21, 3), za nasze relacje z Ojcem. Odbudowa duchowej świątyni to Jego zmartwychwstanie po wzięciu na siebie naszej śmierci, bo żywa więź każdego z Bogiem opiera się na Jego absolutnym oddaniu jednocześnie Ojcu i nam. Jeśli mamy ochotę z jakiegoś powodu potrząsnąć Kościołem, gniewnie „przywołać go do porządku”, to spytajmy siebie, czy jesteśmy gotowi cierpieć razem z Chrystusem za tych, którzy nas irytują.
[dzien 3]
Wtorek, 10.11.2015:
Pierwsze czytanie: Mdr 2, 23 – 3, 9
To ogromnie ważne – wiedzieć i pamiętać, że Bóg nie jest pomysłodawcą śmierci (por. Mdr 1, 13). Nasza dogłębna tęsknota za pełnią życia oraz trwałością istnienia ma sens. Nasze poczucie ponadczasowości własnej jaźni, wrażenie niestarzenia się świadomości pod warstwami doświadczeń i w otoczce przekwitającego ciała, niezdolność wyobrażenia sobie własnego niebytu – nie kłamią. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo wiecznego JESTEM. Nie mówmy, że „starość się Panu Bogu nie udała”, bo nasze dojrzewanie wcale nie miało być bolesną degradacją. Smutek, ból, rozpacz obumierania wsączyły się w ludzką egzystencję razem z wężowym jadem „ojca kłamstwa” (por. J 8, 44), mordercy relacji.
Jeśli ufamy Bogu (co nas czyni sprawiedliwymi, czyli postępującymi słusznie), to nasze życie i umieranie są w ręku Ojca żywych (por. Łk 20, 38). Kto cierpiąc i ginąc powierza swego ducha (najgłębsze „ja”) w ręce Boga, ten nie doznaje zagłady, lecz przechodzi próbę – której nie wymyślił Stwórca, lecz która jest konsekwencją toczącej świat zarazy. „Skarconych” przez chory świat (por. Mdr 2, 10), ale nie odpowiadających na to goryczą i złością, Bóg „doświadcza” – czyli poznaje i rozpoznaje – jako swoich. Tacy ludzie mają udział w Boskim zwycięstwie nad złem. Ufność wobec ukrytego Ojca Miłosierdzia to klucz do zagadki naszych losów, której rozwiązanie trzeba po prostu przeżyć…
Psalm responsoryjny: Ps 34, 2-3.16-17.18-19
Zawsze jest dobry czas na wychwalanie Boga, który (przyznajmy to) nieraz już przyszedł mnie i tobie z pomocą. Nawet jeśli nie rozumiemy, czemu w danym momencie wypadło iść „ciemną doliną” (por. Ps 23, 4), to ufna pokora i pokorna ufność otwierają nam serce na Jego bliskość, a w pewnym momencie doświadczamy, że jednak po raz kolejny „ratuje złamanych na duchu”. Doprawdy, „wiele nieszczęść spada na sprawiedliwego” (to znaczy na trzymającego się Bożych dróg, nawet jeśli się na nich potyka), „lecz Pan go ze wszystkich wybawia” (Ps 34, 20).
Ewangelia: Łk 17, 7-10
Historia zbawienia (zarówno ta powszechna, jak i moja osobista) pokazuje, że Bóg się nie wywyższa (choć miałby prawo), a raczej zniża się do poziomu człowieka i winduje mnie (zdecydowanie niegodnego) na poziom własnej chwały. Bóg jest wobec nas „jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę” (por. Oz 11, 4). Dlatego zawarte w dzisiejszym fragmencie Ewangelii przypomnienie o naszym obiektywnie niskim statusie nie ma na celu żadnego upokarzania, tylko – paradoksalnie – uwolnienie serca. Słowa Pana (pełne Ducha życia, por. J 6, 46) stanowią lekarstwo (dobra teologia jest medicina verbis, jak uczy ks. Jerzy Szymik) aplikowane sercom noszącym ślady ukąszeń Starodawnego Węża (por. Ap 12, 9), duszom zainfekowanym wirusem pychy. Chrystus przynosi tym naszym biednym sercom i duszom odpoczynek („dam wam odpocząć” – anapaúso hymas, Mt 11, 28), zdejmuje z nas ciężar wydumanego panowania nad wszystkim, tragicznej zabawy w bycie „jak Bóg” i wyrokowanie o dobru (por. Rdz 3, 5). Grzech jest w gruncie rzeczy potwornie męczący, bo polega na błądzeniu (hamartía) pod prąd najskrytszych pragnień, a „jarzmo Pana” (por. Mt 11, 29) ma w istocie postać synowskiej szaty i pierścienia (por. Łk 15, 22). Kto jest na swoim własnym, właściwym miejscu, temu jest lekko.
Dzisiejsze słowo leczy z pychy i uwalnia od niepotrzebnego ciężaru w kontekście każdej służby, jaką podejmujemy w Kościele. Nie ma się co nadymać, wywyższać, puszyć, stroić w piórka charyzmatyka, mędrca, duchowego mistrza. Zgodnie z obiektywną perspektywą Pan ma we mnie raczej (przeczytajmy to w dosłownym brzmieniu) „niewolnika” (doulon, Łk 17, 7): mistyczne gospodarstwo nie jest nasze, lecz Jego; zadania, które wykonujemy, to realizacja Jego planu; dobra, którymi szafujemy wobec bliźnich, pochodzą z Jego skarbca (por. 1 P 4, 10); a my sami nie należymy do siebie, tylko do Niego (por. Rz 14, 8). Spokojnie możemy przeczytać werset z dzisiejszej Ewangelii tak, jak brzmi on po grecku, bez łagodzenia tonu: douloi achreioí esmen, niewolnikami bezużytecznymi jesteśmy (Łk 17, 10). Spuszczenie powietrza z balonu pychy przynosi ulgę, bo uwalnia od stresu – nie musimy histeryzować na widok prawdziwych i wydumanych zagrożeń wiary, uderzać w tragiczne tony, lamentować wobec upadku moralności, załamywać rąk nad stanem Kościoła… Nie ma powodów do paniki, bo nie na tobie i mnie wszystko się opiera. My musimy tylko (i aż) robić to, co do nas należy, w spokoju kierować oczy na Chrystusa, „jak słudzy patrzą na ręce ich panów” (por. Ps 123, 2), rozeznawać Jego wolę i polegać na Jego mocy.
Z perspektywy „bezużytecznych niewolników” tym wyraźniej dostrzegamy Boską rewolucję, szaleństwo Bożej miłości: oto wbrew naturalnemu porządkowi rzeczy Pan uznaje nas jednak za przyjaciół (por. J 15, 15), a nawet za braci (por. Hbr 2, 11-12); jest też gotów (wbrew obrazowi z dzisiejszego tekstu) nie tylko zaprosić nas do stołu, ale wręcz nam usługiwać (por. Łk 12, 37) – co więcej, pełni wobec nas najniższą posługę (por. J 13, 4-16). Nasz Pan przyjął „postać niewolnika” (morphé doúlou, Flp 2, 7) naszego zbawienia. Oto terapia Boskiego słowa: zamiast „kradzionej” (i złudnej) wielkości słuchaczy węża (por. Rdz 3, 7), odkrywamy niewyobrażalne podniesienie „ziemskiego prochu” (por. Rdz 3, 19) do godności dzieci Bożych (por. 1 J 3, 1).
[dzien 4]
Środa, 11.11.2015:
Pierwsze czytanie: Mdr 6, 1-11
Biblia kładzie wielki nacisk na potęgę i wszechwładzę Boga, a jednocześnie mocno akcentuje Boskie bycie po stronie najmniejszych, szczególne ukochanie przez Pana tych najsłabszych, wyróżnianie przez Niego biednych. Słowo Boże idzie zdecydowanie pod prąd naszych standardów, ponieważ prawda jest taka, że w odniesieniu do Stwórcy wszyscy jesteśmy mali, biedni i słabi. Istniejemy i żyjemy wyłącznie za sprawą hojności Boskiego serca, niepojętego daru, dzięki bezinteresownemu stworzeniu nas i przygarnianiu. „Żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” w Bożych objęciach (por. Dz 17, 28a).
Dlatego właśnie Słowo tak surowo gani rządzących, którzy zapominają o sensie władzy. Każde zarządzanie czymkolwiek musi być służbą, bo w gruncie rzeczy jest na służbie dyskretnych rządów Pana, tożsamych z usługiwaniem w miłości tym, co sami z siebie nic nie mogą (por. J 15, 5c). „To Ty służysz mi bardziej, niż ja Tobie” – wyznaje swe odkrycie autor dziełka O naśladowaniu Chrystusa (X, 3). Jeśli ktoś wypacza sens powierzonej sobie władzy, fałszuje rysy „Pana panujących” (por. 1 Tm 6, 15) i krzywdzi podopiecznych Boga, niech się nie zdziwi, gdy zobaczy Jego groźną twarz.
Prośmy dla rządzących o mądrość w biblijnym znaczeniu tego słowa: znajomość sensu i sztuki życia w oparciu o respekt dla jego Dawcy i pochodzących od Niego praw.
Psalm responsoryjny: Ps 82, 3-4.6-7
Bóg kieruje do każdego mającego na ziemi jakąkolwiek odpowiedzialność – a więc, wbrew pozorom, nie tylko do rządzących, ale do każdego z nas na miarę jego pozycji społecznej – stanowczy nakaz troszczenia się o najsłabszych. Mamy powierzoną cząstkę Boskiego panowania-służby (por. J 13, 13-14), a jeśli nie będziemy królować po Bożemu („podnosząc z prochu”, przywracając godność , por. Ps 113, 7-8), to czeka nas arcyludzki (według logiki upadku), marny koniec.
Ewangelia: Łk 17, 11-19
Na terenach między obszarami Galilei i Samarii Jezus spotyka grupę wyrzutków, ludzi wyklętych. Trędowaci z tamtej epoki w szczególny sposób reprezentują symbolicznie stan upadłej ludzkości, doświadczając połączenia cierpień fizycznych, psychicznych i duchowych – degradacji organizmu, wyobcowania ze społeczności oraz poczucia oddzielenia od Boga. Grupa dziesięciu ciężko chorych, ekskomunikowanych, uderzonych (jak powszechnie mniemano) Boską plagą, wychodzi naprzeciw Pana i woła Go po imieniu – po imieniu, które uzdrawia wierzących w nie (por. Dz 3, 16), czyli uznających, że w osobie Nazarejczyka „JHWH ratuje” (Yeho-shuah). Nawiasem mówiąc, to samo imię (Yehoshuah – Jozue – Jezus) otrzymał wcześniej od Mojżesza jego sługa i uczeń (por. Lb 13, 16), który miał jako nowy przywódca wprowadzić błądzących po pustyni Izraelitów „w posiadanie Ziemi Obiecanej” (por. Pwt 31, 7). Teraz grupa błąkających się biedaków dodaje do imienia Jezusa tytuł, który można przetłumaczyć zarówno jako „mistrz”, jak i „wódz” (epistátes, por. Łk 17, 13).
Jedno słowo Boskiego Słowa (por. J 1, 1), wypowiedziane zresztą nie wprost, wystarcza, żeby dyskretnie, w drodze, nieszczęśnicy doznali oczyszczenia, odbudowy tkanek swoich ciał. Dzięki temu – pokazawszy się kapłanom, którzy mieli prawo stwierdzić uzdrowienie i dokonać odpowiednich obrzędów (por. Kpł 14, 1-32) – mogli wrócić do społeczeństwa. Co z ich relacją do Boga? W przypadku dziewięciu uzdrowionych Żydów sprawa ta pozostaje dla nas tajemnicą. Dziesiąty ozdrowieniec, który okazał się cudzoziemcem i heretykiem (por. J 4, 9.22), wraca wychwalając Boga i okazując wdzięczność Jezusowi. „Oddaje chwałę” (por. Łk 17, 18) Ojcu poprzez Syna. Wydaje się, że on jeden zobaczył w Mistrzu z Nazaretu kogoś więcej niż rabina-cudotwórcę lub proroka. Jego dawni towarzysze niedoli zastosowali się pewnie do przepisu Prawa Bożego oraz polecenia samego Jezusa, jednak nie objawiła się w nich spontaniczna radość Królestwa Niebios. Boskiego Słowa w osobie Jezusa nie przyjęli „swoi” (por. J 1, 11). Samarytanin, który przyjął nie tylko dar, ale i Dawcę, wchodzi przez wiarę do nowej Ziemi Obietnic, do „Bożego odpoczynku” (por. Hbr 4, 1-11).
[dzien 5]
Czwartek, 12.11.2015:
Pierwsze czytanie: Mdr 7, 22 – 8, 1
Biblijna Mądrość to z jednej strony szczególnego rodzaju cecha, którą w pełni posiada i której udziela sam Bóg (dogłębna znajomość natury rzeczywistości i zdolność do poruszania się w niej), a zarazem jest to imię tajemniczej postaci występującej w niektórych fragmentach Starego Testamentu. Sposób, w jaki Pismo o niej mówi, pokazuje, że nie chodzi o zwykły literacki zabieg personifikacji, lecz mamy do czynienia z niejasnym przeczuciem sekretu Boga jedynego, ale nie samotnego. Czytając opis Mądrości w księdze nazwanej jej imieniem, znajdujemy sformułowania, które powrócą w Nowym Testamencie odniesione do Chrystusa (por. Hbr 1, 3 i Mdr 7, 25-26) – jednak charakterystyka tego „Tchnienia mocy Bożej” pasuje też do osoby Ducha Świętego.
Kim więc jest Mądrość z naszego fragmentu Biblii? Jeden z wielkich rosyjskich teologów prawosławnych XX w., ojciec Siergiej Bułgakow, widział w Świętej Mądrości (Hagia Sofia) wspólne objawienie Bożego Syna i Ducha, wydobywających na jaw ukryte bogactwo Ojca, prawdę i piękno Jego charakteru. To właśnie dyskretnie wszechobecny Duch i przemawiający do świata Chrystus dają nam poznać Boga i nasze powołanie, bo jesteśmy wezwani do naśladowania „jedynego Mądrego” (por. Rz 16, 27; Ef 5, 1).
Psalm responsoryjny: Ps 119, 89-90.130.135.175
Kilka wersetów zaczerpniętych z najdłuższego biblijnego psalmu (będącego pochwałą Bożych słów, prowadzących człowieka przez życie) może nas inspirować w modlitwie o mądrość serca, znajomość (dzięki słuchaniu Pana) sztuki bytowania po Bożemu, o utrzymywanie się na właściwym szlaku, o trzymanie kursu na jedyne prawdziwe i pełne Szczęście (por. Ps 16, 2.11).
Ewangelia: Łk 17, 20-25
Jako uczniowie, przyjaciele i dzieci Bożej Mądrości (por. Prz 8, 1.5-6.10; Mdr 7, 27; J 15, 15; Łk 7, 32) możemy być spokojni w obliczu zawirowań historii oraz rozmaitych duchowych wstrząsów i „powiewów nauki” (por. Ef 4, 14) – nie musimy w napięciu pytać o moment, gdy królowanie Boga nastanie w pełni, emocjonować się apokaliptycznymi sensacjami. Nowotestamentowa Apokalipsa (wbrew narosłym nieporozumieniom) nie jest scenariuszem końca świata, tylko symbolicznym opisem całej historii, jej mistycznym „modelem”, ukazaniem w sugestywnych obrazach różnych aspektów trwania Kościoła w dziejach między pierwszym a drugim przyjściem Pana. Poszczególne elementy tej wizji pasują do wielu momentów historii dawnej i współczesnej, jak również będą pasowały do pewnych wydarzeń w przyszłości. Proroctwo w sensie biblijnym to nie wróżbiarstwo (choć w jego ramach zdarzają się przepowiednie), lecz ogłaszanie, jak nasza sytuacja wygląda w oczach Bożych i czego Pan oczekuje od ludzi teraz i tutaj.
Nie należy popadać ani w lęk, ani w egzaltację. „Czas Apokalipsy” trwa od dwóch tysięcy lat, a królestwo Boże jest entòs hemin – „pośród nas” lub „w nas” (por. Łk 17, 21). Poprzez swojego Syna Bóg już zakrólował w sercach wierzących oraz w ich wspólnocie, a nawet wszędzie tam, gdzie jacykolwiek „najmniejsi” (por. Mt 25, 40), mający się źle („ubodzy JHWH”) pokornie szukają dobra, sprawiedliwości i pokoju (por. Mt 5, 3-10)… Żyjąc z Chrystusem i „w Chrystusie” (por. 2 Kor 5, 17), w głębokiej relacji z Nim, w Jego duchowej obecności, w otulającym nas powiewie Boskiego Tchnienia nowego życia (por. J 3, 8), możemy po prostu chłonąć i podawać dalej Jego miłość, trwać w niej, owocować nią dla chwały Ojca (por. J 15, 1-17). A kiedy przyjdzie czas ostatecznego spotkania z naszym Odkupieniem (por. Łk 21, 28), pełnego objawienia ukrytego Królestwa, będziemy to wiedzieć – światło Chrystusa ogarnie cały widnokrąg, niemożliwe do pomylenia z niczym innym.
[dzien 6]
Piątek, 13.11.2015:
Pierwsze czytanie: Mdr 13, 1-9
Bądźmy uważni i czytajmy mądrze – pierwsze zdanie naszego fragmentu Pisma wcale nie upoważnia do obrażania ateistów i agnostyków (zresztą Jezus zabrania obrażać kogokolwiek, por. Mt 5, 22)! Tekst, który mamy przed sobą, głosi absurdalność kultu sił natury, a w jego dalszym ciągu będzie mowa o ubóstwianiu posągów (por. Mdr 13, 10-19). Chodzi więc o krytykę bałwochwalstwa. Tymczasem wiele osób uważających się za ateistów odrzuca w gruncie rzeczy karykaturalne wyobrażenia o Bogu, czyli walczy właśnie ze swoistym bałwochwalstwem (myleniem Boga z czymś, co Nim nie jest). Ci ludzie nieświadomie bronią prawdy o Najwyższym…
Jednak z drugiej strony nasz tekst krytykuje pośrednio każdą odmowę uznania Stwórcy wszechrzeczy. Konsekwentny ateizm oznaczałby przecież twierdzenie, że logicznie uporządkowany wszechświat (kósmos to po grecku „ład”), powstał i funkcjonuje bez żadnej przyczyny i celu… Czy to nie brzmi absurdalnie? Czy nasz umysł odruchowo nie zakłada jakiegoś obiektywnego sensu rzeczywistości i nie poszukuje tego sensu? Czy nie jest rozsądniej szukać Autora „wielkości i piękna stworzeń” niż mówić, że to wszystko (z nami włącznie) wzięło się znikąd oraz jest i ewoluuje „po nic”?
Psalm responsoryjny: Ps 19, 2-3.4-5ab
Jeżeli potrafimy w sobie obudzić wrażliwość inteligentnego serca (w Biblii myśli się „sercem” – centrum osoby, gdzie mają korzenie rozum, intuicja i wola) to cały świat przemówi do nas sugestywnym szeptem. Zgodnie z metaforyczną metafizyką biblijną świat został stworzony Boskim słowem i nosi w sobie echo tego Słowa, „przez które wszystko się stało” (por. J 1, 3). Niezależnie od wynikających z pierworodnego upadku perturbacji zarówno kosmos, jak i historia („dzień opowiada dniowi”), niosą nam przesłanie, domagają się dostrzeżenia Pana Chwały, dyskretnie wypełniającej rzeczywistość (por. Iz 6, 3). Przyjaciel Bożej Mądrości, uczeń Słowa nad słowami, będzie się starał (zgodnie z zaleceniem św. Ignacego Loyoli) szukać i znajdować Boga we wszystkim.
Ewangelia: Łk 17, 26-37
Czy mamy się jednak mimo wszystko obawiać „dni Syna Człowieczego”, ostatecznego przyjścia Chrystusa? Nie, Jezus nie przyniósł na ten świat „ducha lękliwości” (pneuma deilías), Jego Duch to Tchnienie „mocy i miłości, oraz rozsądku” (dynámeos kaì agápes, kaì sophronismou, por. 2 Tm 1, 7). Jeśli nad ludźmi rozmieniającymi swe życie na drobne, przeżywającymi je bezmyślnie i płytko (bo przecież nie ma nic złego w samym jedzeniu, piciu i zawieraniu małżeństw) wisi groźba zagłady analogiczna do starotestamentalnego potopu, to ci, którzy budują dobre relacje w oparciu o Miłość Pana (znanego z imienia lub obecnego incognito, por. Mt 25, 37-40) są konstruktorami nowej Arki.
Oczywiście nasze trwanie w wewnętrznym pokoju, „przewyższającym wszelkie rozumienie” i „górującym nad każdą myślą” (hyperéchousa pánta noun, por. Flp 4, 7), nie wyklucza zatroskania o to, by z Bożą pomocą „wytrwać w miłości Pana” (por. J 15, 9), nie wychodzić z nurtu płynącej przeze mnie „wody żywej” (por. J 7, 37-39), pochwycić ostatecznie Tego, kto już pochwycił mnie (por. Flp 3, 12) – a także szczerego zatroskania o pojednanie bliźnich z Bogiem (2 Kor 5, 14-15.19-20) i przyjaznego niepokojenia ich (por. 2 Tm 4, 2; Flp 4, 5) ponawianiem zaproszeń do Boskiego odpoczynku (por. Hbr 4, 10-11).
Tak ma wyglądać nasze codzienne, przenikające wszystkie momenty aktywności i relaksu, święte czuwanie serca (por. Mk 13, 33-37; Pnp 5, 2). Powtórzmy: czas ostateczny trwa, żyjemy w nim. Jeśli globalna sytuacja polityczna lub całokształt zjawisk w przyrodzie kojarzą nam się apokaliptycznie, to pamiętajmy, że w Ewangeliach wizje końca całej historii nakładają się na obrazy zburzenia Jeruzalem (por. Mt 24, 4-44), a na przestrzeni dziejów nieraz powtarzały się katastrofy pasujące do tych opisów. To, co kiedyś nadejdzie ostatecznie, wciąż przychodzi teraz i tutaj. Naszym własnym „dniem Syna Człowieczego” będzie moment osobistego zejścia z tego świata. Dlatego nie dajmy się zastraszyć ani przeciwnie – jakoś niezdrowo rozemocjonować rewelacjom, że „to już teraz” (por. Łk 17, 23). Spokojnie pielęgnujmy zasiew Bożego królestwa we własnym sercu i w relacjach między nami (por. Mk 4, 26-29). Ważne jest jedno: czy tutaj i teraz owocuję miłością (por. J 15, 8-12), albo przynajmniej z głębi serca tego pragnę. Wtedy „dzień Pana” (por. 2 P 3, 10) nie zaskoczy mnie rozpadem dotychczasowego świata, lecz w całkowicie naturalny sposób znajdę się tam, gdzie mój Pan. Jezus mówi o tym z humorem: „Gdzie jest padlina, tam się zbiorą i sępy” (Łk 17, 37). Niech ten uśmiech Pana na koniec poważnej przestrogi doda nam otuchy, upewni, że Jego miłość czuwa nad finałem naszych dni.
[dzien 7]
Sobota, 14.11.2015:
Pierwsze czytanie: Mdr 18, 14-16; 19, 6-9
Budzący grozę opis wtargnięcia Boskiego Słowa, jako wojownika-mściciela, na „zatraconą ziemię”, to obraz triumfu objawionej Mądrości nad światem bałwochwalstwa. Natchniony autor medytuje historię wyjścia z Egiptu. W naszym fragmencie teologiczno-poetyckie wizje pomoru w „domu niewoli”, oraz wymknięcia się Żydów pościgowi nad Morzem Czerwonym, stanowią znaki Opatrzności – opieki Pana nad swoim ludem i Boskich rządów nad wszystkimi i wszystkim. Najwyższy w odpowiednim momencie stawia granice złym ludziom oraz ujarzmia żywioły ratując „sprawiedliwych”, czyli wybierających słuszną drogę zaufania i posłuszeństwa wobec Niego (por. Mdr 3, 1-11).
Reminiscencje Exodusu towarzyszą całemu życiu religijnemu Izraela, a chrześcijanie przejmują tę tradycję, wzbogaconą o treść nowej Paschy – zwycięskiego przejścia Wcielonego Słowa przez nasze losy (por. J 1, 1-14; 16, 33). Triumf Boskich „zamiarów pełnych pokoju” (por. Jr 29, 11), powtarza się w osobistej historii każdego, kto przyjmuje „zesłanego z wysoka Świętego Ducha” (por. Mdr 9, 17), a wraz z Nim kierownictwo Chrystusa. Biorąc na siebie Jego „jarzmo” (por. Mt 11, 29), pobierając „naukę krzyża” (por. 1 Kor 1, 18), zyskujemy w naszych kryzysach przedsmak „mocy Jego zmartwychwstania” (por. Flp 3, 10a) i doświadczamy, że „wybawia nas Mądrość” (por. Mdr 9, 18) niepojęta dla upadłego świata (por. 1 Kor 2, 6-9).
Psalm responsoryjny: Ps 105, 2-3.36-37.42-43
Psalm podejmuje myśl o Boskiej opiece i wybawianiu „mocną ręką” (por. Pwt 5, 15) Bożych podopiecznych z ich domów niewoli i zagłady. Medytacja dawnych i nowych cudów Boga (bo historia zbawienia jest kontynuowana w tobie i we mnie) ma prowadzić do wyzwalającego uwielbienia, do śpiewania w sercu pochwały naszego Protektora i Ratownika. Możemy się szczycić Świętym Imieniem, które zostało niezasłużenie zapisane na naszych czołach (por. Ap 22, 4), w pokorze i skrusze cieszyć się Tym, który staje po naszej stronie przeciwko naszym własnym grzechom – i prędzej czy później „pobije” w nas potomstwo pierworodnego upadku, a nas wprowadzi do nieba ze wszystkimi uwolnionymi od zepsucia skarbami tego życia.
Ewangelia: Łk 18, 1-8
Mamy w Ewangelii zapewnienie, że ukryty niebiański Ojciec (por. Mt 6, 6) o sercu Matki (por. Łk 15, 20-24; Oz 11, 8-9) doskonale wie, czego nam trzeba, zanim jeszcze sformułujemy jakąkolwiek prośbę, oraz że w modlitwie nie są konieczne długie wywody, jakieś szczegółowe wyjaśnienia lub uzasadnienia. Jezus wręcz mówi: „nie paplajcie” (mè battalogésete, Mt 6, 7), zachęca do prostoty. Tym razem jednak Pan dotyka innej kwestii, zaprasza do wytrwałości.
Nie chodzi o wielość słów, tylko o ciągłe ponawianie wołania o pomoc. Jezus nie tłumaczy, dlaczego przyjdzie nam niekiedy czekać na interwencję z nieba, lecz z pewną dozą ciepłego humoru wzywa do natręctwa, do „zamęczania” Boga. Jeśli to natręctwo nie jest potrzebne Ojcu, to może z jakiegoś powodu potrzebujemy go my sami? Może pozorna obojętność ma posłużyć za rodzaj tamy, spiętrzającej rzekę mojej determinacji, podnoszącej poziom wiary („czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę?”, Łk 18, 8b), pogłębiającej świadomość tego, o co proszę i czego naprawdę potrzebuję? Ojciec z nieba niekoniecznie dokładnie wykona „zamówienie”, ale na pewno „da to, co dobre” (por. Mt 7, 11), w każdej sytuacji przyśle Ducha Świętego (por. Łk 11, 13) – Wspomożyciela (Parákletos, por. J 14, 16) i Przewodnika Bożych dzieci (por. Rz 8, 14).
[dzien end]