Komentarze do czytań – XVII TYDZIEŃ ZWYKŁY | od 30 lipca do 5 sierpnia 2023r. – o. Terencjan Krawiec OFM

 

XVII Niedziela Zwykła, 30.07.2023r.

Pierwsze czytanie: 1 Krl 3, 5. 7 – 12

Brak wiary we własne siły może paraliżować. Wielu ludziom uniemożliwia on działanie, blokuje ich, zanim jeszcze podejmą jakąś inicjatywę. Dlatego staramy się „leczyć” z takiego lęku, pracować nad nim. Czy jednak absolutna pewność siebie i nieskrępowana niczym wiara we własne możliwości jest alternatywą? Dzisiejsze pierwsze czytanie ukazuje nam taki rodzaj „braku wiary” w siebie, który może okazać się twórczy i stanowi fundament dojrzałej osobowości.

Salomon bowiem, człowiek z pewnością zdolny, pełen energii i silny, zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Nie kieruje się kompleksami, ale dopuszcza myśl, że nie wie jeszcze wszystkiego i nie na wszystkim się zna. Rozumie, że brak mu doświadczenia. Z tego powodu lęka się, aby swoim postępowaniem nie krzywdzić innych, rządząc pochopnie i niesprawiedliwie. Ten swoisty niedobór pewności siebie nie blokuje go, ale motywuje do roztropnego działania. Do konsekwentnej pracy nad własnym charakterem. Świadomość, że nie „pozjadał wszystkich rozumów” i może być omylny, rodzi w nim nie złość na siebie, ale pragnienie zdobycia wiedzy i nabycia doświadczenia. Próba przemodlenia naszych działań może pomóc nam zdrowo zbalansować lęk przed działaniem i zdrowy rozsądek. Odróżnić pewność siebie  od zwykłej arogancji i krótkowzroczności.

Psalm responsoryjny: Ps 119, 57 i 72.76-77.127-128.129-130

Kiedy patrzymy na niesprawiedliwość tego świata, cierpienie niewinnych ludzi czy wreszcie zmagamy się z własnymi kłopotami; stajemy wobec pokusy zrzucenia winy i odpowiedzialności za zło na Pana Boga. Pytamy dlaczego na to pozwala. Zastanawiamy się, gdzie Jego wszechmoc i miłosierdzie… Umyka jednak większości z nas związek, jaki wiele spośród trudnych i przykrych wydarzeń ma z konkretnym ludzkim działaniem. Przerażają nas cierpienia ofiar wojen, a przecież za każdym ze zbrojnych konfliktów stoi pycha jakiegoś człowieka. Boimy się nowotworów, a przecież to człowiek żądny zysku i panowania nad światem, zatruwa go wciąż spalinami, produkuje niezdrową żywność, generuje stresowe sytuacje. To wszystko truje nas i niszczy, prowadząc do poważnych chorób. Podobne przykłady można by mnożyć.

Psalm 119, podobnie jak pierwsze czytanie, ukazuje nam związek pomiędzy szczęśliwym życiem, a przestrzeganiem prawa Bożego. Widzi w Bożym prawie nie tyle środek dominacji nad ludzkością, co projekt udanego życia. Salomon, który prosi Boga o mądrość, w końcu cieszy się także bardziej przyziemnymi dobrodziejstwami. Psalmista, pragnący nade wszystko wewnętrznego pokoju, stawia Słowo Boga ponad srebrem i złotem.

Czasem zło, które na nas spada, jest tak naprawdę przykrą konsekwencją wyborów, które kiedyś podjęliśmy lub też wynikiem działania kogoś innego, kto Boże prawo pogwałcił. Zmiana świata na lepsze zaczyna się od przemiany konkretnego człowieka, od przemeblowania jego piramidy wartości.

Drugie czytanie: Rz 8, 28 – 30

Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie. Ta przypisywana św. Ignacemu z Loyoli popularna maksyma, zdaje się mieć subtelne potwierdzenie w dzisiejszym fragmencie Listu do Rzymian.

Mowa w nim bowiem o Bogu, który współdziała, z człowiekiem. Paweł nie zapewnia nas, że Bóg dokonuje czegoś na nasze zamówienie; że zwalniając nas z wszelkiego wysiłku – działa za nas. Oczekiwać możemy Bożego wsparcia, asystencji Jego łaski. Nie należy natomiast spodziewać się jakiegoś quasi – magicznego działania Boga, które rozwiąże nasze problemy bez naszego zaangażowania. Jeżeli więc w obliczu problemów uciekamy w wiarę, w modlitwę, bez jakiejkolwiek naszej inicjatywy – wystawiamy Boga na próbę. To trochę tak, jakbyśmy zamiast z bolącym zębem udać się do dentysty, odmawiali różaniec w intencji ustania bólu. Słowo Boże konsekwentnie uczy nas brania odpowiedzialności za własne życie. Nie możemy płaszczem religijności przysłaniać własnego lenistwa czy apatii.

Zapewnienie, iż jesteśmy powołani przez Boga, a więc zaproszeni do wielkich rzeczy, do pięknego życia to nic innego jak zachęta do tego, by swoje ludzkie wysiłki połączyć z mocą Tego, który nas kocha i jest Wszechmogący. Przez chrzest staliśmy się wszyscy kapłanami. Możemy więc składać Bogu ofiarę pochwalną naszym życiem. Dzieje się tak zawsze wtedy, kiedy nasze działanie Mu ofiarujemy. Kiedy nasze wysiłki omodlimy. Bóg, który działa wespół z nami, czyni nas swoimi „partnerami”. Jakże wielka to godność!

Ewangelia: Mt 13, 44 – 52

W imię naszych rozmaitych miłości jesteśmy w stanie naprawdę wiele poświęcić. I to nie tylko jeśli chodzi o ludzi, których kochamy. Gotowi jesteśmy przejechać setki kilometrów, aby wziąć udział w koncercie ulubionej gwiazdy. Potrafimy wstać bladym świtem, aby zdążyć na samolot, który zawiezie nas na wymarzone wakacje. Umiemy odmówić sobie pokarmu i intensywnie ćwiczyć, aby zyskać sylwetkę, jakiej pragniemy. Kiedy bowiem zależy nam na jakimś „skarbie”, gotowi jesteśmy, jak bohaterowie dzisiejszej Ewangelii, poświęcić naprawdę wiele dla zdobycia go. Nasza więc determinacja ze względu na coś lub kogoś jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym. Wskazuje on, jak bardzo nam na tym czymś lub kimś zależy. Im bardziej wierzę, że skarb mój jest w Bogu, tym więcej pracy wewnętrznej i samozaparcia jestem gotów dla Niego poświęcić. Nie wszystko mi się uda, nie będę od razu świętym, lecz On zna moje serce. On wie o moich zmaganiach i potyczkach. Moje kolejne próby, każdorazowe powstanie z upadku, wysiłek, jaki wkładam, aby żyć w relacji z Nim – są najlepszym świadectwem mojej do Niego miłości.

Chociaż miłość kosztuje, każde jej zwycięstwo w naszym życiu przynosi radość. O tej wewnętrznej satysfakcji  dzisiejsza ewangelia również mówi. Kupiec sprzedaje wszystko, co ma – rozradowany. Można z radością nawet tracić swoje dobra, jeśli się jest przekonanym, że czyni się to dla większego zysku. Jeśli moja wiara mówi mi, że tracę coś ze względu na Boga, to taka strata prędzej czy później zaowocuje wewnętrznym pokojem.

 

Poniedziałek, 31.07.2023r.

Pierwsze czytanie: Wj 32, 15-24. 30-34

Znamy doskonale historię złotego cielca. Zazwyczaj interpretujemy bałwochwalstwo Izraelitów jako zdradę Jahwe przez oddanie czci bóstwu obcemu. Tymczasem jednak warto pamiętać, że Izraelici nie pragnęli zwrotu ku innej niż dotychczas nadprzyrodzonej sile, ale ucieleśnienia Boga, który ich wywiódł z Egiptu. Chcieli widzialnym uczynić Tego, który jest Niewidzialny. Bóg zaś, zanim dał nam Swego Syna, który jest obrazem Niewidzialnego (Kol 1 , 15), nie pozwalał człowiekowi wykonywać Swoich wizerunków.

Grzechem Izraela nie jest więc apostazja czy zwrot ku pogaństwu, ale próba wymyślenia Boga według własnych oczekiwań. Presja świata, który czcił bóstwa wyobrażone jako zwierzęta czy pół-zwierzęta, sprawiła, że Izrael oddał pokłon cielcowi ze złota. Jest więc to pokusa stara jak świat – czcić boga takiego, jakim chcę go widzieć. Nie zaś Boga takiego, jakim On zechciał objawić się światu. Złotym cielcem może być dla mnie własne „widzi mi się”, moja wrażliwość postawiona ponad Pismem Świętym i Magisterium Kościoła. Złotym cielcem mogą być nawet rzeczy na pozór zacne, jak choćby prywatne objawienia czy słowa pobożnych w moim mniemaniu kapłanów – jeśli tylko postawię je ponad Objawieniem Bożym. Nieuporządkowana pobożność, może stać się – tak jak w przypadku Izraelitów na pustyni – obmierzłym dla Boga bałwochwalstwem.

Psalm responsoryjny: Ps 106, 19-20.21-22.23

Mojżesz jest starotestamentalnym wzorem tego, co dziś nazywamy modlitwą wstawienniczą. Jednym z najbardziej sugestywnych obrazów, ukazujących jej moc, są ręce wyciągnięte przez niego w geście błogosławieństwa nad wojskiem, walczącym z Amalekitami (Wj 17, 8-16). Bliskość Boga nie oddala go od zwykłych ludzi, ale czyni go pośrednikiem między światem a Niebem. I to nie tylko wówczas, gdy oręduje za prawowiernymi. Patriarcha staje przed Bogiem również wtedy, kiedy wstawiennictwa potrzebują ludzie grzeszni i pogubieni.

Nie inaczej jest po grzechu spod Horebu. Naród Wybrany splamił się tym większą niewdzięcznością wobec Boga, im większych łask przez Niego udzielonych zapomniał. Psalmista, jakby dla podkreślenia ich krótkiej pamięci, wymienia w kolejnych wersach cuda, dokonane przez Pana Zastępów. Śmieszność nowej „liturgii” ukazuje, szydząc z cielca jedzącego siano, który zastąpił im Chwałę Wszechmogącego Boga.

Mojżesza do żywego dotknęło postępowanie jego rodaków. Zapłonął gniewem nie tylko dlatego, że zdradzili swego Boga. Ucierpiała również jego duma. Odebrał to jako osobistą porażkę. Jednak stając przed Bogiem wstawia się za pogubionymi. Uśmierza gniew Pana. Widzi swoją misję w pośredniczeniu między swoim ludem a Bogiem. Tak też postępuje każdy dojrzale wierzący człowiek. Chce ratować innych, nawet biednych grzeszników. Modli się nie o Bożą karę, nawet nie o Bożą sprawiedliwość. Przyzywa zawsze jego miłosierdzia.

Ewangelia: Mt 13, 31 – 35

Zarówno  wzrost drzewa jak i fermentacja zakwasu chlebowego to procesy. Oba obrazy, sugestywnie przemawiające do wyobraźni współczesnych Jezusowi ludzi, miały nauczyć ich między innymi cierpliwości. Nastawieni jesteśmy w naszej działalności na natychmiastowe efekty swojej aktywności. Dziś jeszcze bardziej niż ludzie dwadzieścia wieków temu. Owo oczekiwanie natychmiastowych owoców swojego wysiłku ma swoje przełożenie również na życie wewnętrzne. Próbujemy się modlić, oczekując, że wymodlimy jak najprędzej to, czego pragniemy, albo że osiągniemy wewnętrzne ukojenie. Podejmujemy walkę z grzechem, a on ciągle wraca i prześladuje nas latami. Staramy się wypracować jakąś cechę charakteru, tymczasem raz po raz górę biorą nasze namiętności. Takie porażki w życiu wewnętrznym demotywują. Sprawiają, że rewidujemy nasze oczekiwania. Że rezygnujemy z wysiłku.

Jezus proponuje nam cierpliwość jako środek zaradczy. Nie od razu z małego ziarnka wyrasta ogromne drzewo. Wielkie rzeczy do jakich jestem zdolny drzemią we mnie, skrywane w zarodku. Tak, jak drzewo wzrasta powoli i konsekwentnie – mimo wichur i suszy – tak również ja potrzebuję czasu. Królestwo Boże objawiać się będzie w moim życiu, jeśli nie zniechęcę się porażkami, godzinami ciemności i doświadczeniem duchowej oschłości. Jeżeli nie będę się gorszył własną grzesznością, ale z uporem maniaka powstawał i szedł do przodu. Nawet jeżeli przez całe lata będzie to marsz bardzo powolny.

 

Wtorek, 1.08.2023r.

Pierwsze czytanie: Wj 33, 7-11; 34, 5-9. 28

Można na dzisiejsze czytanie z Księgi Wyjścia spojrzeć w sposób nie do końca oczywisty, sięgając do etymologii słowa tabernakulum. W języku łacińskim oznacza ono nie co innego, a namiot. Tradycja kościoła nadając tę nazwę miejscu, w którym przechowuje się Ciało Pana Jezusa, w oczywisty sposób czerpała z historii wędrujących przez pustynię Izraelitów. Namiot stał się symbolem szczególnej, namacalnej obecności Wszechobecnego Boga. Wolno więc zatem, opierając się na doświadczeniu Mojżesza, uświadomić sobie raz jeszcze do jakiej bliskości z Bogiem jestem zaproszony. Jak intymną bliskość z Nim mam na wyciągnięcie ręki. Chociaż bowiem mogę modlić się w ciszy swojej „izdebki”; chociaż mogę zachwycać się Potęgą Boga, gdy podziwiam piękno natury; wówczas, kiedy staję przed Nim, ukrytym w tabernakulum – wchodzę do przedsionka samego Nieba. Jak Mojżesz wewnątrz namiotu, mogę zanurzyć się w Jego miłości tak intensywnie, jak tylko to możliwe dla człowieka żyjącego na ziemi. Wolno mi więc w tym czytaniu, znaleźć zaproszenia do odkrycia na nowo wartości adoracji. Bądź do nowego zachwytu nad tym niepojętym darem, jakim jest Realna Obecność Boga w Sakramencie Miłości. Przy tabernakulum jestem jak Mojżesz – uprzywilejowanym i wybranym, aby być blisko Pana Zastępów.

Psalm responsoryjny: Ps 103, 6-7.8-9.10-11.12-13

Zwykło się przyjmować, że Nowy Testament daje nam poznać miłosierdzie Boga, podczas gdy w Starym Przymierzu widzimy go przede wszystkim jako sprawiedliwego, a nawet mściwego. Czy jednak rzeczywiście tak jest? W dzisiejszym psalmie znajdziemy te same zabiegi literackie, co w pierwszym czytaniu – kontrast i wyolbrzymienie. Mojżesz wysławia Boga, jako tego, który karę wymierza do trzeciego pokolenia. Łaskę zachowuje natomiast w pokolenia tysiączne. Jego miłosierdzie więc jest niepomiernie większe niż skłonność do wymierzania kary. Podobnie psalmista. Mówi On o Bogu, który jest miłosierny i łaskawy. Wielkość Jego łaski przyrównuje do odległości, jakie dzielą ziemię od nieba i wschód od zachodu.

Paradoksalnie to nasza nędza i grzeszność stają się punktem, w którym miłosierdzie Boga objawia się człowiekowi w całej pełni. Dlatego właśnie, że jesteśmy słabi i upadamy – potrzebujemy Jego zmiłowania. Doświadczamy przebaczenia, choć na nie nie zasługujemy. Jesteśmy niekonsekwentni w naszym postępowaniu, a Bóg konsekwentnie okazuje nam swoją miłość! Mało tego. Gdybyśmy byli nieskazitelni, moglibyśmy jak faryzeusz z Jezusowej przypowieści (Łk 18,9-14) mniemać, że łaska Boga nam się po prostu należy. Że na nią zapracowaliśmy. Tymczasem nasza bieda woła o miłosierdzie. Doświadczenie miłosierdzia zaś rodzi wdzięczność. Pomaga nam, za Psalmistą, wychwalać Boga, który „nie postępuje z nami według naszych grzechów”.

Ewangelia: Mt 13, 36 – 43

Dzisiejsza Ewangelia to nie tylko przypowieść o chwaście. To również tekst pokazujący, jak podchodzić do Bożego Słowa. Modelowy zapis tego, jak powinna wyglądać egzegeza Pisma, jego przyjęcie i poszukiwanie sensu. Apostołów postrzegamy być może przede wszystkim jako tych, którzy najpierw słuchali Jezusa, aby potem Go głosić ludowi. To prawda. Jednak dziś możemy zobaczyć w nich ludzi, którzy pozwalają, aby usłyszane Słowo w nich pracowało. Którzy poszukują zrozumienia Go. Spójrzmy na dwa pierwsze zdania dzisiejszej perykopy. Najpierw dowiadujemy się, że Jezus po przemowie do tłumów powrócił z uczniami do domu. Pomiędzy więc kazaniem Chrystusa, a rozmową z uczniami jest zapewne kilka godzin dystansu. Skoro wracają oni do usłyszanych słów po takim czasie, znaczy to, że pozostały one w ich sercach. Że nie dawały im spokoju. Że zanim w przyszłości poszli, aby głosić ewangelię Mistrza, sami dokładali starań, aby zrozumieć Jego myśl.
Uczniowie proszą Jezusa o wyjaśnienie przypowieści o chwaście. Nie polegają więc wyłącznie na swoim intelekcie. Choć pewnie wystarczyłoby go, aby jako tako zrozumieć opowieść Nauczyciela. Im to nie wystarczy. Chcą pogłębionej refleksji nad słowem. Chcą dialogu. To jest prawzór teologii uprawianej „na kolanach”. W modlitewnej zadumie. Chociaż praca rozumu jest niezbędna dla rozważającego Słowo Boga – nie na niej jedynie ma się owo rozważanie opierać. Jezus zaprasza, aby sięgający po Słowo Życia wchodzili w dialog z Jego Boskim Autorem. Zadawali pytania, dociekali, nawet kłócili się. Próbujmy więc zrozumieć Słowo modląc się nim.

 

Środa, 2.08.2023r.

Pierwsze czytanie: Wj 34, 29 – 35

Zazdrościmy mistykom ich doświadczenia intymnej bliskości z Bogiem. Być może wydaje się nam, że gdybyśmy sami mogli czuć Jego obecność tak intensywnie, jak oni – nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Łatwiej byłoby wierzyć, łatwiej zwyciężać pokusy oraz przeciwności losu i tak dalej. Mojżesz, wychodzący z jaśniejącą twarzą ze spotkania z Panem, jest obrazem takiego obcowania z Bogiem, o jakim być może marzymy. Warto jednak na pewien szczegół zwrócić uwagę. W długim życiu Patriarchy, chwile mistycznego uniesienia to tylko jakiś skromny procent jego egzystencji. Nie sprawiają one, że Mojżesz staje się zupełnie wolny od codziennych trosk, kryzysów, zwątpień. Nie zwalniają go z przyziemnych całkiem uczuć i odruchów, takich jak gniew czy poczucie klęski. Podobnie wielcy mistycy: doświadczali duchowych uniesień, a jednocześnie całymi latami jakby błąkali się w ciemnościach.

Pamięci o tym wszystkim potrzebujemy na co dzień. Świadomości, że poczucie trwania w obecności Boga jest doświadczeniem cennym, ale epizodycznym. Niezwykle rzadkim, nawet ekskluzywnym. Przez większość życia doświadczać będziemy duchowej oschłości, nawet wątpliwości i chwiejności. I wtedy właśnie nasza wierność Bogu i konsekwencja w modlitwie będą czymś naprawdę cennym i godnym podziwu.

Psalm responsoryjny: Ps 99, 5-6.7 i 9

Psalmista dotyka ważnej dla człowieka wierzącego kwestii. Uzasadnia konieczność modlitwy, ukazuje jej podstawowy motyw: „wysławiajcie Pana, Boga naszego (…) bo Pan nasz i Bóg jest święty.” Świętość Boga zatem, Jego potęga i zbawcze działanie, są pierwszym powodem, dla którego powinniśmy oddawać mu cześć. Jest potężny i święty bez naszych hołdów, jednak one pomagają nam samym przemieniać nasze życie na lepsze. Jak mówi o tym liturgia Kościoła w czwartej prefacji zwykłej: „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”.

Warto o tym pamiętać. Zbyt często chyba definiujemy modlitwę jako „rozmowę z Bogiem”. Za bardzo pragniemy odczuć w jej trakcie Jego obecność. Gdy tymczasem latami nie doświadczamy na modlitwie ani dialogu, ani poczucia, że Bóg jest blisko nas – zaczynamy z niej rezygnować. Dochodzimy do wniosku, że modlitwa (przynajmniej w naszym wydaniu) nie ma sensu. Że jest bezpłodna i sucha. Pragnienie pogłębionej modlitwy jest jak najbardziej szlachetne. Dobrze jednak pamiętać, że ofiara chwały, złożona przez nas Bogu nawet wówczas, gdy jesteśmy z niej mało zadowoleni i gdy nie przynosi nam ona duchowego ukojenia – ma wielką wartość. Okupić ją bowiem musimy dużym wysiłkiem. Jednak brak satysfakcji i samozadowolenia sprawia, że chwała Boża staje się jedynym motywem, dla którego padamy na kolana.

Ewangelia: Mt 13, 44 – 46

Skarb z dzisiejszej Ewangelii jest ukryty, a więc spoczywa gdzieś głęboko w ziemi. Drogocenna perła zaś, zostaje odnaleziona przez kupca, trudniącego się poszukiwaniem takich osobliwości. Jezus zdaje się sugerować, że odnalezienie owych precjozów poprzedzone było długotrwałym zaangażowaniem. Należało porządnie zorać ziemię, aby dokopać się do skarbu, o którym nie miało się pojęcia. Trzeba było dokładnie poznać rynek, aby w końcu natrafić na perłę, o jakiej się marzyło.

Zatem zdobycie Królestwa Niebieskiego, ugruntowanie relacji z Bogiem, pozyskanie wewnętrznego pokoju, nauczenie się głębokiej modlitwy – jest zawsze poprzedzone długą wędrówką i intensywnym poszukiwaniem. Uświadomienie sobie tego faktu jest nam potrzebne, abyśmy zbyt łatwo się nie zniechęcali. W końcu tak często osiągnąć swoje cele szybko i przy jak najmniejszym nakładzie pracy.

Możemy sobie wyobrazić, że radość rolnika i kupca była proporcjonalna do zaskoczenia, jakiego doznali. Pracowali latami, być może wątpili, że spotka ich coś spektakularnego. W końcu doznali czegoś, co zmieniło ich życie.

Dużo uwagi Jezus poświęca w przypowieściach owym cnotom cierpliwości i wytrwałości. Zna ludzką kondycję. Wie, jak łatwo się znużyć sobą samym. Jak łatwo utracić nadzieję na odmianę losu. Przypomina przy tym, że osiągnięcie pożądanego celu to wynik spotkania łaski Boga z inicjatywą i wysiłkiem człowieka.

 

Czwartek, 3.08.2023r.

Pierwsze czytanie: Wj 40, 16-21. 34-38

Księgi Wyjścia, Powtórzonego Prawa i Kapłańska zawierają mnóstwo przepisów, regulujących publiczną modlitwę Narodu Wybranego. Sam Bóg przez Mojżesza kreśli zręby świętej liturgii; wskazuje, w jaki sposób ma być wielbiony przez ludzi. Dzisiejsze czytanie ukazuje nam, w jaki sposób przechowywane miały być tablice dekalogu. Zawsze wówczas, gdy rodzi się w nas pokusa postawienia własnej wrażliwości ponad tradycją i prawem Kościoła – warto, abyśmy sięgnęli do tych kart Biblii, na których czytamy o Bogu, podającym ludziom konkretne, a nawet drobiazgowe zasady dotyczące publicznego kultu. Liturgia jest dziełem Ludu Bożego, prowadzonego przez Ducha Świętego, nie zaś przestrzenią do realizacji prywatnych pomysłów. Może właśnie do odkrycia na nowo owej prawdy zaprasza nas czytany przed chwilą fragment Księgi Wyjścia.

Rezygnacja z własnych pomysłów na rzecz tego, co proponuje Kościół, jest już sama w sobie gestem pełnym najgłębszej czci. W ten sposób składam w ofierze własne przekonania, krzyżuję moje ego. I czynię to w geście wiary, że Bóg naprawdę działa w Kościele i przez Kościół. Że Narodowi Wybranemu, a potem Ludowi Nowego Przymierza – Kościołowi Świętemu, zostawił troskę o czystość i ortodoksję kultu.

Psalm responsoryjny: Ps 84, 3-4.5-6a i 8a.11

„Powinienem być w tym, co należy do mego Ojca” (Łk 2, 49). Czy młody Jezus, pozostający w świątyni na dłużej niż planowali Maryja z Józefem, miał w uszach tekst dzisiejszego psalmu? Być może. Świadomość, że Bóg obrał sobie szczególne mieszkanie pośród narodu Izraelskiego, była dla jego członków powodem do dumy i jednym ze źródeł poczucia własnej wartości. Psalmista z zachwytem opiewa dobroć Boga, który w swoim miłosierdziu staje się dostępny dla człowieka, że pozwala mu przebywać w swoim przybytku. Kreśląc obraz wróbla i jaskółki, zakładających swe gniazda przy ołtarzach Pańskich, podkreśla on pokój i bezpieczeństwo, panujące w świętych murach. Możemy dziś jego słowa uczynić własną modlitwą. W tajemnicy Realnej Obecności Chrystusa w Eucharystii możemy dostrzec tego właśnie Boga – spragnionego ludzkiej miłości! Pozwalającego zbliżyć się słabemu człowiekowi. Pojącego ludzi swoją mocą. Również my, podobnie jak kiedyś pobożni Izraelici, możemy schronić się w świętych murach w poszukiwaniu pokoju i bezpieczeństwa. Cudownie jest znaleźć swój azyl przy tabernakulum. Poczucie własnej wartości, tak jak Izrael, zbudować na tym prostym fakcie, iż jesteśmy tak drodzy Bogu, że pozwala nam na intymną wręcz bliskość ze Sobą.

Ewangelia: Mt 13, 47 – 53

To, co Jezus mówi wielokrotnie o „końcu świata”, zmienić ma – obecne jeszcze w umysłach wielu Jego żydowskich słuchaczy – przeświadczenie, że życie ziemskie jest miejscem Bożej odpłaty za dobro i zło. Wiara w życie wiecznie, a więc niebo i piekło, kształtowała się w Izraelu przez wieki. Jeszcze w czasach Jezusa była ona przedmiotem zaciekłych sporów między saduceuszami a faryzeuszami. Przekonanie, że Bóg bezlitośnie karze i hojnie nagradza w życiu na ziemi, było źródłem wielu przykrości. Człowiek chory czy bezdzietny traktował swój los jako karę za grzech. Dochodził nieraz do wniosku, że nie ma prawa szukać pociechy u Boga. Podobnie otoczenie – będąc świadkami czyjegoś nieszczęścia, dochodziło do wniosku, iż jest ono konsekwencją grzechu danego człowieka albo jego przodków! Jak absurdalne by się nam nie wydawało podobne myślenie, stawało się ono przyczyną realnego cierpienia wielu ludzi. Dlatego rodzice Samsona czy Zachariasz i Elżbieta czuli się upokorzeni swoją bezdzietnością. Uważano, że Bóg im nie „pobłogosławił” potomstwem, bo na to nie zasłużyli. Możemy wyobrazić sobie, jak czuli się wszyscy podobni im pobożni i prawi ludzie, nie rozumiejący, dlaczego Bóg ich „karze”. Obraz dnia sądu leczyć nas powinien ze złudzenia, że nasze życiowe powodzenie jest nagrodą za dobre sprawowanie lub biczem smagającym nas za nasze potknięcia. Czas na spotkanie z miłosiernym sędzią przyjdzie kiedy indziej.

 

Piątek, 4.08.2023r.

Pierwsze czytanie: Kpł 23, 1. 4-11. 15-16. 27. 34b-37

Każdego dnia naszego życia powinniśmy zwracać się ku Panu. To prawda. Każde dobrodziejstwo, jakie nas w życiu spotyka jest Jego darem, za który winniśmy być mu wdzięczni. Owszem. Te stwierdzenia, z którymi zgodzi się każdy głęboko wierzący człowiek są jednak opisem pewnego idealnego stanu rzeczy. Tymczasem doskonale wszyscy wiemy, jak bardzo na co dzień przytłaczają nas troski codziennego życia. W gąszczu codziennych trosk i spraw do załatwienia, trudno jest zachować stałą pamięć o Bogu. Tak już jest. Nie chodzi zresztą w chrześcijaństwie o to, aby każdy wiódł życie kontemplacyjnego mnicha.

Czytany dziś w Kościele fragment Księgi Kapłańskiej pokazuje, jak przesycać nasze życie Bożą obecnością. Tora zaprasza Żydów do szczególnego oddawania czci Jedynemu Bogu w konkretnych dniach i okresach roku. Po co? Czy wierzący nie ma cały czas mieć Boga przed oczyma? Najpierw po to, abyśmy wspominając co jakiś czas Jego dzieła, nigdy nie zapomnieli o Jego dobroci i wielkości. Wreszcie daje nam „czasy święte” po to, abyśmy mogli wyskoczyć z kieratu codzienności. Abyśmy nauczyli się wykorzystywać takie chwile i dni, w których możemy być bliżej Niego niż zwykle. Każdy więc czas, jaki udało się nam trwać bliżej Niego, wykorzystajmy jako okazję do „naładowania naszych akumulatorów”.

Psalm responsoryjny: Ps 81, 3-4.5-6b.10-11b

Stary Testament niejednokrotnie przedstawia Boga, jako pałającego zazdrosną miłością ku człowiekowi (por. np. Wj 20,5; Jl 2, 18). Jak to rozumieć? Czy zazdrości nie uważamy za nieuporządkowaną namiętność? Otóż w przypadku Boga jest to, jeżeli wolno tak się wyrazić, święte uczucie. Przypomina On Izraelowi po wielokroć, że połowiczne zaangażowanie w relację z Nim nie ma sensu. Jezus, ilustrując ową prawdę, posługuje się porównaniem do jednoczesnego służenia „Bogu i mamonie” (Łk 16, 13). Zazdrość więc Boga jest niczym innym, jak nieustannym wzywaniem do prawdziwego monoteizmu. Psalmista, wołający w imieniu Pana, że nie wolno kłaniać się innemu Bogu, pragnie uświadomić, że tylko pragnienie całkowitego oddania się Jahwe, przemienia życie. Tylko wówczas, gdy świadomie wybiorę Jego, oddam mu swoje życie i odrzucę grzech – On wyprowadzi mnie z Egiptu. Pokona ciemności, które są we mnie. Da mi nowe życie i przeprowadzi przez wzburzone fale tego świata. To prawda tak ważna, że godzi się ogłaszać ją w sposób niezwykle uroczysty: przy akompaniamencie bębnów, cytry i liry! Owszem więc, Bóg kocha mnie zazdrosną miłością, ale dla mojego dobra. Chce, bym wybierał ciągle Jego, bo tylko wtedy ze stuprocentową pewnością nie zginę. Nie chce, abym był wewnętrznie podzielony, czy wręcz rozdarty. Jarzmo Jezusa właśnie dlatego jest słodkie. Choć czasem może ciążyć, wzięte na barki przez człowieka, prowadzi go w końcu do prawdziwego pokoju serca.

Ewangelia: Mt 13, 54 – 58 

Używanie w dyskusji argumentów „ad personam” powszechnie uważa się za nieeleganckie. Są bowiem pozamerytoryczne, sięga się po nie wówczas, gdy wyczerpią się pomysły na racjonalne odpowiedzi. Dobrze wiemy, jak to działa. Gdy nie umiemy inaczej odeprzeć twierdzeń, które są nam niewygodne – z przyjemnością wykorzystujemy przywary osoby, która je wypowiedziała. Przestaje się wówczas liczyć prawda, a przedmiot rozmowy się zmienia.

Ten właśnie zabieg stosują wobec słów Jezusa mieszkańcy Nazaretu. Zazdroszczą Człowiekowi, który wzrastał wśród nich, a potem stał się sławnym mówcą i cudotwórcą. Faktu, że mógłby być Synem Bożym, z pewnością nie zdołaliby przyjąć. Jego nauka nie liczy się zupełnie. Jego słów nawet nie próbują rozważyć. Istotne jest tylko to, co wiedzą o Jego pochodzeniu.

To tak bardzo ludzkie, że powinno nam dać do myślenia. Może bowiem zdarzyło się nam kiedyś przegapić to, co Bóg miał nam do powiedzenia przez człowieka postawionego na naszej drodze. Być może woleliśmy zbagatelizować jego słowa, tylko dlatego, że wiedzieliśmy o nim coś obciążającego. W bliźnim, który nas napomina (czasem słusznie) z reguły nie potrafimy zobaczyć Bożego posłańca. To naturalne. Nie chodzi zresztą o to, by brać do serca każdą krytykę. Każdą jednak warto na trzeźwo przemyśleć. Zjadliwą odrzucić, a prawdziwą przyjąć. Wszak sformułowana nawet przez osobę, której nie uważamy za idealną, jeśli zawiera prawdę, może nas nawracać.

 

Sobota, 5.08.2023r.

Pierwsze czytanie: Kpł 25, 1. 8-17

Kościół po dziś dzień obchodzi lata jubileuszowe. Są to zazwyczaj konkretne rocznice, jak chociażby rok 2000, pamiątka narodzin Odkupiciela. Jak jubileusz małżonków jest okazją do odnowienia miłości dwojga ludzi, tak wszystkie kościelne „święte lata” mają być pretekstem do powrotu do pierwotnej gorliwości (por. Ap 2, 4). Bóg, który nie męczy się przebaczaniem, zadaje się sam szukać pretekstu do darowania człowiekowi jego win. Chociaż nas samych często latami prześladują demony przeszłości, On po prostu zapomina. Hojnie daje nam kolejne szanse i pragnie, abyśmy radowali się na nowo odzyskaną wolnością. Znana więc już z kart Księgi Kapłańskiej tradycja jubileuszów, jest niczym innym jak kolejnym jeszcze pomnikiem Bożego miłosierdzia. I nie należy, rozważając dzisiejsze czytanie, koncentrować się jedynie na okazjach wyjątkowych. Takich, na które czekać trzeba latami. Każde rozgrzeszenie jest takim jubileuszem. Kapłan kreślący nade mną w konfesjonale znak krzyża, zanurza mnie we Krwi Jezusa. W jego zbawczej ofierze Golgoty. Bóg jest nieustannie gotowy dawać mi nowe życie, nie wypominać dawnych błędów. Cieszy się mną, jak odnalezioną owieczką. Jeżeli więc z jakichś powodów lękam się powrotu do Niego, On pragnie przez dzisiejsze słowo pomóc mi przezwyciężyć ten lęk.

Psalm responsoryjny: Ps 67, 2-3.4-5.7-8

Zarówno wileński, jak i łagiewnicki wizerunek Jezusa Miłosiernego, rozczula jednym ważnym elementem. Jest nim twarz Jezusa. Oblicze napełniające pokojem. Naznaczone przenikliwym i pełnym miłości spojrzeniem. Kiedy czynimy swoją modlitwą dzisiejsze wołanie Psalmisty, dobrze abyśmy sobie któryś z tych doskonale nam znanych obrazów wyobrazili. Kiedy bowiem wołamy do Boga o zmiłowanie, pragniemy, aby ukazał nam pogodne oblicze. Chcemy, aby spoczął na nas ten sam wzrok, który dostrzegła Siostra Faustyna w mistycznej wizji. Pragniemy, aby Bóg spojrzał na nas jak miłosierny ojciec z przypowieści, spojrzał na powracającego z poniewierki marnotrawnego Syna. Bóg setki razy zapewnia nas w Biblii, że gotów jest nas obdarzyć tą łaską w każdej chwili. Często to my sami nie potrafimy sobie wyobrazić, jak to możliwe. Świadomi, że nieustanne przebaczanie tym, którzy nam zawinili jest niemal niemożliwe, nie potrafimy wyobrazić sobie Boga, który daje setna i tysięczną szansę. Zawsze wówczas, gdy zaczyna nam brakować wiary w Boże miłosierdzie, wracajmy pamięcią do tego spojrzenia Jezusa. Wyobrażajmy sobie, że ono spoczywa konkretnie na nas. On chce, „aby na ziemi znano Jego drogę”. To znaczy: pragnie, aby poznano Jego miłosierdzie. Aby każdy człowiek mógł doświadczyć Jego odradzającej miłości. Aby każdy mógł się dzięki oczyszczonemu sercu „cieszyć i weselić”.

Ewangelia: Mt 14, 1 – 12

Grzech ma to do siebie, że człowieka wciąga. Decydując się na jego popełnienie i wracając do niego, wpadamy niepostrzeżenie w spiralę, z której bardzo trudno się wyplątać. Herod jest przykładem pogubionego człowieka, który w pewnym momencie zupełnie traci wewnętrzną wolność. Sparaliżowany grzechem, nie jest już w stanie czynić tego, czego naprawdę by chciał. Nie tylko bowiem lęk przed osądem ludu, nakazywał mu nie podnosić ręki na Jana Chrzciciela. Od ewangelisty Marka dowiadujemy się, że Herod odczuwał wewnętrzny niepokój, ilekroć słuchał Proroka (Mk 6, 20). Wpada w sieci intrygi, utkanej przez toksyczną kobietę i nie potrafi postawić na swoim. Choć przecież pilnuje swej  władzy i na każdym kroku stara się ją demonstrować. Widzimy jak jeden grzech pociąga za sobą kolejny. Jak brak pracy nad sobą pogrąża człowieka w otchłani nieprawości i sprawia, że nie wiadomo kiedy, nagle dotyka on dna. Chociaż, jak czytamy, Herod „zasmucił się” – jednak kazał ściąć Jana. Jest potężny. Może dominować. Ma wymarzoną władzę i używa jej. A mimo to nie jest szczęśliwy. Brakuje mu wewnętrznej wolności, która pozwoliłaby postępować w zupełnej zgodzie z sobą samym. Historia zaślepionego namiętnościami króla jest dla nas szokującą przestrogą. Ta drastyczna historia ma nami wstrząsnąć. Czasem bowiem bez wstrząsu nie jesteśmy w stanie zrewidować swojego postępowania. Wydaje się nam, że wystarczy o czymś nie myśleć, aby tego nie było. Król Herod zamyka Jana w więzieniu. Wtrąca go do lochu, nie daje przemawiać. Problem jednak nie znika. Wraca i uderza ze zdwojoną siłą.