Komentarze do czytań XXX Tydzień Zwykły | od 23 do 29 października 2016 r. – Andrzej Kowalski

[dzien 1]

Niedziela, 23.10.2016 r.

Pierwsze czytanie: Syr 35, 12-14,16-18;

Doświadczony w wierze i życiu Syrach wylicza nagrody czekające na takich ubogich, którzy całą nadzieję pokładają w Panu Zachęca też do pokory i służby Bogu, bo wtedy można się spodziewać jeszcze większych łask.

Gdy ktoś skarży się na wyrządzane mu krzywdy, a nie czyni tego z pragnienia zemsty, to Bóg odpowiada, bo jest też sędzią sprawiedliwym. Szczególnie czuły jest na krzywdę bezbronnych.

Ten Syrachowy biedak, to protoplasta Chrystusowego ubogiego w duchu.

Możni, swoją wiedzą, znajomościami, potrafią się obronić nawet wbrew literze prawa. Zwykle nie proszą Boga o pomoc. Syrach zapewnia, że takim Bóg odda według swojej sprawiedliwości. Biedni nie mają takich znajomości. Bóg jest ich jedyną ostoją.

Nie opłaca się więc „ukraść pierwszego miliona”, „wynająć ludzi do pracy na umowy śmieciowe”, stosować ”sztuczki bankowe”„, itp., bo krzyk poszkodowanych ”przeniknie obłoki„. I choć ”Moje przeżycia z duszami czyśćcowymi„ Marii Simmy nie należą do kanonu pism świętych, to możemy jej zaufać. Czyściec (w najlepszym razie) pełen jest tych, którzy nieuczciwie wzbogacili się na biednych.

Z nauczania Chrystusa też wiemy, że Bóg nie zostawia bez możliwości nawrócenia nawet tych, którzy krzywdzą innych. Zwracając się do Miłosierdzia Bożego i naprawiając krzywdy, mogą uratować się przed karzącą sprawiedliwością Bożą.

 

Psalm responsoryjny: Ps 34, 2-3.17-18.19.23;

Aby dążyć do wypełniania zaleceń Psalmu 34 nie wystarczy coś wiedzieć o Bogu, trzeba Go pokochać. A nie da się kochać Boga bez miłości bliźniego. Pokochanie Boga i człowieka prowadzi w swej naturze do naśladowania Chrystusa.

Psalm zwraca uwagę na dwie kluczowe postawy: błogosławienie Panu i bogobojność.

Błogosławienie Panu, wdzięczność za otrzymane dobrodziejstwa, ma także silny akcent misyjny. To właśnie nasze świadectwo działania Boga w naszym życiu i nasza odpowiedź na Bożą troskę o nas, przekonują innych. Przez tę odpowiedź możemy stać się ” świętymi Boga”, wybranymi, posłanymi, wysłuchanymi – apostołami. Będąc takimi, jakby z marszu, powinniśmy przyjąć też postawę bogobojności, z której wypływa i pokora.

Z praktyki życia wiemy, że o tyle dobrze wiedzie się bogobojnemu, o ile nie uwikła się w zło. Unikając świadomie okazji do grzechu, możemy obronić się przed wieloma życiowymi dramatami. W ten sposób zaoszczędzoną energię skierujemy na czynienie dobra, a nie na odbijanie się od dna. Możemy to nazwać ekonomiką bogobojnego działania.

Ciągle jednak może tkwić w nas pokusa: ja będę pobożny, grzeczny, a Ty Boże zapewnij mi spokojne życie. Chcielibyśmy robić interesy z Bogiem, a to już trąci świętokradztwem.

Nie można więc oczekiwać, że ta ekonomika zapewni nam bezkonfliktowe czy też bezpieczne życie. Bogobojność nie jest gwarantem „spokojnego” życia. Nic nie jest takim gwarantem. To tylko łaska Boża prowadzi nas przez życie, najlepiej, gdy z nią współpracujemy. Człowiek bogobojny ma nosić „miecz obosieczny” (ile to razy o nim słyszymy) i będzie zawsze w ogniu próbowany jak złoto.

Nie sposób nie rozpoznać już w tym psalmie tego, co usłyszymy później w Ewangelii, w Kazaniu na Górze: Osiem błogosławieństw. Jedynym człowiekiem, który doskonale wypełnił te błogosławieństwa był sam Jezus Chrystus. I co Go za to spotkało?! Śmierć na krzyżu. Ale dla naszego zbawienia. Krocząc śladami Chrystusa doznajemy też męki i chwały swego Mistrza.

Za papieżem Franciszkiem możemy powtarzać zdanie, jakie powiedział podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie : „Nasze życie jest zbyt ważne, aby zamknąć je w szufladzie. Przed Jezusem nie można siedzieć, czekając z założonymi rękami”.

 

Drugie czytanie: 2 Tm 4, 6-9.16-18;

Możemy wyobrazić sobie, co czuł Św. Paweł pisząc ten List do wiernego towarzysza swych misyjnych podróży – Tymoteusza, gdy miał już świadomość nieuniknionej śmierci. Apostoł Narodów wielokrotnie stał w przeszłości na krawędzi życia i śmierci – biczowany, kamienowany, tonący – ale Pan zawsze go ratował. Czy i teraz go uratuje? Jeśli nie, czy to Opatrzność Boża gotuje już Pawłowi śmierć?

Święty Paweł jednoznacznie wyznał, że żyje już nie on, ale Chrystus w nim. Gdy człowiek nie stawia Bogu oporu, Bóg posłuży się nim, aby wypełnić swoje przedwieczne zamiary. W przypadku Św. Pawła, żeby się przez niego „dopełniło głoszenie Ewangelii i żeby wszystkie narody je usłyszały”. Wpierw jednak Bóg wystawi człowieka na próbę, aby doznał wielu przeciwności, aby dorósł do wielkości dzieła. Skoro Paweł umarł dla siebie, może też i była pora umrzeć z Chrystusem i w Chrystusie, aby też „oddać życie za wielu”, aby „odłożono dla niego wieniec sprawiedliwości”. Ileż tu podobieństw do życia i śmierci Chrystusa: fałszywie oskarżany, „odrzucony przez swoich”, osamotniony w godzinie próby, przebaczający.

 Nie wiemy czy Tymoteusz zdążył dotrzeć do Św. Pawła przed jego śmiercią, ale możemy być pewni, że Pan był na czas, aby podtrzymać na duchu swego Apostoła w jego ostatniej godzinie.

Ten list odnosi się także do nas, gdy składamy siebie w ofierze na eucharystycznym ołtarzu, a Pan ciągle jeszcze odsuwa naszą ostatnią godzinę, czy gdy spieszymy na wołanie potrzebujących, chorych, uwięzionych, umierających. Szczególnie, gdy jesteśmy na odległych misjach czy emigracji, a różne obowiązki i utrudnienia nie pozwalają na natychmiastową odpowiedź na takie wołanie.

Ilu Pawłów i Tymoteuszów jest i było wśród nas? Niejeden współczesny Paweł wzywa swojego Tymoteusza, a ten nie zawsze zdąży przybyć.

Możemy być jednego pewni. Choć może i najbliżsi nie zdążą do nas w ostatniej godzinie, to Chrystus zawsze zdąży przybyć do nas, gdy Go o to poprosimy. Nigdy nie zostaniemy całkowicie sami. Mamy Przyjaciela, który oddał za nas życie. Tylko wiara w Bożą Opatrzność pozwoli człowiekowi odkryć, że to co się z nim dzieje wynika z Bożej miłości do niego i do tych, do których go posyła.

„Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”.

 

Ewangelia: Łk 18, 9-14;

Na scenie żywego dramatu dziejącego się tu na ziemi, wobec Nieba jako żywiołowej widowni, widzimy dwóch aktorów: faryzeusza i celnika, ” świętego” i grzesznika. Jak to jest z tymi grzesznikami i „świętymi”? Co jest tym wyróżnikiem usprawiedliwienia? Grzesznicy, z jednej strony, bywa, że niszczą Kościół, a z drugiej, zdarza się, że stają się lepszymi od tzw. „wierzących i praktykujących”. Tym wyróżnikiem jest świadomość bycia grzesznikiem, a stąd płynąca skrucha, żal za grzechy, pokorne życie ufne w Boże Miłosierdzie. Jak w takim razie faryzeusz, „święty”, spełnia te warunki? Rzuca się w oczy jego nieświadomość bycia grzesznikiem, a stąd brak skruchy i pokory. Takie zadufanie w sobie, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogłoby być inaczej. Korzystając z łaski bycia obdarowanym przez Boga, czy to społeczną pozycją, wykształceniem, czy możliwością poznawania Słowa Bożego, używa tych darów, aby wywyższać się nad innych. A przecież mógłby ich nie otrzymać i byłby może sam celnikiem.

Jak przedziwne są przypadki tej arytmetyki grzechu, mogą nam uświadomić żywoty słynnych świętych. Uważali zawsze siebie za największych grzeszników. Kokietowali? Św. Faustyna w Dzienniczku, na kilku stronach, miała wynotowane liczby swoich codziennych „wpadek”. A św. Paweł napomina nas, że mamy być doskonali jak Ojciec Niebieski. Gdy sami usiłujemy Boga lepiej poznać, pokochać, naśladować czyli iść za Nim, spostrzegamy natychmiast ogromną przepaść, jaka oddziela naszą niedoskonałość od Boskiej doskonałości. Skoro więc nie jesteśmy tacy dobrzy, to znaczy, że nasze lenistwo duchowe, zaniedbania, zwątpienia, nieposłuszeństwo Słowu Bożemu (które tak pilnie studiujemy) obciążają nas winą. Jest więc się z czego spowiadać przed Bogiem. Możemy znać na wylot Prawo i Proroków, gramatykę hebrajską i co tam jeszcze, a gdy nie podamy kubka spragnionemu, nie wejdziemy do Królestwa Bożego.

Czy i jak udaje się nam być misjonarzami? Tłumaczenie „Bożych spraw” wyuczonymi formułami ma niewielką moc, gdy w ślad za tym nie stoi nasza gotowość (i doświadczenie) na to wszystko, co tak umiejętnie głosimy. Jak faryzeusze lub przyjaciele Hioba.

Albo, co jest dla nas ważniejsze, aby znienawidzony polityk czy generał, poszedł prosto do piekła, czy aby wrócił do Miłosiernego Ojca? Czyż Bóg nie kocha nas wszystkich tak, że życie za nas dał, kiedy jeszcze byliśmy grzesznymi. Dla kogo Dobry Pasterz opuszcza 99 owiec, by szukać jednej zagubionej, a gdy znajdzie, całe Niebo się raduje. Powiedzielibyśmy, widownia wiwatuje. Czy po to Chrystus nakazywał, aby się modlić za naszych prześladowców, aby samemu ich potępiać? Popełniamy grzech świętokradztwa życząc komuś, żeby go Bóg pokarał. Gdybyśmy mogli, sami bylibyśmy egzekutorami. Ale też i grzechy publiczne wymagają publicznej ekspiacji.

 

[dzien 2]

Poniedziałek, 24.10.2016 r.

Pierwsze czytanie: Ef 4, 32-5,8;

Żyjemy w czasach, kiedy stanowione prawo coraz bardziej dopuszcza i skutecznie broni zachowań, o których św. Paweł pisał, że „niechaj nawet mowy nie będzie”.

Kolejna rewolucja społeczna, po równouprawnieniu klas, kobiet i mężczyzn, zabiera się za dekonstrukcję płciowości. Co jeszcze zostało do zrównania? Kto siedzi za kierownicą tej równiarki?

Nie sposób nie porównać tego Listu z późniejszym, Janowym, Listem do Kościoła w Efezie.

Sekta nikolaitów, która zacierała granice między chrześcijaństwem a pogaństwem, jakby ożyła ostatnio na nowo. Bo czym jak nie powrotem do pogaństwa są czyny, o których mówiło się: Sodoma i Gomora.

Bóg, tak jak stworzył naturę, a w niej lekarstwa dla zachowania zdrowia, tak też dał nam boskie recepty na różne dolegliwości społeczne czy moralne. Lekarstwem tym jest „bycie dla siebie dobrym i miłosiernym, „naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane”. Bycie po prostu człowiekiem: bytem stworzonym na wzór i podobieństwo Boże.

Tym , którzy już odkryli, że czyste serce, w komunii z Chrystusem, staje się świątynią Bożą, trzeba tylko wytrwać w wierze, nadziei i miłości. Być świadkami Chrystusa.

Tym, którzy tego jeszcze nie odkryli – potrzeba nawrócenia, wyrwania się z ciemności.

 

Psalm responsoryjny: Ps 1, 1-2.3.4.6;

Wielu z nas i wokół nas to ludzie, o których mówi się młodzi, wykształceni, z aspiracjami. Nikt z nich nie zgodzi się z opinią o sobie, że może być szydercą, występnym czy grzesznikiem.

A jednak ten psalm jest wyrzutem sumienia. Bo nie tyle to jest ważne, że nie jesteśmy niedoskonali, ile czy ukochaliśmy Bożą naukę i staramy się nią żyć.

Budujące jest, gdy młodzi ludzie, zdolni, ambitni, chcą coś osiągnąć w życiu. Ten mądrościowy psalm może im pomóc w wyborach dróg, celów. Gdy właśnie wybierzemy Bożą naukę, ta nas ostrzeże, czy to w sumieniu, czy przez rozum, gdy zejdziemy na niewłaściwe drogi. A życie stawia nas bez przerwy przed dylematami. Św. Paweł w innym miejscu powiedział: „raz wybrawszy, ciągle wybierać muszę”. I ta właśnie Boża nauka staje się kompasem naszych wyborów.

Świat duchowy jest spolaryzowany zero-jedynkowo: Bóg – szatan. Kto odrzuca Boga automatycznie przechodzi pod wpływy sił ciemności. Nie od razu musi być opętany, wystarczy, że będzie letni, bo takiego Bóg „wypluwa”.

Wielu mówi: nie zabiłem, nie ukradłem. Myślą, że mogą się schronić na wieczystych, „all inclusive” wakacjach, gdzie nie muszą wybierać, cierpieć skutków swych wyborów, itd.

Choć Psalm 1 nie mówi, jak i kiedy „miłujący Bożą naukę” zwyciężają, to my już wiemy od św. Pawła, czy z Księgi Mądrości, że na pewno zwyciężą. Tu i teraz może się nam wydawać, że ponosimy same porażki, nie przynosimy owoców, ale gdy staniemy przed Bogiem, wtedy, w jasnym świetle poznamy, co moc Boża, którą wybraliśmy, i nie bez trudności próbowaliśmy wcielać w życie, dokonała w nas i przez nas.

Jedni sieją, inni orzą, a jeszcze inni zbierają plony.

 

Ewangelia: Łk 13, 10-17;

Perykopa ta mieści się już w kontekście zbliżającej się męki Chrystusa podążającego do Jerozolimy, do punktu kulminacyjnego Jego wcielenia, do odkupienia świata na krzyżu.

Gdy jesteśmy obowiązkowi, gdy robimy z miłością to, co do nas należy, zawsze zadajemy sobie pytanie: co jeszcze powinniśmy zrobić.

Chrystus podążając na krzyż, ku Odkupieniu, spieszy się tak, że apostołowie są przerażeni. Rozgląda się niecierpliwie, nie czeka już, aż ktoś do Niego podejdzie po prośbie. Darzy rozrzutną miłością. Ale ta miłość ma zawsze głęboki sens. W tym przypadku człowieka wyzwala z przygniecenia chorobą, zniewolenia grzechem, i z mocy zła. Ten cud uwolnienia, uszczęśliwienia, jest zapowiedzią bliskiego już zbawienia świata, jest przedsionkiem królestwa Bożego.

Możemy też dostrzec jeszcze inny motyw działania Jezusa. Zauważmy, są to już ostatnie dni wcielonego Mesjasza na ziemi. Co jeszcze tak koniecznie chce On zrobić, czego nauczyć? To ma jakby testamentalny wydźwięk. Uzdrawia w szabat osobę nawet nie proszącą o to, wbrew oburzeniu przełożonego synagogi (w innych przypadkach faryzeuszy). Chce przez to powiedzieć, że przykazanie miłości, miłosierdzie, ma pierwszeństwo przed zachowywaniem przepisów szabatu. Tym czynem Mesjasz obnażył przed ludźmi obłudę religijnego lidera, który swego osła by pielęgnował, a cierpiącemu człowiekowi nie pozwolił pomóc.

Możemy latami żyć „powyginani” na wszelkie sposoby. Możemy szukać uzdrowienia wszędzie, ale nie u Boskiego Lekarza. Może i nawet prosiliśmy: Boże ulecz. Ale ponieważ nic się nie stało, to więcej już nie prosiliśmy. Nie, to nie. Zwrócę się gdzie indziej. Tajemnica cierpienia, tajemnica krzyża. Tajemnica uzdrowienia. Aniołowie nam zazdroszczą, że nie mogą cierpieć dla Boga.

 Nie piękne słowa świadczą o miłości, tylko czyny, które coś lub wiele kosztują. Mąż, który codziennie mówi żonie, jak ją kocha, a w niczym jej nie pomoże, jest dla niej jak miedź brzęcząca.

Ilu też spotkaliśmy bezdusznych urzędników, którzy zasłaniali się literą prawa, czy zbrodniarzy wojennych usprawiedliwiających się otrzymanymi rozkazami.

A to wszystko dlatego, że nie było w nas miłości miłosiernej, nie zrozumieliśmy pierwszych trzech przykazań.

Przyjęcie swojego życia jako historii Bożych prób mojego zbawienia, upodobnienia do Syna Bożego, postawi mnie w różnych sytuacjach po stronie Chrystusa. A więc i po stronie krzyża.

 

[dzień 3]

Wtorek 25.10.2016 r.

Pierwsze czytanie: Ef 5, 21-33

Mało który fragment Pawłowych listów wzbudza tyle emocji i sporów co ten.

Wydaje się, że głównie mówi o uległości we wszystkim żon wobec mężów. Tak rozumiany przez wieki, taką wygodną interpretacją uświadamia dominującą i wygodną dla patriarchalnej kultury.. Nie dziwi więc reakcja żon, kobiet buntujących się wobec takiej rzeczywistości, odrzucających tak pojmowaną uległość a postulujących emancypację.

O co więc chodziło Św. Pawłowi?

Ten fragment, rozpatrywany biblijnie , sięga do opisu stworzenia człowieka mężczyzną i kobietą „na wzór i podobieństwo” Stworzyciela oraz skutków grzechu pierworodnego. Stąd wynika kwestia równości i równouprawnienia. Interpretowany zaś teologicznie przywołuje analogię Kościoła-żony i Chrystusa jako Głowy – męża. Wymaga więc gotowości męża do odpowiedzialności za dobro żony i poświęcania się dla niej. Nawet za cenę życia.

Czy trzeba dosłownie rozumieć jego słowa?

Chyba nie do końca. Część bowiem Pawłowych nauczań była historycznie zdeterminowana, np. niewolnictwo. Ale też św. Paweł nie wprowadzał rewolucji społecznej. Głosił przemianę duchową.

Może właśnie na to warto zwrócić uwagę, by mąż zaczął dorastać do gotowości oddawania życia za żonę, a żona, do uległego współdziałania z mężem w wypełnianiu tego heroicznego zadania.

 

Psalm responsoryjny: Ps 128, 1-2.3.4-5

Izraelici czasów Starego Testamentu nie znali jeszcze pełni Objawienia. Czekali przecież z utęsknieniem na Namaszczonego. Ale nie byli pozostawieni sami sobie. Bóg w swojej pedagogice zbawienia dawał Narodowi Wybranemu świadectwa swej pamięci i troski na każdym etapie jego dziejów. Jednym z przykładów takiej troski, mogą być psalmy mądrościowe, do których zalicza się i Psalm 128.

Bolesne czasy niepewności, wojen, niewoli, głodu, ale i też „złote wieki historii”, przez które przechodzili Izraelici owocowały doświadczeniami. Zanurzając się w pamięć o tych czasach zauważano, że dochowywanie przymierza z Jahwe przynosiło narodowi pomyślność, natomiast zrywanie, głównie przez przywódców, klęski.

Aktem mądrości była propozycja takiego życia, które służyć by miało Bogu i bliźniemu. Takie życie powinno polegać głównie na bogobojności i zdrowej rodzinie. Jako nagrodę, psalmista obiecuje pełny zadowolenia, spokojny żywot w zaciszu domu. Mądrość ta ubrana została w formę pierwszego wersu:

Szczęśliwy człowiek, który służy Panu i chodzi Jego drogami

Następne wersy zawierają już tylko obietnice i instrukcje postępowania. Nieprzypadkowo psalm ten łączy się z przesłaniem dzisiejszego i jutrzejszego, pierwszego czytania.

Wiele starszych małżeństw, gdy zapytamy je o najszczęśliwsze momenty ich pożycia małżeńskiego, wymieniają czas, „gdy dzieci były jeszcze małe”. Coś w tym jest z treści tego psalmu. To szczęście móc żyć w miłości rodzinnej, służąc sobie (Bogu) nawzajem.

 Ale też, gdy bliżej przyjrzymy się współczesnym skomplikowanym czasom, to dostrzeżemy wśród różnych przyczyn takiego stanu, kryzys posłuszeństwa Bogu i rozbicie rodzin. To retrospektywne myślenie może wywołać w nas uzasadniony niepokój o przyszłość. Chciałoby się też bliżej patrzeć na ręce naszych przywódców, posłów czy potwierdzają przymierze z Bogiem czy jemu zaprzeczają. I wcale tu nie chodzi o powrót do państwa kościelnego, ale o zwykłe zachowywanie prawa naturalnego i Dekalogu.

Rodzi się też pytanie o pobożność i religijność, czy są one sposobem na szczęście? Na ile psalmista ma rację?

Gdyby to był warunek wystarczający, to my kierowalibyśmy Bogiem, a tak to szczęście jest tylko darem od Boga, wcale przecież nierzadkim. Czyż Kościół nie podpowiedział nam właściwych słów w różnych modlitwach, np. w tej, którą odmawiamy w Nowennie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy:

Nie liczę na moje zasługi ani na moje dobre uczynki, ale tylko na nieskończone zasługi Pana Jezusa i na Twoją niezrównaną miłość macierzyńską.

Tylko tyle i aż tyle. Bądź wola Twoja Boże.

 

Ewangelia: Łk 13, 18-21

Królestwo Boże, choć już obecne wśród nas, to ciągle jeszcze jest to punkt startu. Nie na długość ziemskiego życia, ale ku nieskończoności. Do ciągłego wzrostu. Ku upodobnieniu się do Syna Bożego. Wzrost ilościowy i jakościowy.

Królestwo Boże przyszło z Chrystusem; cuda, nauczanie, wspólnota. Gdzie On, tam Jego królestwo. Nie megalomańskie wizje izraelskich nauczycieli, które były przyczyną nierozpoznania Mesjasza, a skromne, pokorne życie oddane dla innych jako droga do Nowego Jeruzalem.

Mamy oczy, ale nie widzimy. Czekając na wielkie rzeczy nie dostrzegamy, nie cenimy małych, takich jak ziarnko gorczycy. Chcemy zaczynać nasze powołania, kariery od świetnych rezultatów potwierdzających nasze wybory. A tu trzeba najczęściej paść na glebę, obumrzeć, aby z czasem przynieść owoce. Ten czas to nie zawsze nasze życie. Ile dziesięcioleci minęło , aby misjonarze północnej Kanady mogli zebrać owoce pierwszych powołań kapłańskich i zakonnych wśród Indian i Innuitów, a ile w Afryce, która dziś jest najbogatszym źródłem powołań na świecie. To jest wzrost ilościowy.

Aby dostrzec królestwo Boże, trzeba najpierw uwierzyć w Chrystusa i Chrystusowi. Dlaczego nie dostrzegamy tego królestwa wokół nas? Słyszymy o nim, czytamy, uczymy się z mądrych ksiąg, a nie czujemy go, albo widzimy jakby przez gęstą mgłę. Trzeba, aby ten chlebowy zaczyn zaczął rosnąć miłością. Na tyle ile kochamy, na tyle też dostrzegamy miłość wokół nas. Na tyle ile żyjemy służbą bliźniemu, modlitwą, Eucharystią, na tyle nasze serca stają się świątynią Trójcy Świętej. To jest wzrost jakościowy.

Póki żyjemy, nie jesteśmy w stanie opisać językiem „śmiertelnych” rzeczy, które dzieją się wśród „nieśmiertelnych”. Dobrze to opisują słowa przypisywane Einsteinowi: „żadnego problemu nie da się rozwiązać na tym samym poziomie świadomości, który go stworzył”.

Myślę, że kluczem do poznania tajemnicy królestwa Bożego jest uwolnienie się od lęku śmierci, aby żyć dla Boga. Dopóki Apostołowie nie doświadczyli Zesłania Ducha Świętego, dopóty nie potrafili głosić i budować tego królestwa zapowiadanego przez proroków. Byli zabarykadowani przed światem ze strachu przed nim. Gdy żyjemy dla siebie, tak wiele nam nie pasuje do naszych oczekiwań. Stąd misją Kościoła, zbudowanego na fundamencie Apostołów i Proroków, jest „prostować ścieżki Panu” na Jego powtórne przyjście, tym razem, z pełnią królestwa Bożego.

Marana Tha.

 

[dzien 4]

Środa, 26.10.2016 r.

Pierwsze czytanie: Ef 6, 1-9

Czy możliwe są współcześnie takie relacje rodzinne, o jakich św. Paweł myślał?

Posłuszeństwo dzieci względem rodziców wynika z prawa naturalnego i objawionego, szczególnie w czwartym przykazaniu Dekalogu, prawa Bożego.

Współczesność niesie szczególne wyzwania dla Pawłowych pouczeń. To nie tylko dynamicznie rozwijające się różnice międzypokoleniowe wynikające z naukowo-technicznych i kulturowych przesłanek podkopują autorytet rodziców. To także, z pełną premedytacją, wprowadzana w wielu krajach polityka (nie)rodzinna czy lansowana pop-kultura, oparte na dalekiej od Bożego objawienia ideologii, niszczą u samych fundamentów relacje dzieci i rodziców. Rujnują także chrześcijańskie postawy męskości i kobiecości, ojcostwa i macierzyństwa. A to właśnie z takich postaw ojca i matki wynika percepcja Boga przez ich dzieci. Ale też, kto jest w rodzinie na pierwszym miejscu: Bóg czy dzieci?

Jedyną szansą na wyjście z tej szatańskiej pułapki jest powrót do Chrystusowego nauczania. Kto w Niego naprawdę uwierzy, ten już nie będzie tylko biernym słuchaczem Ewangelii, ale też zacznie ją wcielać w życie, stanie się żywym świadectwem wiary. Wtedy autorytet rodziców ma szanse na odrodzenie, a posłuszeństwo dzieci na zaistnienie. Utopia? A może jednak potrzeba nawrócenia.

 

Psalm responsoryjny: Ps 145, 10-11.12-13ab.13cd-14

Liturgista do dzisiejszych czytań wybrał z Psalmu 145, hymnu uwielbienia Boga, tylko sześć wersów, które mówią o chwale królestwa Bożego i dobroci jego Króla. Nam, żyjącym w tym królestwie, trzeba wysławiać Stwórcę razem z Jego dziełami i Jemu błogosławić.

Psalm ten jest wczesną próbą opisania królestwa Bożego. Przyjście panowania „Króla nad królami”, było zapowiadane przez wielu proroków. My, od dwu tysiącleci już znamy tego Króla. Jest nim Jezus Chrystus. Chrystusowa Dobra Nowina, życie jej treścią, to nic innego jak przedsmak Nowej Jerozolimy, królestwa bez końca.

Zauważyć też można pewną analogię między tym psalmem a ewangelicznym opisem wniebowstąpienia Mesjasza. Wszyscy tam obecni padli na twarz przed Jego majestatem. To już nie zmaltretowany Jezus z Nazaretu, a Król Wszechświata posyłający z mocą swych wyznawców w świat, aby głosili świadectwo słów i czynów Pańskich, aby zapowiadali królestwo wieczne.

W tym kontekście, Akt Intronizacyjny, który ma być uroczyście dokonany w sanktuarium Bożego Miłosierdzia 19 listopada tego roku w wigilię święta Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, w połączeniu z aktem Wielkiej Pokuty na Jasnej Górze za wszystkie grzechy popełnione w Polsce, który miał miejsce 15 października, stanowią niezwykły moment w najnowszej historii Polski, dziejów zbawienia Narodu Polskiego.

Oby moc tych aktów, jak krew baranka na odrzwiach domów Izraelitów w niewoli egipskiej, spłynęła na wszystkich Polaków na całym świecie, a także stała się przyczyną sprawczą przemiany całego świata, aby „nastała jedna owczarnia i jeden Pasterz”.

 

Ewangelia: Łk 13, 22-30

Wcześniejsze perykopy dzisiejszej Ewangelii zbudowały w nas pewien specyficzny obraz człowieka, faryzeusza, który nie tyle zna Boga, ile zna Prawo. W swoich studiach nad Prawem zapomniał on o dwóch najważniejszych przykazaniach: miłości Boga i bliźniego. Czy i nam nie zdarza się być takim faryzeuszem? Pytanie zasadne, bo może dotyczyć naszego zbawienia, o którym mówi właśnie dziś Chrystus.

Jezus odbierany był przez tłumy (ale nie faryzeuszy) jako najwyższy autorytet, ponieważ mówił z taką mocą, że działy się cuda. Był też doskonałym wzorem zgodności mowy i czynów. Dlatego możemy przeżyć srogi zawód, gdy zatrzymamy się tylko na poznawaniu, a nie zaczniemy wcielać w życie nauczania Chrystusa. O takim właśnie zawodzie mówi między innymi dzisiejsza Ewangelia wspominając o „zamknięciu drzwi przez Pana”. Wiele też osób wierzących, w swoim rozumieniu czy doznawaniu Boga, staje się „działaczami” kościelnymi. Myślą, że Bóg, tak jak wielu ludzi wokół nich, musi ich już znać. A tu zaskoczenie:. „Nie znam was”.

Przyzwyczajeni do praktycznego rozwiązywania codziennych problemów zapytamy: to w takim razie, w jaki sposób można być zbawionym? Podświadomie szukamy jakiejś magicznej formuły na to zbawienie. Chyba niemal każdy z nas ma jakąś swoją na to receptę. A to latami udoskonalane modlitwy, a to codzienne Eucharystie, częste spowiedzi, itd. Czy jednak nie udoskonalamy tylko narzędzi? Czy inni dostrzegają w nas, że się wyraźnie zmieniamy na lepsze? A może świat coraz bardziej nas odrzuca?

Pokochanie Boga, to nie pokochanie wiedzy o Nim, to jednocześnie pokochanie bliźniego swego jak siebie samego, jak np. św. Franciszek czy św. Maksymilian. Z miłości Boga może już tylko wynikać pragnienie naśladowania Chrystusa. Może nam to różnie wychodzić, ale Bóg mierzy nas nie miarą sukcesów, a starań.

Potocznie klasyfikuje się ludzi na tych, co chcą mieć i tych, co chcą być. Ale jest możliwa jeszcze inna klasyfikacja: na tych co chcą tylko wiedzieć i tych, co chcą coś z tą wiedzą zrobić. Jednak nie wystarczy wiedzieć. Trzeba też coś dobrego robić, trzeba kochać, pójść za Chrystusem, zostawić „sieci, ojca, matkę”, swoje skarby.

Droga do zbawienia to łaska, ale też nieustanna walka ze sobą, z przeciwdziałaniem świata, z marnościami. Ta walka, to też nasze „natarczywe kołatanie o chleb”, o przymnożenie wiary, nadziei, miłości, darów Ducha Św., o zatrzymanie w naszej duszy Trójcy Św. jako skutku komunii serc w Eucharystii. To nasze codzienne mistrzostwa świata w biegu do Nieba.

 

[dzien 5]

Czwartek, 27.10.2016 r.

Pierwsze czytanie: Ef 6, 10-20

Analizując obecną sytuację geopolityczną w różnych zakątkach świata z rosnącym niepokojem dochodzimy do wniosku, że wzrasta gwałtownie ryzyko wojny światowej. Czy z taką samą przenikliwością analizujemy sytuację geo-duchową różnych przestrzeni życia współczesnego człowieka i do jakich dochodzimy wniosków?

Św. Paweł, świadek i uczestnik walki duchowej jaka się rozpętała na niespotykaną dotąd skalę po akcie Odkupienia i Zbawienia świata przez Chrystusa, podaje Boże pomoce do walki z siłami ciemności. Używając symboliki żołnierskiej zbroi: pas, pancerz, sandały, tarcza, hełm i miecz wprowadza ich odpowiedniki duchowe: prawda, sprawiedliwość, pokój, wiara i Słowo Boże.

Zauważmy, że tym orężem duchowym są nie tyle charyzmaty i cnoty a postawy moralne, nad którymi mają górować Słowo Boże i czujna modlitwa. Modlitwa nieustanna za wszystkich wiernych – Kościół i jego pasterzy. Modlitwa oparta na Słowie Bożym.

Jest to już walka totalna, na śmierć i życie. Szatan wie, że przegrał. Próbuje więc niszczyć wszystko i wszystkich. Widzimy dookoła spustoszenia, których dokonał. Nie mógłby tego uczynić, gdyby nie znalazł swoich zwolenników wśród ludzi.

Dzisiejszy człowiek, jeśli myśli o pokoju, musi wybrać Boga i przez Niego uzbrojony wkroczyć do walki duchowej. Nie może się zadekować.

 

Psalm responsoryjny: Ps 144, 1a.2abc.9-10

Ileż to razy wzdychaliśmy do Boga słowami tego psalmu w swych spontanicznych modlitwach:

„Panie – Opoko moja”, „moja tarczo”, „O Panie czym jest człowiek, że o nim pamiętasz”…

To psalm niezwykły, to hymn uwielbienia mego Boga, zawierzenia się Jemu. To prawie klasyczny psalm mesjański. Czyż możliwe, aby Chrystus nie śpiewał go ze swymi uczniami przy różnych okazjach?

Ileż w nim podobieństw do Modlitwy Pańskiej. Czy tak opiekuńczy i wszechmocny Bóg nie jawi się nam jako Bóg Ojciec, którego wielbimy, i któremu wszystko zawierzamy, czy też prosimy o przyjście Jego królestwa.

A ten psalmiczny motyw króla modlącego się za swój lud. Jakaż w nim nadzieja płynąca z dramatycznych, ale szczęśliwych w efekcie momentów z życia króla Dawida nie odstępującego Jahwe w błaganiach. A jeśli to tylko zwykły król tak mógł się wstawiać za swym ludem, to o ilekroć więcej możemy spodziewać się po modlitwie Najwyższego Arcykapłana – Jezusa Chrystusa – Syna Bożego – Króla nad królami, naszego Pana i Zbawiciela. Jemu cześć i chwała na wieki wieków. Amen.

Prośmy o łaskę bezgranicznego zawierzenia się Opatrzności Bożej, o odwagę wypłynięcia na głębię.

 

Ewangelia: Łk 13, 31-35

Czy Herod i jego doradcy, w tym faryzeusze, zrozumieli symbolikę słów Chrystusa o Jego śmierci i zmartwychwstaniu, gdy usłużni donosiciele powtórzyli im słowa Mistrza z Nazaretu? Na pewno nie. Nawet apostołowie nie do końca to rozumieli, o czym świadczyć może ich przerażenie w podążaniu za swym Panem na ostatnią , wspólną Paschę do Jerozolimy, czy też ich późniejsza postawa po Jego śmierci na krzyżu.

Tak naprawdę, to chyba tylko jeden Zbawiciel wiedział o czym mówił, bo znał doskonale powód swego przyjścia na ziemię. Znał czas i miejsce, ukochał wolę Ojca nad życie i uczynił wszystko, aby wypełnić swoje posłannictwo. Widać też z tego, że nie chodziło Jezusowi, aby był do końca zrozumiany, ale aby pamiętano co powiedział. „Dziś tego jeszcze pojąć nie możecie…”

Słowa Jezusa były impulsem do późniejszego, całościowego zrozumienia, kim miał być Mesjasz: Kapłanem, Królem, Prorokiem, cierpiącym Sługą Jahwe. Żydzi, prowadzeni przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie, chcieli widzieć w Pomazańcu wielkiego króla i pana, który zbuduje im potężne królestwo. Nie chcieli dostrzec Izajaszowych Pieśni o Słudze Pańskim czy też Zachariaszowych proroctw.

Mówiąc o wyrzucaniu złych duchów i uzdrawianiu chorych, Jezus mówi choremu na władzę Herodowi, że nie przyszedł po to, aby odebrać mu tron (i tak zostanie zdetronizowany przez śmierć), ale aby ulżyć zbolałej ludzkości,(cierpiącej skutki grzechu pierworodnego).

Jezus nazywając Heroda lisem, nie tylko nie przejawia żadnego lęku przed tyranem, ale i mówi, że to nie czas Herodów decydować ma o wypełnieniu się planów Bożych.

Historia świata bogata jest w chorych na władzę Herodów mordujących czy skazujących na margines egzystencji swych poddanych. Jedni zaślepieni ideologią, inni, żądzą posiadania. A to Pan Historii sprawia lub dopuszcza, co ma się wydarzyć.

Ten fragment Ewangelii możemy odczytać też jako imperatyw wierności naszemu powołaniu, jakiekolwiek ono jest, czy też, konieczności zawierzenia się Opatrzności Bożej do końca.

 

[dzien 6]

Piątek, 28.10.2016 r. Święto świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza

Pierwsze czytanie: Ef 2, 19-22

W tym misyjnym tygodniu czcimy pamięć dwóch Apostołów: Szymona i Judy Tadeusza.

Św. Paweł pisząc do nawróconych na chrześcijaństwo pogan w Efezie upewnia ich, że należą do Kościoła zbudowanego na fundamencie Apostołów i Proroków, którego centrum stanowi Chrystus. Gdyby Chrystus nie wybrał Apostołów, a realizował dzieło zbawienia w inny sposób, ten inny sposób byłby dziś fundamentem naszego Kościoła. Stąd trzeba nam przyjąć tę wybraną przez Boga drogę, iść nią i wzrastać.

Trwać w sukcesji apostolskiej to kontynuować nauczanie apostołów-wysłanników Chrystusa. Gdyby Kościół głosił inne orędzie, to sprzeniewierzyłby się samemu Chrystusowi i Duchowi Św., który tchnął w Apostołów rozumienie Pism. Paraklet, dany Kościołowi na zawsze, nie mógłby dziś sam sobie zaprzeczać, oświecając sukcesorów Piotra i Pawła inną nauką. Czyli, np. to, co wtedy należało do najcięższych grzechów, zapór do zbawienia, nie może być dziś inaczej traktowane. To Chrystus Zbawiciel, a nie amalgamat wierzeń i filozofii.

Pieriestrojka fundamentów Kościoła to próba demontażu Ciała Chrystusa – Ludu Bożego przez pseudo-apostołów, fałszywych proroków, przez szatana.

Dynamiczny Kościół to balans między strukturą organizacyjną a powiewem Ducha, między faryzeuszowskim szabatem a zielonoświątkową nirwaną.

 

Psalm responsoryjny: Ps 19, 2-3.4-5

Medytacja nad tym psalmem może wzbudzać silne refleksje natury kosmologicznej i teologicznej, bowiem ten biblijny tekst przypomina nam, że do wiary w Boga można dochodzić na dwa sposoby.

Pierwszy, to mądra obserwacja świata jaki postrzegamy. Drugi, przez „oświecanie się” Słowem Bożym.

Pierwsza droga, przez odbiór świata. Dla starożytnych, boska natura świata nie podlegała wątpliwości. Ateizmu nikt jeszcze wtedy nie wymyślił. Natomiast dla współczesnego, po-oświeceniowego, „naukowego rozumu”, wiara w świat stworzony przez Boga stanowi niejaki problem. Nie wierząc w akt stwórczy, ale też i nie mogąc stwarzać, niektórzy ludzie nauki chcą dowieść, że to nie Bóg czy człowiek jest panem świata, gdyż świat sam się stwarza. Co ciekawe, to nie „czysta” wiedza naukowa decyduje o akceptacji czy nie akceptacji „boskiej Natury”. Świat wybitnych naukowców jest bowiem podzielony w tej materii. Jako regułę można dostrzec, że ci, co nie wierzą w Boga, oczywiście nie wierzą też w „Stworzenie świata”, i żadne argumenty nie są w stanie ich przekonać. Mogą jednak popierać różne ideologie, wcale nie naukowe, bez ryzyka utraty autorytetu. Opierając się na tej samej nauce, inni uczeni dostrzegają jednak w otaczającej nas materii „Dzieło Boże”. Wielu zaś nie może tej opinii głosić publicznie, bo odebrano by im status „uczonych”. Przez kogo? Przez tych , co wierzą tylko w swój rozum.

Druga droga, przez Księgę Objawienia Bożego – Pismo Święte i teologię rozwinęła przed wierzącymi (i niewierzącymi) nieskończone możliwości poznawania Boga, kochania Go, naśladowania czy też i podążania za Nim.

Możemy zauważyć, że współcześnie drogi te jakby się rozchodziły. Na ten rozdźwięk między naukami przyrodniczymi a generalnie teologią, zbyt mało interesującą się tymi naukami, zwraca uwagę ks. Prof. M. Heller w swej książce „Sens życia i sens wszechświata” postulując intensywniejszy dialog między nimi. Ostrzega też, że nie podjęcie tego dialogu może doprowadzić ludzi wierzących do coraz powszechniejszego nurtu irracjonalizmu.

Symboliczny motyw słońca, dla jednych fenomen kosmosu, dla innych Boże „światło na oświecenie pogan”, jest ciekawą konstrukcją tego psalmu łączącą ze sobą te dwie drogi poznania: wiary i rozumu. „Fides et Ratio”. Może warto wrócić do tej encykliki w te jesienne wieczory, gdy coraz bardziej tęsknimy za słońcem.

 

Ewangelia: Łk 6, 12-19

Aby uczniowie zostali Apostołami, musiały się spełnić pewne warunki.

Po pierwsze, musieli być nie tylko pilnymi słuchaczami, ale też aktywnymi uczestnikami Chrystusowej misji. Po drugie, musieli też pozostawić swoje sieci, rodziny, swoje „skarby” i pójść za Jezusem. To były warunki konieczne, ale ciągle nie wystarczające.

Na pewno było tam więcej kandydatów na to „stanowisko”, ale Chrystus ostatecznie wybrał właśnie tych dwunastu. Dokonał tego po całonocnej modlitwie na „tej” górze, jakby przez analogię do Mojżesza i Góry Synaj.

Wydaje się więc nam, że Syn Boży dokonał bardzo starannego wyboru, przemyślanego, przemodlonego, przenikniętego Bożym widzeniem przyszłości, tak jak my byśmy chcieli podejmować nasze najważniejsze decyzje. Skąd więc dwóch zdrajców (jeden nie wytrzymał wyrzutów sumienia i się powiesił), jednego niedowiarka, dwóch karierowiczów, co to nepotycznie kombinując chcieli dostać lukratywne posadki, i reszta tchórzy, co pouciekali zostawiając swego Mistrza na pastwę zbrodniarzy?

Z punktu widzenia odpowiedzialności menadżerskiej byłaby to totalna klęska. Taki menadżer straciłby natychmiast pracę. Ale w Bożym „dziale kadr” jest inaczej; „Moje myśli nie są myślami waszymi…”. Ci grzeszni, prości, w zdecydowanej większości niewykształceni ludzie swej epoki, doszli z czasem do wyżyn miłości Boga i razem z Prorokami stali się fundamentem Kościoła.

Jeżeli więc, od początku Chrystus oparł Kościół na wielce niedoskonałych ludziach, to wynika z tego bardzo ważny wniosek: każdy może należeć do takiego Kościoła. I byłoby nam w tym momencie bardzo fajnie, nie musimy się wysilać. Ale jak długo? Do czasu, aż mocą Ducha Świętego nie przeżyjemy naszej Pięćdziesiątnicy, naszego nawrócenia. Wtedy zaczyna się już wąska droga pod górkę. Ciekawe, ci co ją wybierają, najczęściej nie chcą już iść inną drogą.

Taka już jest droga dzieci Bożych, od pysznych słabeuszy do pokornych mocarzy.

Jak Apostołowie.

 

[dzien 7]

Sobota, 29.10.2016 r.

Pierwsze czytanie: Flp 1, 18b-26

Dylemat św. Pawła jest dylematem świętych z najwyższej półki. Z jednej strony, chcieliby już być z Chrystusem w wieczności, gdzie nic już nie ograniczy ich komunii serc. Z drugiej strony, mają poczucie obowiązku trwania na krzyżu, dopóki ich Chrystus nie odwoła do siebie. Można to np. dostrzec w życiu Jana Pawla II czy Matki Teresy, u wielu misjonarzy, szczególnie na dalekich misjach. Tym krzyżem mogą być nasze obowiązki stanu.

 Chyba najlepiej stan ducha św. Pawła, choć nie bezpośrednio, opisał św. Jan od Krzyża w Żywym płomieniu miłości. Mówi tam o stanie, który przeżywa dusza, która już osiągnęła wszystko: bezgraniczną miłość Boga i bliźniego, całkowite zawierzenie się Opatrzności Bożej, uwielbienie i dziękczynienie Bogu za wszelkie cierpienia dla Jego chwały i pożytku dla innych. Zostaje tylko cieniutki nerw, który łączy ich życie ziemskie z wieczystym. Wystarczyłby tylko mały ruch i …

I tu widzimy pewien paradoks. Taka „święta obojętność”, gdzie świętemu jest już absolutnie wszystko jedno czy żyć, czy umierać, a jednak nie potrafi wybrać. Męczy się.

„Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę”. Napisała św. Teresa z Avila w Tęsknocie za życiem wiecznym.

I tak to jest w życiu wszystkich ludzi, świętych i nieświętych. Nie do nas należy czas ostatniej godziny. Wola Boża obowiązuje do końca. Eutanazja?

 

Psalm responsoryjny: Ps 42, 2-3.5bcd

Tak jak deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych, tak i my wystawieni jesteśmy na działania ludzi, duchów dobrych i złych. A już wiemy, że dobro jest ciche i pokorne, zło zaś agresywne i podstępne. I tu wchodzimy w oceaniczny bezkres pytania: to dlaczego cierpię, gdy Bóg tak mnie kocha, troszczy się o mnie, gdy ja tak za Nim tęsknię?

Spróbujmy pójść takim tropem myślenia.

Dzieje zbawienia to seria przymierzy Boga z człowiekiem, to żywa wspólnota. Co było gwarantem tego przymierza? Obietnica uczynienia wszystkiego, włącznie z oddaniem swego życia, że dochowa się przysięgi. Ile przymierzy, tyle ludzkich zdrad. Wreszcie przychodzi Chrystus – Nowe Przymierze.

Bóg widząc, że człowiek nie potrafi dotrzymać obietnic, sam z siebie ofiaruje się za ludzkość. Staje się jedyną i na zawsze ofiarą przebłagalną – ofiarą krwi, bo jaka przysięga, taka cena dochowania jej. Ta ofiara, a z niej nasz chrzest, nasze narodzenie się na nowo, przywraca nam dziecięctwo Boże. Stajemy się braćmi Chrystusa. Nie drugiej czy trzeciej kategorii. Równymi.

Jak możemy więc być równymi, jeśli nie staniemy się podobni do Niego? Tak bez wysiłku? Ojcowie duchowi mówią: poznawaj Chrystusa, pokochaj Go, naśladuj, idź za Nim. I taka jest pedagogika Boża: tajemnica Krzyża. Krzyż Chrystusa – Niewinnego Baranka i nasz krzyż, grzeszników, za których Chrystus oddał życie. Czy kiedykolwiek dorównamy Chrystusowi?

„Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad pana” Mt 10, 24

„Kto chce iść za Mną, niech wyrzeknie się siebie, weźmie krzyż i postępuje jak Ja” Mk 8, 34

Najwięksi święci strawili życie na zgłębianiu tej tajemnicy krzyża, „smakując” jego „słodycz” na wszelkie sposoby. A my, czy chcemy tylko kupić gazetę lub obejrzeć telewizję, aby otrzymać gotową papkę do strawienia i wyrzec magiczną formułę, która da nam wszystko, co chcemy?

 

Ewangelia: Łk 14, 1.7-11

Z kart Ewangelii często dowiadujemy się o tym, jak Jezus obserwował swoje środowisko. Pamiętamy wdowę wrzucającą ostatni grosz, faryzeusza, który nie dał Jezusowi powitalnego pocałunku, wody, czy olejku. Dzisiejszy fragment z Ewangelii św. Łukasza przytacza inną obserwację: zachowania ludzkie przy zajmowaniu pierwszych miejsc. Po co Chrystus to robił? Socjologia, savoir-vivre? Oczywiście, że nie. Jezus chciał nas pouczyć, że życie codzienne powoduje skutki, które decydują o tym, jaka będzie wieczność.

Czytając więc jeszcze raz tę perykopę, możemy już wyraźnie zauważyć dwie cechy : pychę i pokorę. Właśnie w tej kolejności. Bo czym okazuje się być pycha w tym kontekście? Czemu ktoś sam zajmuje pierwsze miejsce?

Bo uważa siebie za lepszego, godniejszego od innych. Czy w tym akcie możemy dostrzec objawy szacunku lub miłości drugiego człowieka i poczucia swojej ułomności?  A czy też nie dostrzegamy najczęściej innych cech towarzyszących takim postawom jak zawziętość, zazdrość, chytrość, złość … zbrodniczość.

Pycha jest matką najcięższych grzechów. Co więc proponuje Chrystus?

Pokorę. Chyba to najtrudniejsze wyzwanie. Ilu z nas „przerobiło” i wcieliło w życie tekst Tomasza à Kempis „O Naśladowaniu Chrystusa„? Jak „gładko” wchodziła nam ta lektura? Ile z niej w nas zostało?

Św. Paweł do Koryntian (1Kor 4,7): „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał?”.

Uważać siebie za gorszego od innych. Stać się sługą wszystkich. Przyjąć niesłuszne oskarżenia. Cierpieć niewinnie. Przypisywać swoje zasługi innym. Cieszyć się sukcesami innych. Darmo dostawszy, darmo dawać. To tylko kilka przykładów. Starczy, aby spokornieć przed Bogiem, gdy mówimy, że nie mamy z czego się spowiadać. A przed drugim człowiekiem? W pracy dla korporacji, w kolejce po awans, podwyżkę? Dla ilu ludzi ta Ewangelia ma dziś jeszcze sens? Jak tu nie polubić Psalmu 42 czy 51? Wszystkich.

A tak na co dzień. Pierwsze skojarzenia, które mogą przyjść na myśl po przeczytaniu tej perykopy to: wygórowane ambicje, brak kultury, kunktatorstwo, rola elit, nowobogactwo, …

Czy jestem tak proporcjonalnie pokorny względem niżej postawionych ode mnie, jak jestem układny względem tych, co są wyżej ode mnie? Warto też pamiętać, że gdy Jezus „wprosił się” do celnika Mateusza, nie powiedział mu jednego przykrego słowa, a jak Mateusz się przemienił. Jezu, „wproś się” i do mnie grzesznika!

[dzien end]