XXVII Niedziela Zwykła, 6.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 2, 18-24
„Żadne ze zwierząt nie może być tym «partnerem» dla mężczyzny. Kobieta, którą Bóg «kształtuje» z żebra wyjętego z ciała mężczyzny i którą przyprowadza do mężczyzny, wywołuje u niego okrzyk podziwu, miłości i jedności… Mężczyzna odkrywa kobietę jako inne «ja» tego samego człowieczeństwa. Mężczyzna i kobieta są stworzeni «jedno dla drugiego»: Bóg nie stworzył ich «jako połowicznych» i «niekompletnych». Bóg stworzył ich do wspólnoty osób, w której jedno może być «pomocą» dla drugiego, ponieważ są równocześnie równi jako osoby («kość z moich kości…») i uzupełniają się wzajemnie jako mężczyzna i kobieta” (KKK 371n) W ten sposób dzisiejsze czytanie autorytatywnie komentuje Katechizm: taka jest treść katolickiej wiary przekazana w formie poetyckiego opowiadania Księgi Rodzaju. Jednakże ani człowieczeństwo, ani męskość i kobiecość nie są zawieszone w próżni, lecz zamieszkują konkretne osoby, ciebie i mnie; pojęcia człowieczeństwa oraz męskości i kobiecości są nie tylko do normatywnego wyabstrahowania (do czego zdolny jest nasz rozum oświecony łaską), lecz także do praktycznego kształtowania w ramach konkretnych więzi (co także umożliwia nam nasza racjonalność wsparta łaską). Każdy z nas był postawiony w sytuacji – a może sam je aranżował – które albo czynią zadość takiemu rozpracowaniu przesłania biblijnego tekstu, albo je deformują. Zastanówmy się więc, ile w nas jest jeszcze światowej mentalności „drugich połówek” (mężczyzn i kobiet „połowicznych i niekompletnych”), a na ile komplementarności obu płci? Czy przeżyłem w swoim życiu zachwyt nad czyjąś męskością/kobiecością; czy ktoś okazał mi taki zachwyt, werbalnie lub mową ciała? Czy mogę powiedzieć, że z kimś już tworzę taką „wspólnotę osób” (wzajemność „pomocy”) – czyli przyjaźń? Czy pozwalam osobie przeciwnej płci „uzupełniać” mnie; a ja jak ją uzupełniam?
Psalm responsoryjny: Ps 128 (127), 1b-2. 3-4. 5-6
Dzisiejszy psalm podejmuje scenę, którą kończyło się pierwsze czytanie: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem”. Aż do tego zdania Księga Rodzaju wypowiada się po prostu o równości i komplementarności mężczyzny i kobiety; tym zdaniem zaś wskazała na naturalny stan spełnienia się tego wzajemnego odniesienia – małżeństwo. „Sam bowiem Bóg jest twórcą małżeństwa. Powołanie do małżeństwa jest wpisane w samą naturę mężczyzny i kobiety, którzy wyszli z ręki Stwórcy. (…) Ponieważ Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, ich wzajemna miłość staje się obrazem absolutnej i niezniszczalnej miłości, jaką Bóg miłuje człowieka. Jest ona dobra, co więcej bardzo dobra, w oczach Stwórcy. (…) Bóg daje [mężczyźnie] niewiastę, «ciało z jego ciała», to znaczy równą i najbliższą mu istotę, jako «pomoc», reprezentującą w ten sposób Boga, od którego pochodzi nasza pomoc” (KKK 1603-1605). Te trzy fragmenty – ponownie: autorytatywnie oddające treści naszej wiary, czyli samą rzeczywistość – są bardzo dobrze uchwycone w dzisiejszym psalmie: jego klimat jest nie tyle idylliczny, ile naturalny – dobrze, wręcz błogo, się go słucha, bo opowiada po prostu o naturalnych więziach tworzących dom rodzinny; jego poszczególne sceny (praca, posiłki, małżeńska wymiana spojrzeń, gromada dzieci) przepełnia miłość – ciepła, czuła i uporządkowana; wreszcie, błogosławieństwo Pana jawi się w nim jako dobro przychodzące nie z zewnątrz, ale z wewnątrz – przenikając ludzkie relacje. Jak w imieniu Boga powie Ozeasz: „Pociągałem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości” (11, 4). Czy psalm ten jednak nie traci realizmu, skoro brak w nim wątków nieporozumienia, nieczystości, nieposłuszeństwa… krótko mówiąc, grzechu? To zależy, czyim sercem go odczytujemy: Jezusa czy faryzeuszy z dzisiejszej Ewangelii?
Drugie czytanie: Hbr 2, 9-11
Odbierzmy to czytanie jako dopowiedzenie do Ewangelii, w której, zdawałoby się, Jezus wysoko postawił moralną poprzeczkę… Otóż, ma On prawo wymagać od nas tego, czego wymaga, bo nie stoi wobec nas z boku, z założonymi rękami – niczym egipski bezwzględny dozorca robót chłostający biczem (por. Wj 5, 6-19) – lecz jest jednym z nas: „Przewodnikiem naszego zbawienia udoskonalonym przez cierpienie”. Przez chrzest możemy wciąż zanurzać się w Jego śmierci i wynurzać w Jego zmartwychwstaniu: dopóki żyjemy, nie tyle na sposób dosłowny i fizyczny, ile mistyczny i moralny; ten sinusoidalny proces obejmuje całość naszego poranionego człowieczeństwa. Właśnie takich ludzi – żyjących własnym chrztem na co dzień, i to aż do bólu konkretnie – Jezus „nie wstydzi się nazywać swymi braćmi”. Kto zatem rozpoznał własne wszczepienie w Jezusa i moc owocowania, która stąd płynie (por. J 15, 5), ten już nie kłóci się z moralnymi normami, tylko pracuje nad tym, jak lepiej może utorować drogę łasce w swym życiu: „Jezus przyszedł odnowić stworzenie w jego pierwotnej nieskazitelności. (…) Duch Święty uzdalnia odnowionego wodą chrztu do naśladowania czystości Chrystusa” (KKK 2336 i 2345).
Ewangelia: Mk 10, 2-16
Przez wiele lat umykał mi jeden niuans dzisiejszej Ewangelii: Jezus pyta faryzeuszów o to, co Mojżesz im „przykazał” (gr. entellomai), oni natomiast w odpowiedzi mówią Mu o tym, na co Mojżesz „pozwolił” (gr. epitrepó). Wydaje się, że to w tej drobnej, na pozór raptem stylistycznej różnicy, jest pies pogrzebany. Albowiem podczas gdy Jezus akcentuje „przykazanie” (normę, wartość, ideał, zasadę, regułę…), faryzeusze podkreślają „dyspensę” (wyjątek, niby-przywilej, usprawiedliwienie…); podczas gdy Jezus wraca do „początku” (stworzenia), faryzeusze wolą trwać w stanie upadku (grzechu). Ich drogi więc muszą się rozchodzić (nie tylko w dziedzinie etyki małżeńskiej, zresztą). Toteż dopóki faryzeusze – i wszyscy chrześcijanie o ich mentalności – nie zrezygnują z leczenia objawowego, by zamiast nim zająć się prawdziwym problemem, którym jest „zatwardziałość serc”, dopóty będą gorzały debaty na temat rozwodów i innych wykroczeń przeciwko czystości i godności małżeństwa (zob. KKK 2351-2359 i 2380-2391). Skorzystajmy tu z ogólnego nauczania Kościoła: „Tylko w tajemnicy Chrystusowego Odkupienia ukryte są «konkretne» możliwości człowieka. (…) Przykazanie Boga jest na pewno proporcjonalne do zdolności człowieka, ale do zdolności człowieka obdarowanego Duchem Świętym; człowieka, który nawet jeśli zgrzeszył, zawsze może otrzymać przebaczenie i cieszyć się obecnością Ducha Świętego” (św. Jan Paweł II, Veritatis splendor, 103).
Poniedziałek, 7.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Ga 1, 6-12
Rozpoczynamy dziś lekturę Listu do Galatów, jednego z najbardziej osobistych pod względem tonu i poziomu emocji pism św. Pawła. Po krótkim, wstępnym pozdrowieniu – wprawdzie pominiętym przez lekcjonarz a całkiem ważnym, jak się jeszcze przekonamy – autor w zasadzie natychmiast przechodzi do meritum: „Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii!”. To zdanie ma podziałać na Galatów jak kubeł zimnej wody; nasze tłumaczenie dość łagodzi oryginał, który dosłownie mówi o „zdezerterowaniu” do innej Ewangelii. A więc Galaci to duchowi dezerterzy! Św. Paweł nie patyczkuje się. Przywołajmy tu zapowiedziane pozdrowienie wstępne, w którym Apostoł zwrócił się do adresatów następująco: „Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i od Pana Jezusa Chrystusa, który wydał samego siebie za nasze grzechy, aby wyrwać nas z obecnego złego świata, zgodnie z wolą Boga i Ojca naszego” (Ga 1, 3n). Nam, otrzaskanym w wierze chrześcijanom, te słowa brzmią pospolicie: mowa o łasce, mowa o odkupieniu, mowa o odnowie moralnej… Nie ma się do czego przyczepić. Tymczasem Galaci chętnie widzieliby w nich jeszcze jeden wątek: prawa, którego zachowywanie wysługuje tamtą łaskę, tamto odkupienie i tamtą odnowę. „Nic z tych rzeczy!”, zagrzmiałby św. Paweł. To byłaby właśnie ta inna Ewangelia – „różna od tej, którą wam głosiliśmy” – i zasługująca na najwyższy wymiar kary: „przekleństwo”! Wraz z postępującą lekturą Listu będziemy coraz lepiej pojmować akuratność tak ostrego postawienia sprawy przez Apostoła. Dziś tymczasem poprzestańmy na pytaniu: gdyby ktoś zaczepił mnie na ulicy, dopytując o to, jaką Ewangelię mi głoszono, co bym odpowiedział?
Psalm responsoryjny: Ps 111 (110), 1b-2. 7-8. 9 i 10c
Przed oczami wyobraźni postawmy sobie Żyda i chrześcijanina – obu modlących się dzisiejszym psalmem: „Wielkie są dzieła Pana! (…) Wszystkie Jego przykazania są trwałe! (…) Zesłał odkupienie swojemu ludowi, na wieki ustanowił swoje przymierze!”. Obaj modliliby się tym samym świętym tekstem, lecz czy modliliby się tak samo? Otóż, nie. Żyd celebrowałby w sercu Stare Przymierze prawa, chrześcijanin zaś, Nowe Przymierze łaski. Owszem, „dziełem Pana” jest i jedno, i drugie; lecz tu kończy się podobieństwo. „Trwałe” bowiem są tylko „przykazania” moralne, rytualne zaś spełniły swą figuratywną (prorocką) funkcję wraz z Ofiarą Chrystusa, której owoce udostępniają sakramenty. „Odkupieniem” jest już nie wyprowadzenie z politycznego Egiptu (Exodus), lecz Egiptu duchowego, podcięcie tamtą Ofiarą korzeni zła, grzechu i śmierci. „Ustanowionym na wieki przymierzem” jest już nie to spod góry Synaj, ale właśnie to z Kalwarii. „Cóż więc powiemy? To, że poganie nie zabiegając o usprawiedliwienie, osiągnęli usprawiedliwienie, mianowicie usprawiedliwienie z wiary, a Izrael, który zabiegał o Prawo usprawiedliwiające, do celu Prawa nie doszedł. Dlaczego? Ponieważ zabiegał o usprawiedliwienie nie z wiary, lecz – jakby to było możliwe – z uczynków. (…) Jeżeli zaś niektóre gałęzie zostały odcięte, a na ich miejsce zostałeś wszczepiony ty, który byłeś dziczką oliwną, i razem z innymi gałęziami z tym samym korzeniem złączony na równi z nimi czerpałeś soki oliwne, to nie wynoś się ponad te gałęzie. A jeżeli się wynosisz, pamiętaj, że nie ty podtrzymujesz korzeń, ale korzeń ciebie… Albowiem jeżeli ty zostałeś odcięty od naturalnej dla ciebie dziczki oliwnej i przeciw naturze wszczepiony zostałeś w oliwkę szlachetną, o ileż łatwiej mogą być wszczepieni w swoją własną oliwkę ci, którzy do niej należą z natury” (Rz 9, 30-32; 11, 17n. 24).
Ewangelia: Łk 10, 25-37
Wyjdźmy od faktu, że dzisiejszy uczony w Prawie pyta nie tyle o „osiągnięcie” życia wiecznego, ile o „dziedziczenie” go – dosłownie, na drodze losowania (gr. kléronomeó). A zatem: „Nauczycielu, co mam czynić, aby odziedziczyć życie wieczne; aby to na mnie padł Boży los?”. To dziwne tłumaczenie wydaje mi się trafniejsze, zabezpiecza nas bowiem przed niezdrowym myśleniem warunkowym, jakobyśmy sami z siebie zasługiwali na zbawienie, które w ten sposób staje się należnością (zapłatą, wyrównaniem rachunku). A jest dokładnie na odwrót: „[To] miłość Chrystusa jest w nas źródłem wszystkich naszych zasług przed Bogiem. Łaska, jednocząc nas z Chrystusem czynną miłością, zapewnia nadprzyrodzoną jakość naszym czynom” (KKK 2011). Ponadto, tłumaczenie to sugeruje relacyjność: gdzie dziedzic, tam nie tylko dziedzictwo, ale i relacja dziedziczenia – po kim? I z kim? I jak? Po Ojcu i z Jego naturalnym Synem, a przez łaskę. Dziedziczenie więc wprowadza mnie w Bożą rodzinę i zarazem naprowadza na własną tożsamość: „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa” (Rz 8, 17); lecz czy jasne jest dla nas, że jesteśmy Bożymi dziećmi? To, z kolei, przekłada się na postępowanie, czyli moralność: „Bądźcie naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu. (…) Postępujcie jak dzieci Światłości!” (Ef 5, 1n. 8). Myślę, że taka optyka przyświeca Jezusowi, gdy na wyjściowe pytanie uczonego – tak szczegółowo przez nas rozpracowane – odpowiada przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie.
Wtorek, 8.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Ga 1, 13-24
Wyobraźmy sobie św. Pawła, jak dyktuje bieżący List swemu sekretarzowi: po wczorajszym rozgorączkowanym wypuszczeniu z siebie wartkiego potoku słów, którymi znienacka zamachnął się na Galatów niby mieczem, dziś nasz Boży mąż uspokaja się i zasiada z powrotem na swym miejscu, przyjmując raczej postawę zatroskanego ojca aniżeli prokuratora. Przy czym, wcale nie żałuje swego wybuchu: osiągnął efekt, skruszył słuchaczy, ich uwagę skupił na sobie. Zmienia więc formę wypowiedzi: zamiast aktu oskarżenia, wygłasza świadectwo (wstydliwe, dodajmy). „Bracia… Słyszeliście o moim wcześniejszym postępowaniu, gdy jeszcze wyznawałem judaizm… Jak w żarliwości dla judaizmu przewyższałem wielu moich rówieśników… Jak byłem szczególnie wielkim zapaleńcem w zachowywaniu tradycji moich przodków…”. Innymi słowy: „Kochani Galaci, którzy usiłujecie – jak wam zaraz to wykażę – zastąpić łaskę prawem… Znam z autopsji wasz błąd! I jestem wdzięczny, że Bóg mnie z niego wydobył, ba!, zawezwał mnie, bym z tego błędu wyciągał innych – tym skuteczniej, że na bazie własnego nawrócenia”. „Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, spodobało się, aby objawić Syna swego we mnie, bym [to właśnie ja] Ewangelię o Nim głosił poganom”, czyli wam! W pewnym sensie, św. Paweł przypomina teraz doświadczonego uczestnika terapii grupowej, który świeżo upieczonych członków zaprasza na drogę, jaką sam wcześniej przebył. Galaci nie muszą jeszcze wszystkiego rozumieć, wystarczy, że udzielą Apostołowi kredytu zaufania i wysłuchają go do końca: już nie na bazie wczorajszego wzięcia z zaskoczenia, ale dobrowolnej decyzji. Dołącz do nich, nawet jeśli wydaje ci się, że stoisz już po stronie św. Pawła.
Psalm responsoryjny: Ps 139 (138), 1b-3. 13-14b. 14c-15
„[Bóg Ojciec] wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją…” – „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki, sławię Cię, że mnie tak cudownie stworzyłeś!” Jak idealnie wpasowują się w siebie treści dzisiejszego czytania i psalmu! Musimy jednak pamiętać, by odbierać je z właściwej perspektywy: nie wielkiej misji ewangelizacyjnej Pawła, lecz zamysłu Boga; w oczach Pana Paweł nie jest środkiem, pionkiem na szachownicy historii zbawienia, tylko celem – Bogu Ojcu zależy na samym Pawle, nawet jeśli równolegle wychowuje go do roli szafarza swego dzieła. Identycznie – używam tego słowa bardzo świadomie – jest z każdym z nas: nieważne, ku czemu rozwinęło się nasze życie naturalne i nadprzyrodzone, ono samo w sobie jest dla Boga celem. „Jedynie człowiek jest zdolny do poznania i pokochania swojego Stworzyciela; jest on na ziemi jedynym stworzeniem, które Bóg chciał ze względu na nie samo. Tylko człowiek jest wezwany do uczestniczenia w życiu Bożym przez poznanie i miłość. Został stworzony w tym celu i to stanowi podstawową rację jego godności” (KKK 356)
Ewangelia: Łk 10, 38-42
Dzisiejszy fragment następuje bezpośrednio po wczorajszym. Może to jakiś trop? Zauważmy, że wczorajsza przypowieść zakończyła się dialogiem: „Kto z tych trzech [kapłan, lewita czy Samarytanin] okazał się według ciebie bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? – Ten, który mu okazał miłosierdzie… – Idź i ty czyń podobnie!”. Dzisiaj nie mamy już do czynienia z tragedią rozboju; mamy za to do czynienia z tragedią konfliktu między rodzeństwem: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła!”. Wydaje się, że Marta domaga się od swej siostry, Marii, ni mniej, ni więcej, tylko postawy miłosierdzia. Parafrazując, Marta nakłania Jezusa: „Panie, powiedz Marii, żeby zachowała się wobec mnie jak miłosierny Samarytanin!”. Tymczasem, jest dokładnie odwrotnie: to Maria potrzebuje miłosierdzia ze strony Marty – nie dlatego, że dzieje jej się jakaś krzywda, lecz dlatego, że sama nie jest zdolna obronić własnej miłości do Jezusa… Owszem, posiłek sam się nie przyrządzi, lecz jeszcze bardziej nie ostoi się sama duchowa intymność przyjaźni… W dzisiejszej scenie więc to Maria odpowiada wczorajszej sytuacji „tego, który wpadł w ręce zbójców”, a to Marta „zostawiła ją samą” – samą „u nóg Pana, słuchającą Jego słowa”. Jezus delikatnie wskazuje siostrom dwie rzeczy: po pierwsze, przyjaźń z Nim nie zaczyna się przy stole, lecz właśnie „u Jego nóg”, „słuchając Jego słów”, a przy stole dopiero się skończy, dopełni; po drugie, także przyjaźń między siostrami nie rozkwitnie przy samej tylko posłudze Jemu, o ile najpierw nie zahaczy się o całkowite oddanie się Mu każdej z nich. W ten sposób Jezus jeszcze raz, choć nader dyskretnie, wygłasza podwójne i uhierarchizowane przykazanie miłości: „Pana, Boga swego, będziesz miłował całym sercem, całą duszą, całą mocą i całym umysłem; a bliźniego swego jak siebie samego”.
Środa, 9.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Ga 2, 1-2. 7-14
Wczoraj wyobrażaliśmy sobie św. Pawła przy jego sekretarzu, a dziś postawmy sobie przed oczami Galatów, którzy na jakimś zgromadzeniu – może na placu ulicznym, może w większym domu – słuchają lektury skierowanego do nich Listu. Po wczorajszym ostudzeniu nastroju, kilka osób może wyszło, kilka przekornie skrzyżowało ręce na piersiach… przyjmijmy jednak, że większość umyślnie pozostała. „W porządku, Ojcze Pawle, wysłuchamy cię do końca!” Święty Ojciec Paweł dalej więc snuje swą autobiograficzną opowieść: „Na skutek otrzymanego objawienia, udałem się do Jerozolimy, by tym, którzy cieszą się poważaniem, przedstawić Ewangelię, którą głoszę wśród pogan, by stwierdzili, czy nie biegnę lub nie biegłem na próżno”. Apostoł dzieli się uczciwością swego sumienia: z jednej strony, wobec bezpośredniego formowania go przez Jezusa – którego przed Wniebowstąpieniem wszakże nie poznał – osiągnął subiektywną pewność moralną, że zbawienie jest darmowe, z łaski; z drugiej strony jednak, ten sam Jezus przecież jeszcze przed powołaniem Pawła ustanowił Dwunastu: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi!” (Łk 10, 16). Apostołowie potwierdzili Pawłową interpretację Dobrej Nowiny, co dało mu taką siłę, że nawet gdy Kefas, czyli Szymon Piotr, sprzeniewierzył się temu, co sam wcześniej zadekretował, Paweł „otwarcie mu się sprzeciwił – bo na to zasłużył!”. Nasz święty Ojciec ma więc jedno, niepodzielone serce, pochłonięte darem Chrystusa. Jeżeli to serce zasłużenie wytknęło błąd samemu Piotrowi, Księciu Apostołów, to czyż myliłoby się co do kondycji Galatów? Przyjrzyjmy się teraz sobie: na jakie kompromisy – i dlaczego – wystawiliśmy naszą wierność wobec Ewangelii łaski?
Psalm responsoryjny: Ps 117 (116), 1b-2
W dzisiejszym czytaniu „Paweł wyrzucał Piotrowi chwiejność” – taki tytuł nosi ono w lekcjonarzu. Zapytajmy teraz, o jaką to chwiejność chodzi? O brak odwagi cywilnej, konformizm, ustępliwość, lękliwość…? Na poziomie emocjonalnym, tak, można zarzucić Piotrowi te właśnie wykroczenia. Lecz poniżej rozchodzi się tu o coś o niebo (sic) więcej. „Potężna nad nami łaska Pana!”, śpiewa dzisiejszy psalmista: właśnie temu zaprzeczył Piotr, właśnie tutaj się zachwiał. Bądźmy więc przenikliwi, nie poprzestając nigdy na znaczeniu naszych ludzkich zahamowań, schodźmy głębiej, ku duchowemu znaczeniu naszych niedojrzałości. To duchowość jest stawką.
Ewangelia: Łk 11, 1-4
Po tym, jak przedwczoraj i wczoraj Jezus wychowywał uczonego w Prawie oraz siostry z Betanii do podwójnego przykazania miłości, teraz sam je praktykuje – dzisiejszą opowieść rozpoczyna zdanie: „Jezus, przebywając w jakimś miejscu, modlił się…”. Z pewnością czynił to „całym sercem, całą duszą, całą mocą i całym umysłem” – dlatego właśnie Jego anonimowy uczeń z głęboką religijną czcią uszanował to i dopiero, „kiedy [Jezus] skończył, rzekł: «Panie, naucz nas modlić się…»”. Nie zdziwiłbym się, gdyby w pytaniu tym kryła się nadzieja, że dowie się także czegoś więcej o relacji Jezusa do Ojca. To jakby dalszy krok przedwczorajszego pytania uczonego w Prawie: „Nauczycielu, co mam czynić, aby odziedziczyć życie wieczne?” – „Panie, jak modli się Dziedzic i Syn…?”. Zauważmy, że swą prośbę anonimowy uczeń Jezusa okrasza uzasadniającym porównaniem: „…tak jak i Jan nauczył swoich uczniów”. Czy jest ono potrzebne? Jaka jest jego funkcja? Nie wchodźmy w to teraz, bo to wątki poboczne. Istotna jest przekazywana mimochodem prawda: jednym z kryteriów zdrowego duchowego przewodnictwa jest uczenie modlitwy; jeżeli imponuje ci duchowo ktoś, kogo sam na modlitwie nie podpatrujesz, o czyjej modlitwie nie słyszysz i z kim rozmowa o modlitwie się nie klei, uważaj, bardzo uważaj… Może to oznaczać, że będziesz dla tego człowieka ważniejszy od Boga, a to prosta droga do jakiejś katastrofy. Tymczasem Jezus i sam się modli, i daje się przyłapać na modlitwie, a na przedstawioną prośbę o nauczenie jej, odpowiada od razu, z pełną gotowością i przekonaniem: „Kiedy będziecie się modlić, mówcie: Ojcze…”. Tak modli się Dziedzic i Syn: „Ojcze…”.
Czwartek, 10.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Ga 3, 1-5
„O, nierozumni Galaci!” – tak rozpoczyna się dzisiejszy fragment; niektórzy tłumaczą ten zwrot prościej i zarazem dosadniej: „O, głupi Galaci!”. Nie sądźmy, że Paweł znów się zaperzył. Przeciwnie: wyobraźmy sobie, że do oczu właśnie napłynęły mu łzy – bólu, bezsilności i miłości… Przed jakimś czasem podzielił się z Galatami największym skarbem swego życia, czyli wiarą w Chrystusa: nie tyle światopoglądem, ile żywą relacją, do której Galaci ewidentnie dołączyli, lecz potem z niej zdezerterowali. Dlatego pyta ich o spotkanie „Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego”, pyta ich o doświadczenie wylania Ducha Świętego, który „działa cuda wśród was”. Niegdyś przywódcy żydowscy zarzucali Panu, że czyni znaki – egzorcyzmuje – mocą Belzebuba (zob. np. Mk 3, 22); teraz Galaci przypisują Panu warunkowość: „Czy Ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, czyni to dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy też z powodu posłuszeństwa wierze?”. Galaci pozwolili, by coś popsuło się w ich relacji do Jezusa, by coś wbiło się klinem między nich. To bardzo delikatny, subtelny moment rozeznania: Paweł nie neguje faktów, tylko ich interpretację; występuje w roli małżeńskiego terapeuty, którego zbiorowa pacjentka, Kościół w Galacji, bezzasadnie zwątpiła w miłość swego boskiego Małżonka. Niestety, takie zatrucia serca się zdarzają: ktoś po latach stwierdza, że cała jego pobożność i moralność wcale nie jest odpowiedzią na uprzedzającą miłość Boga i współpracę z Nim, lecz sposobem na przypodobanie się Mu. Paweł więc na razie nie oczekuje zmiany postępowania, lecz przemiany spojrzenia i motywacji; zewnętrzne zachowanie tę przemianę dopiero wyrazi i przypieczętuje. A więc znów rozchodzi się o rozmyślną decyzję. Może brzmi ci to znajomo?
Psalm responsoryjny: Łk 1, 69-70. 71-73. 74-75
Kluczem do dzisiejszego utworu jest jego źródło, którym nie jest psałterz (jak byśmy się intuicyjnie spodziewali), lecz Ewangelia (według św. Łukasza). Dość dokładnie znamy także jego autora oraz okoliczności powstania: to kapłan Zachariasz, mąż Elżbiety i ojciec Jana Chrzciciela, który właśnie nadał synowi imię „JAHWE-okazał-się-łaską” i odzyskał władzę mowy (zob. Łk 1, 62-64). Doprawdy, musimy mieć przed oczami ten kontekst, gdy modlimy się dzisiejszym psalmem! W przeciwnym razie będzie nam brzmieć po żydowsku – w negatywnym, tj. przedchrześcijańskim, tego słowa znaczeniu. Gdy jednak zobaczymy i usłyszymy wypowiadającego go Zachariasza, wnet „przed naszymi oczami nakreśli się obraz Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego!” (by posłużyć się cytatem z czytania). Tak, psalmiczną „mocą zbawczą wzbudzoną dla nas w domu Dawida i zapowiedzianą przez proroków” jest właśnie Jezus Chrystus! On i tylko On „wybawia od nieprzyjaciół”; On i tylko On „okazuje miłosierdzie”; On i tylko On „wspomina przymierze i przysięgę złożoną Abrahamowi”. Jemu i tylko Jemu „służyć będziemy bez trwogi, w pobożności i sprawiedliwości przed Nim, po wszystkie dni nasze”. Jezusowi Chrystusowi!
Ewangelia: Łk 11, 5-13
Modlitwa dziedzica i syna wcale nie jest prosta, łatwa i przyjemna – kto wie, ile ludzką naturę Chrystusa kosztowały nocne rozmowy z Ojcem… Choć Jego krwawy pot z Ogrójca – wylewany na taką skalę (zob. Łk 22, 44; Mk 14, 33) – był zapewne ewenementem, to przecież praktykowane wówczas akty cnót wytrwałości, cierpliwości i męstwa z pewnością nie były u Niego pierwszymi. Toteż przekazawszy wczoraj postawę i treść modlitwy dziedzica i syna, dziś Jezus wskazuje, że nasze dziedzictwo i synostwo są udzielone nam dopiero w zadatku, jako przedpłata bądź pierwsza rata kredytu: „Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy; mamy jednak nadzieję…” (2 Kor 5, 7n; zob. Ef 1, 14). Pełnia daru Ojca – czyli rozkwit życia w Duchu Świętym – jest dopiero przed nami, po śmierci. Aż do niej „nasza synowska ufność będzie poddawana próbie i potwierdzała się w ucisku” (por. KKK 2734), których najcięższym wyrazem jest zwątpienie co do tożsamości Boga jako życzliwego Przyjaciela i dobrego Ojca; sam Jezus włączy się w tę próbę i ucisk, gdy na krzyżu zakrzyknie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?!” (Mt 27, 46), by niejako od wewnątrz przeobrazić te nasze doświadczenia. Na razie jednak zaświadcza: „Powiadam wam, chociażby [ludzki przyjaciel] nie wstał i nie dał [chleba] z tego powodu, że jest przyjacielem, to z powodu natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. (…) Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej [wasz] Ojciec z nieba…!”. Pilnujmy więc obrazu Boga w swoim sercu, gdy modlitwa do Niego zaczyna nastręczać nam trudności.
Piątek, 11.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Ga 3, 7-14
Zrozumienie dzisiejszego urywku wymaga dodatkowego wyjaśnienia. Serca Galatów zatruła doktryna usprawiedliwienia, czyli odkupienia, uzyskiwanego nie przez wiarę, czyli za darmo, ale przez prawo, czyli na mocy zasługi. Promujący ją ludzie, zwani judaizującymi, powoływali się przy tym na objawienie biblijne przekazane przez Mojżesza-Prawodawcę. „Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie!”, głosili. Dlaczego więc św. Paweł powołuje się na Abrahama? Bo Abraham poprzedza Mojżesza – nie tylko chronologicznie, ale bardziej jeszcze logicznie: przymierze Boga z Abrahamem nadzoruje to zawarte z Mojżeszem. Ten bowiem spełnia Mojżeszowe uczynki prawa, kto najpierw po Abrahamowemu „daje posłuch wierze” – ufa prawdomówności Boga, ma nadzieję na spełnienie się Jego obietnic. Co więcej, sama Biblia w Księdze Habakuka (2, 4) stanowi, iż „sprawiedliwy żyć będzie dzięki wierze”, to jest, dzięki oparciu się na wierności Boga. Natomiast na własnej wierności wobec Boga oprzeć się nie można: nikt bowiem nie spełnia doskonale prawa, toteż „na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach wymaganych przez Prawo, ciąży przekleństwo”. I właśnie „z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił (…), aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha”. Oj, zawiła to logika, lecz św. Paweł posługuje się nią, by dostać się do serc Galatów, dobrać się do ich sposobu myślenia i tak je rozbroić. Pamiętajmy, że ten zabieg dokonał się najpierw w nim samym, gdy po swym nawróceniu pod Damaszkiem, podczas ładnych paru lat osamotnienia wkomponowywał otrzymane objawienie w doktrynę żydowską, której był ekspertem. Pomyślmy: czy znam kogoś, komu tak na mnie zależy, jak św. Pawłowi na Galatach?
Psalm responsoryjny: Ps 111 (110), 1b-2. 3-4. 5-6
Po raz kolejny, przystępując do modlitwy psalmem, z racji jego umyślnego dopasowania do poprzedzającego czytania, wypada wpierw zapytać o okulary, z których korzystamy. Słyszymy bowiem zdania: „Trwa pamięć cudów Pana” – których? „Bogobojnym dał pokarm” – jaki? „Ludowi swemu oddał posiadłości pogan” – dlaczego? Możemy na te trzy pytania odpowiedzieć z węższej perspektywy Mojżesza albo szerszej perspektywy Abrahama. Spróbujmy! „Trwa pamięć cudów Pana” – których: plag egipskich i znaków z czasu wędrówki po pustyni czy także dużo wcześniejszych, z epoki patriarchów? „Bogobojnym dał pokarm” – jaki: mannę, wodę ze skały i przepiórki czy także owoce kraju, do którego niegdyś zawezwał Abrahama? „Ludowi swemu oddał posiadłości pogan” – dlaczego: bo zawarł przymierze pod Synajem, czy też wypełnił jeszcze wcześniejszą obietnicę, daną Abrahamowi (zob. Rdz 15, 13-21)? Widzimy, że trzeba mieć szeroko otwarte oczy serca jak nawrócony i „doedukowany” św. Paweł, by historię zbawienia kontemplować w pełni.
Ewangelia: Łk 11, 15-26
Podsumowaniem wczorajszej Ewangelii byłoby zdanie: Bóg jako prawdziwie życzliwy Przyjaciel i dobry Ojciec daje dobre dary swoim ludzkim przyjaciołom i dzieciom – choć czyni to długodystansowo, niejako partiami. Dzisiejsza Ewangelia zabarwia tę prawdę wątpliwością: Czy aby tylko Bóg? Czy tylko Bóg daje dobre dary? Taka sugestia znajduje się w tle pierwszej z dwóch kontrowersji: „Gdy Jezus wyrzucał złego ducha, niektórzy z tłumu rzekli: «Mocą Belzebuba, władcy złych duchów, wyrzuca złe duchy»”. Jezus odpowiada na nią zadziwiająco prosto: „Jeśli Ja mocą Belzebuba wyrzucam złe duchy, to czyją mocą wyrzucają je wasi synowie?”; parafrazując: „Podpytajcie waszych żydowskich egzorcystów, komu demony okazują posłuszeństwo: czy aby nie Bogu wyłącznie?”. Na drugą kontrowersję Jezus odpowie dopiero w nasz poniedziałek (zob. Łk 11, 29-32): „Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba…”; nie wyprzedzajmy więc, tylko wyciągnijmy wnioski z pierwszego problemu. Jezus uświadamia nam, ile zła potrafi uczynić upór, niezgoda i przekora, czyli klasyczne córki próżności i pychy, należących do wad głównych. Komu towarzyszy nadmierne pragnienie uznania (poczucie wyższości, megalomania itp.) musi liczyć się z tym, że także w życiu duchowym będzie Bogu niedowierzał: nie z racji niedostatecznych dowodów, lecz własnego nadęcia.
Sobota, 12.10.2024 r.
Pierwsze czytanie: Ga 3, 22-29
Po wczorajszym wywodzie św. Pawła mogła zrodzić się w nas wątpliwość: „Po co w ogóle było prawo? Nie byłoby prościej, gdyby między Abrahamem a Jezusem Bóg nie powoływał Mojżesza?”. Właśnie tej sprawy dotyka dzisiaj Apostoł. W zamiarze Boga, „do czasu przyjścia wiary byliśmy poddani pod straż Prawa i trzymani w zamknięciu – owszem – [lecz] tym sposobem Prawo stało się dla nas wychowawcą, który miał prowadzić ku Chrystusowi, abyśmy dzięki wierze uzyskali usprawiedliwienie”. A więc prawo – czy to moralne, czy to rytualne; czy to objawione, czy to naturalne – ma wartość jak najbardziej pozytywną, bo pedagogiczną! Przypomnijmy tu sobie programową przypowieść Jezusa o różnych rodzajach gleby: wydziobywanej przez ptaki, kamienistej, ciernistej i żyznej (zob. Mt 13, 1-23). Ziarno, czyli Słowo Chrystusa, pada na glebę, czyli serce człowieka, jakoś już wyrobione: albo ukształtowane, albo zniekształcone… I właśnie tutaj ujawnia się pedagogiczna rola prawa: kto przestrzegał go nie ze względu na przepis (czyli literę), ale cel (czyli ducha), ten jest należycie usposobiony do przyjęcia łaski usprawiedliwienia. Porównajmy w tym kontekście legalistycznych faryzeuszów z Maryją i Józefem: pierwsi co rusz zarzucają Jezusowi i Jego uczniom łamanie prawa; drudzy zgodnie z prawem pielgrzymują do świątyni. Czy jednak nie ma między nimi różnicy? Ależ jest, i to kolosalna! Przebiega ona jednak przez serca, a nie uczynki. Serca wdzięczne Bogu za pedagogię prawa są gotowe do usynowienia przez łaskę, są dysponowane do ochrzczenia, są przygotowane do dziedziczenia życia wiecznego. W naszym życiu rozgrywa się wówczas coś, co trafnie uchwyciła Biblia Poznańska: „To, co było przymusem wynikającym z nakazu Prawa, staje się wewnętrzną potrzebą wynikającą z miłości Boga” (komentarz do Rz 8, 1-17). Powiedz, „przyoblekłeś się [w ten sposób] w Chrystusa”? Pragniesz tego?
Psalm responsoryjny: Ps 105 (104), 2-3. 4-5. 6-7
Z wcześniejszym czytaniem dzisiejszy psalm łączy ostatnia zwrotka. Paweł bowiem stwierdził: „Jeżeli należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahamowym, dziedzicami zgodnie z obietnicą”; apel psalmisty zaś („Rozmyślajcie o Panu i Jego potędze, zawsze szukajcie Jego oblicza, pamiętajcie o cudach, które On uczynił, o Jego znakach, o wyrokach ust Jego”) skierowany jest akurat do „potomków Abrahama, sług Pana (…) i Jego wybrańców”. Zdaniem psalmisty więc, to, jak duchowo „rozmyślam”, to, jak „szukam” Boga, i to, jak „pamiętam” o Jego działaniu i nauce, bierze się z poczucia własnej tożsamości: w takiej mierze ortodoksyjnie „rozmyślam, szukam i pamiętam”, w jakiej traktuję siebie jako „potomka Abrahama” – Pawłowego „dziedzica obietnicy”. Rzeczywiście, kto przyznaje, że „należy do Chrystusa”, przynajmniej domyślnie zaświadcza, że czyni to mocą wiary, a nie należności – i przez to właśnie staje się „potomstwem Abrahama”, który „uwierzył i Pan poczytał mu to za sprawiedliwość” (Rdz 15, 6; por. Rz 4, 3-24, Ga 3, 6n i Jk 2, 23).
Ewangelia: Łk 11, 27-28
Czym jest wada? Złą skrajnością: nadmiaru lub niedomiaru. A czym jest cnota? Umiarem: nie tyle przeciętnością, ile dokładnością, akuratnością. Prostym obrazem relacji wad do cnót jest obraz drogi: mamy trzymać się jej środka, a nie obijać o krawężniki. A właśnie z takim obijaniem się mamy do czynienia dzisiaj: po tym, jak wczorajsi faryzeusze wychylili się w stronę skrajności próżności i pychy, jaką jest upór, niezgoda i przekora, dzisiejsza kobieta z tłumu wychyla się w stronę skrajności przeciwnej, jaką jest fałszywa pokora. „«Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś!», zawołała głośno”. Pozornie kobieta ta uznaje wielkość Jezusa i przytakuje „palcowi Bożemu, którym wyrzuca złe duchy”, przyznaje także, że „istotnie przyszło już królestwo Boże”… Lecz czyni tak czysto zewnętrznie i zbyt ostentacyjnie, a bez wewnętrznego zaangażowania i bez zaproszenia Jezusa do własnych demonów, bez modlitwy: „Ojcze, niech przyjdzie Twoje królestwo [do mego domu i na Twoich zasadach]”. Stąd krótka i dosłownie cięta riposta Jezusa – podcinająca rozegzaltowanie tej osoby: „Tak, błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają słowa Bożego i go przestrzegają”. Nie wiemy, jakie były dalsze losy tej kobiety: czy dołączyła do towarzyszących Mu od jakiegoś czasu „Marii, zwanej Magdaleną, Joanny, żony Chuzy, Zuzanny i wielu innych, które im usługiwały ze swego mienia” (por. Łk 8, 1-3)? Z pewnością, to błogosławione zgaszenie jej przez Jezusa nie było tylko upomnieniem, ale swoistym powołaniem, zaproszeniem do dołączenia do nowej drogi. A ty, jak przyjmujesz słowa i sytuacje, które boleśnie, a nawet publicznie oczyszczają twoje „trwanie w Jezusie” (por. J 15, 2)?