XVII Niedziela Zwykła, 27.07.2025r. – Autorka komentarzy: dr Joanna Jaromin
Pierwsze czytanie: Rdz 18,20-32
W dzisiejszym pierwszym czytaniu autor natchniony przekazuje nam opowiadanie o targowaniu się Abrahama z Bogiem. Jahwe oznajmił mu swój zamiar zniszczenia Sodomy, której mieszkańcy popełniali najgorsze występki i usłyszał głośne skargi na nich. Wysłał więc swoich aniołów przed sobą do Sodomy, sam natomiast został jeszcze z Abrahamem. Patriarcha ośmielił się wówczas prosić Boga o łaskę dla miasta będąc przekonanym, iż z pewnością mieszkają tam także ludzie sprawiedliwi, czyli prawi. Być może miał na myśli przede wszystkim swojego krewnego Lota i jego rodzinę. Słowa, które Abraham kieruje do Jahwe, są niezwykle odważne. Odwołuje się do Bożej sprawiedliwości twierdząc, że Bóg postąpiłby niesprawiedliwie, gdyby zgładził sprawiedliwych wraz z bezbożnymi. W tym momencie, zgodnie z mentalnością człowieka Wschodu, zaczyna targować się z Bogiem o ocalenie Sodomy. Wychodzi od pytania, czy Bóg zniszczy miasto, jeśli znajdzie się tam pięćdziesięciu sprawiedliwych. Kiedy Bóg zaprzeczył, Abraham ośmielił się jeszcze bardziej i zaczął niejako „podbijać stawkę” wymieniając coraz mniejszą ilość potencjalnych sprawiedliwych. Gdy doszedł do dziesięciu i Jahwe ponownie w swej cierpliwości oświadczył, że nie zniszczy Sodomy, jeśli znajdzie tam dziesięciu sprawiedliwych, Abraham zaprzestał dalszej licytacji, uznając zapewne, że tylu sprawiedliwych mieszka w tym grzesznym mieście. Jak się jednak później okaże, aniołowie Pańscy wyprowadzili z Sodomy tylko Lota, jego żonę i dwie córki, gdyż poza nimi nikt więcej nie był sprawiedliwy.
Psalm responsoryjny: Ps 138,1-3.6-8
Dzisiejszy psalm jest dziękczynieniem za łaskę, jaką Bóg okazał modlącemu się do Niego. Nie tylko wysłuchał go, ale także umocnił na duchu. Dlatego też psalmista wychwala Bożą łaskawość wobec pokornych. Bóg zapewnia życie człowiekowi wobec tych, którzy czyhają w gniewie na niego; wybawia go swoją prawicą. Psalmista prosi wreszcie Boga, aby na wieki trwała Jego łaska i by nie porzucał dzieła rąk swoich (w. 8), czyli człowieka, który jest najdoskonalszym z Bożych stworzeń.
Drugie czytanie: Kol 2,12-14
Św. Paweł w drugim czytaniu przypomina, iż przez chrzest zostaliśmy zanurzeni w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jest to możliwe jedynie dzięki wierze w Boga, który wskrzesił Jezusa. Człowiek jednak sam skazuje się na śmierć duchową przez popełnianie występków i brak dostatecznego żalu za nie. Bóg, podobnie jak wskrzesił swojego Syna ze śmierci fizycznej, tak też i nas nieustannie wskrzesza z tej śmierci duchowej darując grzechy, które wraz z Jezusem zostały przybite do krzyża, czyli zgładzone Jego świętą krwią. Bóg nie obciąża również człowieka ponad miarę żadnymi nakazami – być może Paweł ma tu na myśli Prawo Mojżeszowe, z przestrzegania którego chrześcijanie pochodzenia pogańskiego zostali zwolnieni na Soborze Jerozolimskim (por. Dz 15,7-29).
Ewangelia: Łk 11,1-13
Dzisiejsza Ewangelia poświęcona jest modlitwie i składa się wyraźnie z trzech części. W pierwszej z nich Pan Jezus uczy swoich uczniów modlitwy do Ojca. Jest to doskonale nam znana i codziennie odmawiana Modlitwa Pańska, czyli Ojcze nasz. Druga część to przypowieść o natrętnym przyjacielu, którą Pan Jezus ilustruje konieczność wytrwałości w modlitwie. Stanowi ona ilustrację poprzedniej sceny, gdyż następując po formule modlitwy, wskazuje jej potęgę, owoce i własności. Przypowieść ta uwzględnia słabość natury ludzkiej. Człowiek, któremu wydaje się, że Bóg nie wysłuchał jego modlitwy, ponieważ nie widzi natychmiast skutków, zwykle traci nadzieję i chęć do modlitwy; przypowieść wskazuje jednak konieczność usilnej modlitwy, zachęcając tym samym do pokładania nadziei w Bogu i ostrzegając przed zwątpieniem, zwłaszcza w przypadkach, gdy po ludzku wydaje się, iż pozostaje On nieczuły na ludzkie prośby. Po przypowieści natomiast następuje perykopa dodatkowo podkreślająca konieczność wytrwałości w modlitwie, wówczas bowiem proszący otrzyma, szukający znajdzie, a kołaczącemu będzie otworzone. Jezus ucieka się do jeszcze jednego obrazu, porównując ojca ziemskiego z Ojcem niebieskim. Skoro ojciec ziemski daje dziecku to, o co ono go prosi, o ileż bardziej Ojciec niebieski wysłuchuje próśb swoich dzieci.
Poniedziałek, 28.07.2025r. – Autor komentarzy: o. Terencjan Krawiec OFM
Pierwsze czytanie: Wj 32, 15-24. 30-34
Znamy doskonale historię złotego cielca. Zazwyczaj interpretujemy bałwochwalstwo Izraelitów jako zdradę Jahwe przez oddanie czci bóstwu obcemu. Tymczasem jednak warto pamiętać, że Izraelici nie pragnęli zwrotu ku innej niż dotychczas nadprzyrodzonej sile, ale ucieleśnienia Boga, który ich wywiódł z Egiptu. Chcieli widzialnym uczynić Tego, który jest Niewidzialny. Bóg zaś, zanim dał nam Swego Syna, który jest obrazem Niewidzialnego (Kol 1 , 15), nie pozwalał człowiekowi wykonywać Swoich wizerunków.
Grzechem Izraela nie jest więc apostazja czy zwrot ku pogaństwu, ale próba wymyślenia Boga według własnych oczekiwań. Presja świata, który czcił bóstwa wyobrażone jako zwierzęta czy pół-zwierzęta, sprawiła, że Izrael oddał pokłon cielcowi ze złota. Jest więc to pokusa stara jak świat – czcić boga takiego, jakim chcę go widzieć. Nie zaś Boga takiego, jakim On zechciał objawić się światu. Złotym cielcem może być dla mnie własne „widzi mi się”, moja wrażliwość postawiona ponad Pismem Świętym i Magisterium Kościoła. Złotym cielcem mogą być nawet rzeczy na pozór zacne, jak choćby prywatne objawienia czy słowa pobożnych w moim mniemaniu kapłanów – jeśli tylko postawię je ponad Objawieniem Bożym. Nieuporządkowana pobożność, może stać się – tak jak w przypadku Izraelitów na pustyni – obmierzłym dla Boga bałwochwalstwem.
Psalm responsoryjny: Ps 106, 19-20.21-22.23
Mojżesz jest starotestamentalnym wzorem tego, co dziś nazywamy modlitwą wstawienniczą. Jednym z najbardziej sugestywnych obrazów, ukazujących jej moc, są ręce wyciągnięte przez niego w geście błogosławieństwa nad wojskiem, walczącym z Amalekitami (Wj 17, 8-16). Bliskość Boga nie oddala go od zwykłych ludzi, ale czyni go pośrednikiem między światem a Niebem. I to nie tylko wówczas, gdy oręduje za prawowiernymi. Patriarcha staje przed Bogiem również wtedy, kiedy wstawiennictwa potrzebują ludzie grzeszni i pogubieni.
Nie inaczej jest po grzechu spod Horebu. Naród Wybrany splamił się tym większą niewdzięcznością wobec Boga, im większych łask przez Niego udzielonych zapomniał. Psalmista, jakby dla podkreślenia ich krótkiej pamięci, wymienia w kolejnych wersach cuda, dokonane przez Pana Zastępów. Śmieszność nowej „liturgii” ukazuje, szydząc z cielca jedzącego siano, który zastąpił im Chwałę Wszechmogącego Boga.
Mojżesza do żywego dotknęło postępowanie jego rodaków. Zapłonął gniewem nie tylko dlatego, że zdradzili swego Boga. Ucierpiała również jego duma. Odebrał to jako osobistą porażkę. Jednak stając przed Bogiem wstawia się za pogubionymi. Uśmierza gniew Pana. Widzi swoją misję w pośredniczeniu między swoim ludem a Bogiem. Tak też postępuje każdy dojrzale wierzący człowiek. Chce ratować innych, nawet biednych grzeszników. Modli się nie o Bożą karę, nawet nie o Bożą sprawiedliwość. Przyzywa zawsze jego miłosierdzia.
Ewangelia: Mt 13, 31 – 35
Zarówno wzrost drzewa jak i fermentacja zakwasu chlebowego to procesy. Oba obrazy, sugestywnie przemawiające do wyobraźni współczesnych Jezusowi ludzi, miały nauczyć ich między innymi cierpliwości. Nastawieni jesteśmy w naszej działalności na natychmiastowe efekty swojej aktywności. Dziś jeszcze bardziej niż ludzie dwadzieścia wieków temu. Owo oczekiwanie natychmiastowych owoców swojego wysiłku ma swoje przełożenie również na życie wewnętrzne. Próbujemy się modlić, oczekując, że wymodlimy jak najprędzej to, czego pragniemy, albo że osiągniemy wewnętrzne ukojenie. Podejmujemy walkę z grzechem, a on ciągle wraca i prześladuje nas latami. Staramy się wypracować jakąś cechę charakteru, tymczasem raz po raz górę biorą nasze namiętności. Takie porażki w życiu wewnętrznym demotywują. Sprawiają, że rewidujemy nasze oczekiwania. Że rezygnujemy z wysiłku.
Jezus proponuje nam cierpliwość jako środek zaradczy. Nie od razu z małego ziarnka wyrasta ogromne drzewo. Wielkie rzeczy do jakich jestem zdolny drzemią we mnie, skrywane w zarodku. Tak, jak drzewo wzrasta powoli i konsekwentnie – mimo wichur i suszy – tak również ja potrzebuję czasu. Królestwo Boże objawiać się będzie w moim życiu, jeśli nie zniechęcę się porażkami, godzinami ciemności i doświadczeniem duchowej oschłości. Jeżeli nie będę się gorszył własną grzesznością, ale z uporem maniaka powstawał i szedł do przodu. Nawet jeżeli przez całe lata będzie to marsz bardzo powolny.
Wtorek, 29.07.2025r. – wspomnienie św. św. Marty, Marii i Łazarza – Autor komentarzy: ks. dr Leszek Rasztawicki
Pierwsze czytanie: 1 J 4, 7-16
Wspominamy dzisiaj święte rodzeństwo: Martę, Marię i Łazarza. Pismo Święte nazywa ich przyjaciółmi Jezusa. Fundamentem tej relacji jest prawda, że to Bóg pierwszy nas umiłował i posłał swego Syna jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Pełnia miłości realizuje się w ofierze i służbie drugiemu człowiekowi. Mamy o tym nieustannie pamiętać, by odrzucać wszelkie pokusy, które nie są drogą miłości, które odciągają nas od wypełniania najważniejszego przykazania, czyli miłości Boga i bliźniego swego jak siebie samego. Trzeba nauczyć się dobrze rozeznawać to, co nie jest miłością, a więc brakiem więzi z Bogiem. Miłość, której źródłem nie jest Bóg, najczęściej krętymi drogami prowadzi na manowce, a w efekcie końcowym okazuje się egoizmem, podszywającym się pod miłość. Drogą chrześcijanina jest nieobłudna i szczera miłość. Miłość potrzebuje wzajemności, by przynosiła pełne owoce. Zatem służba drugiemu człowiekowi, a nie wykorzystywanie drugich do swoich celów, jest drogą ku doskonałości, odwiecznej miłości w Bogu. Bo Bóg jest miłością, kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim.
Psalm responsoryjny: Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9.10-11
Psalmista wychwala Bożą dobroć i zachęca innych do uwielbienia Boga jako źródła prawdziwego szczęścia. Podziękowanie Bogu i opowiadanie o dobroci Boga mają ten sam cel dydaktyczny i zbawczy. Służba Bogu i poszukiwanie Jego pomocy jest jedyną i słuszną drogą do realizacji życia ziemskiego. Bóg uwalnia z wszelkiego ucisku i obdarza prawdziwym pokojem.
Ewangelia: J 11, 19-27
Zadziwia wiara Marty, a jednocześnie opieszałość Jezusa z przyjściem do grobu Łazarza. Marta ufa Bogu i okazuje pewien żal, jakoby Bóg nie zadziałał w odpowiednim momencie, by zmienić bieg zdarzeń. Bóg ma swoje plany i pragnie naszego oczekiwania i gotowości do ich wypełnienia. Wszystko ma swój czas i miejsce. Wiara nie jest zwykłym działaniem cudów, choćby wydawały się po ludzki odpowiednie. Bóg oczekuje na pełnię wiary i zaufania. Potrzebny jest czas ze strony człowieka, aby wydać owoce wiary. To aktywne oczekiwanie jest czasem próby, a jednocześnie pobudza wzrost prawdziwej i oczyszczonej wiary.
Możemy wołać za apostołami: Panie, przymnóż nam wiary! (Łk 17,5).
Środa, 30.07.2025r. – Autor komentarzy: o. Terencjan Krawiec OFM
Pierwsze czytanie: Wj 34, 29 – 35
Zazdrościmy mistykom ich doświadczenia intymnej bliskości z Bogiem. Być może wydaje się nam, że gdybyśmy sami mogli czuć Jego obecność tak intensywnie, jak oni – nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Łatwiej byłoby wierzyć, łatwiej zwyciężać pokusy oraz przeciwności losu i tak dalej. Mojżesz, wychodzący z jaśniejącą twarzą ze spotkania z Panem, jest obrazem takiego obcowania z Bogiem, o jakim być może marzymy. Warto jednak na pewien szczegół zwrócić uwagę. W długim życiu Patriarchy, chwile mistycznego uniesienia to tylko jakiś skromny procent jego egzystencji. Nie sprawiają one, że Mojżesz staje się zupełnie wolny od codziennych trosk, kryzysów, zwątpień. Nie zwalniają go z przyziemnych całkiem uczuć i odruchów, takich jak gniew czy poczucie klęski. Podobnie wielcy mistycy: doświadczali duchowych uniesień, a jednocześnie całymi latami jakby błąkali się w ciemnościach.
Pamięci o tym wszystkim potrzebujemy na co dzień. Świadomości, że poczucie trwania w obecności Boga jest doświadczeniem cennym, ale epizodycznym. Niezwykle rzadkim, nawet ekskluzywnym. Przez większość życia doświadczać będziemy duchowej oschłości, nawet wątpliwości i chwiejności. I wtedy właśnie nasza wierność Bogu i konsekwencja w modlitwie będą czymś naprawdę cennym i godnym podziwu.
Psalm responsoryjny: Ps 99, 5-6.7 i 9
Psalmista dotyka ważnej dla człowieka wierzącego kwestii. Uzasadnia konieczność modlitwy, ukazuje jej podstawowy motyw: „wysławiajcie Pana, Boga naszego (…) bo Pan nasz i Bóg jest święty.” Świętość Boga zatem, Jego potęga i zbawcze działanie, są pierwszym powodem, dla którego powinniśmy oddawać mu cześć. Jest potężny i święty bez naszych hołdów, jednak one pomagają nam samym przemieniać nasze życie na lepsze. Jak mówi o tym liturgia Kościoła w czwartej prefacji zwykłej: „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”.
Warto o tym pamiętać. Zbyt często chyba definiujemy modlitwę jako „rozmowę z Bogiem”. Za bardzo pragniemy odczuć w jej trakcie Jego obecność. Gdy tymczasem latami nie doświadczamy na modlitwie ani dialogu, ani poczucia, że Bóg jest blisko nas – zaczynamy z niej rezygnować. Dochodzimy do wniosku, że modlitwa (przynajmniej w naszym wydaniu) nie ma sensu. Że jest bezpłodna i sucha. Pragnienie pogłębionej modlitwy jest jak najbardziej szlachetne. Dobrze jednak pamiętać, że ofiara chwały, złożona przez nas Bogu nawet wówczas, gdy jesteśmy z niej mało zadowoleni i gdy nie przynosi nam ona duchowego ukojenia – ma wielką wartość. Okupić ją bowiem musimy dużym wysiłkiem. Jednak brak satysfakcji i samozadowolenia sprawia, że chwała Boża staje się jedynym motywem, dla którego padamy na kolana.
Ewangelia: Mt 13, 44 – 46
Skarb z dzisiejszej Ewangelii jest ukryty, a więc spoczywa gdzieś głęboko w ziemi. Drogocenna perła zaś, zostaje odnaleziona przez kupca, trudniącego się poszukiwaniem takich osobliwości. Jezus zdaje się sugerować, że odnalezienie owych precjozów poprzedzone było długotrwałym zaangażowaniem. Należało porządnie zorać ziemię, aby dokopać się do skarbu, o którym nie miało się pojęcia. Trzeba było dokładnie poznać rynek, aby w końcu natrafić na perłę, o jakiej się marzyło.
Zatem zdobycie Królestwa Niebieskiego, ugruntowanie relacji z Bogiem, pozyskanie wewnętrznego pokoju, nauczenie się głębokiej modlitwy – jest zawsze poprzedzone długą wędrówką i intensywnym poszukiwaniem. Uświadomienie sobie tego faktu jest nam potrzebne, abyśmy zbyt łatwo się nie zniechęcali.
Możemy sobie wyobrazić, że radość rolnika i kupca była proporcjonalna do zaskoczenia, jakiego doznali. Pracowali latami, być może wątpili, że spotka ich coś spektakularnego. W końcu doznali czegoś, co zmieniło ich życie.
Dużo uwagi Jezus poświęca w przypowieściach owym cnotom cierpliwości i wytrwałości. Zna ludzką kondycję. Wie, jak łatwo się znużyć sobą samym. Jak łatwo utracić nadzieję na odmianę losu. Przypomina przy tym, że osiągnięcie pożądanego celu to wynik spotkania łaski Boga z inicjatywą i wysiłkiem człowieka.
Czwartek, 31.07.2025r. – Autor komentarzy: o. Terencjan Krawiec OFM
Pierwsze czytanie: Wj 40, 16-21. 34-38
Księgi Wyjścia, Powtórzonego Prawa i Kapłańska zawierają mnóstwo przepisów, regulujących publiczną modlitwę Narodu Wybranego. Sam Bóg przez Mojżesza kreśli zręby świętej liturgii; wskazuje, w jaki sposób ma być wielbiony przez ludzi. Dzisiejsze czytanie ukazuje nam, w jaki sposób przechowywane miały być tablice dekalogu. Zawsze wówczas, gdy rodzi się w nas pokusa postawienia własnej wrażliwości ponad tradycją i prawem Kościoła – warto, abyśmy sięgnęli do tych kart Biblii, na których czytamy o Bogu, podającym ludziom konkretne, a nawet drobiazgowe zasady dotyczące publicznego kultu. Liturgia jest dziełem Ludu Bożego, prowadzonego przez Ducha Świętego, nie zaś przestrzenią do realizacji prywatnych pomysłów. Może właśnie do odkrycia na nowo owej prawdy zaprasza nas czytany przed chwilą fragment Księgi Wyjścia.
Rezygnacja z własnych pomysłów na rzecz tego, co proponuje Kościół, jest już sama w sobie gestem pełnym najgłębszej czci. W ten sposób składam w ofierze własne przekonania, krzyżuję moje ego. I czynię to w geście wiary, że Bóg naprawdę działa w Kościele i przez Kościół. Że Narodowi Wybranemu, a potem Ludowi Nowego Przymierza – Kościołowi Świętemu, zostawił troskę o czystość i ortodoksję kultu.
Psalm responsoryjny: Ps 84, 3-4.5-6a i 8a.11
„Powinienem być w tym, co należy do mego Ojca” (Łk 2, 49). Czy młody Jezus, pozostający w świątyni na dłużej niż planowali Maryja z Józefem, miał w uszach tekst dzisiejszego psalmu? Być może. Świadomość, że Bóg obrał sobie szczególne mieszkanie pośród narodu Izraelskiego, była dla jego członków powodem do dumy i jednym ze źródeł poczucia własnej wartości. Psalmista z zachwytem opiewa dobroć Boga, który w swoim miłosierdziu staje się dostępny dla człowieka, że pozwala mu przebywać w swoim przybytku. Kreśląc obraz wróbla i jaskółki, zakładających swe gniazda przy ołtarzach Pańskich, podkreśla on pokój i bezpieczeństwo, panujące w świętych murach. Możemy dziś jego słowa uczynić własną modlitwą. W tajemnicy Realnej Obecności Chrystusa w Eucharystii możemy dostrzec tego właśnie Boga – spragnionego ludzkiej miłości! Pozwalającego zbliżyć się słabemu człowiekowi. Pojącego ludzi swoją mocą. Również my, podobnie jak kiedyś pobożni Izraelici, możemy schronić się w świętych murach w poszukiwaniu pokoju i bezpieczeństwa. Cudownie jest znaleźć swój azyl przy tabernakulum. Poczucie własnej wartości, tak jak Izrael, zbudować na tym prostym fakcie, iż jesteśmy tak drodzy Bogu, że pozwala nam na intymną wręcz bliskość ze Sobą.
Ewangelia: Mt 13, 47 – 53
To, co Jezus mówi wielokrotnie o „końcu świata”, zmienić ma – obecne jeszcze w umysłach wielu Jego żydowskich słuchaczy – przeświadczenie, że życie ziemskie jest miejscem Bożej odpłaty za dobro i zło. Wiara w życie wiecznie, a więc niebo i piekło, kształtowała się w Izraelu przez wieki. Jeszcze w czasach Jezusa była ona przedmiotem zaciekłych sporów między saduceuszami a faryzeuszami. Przekonanie, że Bóg bezlitośnie karze i hojnie nagradza w życiu na ziemi, było źródłem wielu przykrości. Człowiek chory czy bezdzietny traktował swój los jako karę za grzech. Dochodził nieraz do wniosku, że nie ma prawa szukać pociechy u Boga. Podobnie otoczenie – będąc świadkami czyjegoś nieszczęścia, dochodziło do wniosku, iż jest ono konsekwencją grzechu danego człowieka albo jego przodków! Jak absurdalne by się nam nie wydawało podobne myślenie, stawało się ono przyczyną realnego cierpienia wielu ludzi. Dlatego rodzice Samsona czy Zachariasz i Elżbieta czuli się upokorzeni swoją bezdzietnością. Uważano, że Bóg im nie „pobłogosławił” potomstwem, bo na to nie zasłużyli. Możemy wyobrazić sobie, jak czuli się wszyscy podobni im pobożni i prawi ludzie, nie rozumiejący, dlaczego Bóg ich „karze”. Obraz dnia sądu leczyć nas powinien ze złudzenia, że nasze życiowe powodzenie jest nagrodą za dobre sprawowanie lub biczem smagającym nas za nasze potknięcia. Czas na spotkanie z miłosiernym sędzią przyjdzie kiedy indziej.
Piątek, 1.08.2025r. – Autor komentarzy: o. Terencjan Krawiec OFM
Pierwsze czytanie: Kpł 23, 1. 4-11. 15-16. 27. 34b-37
Każdego dnia naszego życia powinniśmy zwracać się ku Panu. To prawda. Każde dobrodziejstwo, jakie nas w życiu spotyka jest Jego darem, za który winniśmy być mu wdzięczni. Owszem. Te stwierdzenia, z którymi zgodzi się każdy głęboko wierzący człowiek są jednak opisem pewnego idealnego stanu rzeczy. Tymczasem doskonale wszyscy wiemy, jak bardzo na co dzień przytłaczają nas troski codziennego życia. W gąszczu codziennych trosk i spraw do załatwienia, trudno jest zachować stałą pamięć o Bogu. Tak już jest. Nie chodzi zresztą w chrześcijaństwie o to, aby każdy wiódł życie kontemplacyjnego mnicha.
Czytany dziś w Kościele fragment Księgi Kapłańskiej pokazuje, jak przesycać nasze życie Bożą obecnością. Tora zaprasza Żydów do szczególnego oddawania czci Jedynemu Bogu w konkretnych dniach i okresach roku. Po co? Czy wierzący nie ma cały czas mieć Boga przed oczyma? Najpierw po to, abyśmy wspominając co jakiś czas Jego dzieła, nigdy nie zapomnieli o Jego dobroci i wielkości. Wreszcie daje nam „czasy święte” po to, abyśmy mogli wyskoczyć z kieratu codzienności. Abyśmy nauczyli się wykorzystywać takie chwile i dni, w których możemy być bliżej Niego niż zwykle. Każdy więc czas, jaki udało się nam trwać bliżej Niego, wykorzystajmy jako okazję do „naładowania naszych akumulatorów”.
Psalm responsoryjny: Ps 81, 3-4.5-6b.10-11b
Stary Testament niejednokrotnie przedstawia Boga, jako pałającego zazdrosną miłością ku człowiekowi (por. np. Wj 20,5; Jl 2, 18). Jak to rozumieć? Czy zazdrości nie uważamy za nieuporządkowaną namiętność? Otóż w przypadku Boga jest to, jeżeli wolno tak się wyrazić, święte uczucie. Przypomina On Izraelowi po wielokroć, że połowiczne zaangażowanie w relację z Nim nie ma sensu. Jezus, ilustrując ową prawdę, posługuje się porównaniem do jednoczesnego służenia „Bogu i mamonie” (Łk 16, 13). Zazdrość więc Boga jest niczym innym, jak nieustannym wzywaniem do prawdziwego monoteizmu. Psalmista, wołający w imieniu Pana, że nie wolno kłaniać się innemu Bogu, pragnie uświadomić, że tylko pragnienie całkowitego oddania się Jahwe, przemienia życie. Tylko wówczas, gdy świadomie wybiorę Jego, oddam mu swoje życie i odrzucę grzech – On wyprowadzi mnie z Egiptu. Pokona ciemności, które są we mnie. Da mi nowe życie i przeprowadzi przez wzburzone fale tego świata. To prawda tak ważna, że godzi się ogłaszać ją w sposób niezwykle uroczysty: przy akompaniamencie bębnów, cytry i liry! Owszem więc, Bóg kocha mnie zazdrosną miłością, ale dla mojego dobra. Chce, bym wybierał ciągle Jego, bo tylko wtedy ze stuprocentową pewnością nie zginę. Nie chce, abym był wewnętrznie podzielony, czy wręcz rozdarty. Jarzmo Jezusa właśnie dlatego jest słodkie. Choć czasem może ciążyć, wzięte na barki przez człowieka, prowadzi go w końcu do prawdziwego pokoju serca.
Ewangelia: Mt 13, 54 – 58
Używanie w dyskusji argumentów „ad personam” powszechnie uważa się za nieeleganckie. Są bowiem pozamerytoryczne, sięga się po nie wówczas, gdy wyczerpią się pomysły na racjonalne odpowiedzi. Dobrze wiemy, jak to działa. Gdy nie umiemy inaczej odeprzeć twierdzeń, które są nam niewygodne – z przyjemnością wykorzystujemy przywary osoby, która je wypowiedziała. Przestaje się wówczas liczyć prawda, a przedmiot rozmowy się zmienia.
Ten właśnie zabieg stosują wobec słów Jezusa mieszkańcy Nazaretu. Zazdroszczą Człowiekowi, który wzrastał wśród nich, a potem stał się sławnym mówcą i cudotwórcą. Faktu, że mógłby być Synem Bożym, z pewnością nie zdołaliby przyjąć. Jego nauka nie liczy się zupełnie. Jego słów nawet nie próbują rozważyć. Istotne jest tylko to, co wiedzą o Jego pochodzeniu.
To tak bardzo ludzkie, że powinno nam dać do myślenia. Może bowiem zdarzyło się nam kiedyś przegapić to, co Bóg miał nam do powiedzenia przez człowieka postawionego na naszej drodze. Być może woleliśmy zbagatelizować jego słowa, tylko dlatego, że wiedzieliśmy o nim coś obciążającego. W bliźnim, który nas napomina (czasem słusznie) z reguły nie potrafimy zobaczyć Bożego posłańca. To naturalne. Nie chodzi zresztą o to, by brać do serca każdą krytykę. Każdą jednak warto na trzeźwo przemyśleć. Zjadliwą odrzucić, a prawdziwą przyjąć. Wszak sformułowana nawet przez osobę, której nie uważamy za idealną, jeśli zawiera prawdę, może nas nawracać.
Sobota, 2.08.2025r. – Autor komentarzy: o. Terencjan Krawiec OFM
Pierwsze czytanie: Kpł 25, 1. 8-17
Kościół po dziś dzień obchodzi lata jubileuszowe. Są to zazwyczaj konkretne rocznice, jak chociażby rok 2000, pamiątka narodzin Odkupiciela. Jak jubileusz małżonków jest okazją do odnowienia miłości dwojga ludzi, tak wszystkie kościelne „święte lata” mają być pretekstem do powrotu do pierwotnej gorliwości (por. Ap 2, 4). Bóg, który nie męczy się przebaczaniem, zadaje się sam szukać pretekstu do darowania człowiekowi jego win. Chociaż nas samych często latami prześladują demony przeszłości, On po prostu zapomina. Hojnie daje nam kolejne szanse i pragnie, abyśmy radowali się na nowo odzyskaną wolnością. Znana więc już z kart Księgi Kapłańskiej tradycja jubileuszów, jest niczym innym jak kolejnym jeszcze pomnikiem Bożego miłosierdzia. I nie należy, rozważając dzisiejsze czytanie, koncentrować się jedynie na okazjach wyjątkowych. Takich, na które czekać trzeba latami. Każde rozgrzeszenie jest takim jubileuszem. Kapłan kreślący nade mną w konfesjonale znak krzyża, zanurza mnie we Krwi Jezusa. W jego zbawczej ofierze Golgoty. Bóg jest nieustannie gotowy dawać mi nowe życie, nie wypominać dawnych błędów. Cieszy się mną, jak odnalezioną owieczką. Jeżeli więc z jakichś powodów lękam się powrotu do Niego, On pragnie przez dzisiejsze słowo pomóc mi przezwyciężyć ten lęk.
Psalm responsoryjny: Ps 67, 2-3.4-5.7-8
Zarówno wileński, jak i łagiewnicki wizerunek Jezusa Miłosiernego, rozczula jednym ważnym elementem. Jest nim twarz Jezusa. Oblicze napełniające pokojem. Naznaczone przenikliwym i pełnym miłości spojrzeniem. Kiedy czynimy swoją modlitwą dzisiejsze wołanie Psalmisty, dobrze abyśmy sobie któryś z tych doskonale nam znanych obrazów wyobrazili. Kiedy bowiem wołamy do Boga o zmiłowanie, pragniemy, aby ukazał nam pogodne oblicze. Chcemy, aby spoczął na nas ten sam wzrok, który dostrzegła Siostra Faustyna w mistycznej wizji. Pragniemy, aby Bóg spojrzał na nas jak miłosierny ojciec z przypowieści, spojrzał na powracającego z poniewierki marnotrawnego Syna. Bóg setki razy zapewnia nas w Biblii, że gotów jest nas obdarzyć tą łaską w każdej chwili. Często to my sami nie potrafimy sobie wyobrazić, jak to możliwe. Świadomi, że nieustanne przebaczanie tym, którzy nam zawinili jest niemal niemożliwe, nie potrafimy wyobrazić sobie Boga, który daje setna i tysięczną szansę. Zawsze wówczas, gdy zaczyna nam brakować wiary w Boże miłosierdzie, wracajmy pamięcią do tego spojrzenia Jezusa. Wyobrażajmy sobie, że ono spoczywa konkretnie na nas. On chce, „aby na ziemi znano Jego drogę”. To znaczy: pragnie, aby poznano Jego miłosierdzie. Aby każdy człowiek mógł doświadczyć Jego odradzającej miłości. Aby każdy mógł się dzięki oczyszczonemu sercu „cieszyć i weselić”.
Ewangelia: Mt 14, 1 – 12
Grzech ma to do siebie, że człowieka wciąga. Decydując się na jego popełnienie i wracając do niego, wpadamy niepostrzeżenie w spiralę, z której bardzo trudno się wyplątać. Herod jest przykładem pogubionego człowieka, który w pewnym momencie zupełnie traci wewnętrzną wolność. Sparaliżowany grzechem, nie jest już w stanie czynić tego, czego naprawdę by chciał. Nie tylko bowiem lęk przed osądem ludu, nakazywał mu nie podnosić ręki na Jana Chrzciciela. Od ewangelisty Marka dowiadujemy się, że Herod odczuwał wewnętrzny niepokój, ilekroć słuchał Proroka (Mk 6, 20). Wpada w sieci intrygi, utkanej przez toksyczną kobietę i nie potrafi postawić na swoim. Choć przecież pilnuje swej władzy i na każdym kroku stara się ją demonstrować. Widzimy jak jeden grzech pociąga za sobą kolejny. Jak brak pracy nad sobą pogrąża człowieka w otchłani nieprawości i sprawia, że nie wiadomo kiedy, nagle dotyka on dna. Chociaż, jak czytamy, Herod „zasmucił się” – jednak kazał ściąć Jana. Jest potężny. Może dominować. Ma wymarzoną władzę i używa jej. A mimo to nie jest szczęśliwy. Brakuje mu wewnętrznej wolności, która pozwoliłaby postępować w zupełnej zgodzie z sobą samym. Historia zaślepionego namiętnościami króla jest dla nas szokującą przestrogą. Ta drastyczna historia ma nami wstrząsnąć. Czasem bowiem bez wstrząsu nie jesteśmy w stanie zrewidować swojego postępowania. Wydaje się nam, że wystarczy o czymś nie myśleć, aby tego nie było. Król Herod zamyka Jana w więzieniu. Wtrąca go do lochu, nie daje przemawiać. Problem jednak nie znika. Wraca i uderza ze zdwojoną siłą.