Niedziela, 4.09.2016 r.
Pierwsze czytanie: Mdr 9,13-18
Odwieczne są ludzkie problemy z ciałem. Traktujemy je bowiem albo jako balast przygniatający nas do ziemi i przeszkadzający w osiągnięciu istotnego celu, albo jako obdarzone nieograniczonymi możliwościami narzędzie do zdobywania świata, albo w końcu jako przedmiot kultu, cel sam w sobie. Gdyby się zastanowić, skąd ten taniec między skrajnościami, to musielibyśmy przyznać, że u podstaw jest chęć uproszczenia tej skomplikowanej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Gdyby usunąć z horyzontu, albo przynajmniej w sposób znaczący zmarginalizować jeden z nie zawsze dobrze komponujących się elementów, wszystko byłoby proste i poukładało się bez trudności. Kondycja ludzka jest jednak zbudowana właśnie na elementach przechodniości, własną domeną ludzką są pogranicza (jeszcze nie bóg, a już nie zwierzę; świadomy siebie, ale niezdolny do pokierowania sobą według własnej woli i wiedzy – to tylko te bardziej oczywiste przykłady ludzkiej złożoności)
Czasem złożoność ta powoduje, że człowiek zaczyna patrzeć na siebie jako na obcą istotę, z którą nie daje się nawiązać kontaktu, dialogować. Odcina się od poczucia odpowiedzialności za siebie(bo to przecież nie jego wina, skoro nie może siebie jedną decyzją, jednym aktem uczynić takim, jakim chce być, czy jakim według swego zdania być powinien. Skoro nie mogę o sobie decydować, nie będę też za siebie odpowiadać). Tak człowiek traci siebie.
Nawiązać kontakt z samym sobą, odzyskać siebie można tylko dzięki światłu, które Bóg wnosi do naszego wnętrza. Pokazuje nam proste ścieżki, jakimi mamy kroczyć. Zabiera nam alibi niezrozumienia samego siebie i zaniku wewnętrznej komunikacji. Dar Ducha Świętego, Boża Mądrość otwierająca nam oczy – to dar życiodajny, ocalający nasze prawdziwie ludzkie istnienie.
Psalm responsoryjny: Ps 90,3-6.12-14.17
Kruchość ludzkiego życia przez człowieka w starożytności była odbierana w sposób zupełnie odmienny od naszego. W starożytnym Egipcie 45 lat był to wiek, którego dożywali nieliczni. Każdy dzień był więc cenny i niepowtarzalny, każdy należało przeżyć w sposób znaczący, twórczy i przede wszystkim dobry. Dni, miesiące i lata upływające na tym, co nieistotne, bezwartościowe lub złe bolały bardziej niż nas, zakładających jak dzieci, że mamy jeszcze czas by zmądrzeć, poprawić się, dać coś od siebie innym. Jakże nam potrzebna modlitwa o umiejętne liczenie dni.
Drugie czytanie: Flm 9b-10
Co dokonało się między Pawłem a Filemonem? Kim był i co uczynił Onezym, że znalazł się w tak delikatnej sytuacji? Krótki list św. Pawła nie daje nam odpowiedzi na te pytania. Czytając go mamy dyskomfort, jaki odczuwamy przekraczając barierę czyjejś prywatności. Nie wszystko musimy rozumieć w życiu tych postaci, które w liście występują z całym wachlarzem swych problemów i skomplikowanych emocji. Paweł jest głęboko przekonany, że Filemon ma wobec niego pewien dług wdzięczności, który powinien spłacić swym osobistym poświęceniem. Filemon zdaje się zmagać z uczuciem zawodu, świadomością, że został pozbawiony swej własności, odarty z praw, pozbawiony możliwości podjęcia decyzji, która do niego należała. Gdzieś pomiędzy nimi znajduje się nieszczęsny Onezym, który, cokolwiek zrobił, nie chce być rzeczą zdaną na decyzje innych. List nie zawiera gotowych rozwiązań, bo sam Paweł nie widzi prostego wyjścia z tej gmatwaniny. Wie on tylko jedno: różnice społeczne, nasze emocje i status prawny to elementy przemijającego ładu, który nie ma mocy w czasie Pana. Ostatecznie więc „w doczesności” należy tak żyć i tak innych traktować, jak „w Panu”.
Ewangelia: Łk 14,25-33
Wybory kategoryczne, „albo-albo” nie są dziś mile widziane w dyplomacji, polityce, ale też w życiu osobistym. Po co zamykać sobie furtkę, definitywnie rozstrzygać? Można nie być czyimś przyjacielem, ale też i nie wrogiem. Mieć tysiące facebookowych przyjaciół, których się nie zna i którzy nas kompletnie nie obchodzą jako ludzie. Wolimy gry komputerowe niż życie, bo zawsze dają nam kolejną szansę. Nie umiera się w nich ostatecznie, a jeśli nawet, to zawsze można zrestartować grę.
Pewne cele osiąga się w życiu tylko przy pełnym zaangażowaniu, odłożeniu wszystkiego, co nie wiąże się ściśle z ich realizacją. Patrzymy z podziwem na sportowców w rodzaju Michaela Phelpsa. Trudno sobie wyobrazić, że wychodzi czasem z basenu. Albo Cristiano Ronaldo, który trenuje długie godziny, gdy inni zawodnicy Realu idą już do domu. Tacy ludzie mają wyniki! Ale nie mniejszej koncentracji wymagają i inne dziedziny życia. Działalność naukowa czy artystyczna, a często też i praca zawodowa. Natomiast jeśli chodzi o nasze własne życie, wolimy się nie wiązać celem, nie oddawać siebie bez reszty. Wręcz przeciwnie – zazdrośnie chronimy tego, co nasze własne i tylko dla nas. Ale żeby stworzyć solidne małżeństwo, żeby wychować dzieci – nie można podzielić czasu, nie można podzielić serca. Trzeba oddać wszystko jednemu panu, pokochać aż do niemożliwości innego kochania. To zawsze ryzykowny plan, bo jak zagwarantować sobie i innym, że nie zejdzie się nigdy z raz wybranej drogi?
[dzien 2]
Poniedziałek, 5.09.2016 r.
Pierwsze czytanie: 1 Kor 5,1-8
Chleb świąteczny, przaśna paschalna maca staje się dla św. Pawła obrazem nowego życia chrześcijan, które jest nieustającą paschą – świętowaniem wolności danej przez Boga swemu ludowi. Święto to dzieje się jednak tylko wtedy, gdy człowiek go chce, gdy wejdzie w jego świat. Według wielowiekowej tradycji żydowskiej aktem wejścia w świętowanie paschy jest zniszczenie, spalenie starego kwasu (biur chamec), które następuje po rytualnym poszukiwaniu go w całym domu i akcie zrzeczenia się jakiegokolwiek zakwasu, którego by się nie udało odnaleźć. Na różne sposoby stary kwas jest usuwany, by święto było momentem odnowienia. To nie mimowolny gest, powierzchowne porządki. To gruntowna akcja oczyszczenia własnego domu. Nie wiemy, jak te tradycyjne obrzędy wyglądały w czasach i środowisku św. Pawła, ale radykalizm tej tradycji był mu bardzo bliski, choć te zwyczaje wykorzystuje tylko jako metaforę.
Używa on terminów, które bardzo wyraźnie pokazują, na czym chce budować nową, paschalną rzeczywistość, jaka jest jego paschalna maca. Jak pieczywo to składa się z najprostszych składników (mąki, soli i wody), tak u św. Pawła są nimi szczerość i prawda.
Życie ludzi jest dziś często bardzo poplątane i wtedy nie jest możliwe poukładanie go według prostych recept. Patchworkowe rodziny, zagmatwane historie związków, nieogarnione labirynty wzajemnych pretensji – to zło i przewrotność jaka gromadzi się latami w kątach naszych życiorysów. Jeśli chcemy zacząć świętować, musimy zdecydować się na gruntowne przedświąteczne porządki.
Psalm responsoryjny: Ps 5,5-7.12
Bóg kocha dobro. Lubię pocieszać się i uspokajać myślą, że Jego miłość jest bezwarunkowa i nie muszę się bać, że zostanę jej z jakichś mniej lub bardziej zrozumiałych dla mnie przyczyn pozbawiony. Ale przy całej ufności, o jakiej banalne wyrazy dziś tak łatwo w religijnej popkulturze, nie mogę sobie nie stawiać pytania: czy Bóg miłujący dobro znajdzie we mnie coś, na czym ta Jego miłość będzie mogła spocząć? Bóg brzydzi się brakiem dobra, brzydzi się złem. „Uciekać się do Pana” to co innego niż wołać „Panie, Panie”, gdy za słowami nic nie stoi. „Uciekać się do Pana” to miłować Jego imię, którym jest „dobro”.
Ewangelia: Łk 6,6-11
Żeby lekcja religii w liceum minęła na bezsensownej gadaninie, wystarczyło katechetę (najczęściej księdza), zapytać, czy wolno się całować? Biedak pocił się i czerwienił (bo jak nie odpowiadał konkretnie, można było go potraktować z nonszalancją, a jak mówił zbyt konkretnie, zawsze musiał liczyć się z pytaniem, skąd wie). Była to świetna zabawa, ale do niczego nie prowadziła. Nikt, ani stawiający pytanie, ani próbujący na nie odpowiedzieć, nie wierzył, że w sferze tak osobistej, w sytuacjach, które są odwieczne i za każdym razem nowe, niepowtarzalne, możliwe jest ustanowienie granic. „Czy wolno w szabat czynić coś dobrego?” zdaje się należeć do tego rodzaju pytań, jeśli skupimy się na wyborze między dobrem a złem. Zła nie wolno nigdy czynić. Skoro Pan Bóg jest wszędzie, to i w piwnicy sąsiadów, chyba że… nie mają piwnicy! Jezusowe pytanie staje się ważkie, jeśli przeniesiemy je na inny poziom: czy w szabat wolno działać/czynić?
Dlaczego nie? Bo jest to dzień święty. Dlaczego jest święty? Bo Bóg uświęcił go swym spoczynkiem po dokonaniu dzieła stworzenia. Dlaczego tak zrobił, skoro się nie męczy? Bo chciał dać przykład człowiekowi, że działanie jest środkiem, a nie celem, a życie jest celem, a nie środkiem. Życie jako naśladowanie Boga w Jego działaniu i w Jego spoczynku. By święcić dzień święty nie wystarczy nic nie robić (nie działać, od czego niedziela). Owo niedziałanie jest formą, nie treścią. Pytanie Jezusa, przenoszące uwagę na istotną treść dnia świętego (naśladowanie Boga), przypomina nam, istotę świętości.
[dzien 3]
Wtorek, 6.09. 2016 r.
Pierwsze czytanie: 1 Kor 6,1-11
Przypomnienie, kim byli korynccy chrześcijanie przed nawróceniem, brzmi jak lista najcięższych grzechów i wynaturzeń. Paweł akcentuje ponadto religijne konsekwencje tych dawnych grzechów („nie odziedziczą królestwa Bożego”). Paweł popełnia dwa poważne błędy w komunikacji ze wspólnotą, z którą i tak ma napięte relacje.
W ten sposób dochodzi do kwestii, od której wyszedł w swym wywodzie, i którą próbował rozwiązać: mnożących się procesów sądowych między chrześcijanami. Nie kwestionuje on zasadności istnienia wymiaru sprawiedliwości w mieście. Musimy jednak zapomnieć o bliskim nam modelu sądownictwa, w którym istnieje zasada powszechności sądów. Skomplikowany świat epoki hellenistycznej wynalazł sądy partykularne, jakimi posługiwały się autonomiczne mniejszości, na przykład żydowskie społeczności w diasporze. Paweł rzuca pomysł, by chrześcijanie nie będący Żydami, wystąpili z inicjatywą wytworzenia własnego systemu sądowego, mogącego stanowić podstawę autonomii i tożsamości wspólnot chrześcijańskich. Nie jest to jednak walka o prawa polityczne, lecz o dowartościowanie konsekwencji usprawiedliwienia dokonanego przez Jezusa Chrystusa. Jeden chrześcijanin nie może patrzeć na drugiego przez pryzmat dawnych grzechów. Ma w nim widzieć przede wszystkim kogoś, kogo Jezus usprawiedliwił swą ofiara na krzyżu i zmartwychwstaniem.
Psalm responsoryjny: Ps 149,1b-6a.9b
Końcówka Psałterza (przynajmniej cztery ostatnie Psalmy) jest pełna muzyki, śpiewu i tańca na chwałę Bożą. Radość z tego, że Bóg jest, jaki jest nie oznacza, że życie wspólnoty i jej poszczególnych członków było beztroskie i pozbawione cierpień. Pojawia się też w zakończeniu zbioru, który nasycony jest płaczem, skargami i wyrazami cierpienia. Ta radość była czymś innym, niż niefrasobliwa wesołość człowieka nieznającego cierpienia. To wybuch prawdziwej wolności serca doświadczonego wieloma cierpieniami i smutkami, ale świadomego, że są one tylko drogą do celu, którym jest szczęście wielbienia Boga.
Ewangelia: Łk 6,12-19
Chorzy i dotknięci słabością doświadczali mocy Jezusa przez uzdrowienia. Potrzebujący pouczenia – przez to, że mogli Go słuchać. Dla powołanych Dwunastu jego moc objawiła się w słowie powołania. Wszyscy oni już raz zostali powołani do grona uczniów. Poszli za Nim zostawiając całe swe dotychczasowe życie. To drugie powołanie niesie ze sobą nowe wyzwania i nowe zadania. W chwili powołania nie wiedzą jeszcze, że przyjdzie im oddać życie za Mistrza, pójść na krańce świata, podjąć odpowiedzialność za Kościoły. Do tego potrzeba będzie wiele mocy Bożej, by nie stchórzyć, nie zniechęcić się, nie zatrzymać w połowie drogi. Nie wszystkim się udało sprostać tym zadaniom. Judaszowy los jest przestrogą dla każdego, kto przyjmuje na siebie jarzmo powołania, że mocy Bożej nie zabraknie nikomu, ale ludzkiej może, jeśli człowiek nie prosi codzienne Boga, by go wspierał i prowadził. Tak jak chorzy, słabi i szukający pouczenia, także powołani Apostołowie muszą o Bożą moc prosić z samego dna swej słabości.
[dzien 4]
Środa,7.09.206 r.
Pierwsze czytanie: 1 Kor 7,25-31
Jakże często rozwiązanie naszych życiowych trudności widzimy w zmianie: rozwiązaniem kryzysu małżeńskiego jest więc dziś najczęściej rozwód, rozwiązaniem kłopotów na studiach jest zmiana kierunku i tak dalej. Święty Paweł nie uważał tego rozwiązania za najsensowniejsze. Podobnie jak radzi zachować stan cywilny, w jakim się jest, tak samo podchodzi do zmiany statusu społecznego czy też do sytuacji wobec Prawa Mojżeszowego. Źródłem konserwatyzmu zaskakującego u kogoś, kto własne życie i kształt wspólnoty kościelnej zmienił w sposób bardzo radykalny, jest przekonanie, że najważniejsze w życiu jest trwanie: „Bracia, niech przeto każdy trwa w Bogu w takim stanie, w jakim został powołany” (1 Kor 7,24). Przyzwyczajeni do koncentrowania się na sprawach doczesnych (bo wieczność może poczekać, nie umyka wszak, jak bieżąca chwila), gotowiśmy sens tego zdania widzieć w drugiej części. Zresztą tłumacze często idą tym tropem, przestawiając nieco oryginalną składnię. Dosłownie tłumaczony tekst powinien brzmieć: „Każdy w tym, w czym został powołany, niech twa przy Bogu”. Stałość dotyczy więc relacji z Bogiem, a nie stanu czy statusu. Są one drugoplanowymi elementami rzeczywistości, która jest ważna, ale nie decydująca. O wiele większej troski z naszej strony, niż ciągłe dopasowywanie sytuacji do siebie, wymaga dbałość o to, by nic, także i to ciągłe wiercenie się w rzeczywistości, jak na niewygodnym krześle, nie zakłócało naszego trwania przy Bogu.
Psalm responsoryjny: Ps 45,11-12.14-17
W obrzędach ślubnych wiele jest elementów wesołej zabawy, czasem wręcz rubasznego humoru. Trudno się dziwić nawet obsceniczności pewnych śpiewów, zabaw, obrzędów, skoro jest to święto witalności, obietnica nowej płodności. O wiele bardziej zaskakujące są w obrzędach weselnych nuty łzawe i nostalgiczne: lamenty matki za córką idącą do obcego domu, płacz dziewczyny żegnającej bliskich, ale także bezpowrotnie kończące się czasy młodzieńczych marzeń i beztroski. Panna młoda staje się panią, zyskuje dostojeństwo władczyni/gospodyni, od tego czasu może myśleć już o sobie jako o matce mądrych dzieci, które w życiu wiele osiągną, ale ma to swoją cenę. Wzorzysta szata panny młodej ma podszewkę w kolorach pożegnania i poświęcenia. Nie można jednak dojrzeć, nie wkładając jej nigdy, strojąc się wiecznie w panieński wianek coraz bardziej udawanej młodości. Także w relacji z Bogiem potrzebny jest ten moment zaślubin i wyboru nowego domu, uznania, że piękni będziemy tylko w oczach naszego Pana.
Ewangelia: Łk 6,20-26
Osiem Mateuszowych błogosławieństw jest bardzo znanych i szeroko komentowanych. Znacznie mniej szczęścia w egzegezie, a zwłaszcza w literaturze duchowej i formacyjnej mają cztery błogosławieństwa i cztery biadania z Ewangelii według św. Łukasza. Wśród głównych powodów tego stanu rzeczy można wymienić co najmniej dwa: pierwszym jest przyziemność sformułowań („ubodzy”, a nie „ubodzy duchem”, „głodni”, a nie „głodni sprawiedliwości” i tak dalej), a drugim – trudność poradzenia sobie z owymi „biada”, które za adresatów mają ludzi bogatych, sytych, śmiejących się, otrzymujących wyrazy uznania. Nie mielibyśmy przecież nic przeciwko temu, żeby i o nas dało się to samo powiedzieć. Skąd więc te pogróżki? Czyżby rację miał Fryderyk Nietzsche twierdząc, że chrześcijaństwo to religia dla nieudaczników, którzy ze swej słabości i niezaradności próbują zrobić cnoty boskie? Czemu mają służyć te napomnienia wobec ludzi, którym należałoby raczej pogratulować i od których powinno się brać naukę?
Jezus nie przeklina tych, którym się powiodło. Przypomina jednak, że stoją na wąskiej i śliskiej krawędzi, na dużej wysokości. Łatwo tu o zawrót głowy, a upadek może mieć tragiczne następstwa. To ostrzeżenie jest potrzebne. Jak niewiele trzeba, by człowiek się o tym przekonał… Jak mało wystarczy, by powodzenie doczesne okazało się miłym wstępem życiowej katastrofy. Nie bójmy się wyłącznie biedy, głodu, doznanych krzywd. Bójmy się, choć w równym stopniu, nieszczęść płynących z nieumiejętnego przyjęcia dobra, które doczesność przed nami kładzie. Ważne jest bowiem dążenie do dóbr duchowych, o których mówią Mateuszowe błogosławieństwa z Kazania na Górze, ale konieczna jest przestroga przed ryzykiem, na jakie wystawia nas doczesne powodzenie.
[dzien 5]
Czwartek, 8.09. 2016 r., święto Narodzenia NMP
Pierwsze czytanie: Rz 8,28-30
„Kogo Pan Bóg miłuje, temu krzyże zsyła” – powiada ludowa mądrość. Szczerze mówiąc wydaje się ona lepiej poparta życiowym doświadczeniem, niż Pawłowe stwierdzenie, że z tymi, którzy Boga miłują, współdziała On we wszystkim dla ich dobra. Przekład ten nie należy do najszczęśliwszych i to on w dużej mierze jest odpowiedzialny za wątpliwości, które nawiedzają czytelników tego tekstu. Lepszy jest choćby nowszy, brzmiący „tym, którzy miłują Boga (…) wszystko pomaga dla ich dobra”, czy też tradycyjne, jak przekład ojca Jakuba Wujka czy Biblia Gdańska. Co nam pomaga, a co szkodzi? Sprawa względna, bowiem życie usłane płatkami róż może doprowadzić do problemów, które człowieka przerosną, a trudny los, każący iść pod górę, może ostatecznie okazać się szkołą cieszenia się każdym, nawet najmniejszym dobrem. Ale święty Paweł myśli o dobru najważniejszym i największym: o przygarnięciu nas przez Boga, otoczeniu łaską Jego chwały. Zamieszkanie w nas Chrystusa (por. Rz 8,10), Jego Ducha i życie wieczne z Nim (por. w. 11) oto dobro, do którego nic nie jest przeszkodą, tylko utrata miłości, która napędza nas, byśmy zmierzali do tego najwyższego z możliwych celu. Jedynym nieszczęściem ostatecznym i prawdziwym byłaby utrata tej miłości. Warto choć czasem pomodlić się o to, byśmy tej miłości nie utracili. Byśmy umieli jej strzec w naszym sercu jak Maryja, która rozważała wielkie dzieła miłości, które Bóg dla niej uczynił.
Psalm responsoryjny: Ps 13,6
Zaufanie miłosierdziu Bożemu jest częstym tematem rozważań zwłaszcza w Nadzwyczajnym Roku Jubileuszowym. Im więcej o nim mówimy, tym bardziej musimy się starać pamiętać, że nie jest ono walutą, jaką płacimy Panu Bogu za to, że robi to, czego od Niego oczekujemy. Tą ufnością dziękujemy Mu za dobro. Za każde dobro i za dobro w każdym opakowaniu. Bo dobro nie jest rzeczą, ale szansą na wydobycie piękna ze wszystkiego, co nas spotyka. Tego uczy nas Maryja, matka Miłosiernego.
Ewangelia: Mt 1,1-16.18-23
Słowa proroka Izajasza o Emmanuelu (Iz 7,14; 8,8) zabrzmiały po raz pierwszy w połowie lat trzydziestych VIII w. przed Chrystusem. Imię to nie pojawiało się na kartach Biblii aż do tego momentu, gdy wspomniał je Ewangelista Mateusz. Podobnie jak rodowód Jezusa, długi i ujęty w schemat rytmiczny następujących po sobie trzech serii po czternaście pokoleń, jest to naoczny dowód, że czekanie na wypełnienie Bożych obietnic miało sens i że wszystkie one: błogosławieństwo dla Abrahama, przymierze z Dawidem i jego domem, zapewnienia dla Achaza przekazane przez Dawida, spełniły się Tym, który wybawia swój lud od jego grzechów.
Maryja w Mateuszowej Ewangelii Dzieciństwa występuje jako postać bierna, poddająca się działaniu Ducha Świętego, swego małżonka, dziecka, które się w niej poczęło. Bardziej uczestniczy w dziejach zbawienia, niż działa jako samodzielny podmiot. Przejęci rolą protagonisty, jaką mamy czy tylko chcemy odegrać, pomyślmy czasem o pokornej i cierpliwej obecności Dziewicy, która poczęła z Ducha Świętego. Nawet moment zaistnienia w jej łonie Wcielonego Syna Bożego opisany jest czasownikiem w stronie biernej. To inni zauważyli, że stała się brzemienna. „Jezus, zwany Chrystusem” przyszedł przez tę, która umiała trwać przed Bogiem w gotowości. Po to się urodziła.
[dzien 6]
Piątek, 9.09. 2016 r.
Pierwsze czytanie: 1 Kor 9,16-19.22-27
Współczesny sport ma bardzo niewiele wspólnego ze starożytnym. Odrodzenie ruchu olimpijskiego za sprawą Pierre’a de Coubertin było powrotem do pewnych tylko elementów tradycji antycznego świata. Metafory sportowe używane przez świętego Pawła nie zawsze są z tego powodu dla nas zrozumiałe. Antyczne zmagania miały tylko jednego zwycięzcę, a wszyscy inni byli przegranymi, bowiem celem rywalizacji było wyłonienie tego z ludzi, który najbliższy jest bogom, jest najdoskonalszy. Dlatego na cześć zwycięzców w zawodach sportowych wznoszono pomniki, pisano o nich wiersze, obwożono ich po miastach i przyjmowano z honorami. Stanowili oni niejako żywe relikwie.
Użytek, jaki Paweł zrobił z języka sportowego, jest jednak dość przewrotny. Pokazując ogrom wymagań, jakie musi sobie postawić i którym musi sprostać zawodnik aspirujący do zwycięstwa, przeciwstawia je idei powszechnego zwycięstwa. On przyjmuje ascezę sportowego treningu i stylu życia, aby wszyscy mogli być jak najbliżej Boga. Nie chce wybić się ponad innych, ale stać się dla wszystkich użytecznym sługą. Jego wysiłki są wolne od ducha rywalizacji, a całkowicie podporządkowane dobru innych. Bardziej niż herosem sportowych zmagań jest szafarzem, który sumiennie rozdziela nie swoje dobra dla pożytku swych braci.
Psalm responsoryjny: Ps 84,3-6.12
Zamieszkiwanie na terenie świątyni było rzadkim przywilejem, choć wielu do niego aspirowało. Konflikt między Nehemiaszem a Tobiaszem Ammonitą (Neh 13,4-9) ilustruje powagę sporów, których przedmiotem była ta sprawa. Trzeba było być kapłanem na służbie, by dostąpić tego wyróżnienia, ponieważ świątynia była uważana za własność i dom Boga, a człowiek nie mógł go traktować jako własnej domeny. Mieszkając w świątyni było się dla Boga, tylko po to, by Mu służyć. Oddać się Bogu: czy tęsknię za tym, czy widzę w tym pełnię mojego szczęścia?
Ewangelia: Łk 6,39-42
Dość długi fragment (Łk 6,37-42) Łukasz poświęca kwestii opinii, jakie wygłaszamy na temat innych. Słowa o dwóch prowadzących się wzajemnie ślepcach są przypomnieniem, że nie możemy zbyt łatwo przypisywać sobie roli przewodnika, nauczyciela, kogoś stojącego wyżej i władnego oceniać czy etykietować innych i ich postępowanie. Obrazy przytoczone jako ilustracja tej zasady mają w sobie wiele przesady. Zwłaszcza wizja belki w oku jest groteskowa. Jak z tym można żyć? Jak można nie zauważyć dyskomfortu związanego z takim problemem? Tajemnica niezdolności widzenia tego, co oczywiste albo wręcz nadoczywiste jest jednym z najoczywistszych przejawów skażenia naszej natury złem. Jakże trudno nam przyjąć własne błędy. Jak łatwo uciekamy przed nimi w osądzanie innych. Jezus zna to żenujące kalectwo naszych sumień. A jednak próbuje nas wychować, nauczyć patrzenia we właściwą stronę i z właściwym celem.
[dzien 7]
Sobota,10.09. 2016 r.
Pierwsze czytanie: 1 Kor 10,14-22
Żyjemy w świecie, który faworyzuje wspólnoty otwarte, inkluzywne. Zamykanie się na kogokolwiek gotowiśmy uznać nie tylko za złamanie pewnej konwencji społecznej, ale wręcz za grzech. Stawianie barier próbuje się bardzo często przedstawić jako zarazem nieewangeliczne i niehumanitarne. Święty Paweł przypomina korynckim chrześcijanom, żyjącym w wielokulturowym zamęcie, że powszechne przykazanie miłości obejmujące każdego, nie oznacza, że każde otwarcie jest z zasady i bezdyskusyjnie pozytywne.
Jako model, na którym chce pokazać problem ważny nie tylko w jego czasach, wybrał kwestie religii i udziału w różnych kultach. Nie jest to dla niego wyłącznie problem kulturowy. Jeśli by bowiem tak było, to udział w pogańskich ceremoniach religijnych nie stanowiłby problemu, bo to przecież tylko pozbawione jakiejkolwiek mocy obrzędy, którym może ciekawie byłoby się poprzyglądać. Paweł jednak przypomina, że w ten sposób wybieramy, z kim tworzymy jedno ciało. Brak tutaj możliwości dokonywania wyboru wielokrotnego. Wspólnota otwarta jest wspólnotą pozorną lub bardzo powierzchowną. Zespolenie, pełna więź oznacza wybór wyłączny i mający daleko idące konsekwencje. To właśnie dlatego, że rzymski Kościół dobrze zrozumiał to nauczanie świętego Pawła, odmówił umieszczenia posągu Jezusa w Panteonie zbierającym wszystkie bóstwa czczone legalnie w Imperium Rzymskim i uważał, że byłoby to wyparcie się wiary.
Psalm responsoryjny: Ps 116,12-13.17-18
Coś jestem Bogu winien. Coś powinienem. Mam wobec Niego pewne obowiązki. Warto o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy bardzo często słyszymy o Bogu, który ma zobowiązania wobec człowieka i nie przejmuje się, czy ten chce i jest gotów okazać choć minimum dobrej woli. Radość w niebie z nawróconego grzesznika nie oznacza, że to Bóg nas potrzebuje do szczęścia, a nie odwrotnie.
Ewangelia: Łk 6,43-49
Owoce, które nawet jeszcze nie zaczęły się zawiązywać, ukryte w ziemi fundamenty i zawartość zamkniętej pieczołowicie skrzyni ludzkiego serca – jakże wielką tajemnicą jest człowiek. Ale jednocześnie jest on pierwszym zainteresowanym, który powinien chcieć poznać tę tajemnicę. Musimy się nauczyć patrzeć na własne ręce: na owoce, które przynosimy, na skarby wyciągane przez nas z kuferka, na słowa płynące z obfitości serca. Prawdą o nas nie jest to, co inni o nas mówią, ale to, co im robimy i mówimy. Poznanie siebie to nie przywilej najmądrzejszych, jak chciał Sokrates, ale obowiązek każdego. Nie odkładajmy tego obowiązku. Zacznijmy się z niego wywiązywać, zanim przyjdzie wicher i ulewa.
[dzien end]