Komentarze do czytań XV Tydzień Zwykły (12-18 lipca 2015 r.) – dr hab. Marek Kita

Komentarze do czytań XV Tydzień Zwykły

(12-18 lipca 2015 r.)

Niedziela, 12.07.2015

 

Pierwsze czytanie: Am 7, 12-15

            Tłem odczytanej właśnie wymiany zdań jest sytuacja podziału państwa żydowskiego oraz zaistniałego z przyczyn politycznych rozłamu w łonie ówczesnego judaizmu. Amazjasz to kapłan z konkurencyjnego wobec Jerozolimy sanktuarium w Betel, w północnym królestwie Izraela – natomiast Amos to charyzmatyczny kaznodzieja, przybyły z południowego królestwa Judy. Kapłan stara się pozbyć ze „swojego podwórka” niewygodnego proroka, który zapowiada upadek państwa jako karę za religijną obłudę, moralne rozprzężenie i niesprawiedliwość społeczną.

Zgodnie z logiką Amazjasza w miejscu kultu sponsorowanym przez króla nie powinien się panoszyć wizjoner-przybłęda, psujący dobre samopoczucie obywateli. Niech wraca do siebie, za granicę i tam żyje z prorokowania. Amos odpowiada na to, że nie należy do „profesjonalnych” proroków. Utrzymuje się z pasterstwa oraz uprawy drzew sykomory. Do swojej misji został wezwany niespodziewanie przez głos, któremu nie sposób się oprzeć. Mówił o tym już wcześniej: „Gdy lew zaryczy, któż się nie ulęknie? Gdy Pan Bóg przemówi, któż nie będzie prorokować?” (Am 3, 8).

Wiara w żywego Boga to nie „religia” zapewniająca społeczny ład, lecz reagowanie na słowo Pana dotykające serca. Bez tego religijność staje się folklorem i ewentualnie narzędziem polityki.

 

Psalm responsoryjny: Ps 85, 9ab-10.11-12.13-14

            Psalm zaprasza do słuchania Boga przemawiającego w Biblii, kościelnym nauczaniu i naszych własnych sercach, oraz zapewnia, że Boskie słowa zawsze niosą pokój, rodzą wewnętrzną harmonię w człowieku, który się na nie otwiera. Nawet upomnienia Pana, choć niszczą złudny komfort psychiczny, nie służą dręczeniu sumień. Kto budzi w sobie „bojaźń Bożą” – respekt będący głęboką czcią, a nie lękiem – ten prędko doświadcza uzdrowienia duszy i szczęścia płynącego z zadomowienia się w jego życiu Boskiej „Chwały”, wspaniałej obecności Boga (por. Ez 43, 4-5).

Jeśli ufamy żywemu Słowu Ojca, jakim jest sam Chrystus (por. J 1, 1; 1 J 1, 1-2), to On wtajemniczy nas w sekret pokoju z Bogiem (por. Rz 5, 1), ponieważ właśnie On stanowi punkt spotkania Bożej przychylności (łaski) i prawości nieba, oraz ludzkiej wierności, którą na nowo zaszczepił na upadłej ziemi.

 

Drugie czytanie: Ef 1, 3-14

            Pełen teologicznej głębi i poetyckiego piękna tekst o Boskim planie zjednoczenia wszechrzeczy na łonie Ojca, z rozmachem kreśli wizję Chrystusa jako żywej klamry całej rzeczywistości. Życie, śmierć i zmartwychwstanie Nazarejczyka, zespolenie się wiecznego Słowa-Syna z „wieloma braćmi” (por. Rz 8, 29) i pojednanie stworzeń ze Stwórcą, nie miały wymiaru jedynie moralnego, ani nie dotyczyły tylko ludzkości w jej relacji do Boga. Przyniesione przez Chrystusa uzdrowienie dotyczy „całego stworzenia” (por. Rz 8, 19-22), nawet jeśli w centrum dramatu znajduje się Boska walka o człowieka, każdego z nas. Holistyczne, całościowe i harmonijne widzenie życia i świata, nie stanowi wyłącznej cechy religii Dalekiego Wschodu.

Jakkolwiek Bóg patrzy na każdą istotę ludzką jak na jedyne dziecko (widząc w nim wdrukowane przy stworzeniu i odnowione oraz spotęgowane przez odkupienie podobieństwo do Jedynego Syna), to jednak w Jego spojrzeniu i zamyśle odnajdujemy się też w wielkim systemie naczyń połączonych, w symfonii bytów widzialnych i niewidzialnych, oraz epok historycznych. Nad tym wszystkim panuje, wszystko to ogarnia i we wszystkim jest obecne Słowo wiecznej Mądrości, „odblask chwały i odbicie istoty Ojca” (por. Hbr 1, 3), zarazem paradoksalnie spokrewnione z nami, dziećmi kosmosu, jako Syn Człowieczy. „Król królów i Pan panów” (por. Ap 19, 16), górujący „ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem” (por. Ef 1, 21), a zarazem Brat „tych najmniejszych” (por. Mt 25, 40), daje się odnaleźć zawsze, wszędzie i we wszystkim. Nie ma takiego elementu rzeczywistości, który nie miałby z Nim związku.

Nie możemy lekceważyć nikogo, ani niczego. Nie musimy się czuć zagubieni w kosmosie, ani w nim obcy. Nawet jeśli obecna postać świata przemija (por. 1 Kor 7, 31b), to w perspektywie mamy nie tyle katastroficzny „koniec świata”, ile raczej wielkie odnowienie, „niebo nowe i ziemię nową” (por. Ap 21, 1), „życie wieczne w przyszłym świecie”, a także odnalezienie wszystkich dobrych i pięknych relacji z ludźmi w kosmosie łaski, gdzie „Bóg będzie wszystkim we wszystkich” (por. 1 Kor 15, 28). Święty Franciszek, śpiewający „Pieśń słoneczną” i nazywający żywioły braćmi oraz siostrami, wcale nie był naiwnym marzycielem. Był mistykiem, czyli Bożym realistą.

 

Ewangelia: Mk 6, 7-13

Jako uczniowie Jezusa, będący zarazem głosicielami Jego Dobrej Wiadomości – Ewangelii, kontynuujemy wobec świata misję proroków Izraela (por. Mt 5, 12). Niosąc wiadomość o bliskim królowaniu Boga, któremu można się poddać przez „zmianę myślenia” (metánoia, por. Mk 1, 14-15), okazujemy się jednocześnie siewcami Bożego pokoju (por. Łk 10, 5-9). Oferujemy spotkanym ludziom pokój Chrystusa (por. J 14, 27), wewnętrzną harmonię z Bogiem, samym sobą, innymi ludźmi i całym stworzeniem. Moc Ducha Świętego, którego owocem jest taki pokój (por. Ga 5, 22), usuwa z życia człowieka zamęt, leczy choroby duszy i ciała, wygania i pozbawia wpływów złe duchy.

To ważne, żeby nasze mówienie o Bogu, Chrystusie i Ewangelii było jednoznaczne z życzeniem pokoju i szczęścia, z błogosławieństwem (por. 1 P 3, 9) – a nie z utyskiwaniem, oskarżaniem i (nie daj Boże) potępianiem. „Oskarżyciel” to imię szatana (por. Ap 12, 10), my jesteśmy uczniami Lekarza (por. Mt 9, 12) i Rzecznika ludzi (por. 1 J 2, 1). Nawet jeśli musimy (a czasem przecież musimy) upomnieć kogoś, „sprowadzić na właściwą drogę”, powinniśmy to robić „w duchu łagodności” (por. Ga 6, 1). Nawet jeśli trzeba byłoby kimś potrząsnąć, obudzić ze zgubnego zaślepienia używając mocnych słów (jak to czasem robił Jezus w stosunku do faryzeuszy), musimy wewnętrznie stać po stronie brata, który błądzi, walczyć o niego, a nie przeciw niemu (por. Ef 6, 12).

Tak więc prorocki gest otrząśnięcia z butów pyłu miasta opornego wobec Ewangelii to nie wyraz odrzucenia i pogardy, lecz sygnał ostrzegawczy. To znak, że ziemia bez Boga staje się nieczysta. Kto nie przyjmuje Bożego królowania, zamyka serce na dar prawości, pokoju i radości w Duchu Świętym  (Rz 14, 17), ten osądza sam siebie. Chwilą sądu (po grecku: krísis) jest objawienie Bożego Światła, krytyczny moment opowiedzenia się po stronie Zbawcy lub własnych ciemności (por. J 3, 18-19). Gdy zbawienie stuka do drzwi (por. Ap 3, 20), wtedy własna obojętność staje się wyrokiem. Jednak – powtórzmy – otrząśnięcie pyłu z sandałów, znak, że nie mamy ze sobą w tym momencie nic wspólnego, to nie pełne satysfakcji skreślenie grzesznika, lecz uzmysłowienie mu z troską, że jest na terytorium diabła, po to, żeby jednak „oduczył się bluźnić” (por. 1 Tm 1, 20).

 

Poniedziałek, 13.07.2015:

 

Pierwsze czytanie: Wj 1, 8-14.22

            Tekst dzisiejszego czytania to wstęp do historii wyprowadzenia Żydów z Egiptu „mocną ręką i wyciągniętym ramieniem” Boga (por. Pwt 5, 15). Przejście z „domu niewoli” do Ziemi Obietnicy stanowiło dla ludu wybranego wydarzenie założycielskie, w trakcie którego plemię Abrahama w bólach rodziło się jako naród. Ówczesne działanie „Tego, Który Jest” (por. Wj 3, 14-15), stało się Jego wizytówką, dołączoną następnie do Dziesięciu Słów Przymierza: „Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej” (Wj 20, 2). Przez to wydarzenie Izrael poznał swego Boga, niezawodnego Przyjaciela w ludzkiej biedzie.

Starożytny tekst brzmi, niestety, znajomo. Kreśli obraz „antysemickiej” polityki nowego władcy, ignorującego historyczne zasługi reprezentanta prześladowanej mniejszości, oraz wizję narastania niechęci społeczeństwa wobec żyjących w Egipcie „obcych”. Co ciekawe, Biblia wymienia dwa narzędzia systematycznego niszczenia ludu Bożego: nadmierne obciążenie pracą i kontrolę urodzeń.

W związku z powyższym lekcja, jaka płynie dziś ze słowa Bożego, wydaje się wielowątkowa. „Ten, Który jest, był i przychodzi” (por. Ap 1, 4) zaprasza z jednej strony do wyjścia z niewoli uprzedzeń, szowinizmu i spiskowych teorii, a z drugiej strony oferuje wyprowadzenie z zaklętego kręgu pracoholizmu i kultury wrogiej życiu.

 

Psalm responsoryjny: Ps 124, 1-2.3-5.6-8

Jesteśmy zaproszeni do włączenia się w modlitwę narodu, którego istnienie zakrawa na cud. Pełna trudnych, a nawet po ludzku beznadziejnych sytuacji historia Żydów stanowi aż do dzisiaj znak ich tajemniczego wybrania i świadectwo wiernej miłości Boga. Możemy dziękować Panu za tę historię, w której objawia też swoje zamiary wobec wszystkich ludzi. Czy medytując nad dziejami naszego narodu, jak również nad swoim życiem osobistym, nie odkrywamy tam dyskretnej obecności wspierającego nas w nieszczęściach Stwórcy, wkraczającego także w nasze losy jako Wybawca? Kto idzie drogą wiary, śladami Mojżesza i Chrystusa, ten zna uczucie wymykania się z rozerwanych przez łaskę sideł, z różnych życiowych zasadzek. Możemy dziękować Bogu za ścieżki naszej osobistej historii zbawienia.

 

Ewangelia: Mt 10, 34 – 11, 1

Jezus naprawdę jest Księciem Pokoju, zapowiedzianym przez Izajasza (por. Iz 9, 5), w związku z czym przynosi swoim przyjaciołom pokój, jakiego ten świat nie jest w stanie nikomu zapewnić (por. J 14, 27). Wewnętrzna harmonia „przewyższająca wszelki umysł” (por. Flp 4, 7), pokój z Bogiem (por. Rz 5, 1), własnym sercem (por. 1 J 3, 21) oraz w jakiejś mierze ze wszystkimi ludźmi (por. Rz 12, 18), stanowi skarb wierzących. A jednak, na innym poziomie, spotkanie z Panem wywołuje bolesny ferment. Pokój rodem z nieba nie jest spokojem wygodnej, bezproblemowej egzystencji, w zderzeniu z duchową atmosferą upadłej ziemi nieraz powoduje on eksplozje uczuć. Zaniepokojone moce ciemności podburzają tych, którzy im ulegają. Ludzie pokoju są gwałtownie atakowani. Tak było w przypadku samego Chrystusa i nie ma powodu, by miało być inaczej w życiu Jego uczniów.

Prawdziwy pokój płynie z chwalebnych ran Zmartwychwstałego (por. J 20, 19-23), stanowi dar Jego Ducha, owoc pojednania z Bogiem – lecz spotkanie ze Światłem Chrystusa pozostaje zawsze momentem krytycznym, sądem (krisis, por. J 3, 19) dokonującym się samoistnie w chwili ludzkiego wyboru „za” lub „przeciw”. Ci, którzy nie chcą Boskiego Światła, odrzucają też Boży pokój, a choć ich zamknięta postawa nie odbiera pokoju ludziom przeżywającym i rozgłaszającym Ewangelię (por. Łk 10, 5-6), to jednak może się na nich boleśnie odbić na wiele sposobów. Ewangelia pokoju (por. Ef 6, 15) jest niczym ostry miecz oddzielający światło od ciemności, a w tych rozdzielonych sferach mogą się znaleźć mieszkańcy jednego domu, członkowie jednej rodziny…

Jezus uczciwie nas przygotowuje na ten paradoks. Życie z Nim jest szczęśliwe, ale nie jest wygodne, jest pełne pokoju, ale nie jest spokojne. Jest pełne doświadczeń największej możliwej (a nawet niemożliwej po ludzku) Miłości, a zarazem sporo w nim doznań odrzucenia, braku akceptacji, nienawiści. Przy tym skarb prawdziwego życia w Bożym pokoju i miłości wymaga radykalnej decyzji, dokonania wyboru, przy którym pozostaniemy całym sercem i na zawsze. Musimy (jeśli chcemy) wybrać Chrystusa nie oglądając się na żadną inną relację, ukochać Go bardziej, niż najbliższe nawet osoby. Musimy zdecydować się przyjąć swoisty wyrok śmierci i wykluczenia (tym właśnie był w czasach Jezusa krzyż), stracić życie w kategoriach naszego świata. Krótko mówiąc: chcąc żyć naprawdę, umieramy dla świata złudy i kłamstw, a chcąc przeżyć w tym fałszywym świecie, tracimy życie prawdziwe. Królestwo Boże wymaga całościowego zaangażowania, choć zarazem Jego Pan hojnie nagrodzi nawet najdrobniejszy gest życzliwości dla swych poddanych.

Jeśli niepokoi nas Jezusowe żądanie radykalizmu, spróbujmy sobie uświadomić, że jedyną alternatywą dla Jego królestwa jest piekło beznadziei, a każda prawdziwa miłość między ludźmi bazuje (mniej lub bardziej świadomie) na miłości Boga. Inaczej staje się własną karykaturą. Kto oddaje Bogu wszystko, ten naprawdę niczego nie traci, gdyż natychmiast odzyska (i to z nawiązką) wszystkie swoje autentyczne miłości, przemienione i zakorzenione w Bogu (por. Mk 10, 28-30). Jeżeli miłość do Pana rozdziela mnie z kimś bliskim, to właśnie moje trwanie przy Chrystusie może być dla tej osoby szansą: będąc po stronie Zbawiciela mogę wspólnie z Nim walczyć o autentyczne szczęście tego człowieka (por. Kol 2, 1; 4, 12)…

 

Wtorek, 14.07.2015

 

Pierwsze czytanie: Wj 2, 1-15a

            Kolejny fragment opowieści o wybawieniu ludu Bożego z „domu niewoli” przedstawia początek dziejów Mojżesza – głównej postaci żydowskiej tradycji religijnej (mówi się nawet o „religii mojżeszowej”). Przyszły pośrednik między Bogiem-Wybawcą a ratowanym przez Niego narodem sam zostaje uratowany od niemal nieuniknionej śmierci, wymyka się programowi eksterminacji żydowskich chłopców. Boża opatrzność sprawia wręcz, że największy z proroków Izraela (por. Pwt 34, 10-12) wychowuje się na dworze córki wrogiego władcy, nie tracąc kontaktu z biologiczną rodziną i ojczystą tradycją. Przy tym realizacja opatrznościowego scenariusza okazuje się dziełem samych kobiet! Bóg jest Panem rzeczy niemożliwych i zawstydza potężnych, dając nad nimi przewagę słabym i lekceważonym (por. 1 Kor 1, 27).

Jeśli chodzi o męskiego bohatera opowieści, to u progu dojrzałości najpierw pozwala się on ponieść emocjom i popełnia zabójstwo, a wkrótce potem odkrywa, że wcale nie ma autorytetu wśród współplemieńców. Znajduje się w swoistej próżni, między rozgniewanym faraonem i obojętnymi rodakami. Przyszły przywódca jest chwilowo nikim, a lud wybrany pozostaje gromadą upodlonych niewolników, bitych przez innych i bijących sie między sobą. Mające nadejść objawienie Bożej mocy dojrzewa pośród ludzkiej bezsilności (por. 2 Kor 12, 9).

 

Psalm responsoryjny: Ps 69, 3-14.30-31.33-34

            Nasz dzisiejszy psalm podpowiada modlitwę na sytuacje, gdy grunt usuwa się spod nóg, gdy zdajemy się tonąć w odmętach losu. Pozwala też wejść w medytację trudnych chwil z dziejów bohaterów biblijnych, oraz z naszego własnego życia. Kiedy wydaje się, że zostajemy sami, wszystko sprzysięga się przeciw nam, a Bóg jakoś znika z horyzontu, warto wkładać całe serce w wołanie o pomoc i… ufać. Świadectwo Pisma oraz doświadczenie osób zaangażowanych w przygodę wiary potwierdzają, że nie ma lepszego patrona od spraw beznadziejnych, niż Pan Zastępów – Ojciec opuszczonych, Syn zjednoczony z cierpiącymi i Duch niezawodnej nadziei.

 

Ewangelia: Mt 11, 20-24

Właśnie dlatego, że Chrystus przynosi prawdziwe życie (jedyne życie godne swej nazwy), smutny jest los tych, którzy Go odrzucają. Nie chodzi bynajmniej o Boską zemstę. „Biada” w ustach Jezusa wyraża ostrzeżenie, żal i swego rodzaju bezradność – bo co ma jeszcze zrobić Boskie Światło (por. J 3, 19), gdy ktoś „otwartymi oczami nie chce widzieć” (por. Mt 13, 13-15; J 9, 41)? Kto widząc światełko w tunelu upiera się przy trwaniu w strefie mroku, w obszarze Boskiego gniewu (czyli sprzeciwu wobec zła), ten ryzykuje, że tam zostanie na wieczność. Kto odpycha rękę Ratownika, ten tonie. Kto chorując odmawia terapii, ten igra ze swoim życiem.

Biadanie Jezusa nie dotyczy ludzi, którzy tkwią w jakichś niezawinionych błędach, nie mając pełnego rozeznania w kwestiach prawdy i dobra, lub dysponując zafałszowanym obrazem chrześcijaństwa. W naszym fragmencie Ewangelii mowa o miastach, gdzie wydarzyło się najwięcej cudów, o społecznościach, które odebrały wyraźne sygnały potwierdzające misję Chrystusa. Im więcej dostajemy darów, tym większą odpowiedzialność ponosimy za ich wykorzystanie (por. Łk 12, 47-48). Jeśli Ewangelia poruszyła w nas jakąś strunę, jeśli doznaliśmy jakiejś łaski, to obojętność wobec Bożej miłości staje się poważną winą. Nie wystarczy być „porządnym człowiekiem” i chodzić w święta na nabożeństwo. Nie chodzi też o „zasady i wartości”. Tym, co ratuje człowieka na wieczność, jest zaufanie żywemu Zbawcy i pozwolenie, żeby On na nowo uczył nas myśleć, reagować, żyć. Społeczności Kafarnaum i Betsaidy miały kontakt z Panem, lecz „nie zmieniły myślenia” (ou metenóesan, Mt 11, 20), nie dały się wybić z rutyny, nie pozwoliły się uwieść Pięknemu Pasterzowi (ho Poimèn ho kalós, J 10, 11).

Sam Jezus nie potępia (por. J 3, 17), lecz ostrzega. On jest całkowicie po naszej stronie. W finale swojej ziemskiej misji rzuci na szalę wszechobejmującego zbawienia (por. J 12, 32; 1 Tm 2, 4) całego siebie – swoje ciało i krew, duszę i Bóstwo. Pójdzie aż do końca i jeszcze dalej, żeby każdemu ofiarować wstęp do Królestwa Miłosierdzia. Z Jego strony zbawienie jest zapewnione, jedyny niepokojący element to perwersja zdradliwego serca człowieka (por. Jr 17, 9). Możemy prosić Pana, żeby nas chronił od nas samych, od naszej zatwardziałości, zastygnięcia w schematach, duchowego lenistwa…

 

Środa, 15.07.2015

 

Pierwsze czytanie: Wj 3, 1-6.9-12

            Kontynuując lekturę opowieści o Wyjściu Izraela z Egiptu, zatrzymujemy się przy jednej z bardziej znanych scen biblijnych. Widzimy Mojżesza przebywającego na pustyni, w miejscu próby i duchowego dojrzewania. Jako uchodźca spod władzy faraona, imigrant zadomowiony już na obczyźnie (por. Wj 2, 16-22), pracuje on pasąc owce (synajskie pustynie są raczej kamieniste, niepozbawione ubogiej roślinności). Nagle staje twarzą w twarz z przedziwnym zjawiskiem: płonącym, lecz niespalającym się krzewem. Znakiem Boga jest ogień, coś jednocześnie konkretnego i subtelnego, dobroczynnego i groźnego zarazem…

Biblijny autor mówi, że Mojżeszowi ukazał się „Anioł Pański”, lecz po chwili czytamy, że ze środka krzewu woła sam Bóg. To zupełnie inna sytuacja niż np. w scenie zwiastowania narodzin Jezusa. W naszym fragmencie niewidzialny Pan jest jakby reprezentowany przez „Posłańca” (to dokładnie znaczy słowo „Anioł”) w jakiś sposób tożsamego z Nim. Dlatego starożytni autorzy chrześcijańscy widzieli tutaj dyskretne objawienie Syna Bożego, Boga-Słowa (por. J 1, 1) który po wiekach wcieli się jako Syn Człowieczy.

Bóg oznajmia, że ma świadomość cierpień swego ludu i jest z nim w tej trudnej sytuacji. Wysyłając nic nieznaczącego wygnańca z misją do faraona zapewnia, że będzie Mojżeszowi towarzyszyć, a pewnego dnia uwolniony naród złoży ofiarę dziękczynienia i uwielbienia na górze, u stóp której toczy się rozmowa.

 

Psalm responsoryjny: Ps 103, 1-2.3-4.6-7

            Natchniony modlitewnik Izraela dostarcza nam dziś słów odpowiednich na momenty duchowego pocieszenia, chwile, gdy doznajemy dotknięć łaski – ale także na sytuacje trudne, chwile strapień, gdy możemy karmić swą nadzieję wcześniejszymi świadectwami Bożej opieki. Zarówno przez wzgląd na uczciwość, jak i po to, by przetrwać kryzysy, dobrze jest „nie zapominać o wszystkich dobrodziejstwach Pana”. Rozpamiętywanie przejawów Jego dobroci oraz wyrazów przyjaźni pozwala się przekonać, kim On jest i jaki jest. W taki sposób poznawali swego Boga ludzie Biblii, a dodając do ich doświadczeń swoje własne każdy z nas tworzy osobistą, żywą teologię. Z kolei żywa teologia to taka, która inspiruje do modlitwy, do otwierania się na obecność Boga żywego.

 

Ewangelia: Mt 11, 25-27

Zaraz po brzmiących śmiertelnie poważnie napomnieniach pod adresem miast lekceważących znaki Bożej łaski ewangelista Mateusz odnotowuje słowa, o których w innym miejscu napisano, że Jezus wypowiedział je „rozradowany w Duchu Świętym” (por. Łk 10, 21). Pan wysławia swojego niebiańskiego Ojca za objawienie dane „niemowlakom” (nepíoi, Mt 11, 25).

Nie róbmy (jak to się czasem zdarza marnym apologetom) z tych słów zachwytu nad miłosierdziem argumentu przeciwko głębszej refleksji w dziedzinie wiary, nie zamykajmy nimi ust osobom szczerze zadającym trudne pytania. Chrystus nie potępia ani mądrości, ani roztropności i bynajmniej nie sugeruje, jakoby ukochaną przez Boga postawą wierzącego była „święta naiwność”. Z drugiej strony faktycznie nieraz okazuje się, że osoby po ludzku naprawdę mądre, błyskotliwe, wykształcone i życiowo zaradne, okazują się absolutnie niepojętne gdy chodzi o serdeczną inteligencję Ewangelii. Jednak kłopot z Bożą mądrością miewają zarówno intelektualiści, jak i prostaczkowie, którym nie chce się myśleć – zmartwychwstały Jezus skarci niedowierzających uczniów okrzykiem „O nierozumni!” (anóetoi, Łk 24, 25).

            Zachwyt Jezusa nad miłosierdziem Ojca bierze się stąd, że znajomość Boga, żywe odczucie Jego miłości, poznanie Jego serca, zostało dane ludziom będącym „jak dzieci” (por. Mk 10, 14) – to znaczy absolutnie niezdolnym na cokolwiek zasłużyć. Małe dziecko nie jest w stanie niczego zdobyć, na nic zapracować, może jedynie przyjąć dar. Wyłącznie w taki sposób, „jak dziecko” (por. Mk 10, 15), to znaczy „darmo, z łaski” (por. Rz 3, 24), ludzie dostępują udziału w królestwie Bożym. To na tej logice miłosierdzia wywracają się „mądrzy i roztropni” upadłego świata, a także jego przyziemni „prostaczkowie”. Tutaj nie da się niczego wykombinować ani wywalczyć, nie olśnimy Pana naszym intelektem ani nie kupimy Go naszą nabożnością. Jedyne, co mamy do zrobienia, to uczciwie uznać się za małych i słabych, oraz zachwycić się Boską miłością i jej zaufać. To właśnie pokora i dziecięce zaufanie, które nie wyklucza stawiania pytań (dzieci stawiają ich wiele) otwierają na relację z Bogiem zarówno laureata olimpiady matematycznej, jak i osobę umysłowo upośledzoną.

            Dostęp do życiodajnego poznania Ojca z nieba otwiera się w Jezusie, Boskim Słowie zniżającym się do naszego poziomu i przekazującym nam sekrety nieba znane z pierwszej ręki. Wymykająca się mędrcom, magom i filozofom mądrość jest nam dana w słowach i gestach Pana zapisanych w Ewangeliach, oraz w Jego chwalebnych ranach. Gdy powierzamy się przebitym rękom Zmartwychwstałego, On podnosi nas do policzka niebiańskiego Taty (por. Oz 11, 4). Mali i wielcy, błyskotliwi i ograniczeni, mamy do dyspozycji klucz do Tajemnicy nad tajemnicami – wydobywany „z głębokości” (por. Ps 130, 1) własnej biedy, ze świadomego siebie duchowego ubóstwa (por. Mt 5, 3) szept: „Jezu, ufam Tobie”.

 

Czwartek, 16.07.2015

 

Pierwsze czytanie: Wj 3, 13-20

            Słynne „JESTEM, KTÓRY JESTEM” to apogeum objawienia z ognistego krzewu. Nawet obecnie zachowaliśmy poczucie, że przedstawienie się z imienia oznacza dopuszczenie do większej bliskości. Dla starożytnych imię wyrażało charakter osoby, żywej istoty, lub rzeczy – albo przynajmniej określało pełnioną przez nią rolę. Dlatego niektóre postacie biblijne zmieniają imiona w kluczowych momentach swych losów. W tym fragmencie zapisu historii zbawienia Bóg ujawnia, kim się zaraz okaże i kim pozostanie dla ludzi na zawsze. Odsłania sekret swojej relacji do człowieka oraz coś z własnej tajemnicy.

To jeszcze nie wszystko. Starożytni traktowali imiona bóstw jako swoiste „kody dostępu” do ich mocy, takich imion używano w zaklęciach. Jeśli jednak Mojżesz (jak później kabaliści) myślał o magicznym użytku z imienia Pana, to Najwyższy wyprowadza go z błędu. Mówi: „Jestem, kim jestem”. Objawione imię wyraża Tajemnicę, wymykającą się nam, niczym zapaśnik, z którym walczył patriarcha Jakub (por. Rdz 32, 30)…

Mimo to imię z płonącego krzewu odsłania sekret Kogoś, kto niezawodnie JEST przy nas w każdym położeniu i na Kim zawsze można polegać (por. Ps 139, 1-12). W dziejach Izraela, w historii świata, oraz w wieczności, Niepojęty okaże się „Bogiem z nami” (por. Iz 7, 14; Ap 21, 3). Jego „Jestem”, które w szczególny sposób potwierdzi Jezus, wyraża obecność pełną miłości, ratującą człowieka (por. J 8, 12.24.28).

 

Psalm responsoryjny: Ps 105, 1.5.8-9.24-25.26-27

            Psalm wychwala wierność Boga wobec swojego wybranego ludu, wspominając sztandarowy dowód owej wierności, czyli historię wyjścia z Egiptu. Brzmiące dla nas dosyć bulwersująco słowa o Boskim wpływie na zmianę usposobienia Egipcjan, trzeba rozumieć zgodnie z archaicznym sposobem mówienia o wszechwładzy Pana. Nie chodzi o to, że miałby On faktycznie determinować ludzkie zachowania (czyli np. wywoływać w Egipcjanach wrogość do swego ludu, a potem wymierzać im za to karę), lecz o zaznaczenie, że cała sytuacja pozostawała pod Boską kontrolą, że wszelki opór wobec Bożej woli został przez Pana przewidziany i w niczym nie zachwiał Jego planami. Zwrot „ich serce odmienił” należy tutaj rozumieć w sensie: „dopuścił, pozwolił, żeby się odmieniło”.

Niezależnie od tego, czy sprawy układają się pomyślnie, czy też nie, jesteśmy w Bożych rękach. Bóg nie zsyła cierpień ani nieszczęść, ale póki co nie zabiera nas ze świata, w którym one szaleją (por. J 17, 15) – prosząc czasem o wypicie kielicha, którego zawartości nie przyrządzał (por. J 18, 11). W Jego ojcowskiej ręce kielich złego losu zmienia się w narzędzie zwyciężania świata, bo choć Pan nie zsyła nieszczęść, to jest w nich obecny, dźwiga je razem z nami, jest Wspólnikiem w naszej walce (por. J 16, 32-33).

 

Ewangelia: Mt 11, 28-30

            Bezpośrednio po słowach Jezusowego zachwytu nad miłosierdziem Ojca, wychylonego ku małym i bezsilnym, następuje u Mateusza zaproszenie skierowane przez Pana do otaczających Go osób, a także do wszystkich odbiorców Ewangelii. Spontanicznie nasuwa się obraz Chrystusa otwierającego szeroko ramiona i promieniującego czułością.

            Chłońmy ten obraz, bo mamy do czynienia z autoryzowanym objawieniem tajemnicy Boga. Jezus powie: „Kto mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14, 9). W Chrystusowym świetle dostrzegamy, że Bóg nie jest na pierwszym miejscu „sędzią sprawiedliwym, który wynagradza i karze”, lecz Ojcem rezygnującym z sądu na rzecz Syna (por. J 5, 22) – który z kolei sądzi świat samym swoim zjawieniem się jako Światło Miłosierdzia, przyjmowane lub odrzucane (por. J 3, 18-19). Bóg w osobie Chrystusa staje przed nami nie jako sędzia, lecz jako Ratownik (to znaczy słowo „Zbawiciel”). W świetle Jego wypowiedzi i zachowań widzimy, że Boskie Słowo (którym jest sam Jezus, por. J 1, 1.14; 1 J 1, 1-2) nie głosi wymagań, od spełnienia których zależy wejście do nieba, lecz oferuje uwolnienie od ciężaru, jakim jest życie bez Boga. Pan nie woła: „popraw się, a zasłużysz na szczęście”, lecz zachęca: „chodź, bo ciężko ci z bagażem win, oddaj Mi je i odpocznij”.

            W naszym krótkim fragmencie Ewangelii dwukrotnie mowa o odpoczynku przy Chrystusie, odpoczynku w Nim, w duchowym wtuleniu się w Jego objęcia. Pan mówi: „Przyjdźcie do mnie wszyscy trudzący się (kopiontes) i obciążeni (pephortisménoi), a Ja dam wam odpocząć (anapaúso hymas)”. Człowiek naprawdę nie musi brać na siebie ciężaru ponad siły udając Boga, nie musi podejmować syzyfowych wysiłków zdobywania szczęścia na drogach, na których go nie ma. Nie musimy obciążać się pychą, uginać pod brzemieniem egoizmu, usychać z pragnienia na pustyni grzechu. Bóg zaprasza nas „do swego odpoczynku” (por. Hbr 4, 1.3.11), na zielone pastwiska swojej łaski i nad żywe wody Ducha Świętego (por. Ps 23, 2; J 4, 10; 7, 37-39). Gdy skruszeni pozwalamy się wykąpać w tym Duchu Miłości, kiedy dajemy się w Nim zatopić, przeżywając „chrzest w Duchu Świętym”, świadome oddanie Panu i przyjęcie Go, wtedy nowy styl życia okazuje się radością, a nie brzemieniem.

            Wzięcie Jezusowego „jarzma”, czyli „wprzęgnięcie się” w Jego sposób życia, praktykowanie Jego nauki po zaczerpnięciu z Jego serca „wody żywej” (por. J 7, 37-39), okazuje się prostą drogą do odpoczynku (anápausis, Mt 11, 29) duszy. Kroczenie w „jarzmie Chrystusa” to uczenie się od Niego, przyswajanie przez kontemplację i naśladowanie przede wszystkim dwóch zasadniczych cech, określonych w greckim tekście Ewangelii za pomocą słów bogatych w znaczenia. Jezus okazuje się mianowicie praús – „łagodny, delikatny, życzliwy”, ale też „skromny”, oraz tapeinòs te kardía – „uniżony sercem”. Dyskretna, cicha dobroć, pełna delikatności życzliwość, oraz pokora, postawa ufnej zależności od Ojca w niebie, świadomość bycia w Jego dobrych rękach i pełna dyspozycyjność wobec Niego, to sztuka życia według Ducha Bożego (por. Ga 5, 22-23), życia po Chrystusowemu. Nie jest ono wzniosłym ideałem, do którego trzeba się wspiąć, ani doskonałością, którą trzeba z siebie wykrzesać, lecz darem przyswajanym w bliskim, serdecznym kontakcie z Panem. Wyciągamy do Niego ręce  jak małe dzieci i jak małe dzieci dajemy się stawiać na nogi oraz prowadzić. Wykonujemy krok za krokiem, nie przejmując się własną chwiejnością, ufając podtrzymującej nas i podnoszącej z upadków łasce i przekonując się, że brzemię Pana naprawdę jest lekkie, a jarzmo Jego nauki okazuje się chrestòs – „dobre, korzystne, przyjemne, miłe”.

 

Piątek, 17.07.2015

 

Pierwsze czytanie: Wj 11, 10 – 12, 14

            Odczytywany dziś tekst z Księgi Wyjścia jest zarówno echem historycznego wspomnienia, jak i scenariuszem corocznego święta. Chodzi przy tym o święto najważniejsze, celebrowanie dokonanego niegdyś i dającego się przeżywać w każdym czasie wyzwolenia, powracanie do podstawowego doświadczenia bycia uratowanym przez Boga.

Natchniony autor wydobywa sens faktów, które prawdopodobnie wyglądały skromniej, niż w biblijnym opisie. Wymknięcie się kilku szczepów semickich imigrantów z państwa dotkniętego klęskami żywiołowymi i zarazą ukazano jako „sąd nad wszystkimi bogami Egiptu”. Bóstwa pogan ujawniły swą niemoc, żywy Bóg Mojżesza przeszedł przez ich terytorium wymierzając karę i zabierając ze sobą swój lud. Biorąc poprawkę na mentalność starożytnego pisarza (do której dostosował się Duch Święty), odczytajmy właściwy sens historii o pierworodnych: Pan uderza wroga w czuły punkt, a Izraelici są pod Jego ochroną.

Sugestywny obraz uczty paschalnej, Bożego stołu „zastawionego na oczach wrogów” (por. Ps 23, 5), a także krwi baranka ratującej przed zagładą, jest dla chrześcijan proroctwem o dokonanym następnie „pod Poncjuszem Piłatem” i dającym się przeżywać w każdym czasie wybawieniu z królestwa duchowej i fizycznej śmierci. Wyzwalające przejście Pana przez nasze życie świętujemy (doświadczając go) w trakcie każdej Eucharystii.

 

Psalm responsoryjny: Ps 116 B, 12-13.15-16bc.17-18

            Dzisiejszy psalm sugeruje każdemu z nas osobistą liturgię pochwalną, wejście sercem w postawę kapłana (a wszyscy ochrzczeni są „królewskim kapłaństwem”, por. 1 P 2, 9) podnoszącego ku niebu kielich pełen Bożego daru zbawienia, czyli ratunku, jakiego wciąż od Pana doznajemy. Ta osobista eucharystia-dziękczynienie, ofiarowywanie Bogu w radości tego, co od Niego otrzymujemy – kielicha naszego losu pełnego Jego obecności – to najważniejsze, co możemy w życiu robić. Wdzięczność jest naturalną towarzyszką żywej wiary. Czym się odpłacimy za nieustanne bycie przy nas Stwórcy-Przyjaciela, Dobrego Przewodnika po życiowych zakrętach? Możemy wyznawać Jego dobroć i wierność, wysławiać ją i przyznawać się do Pana. „Wypełnię me śluby” znaczy w tym kontekście: „będę nawzajem wierny przymierzu, jakim jest mój chrzest, będę Boży, tak jak mój Bóg jest mój, będę żył dla Tego, który za mnie umarł i zmartwychwstał (por. 2 Kor 5, 15)”. Eucharystia Kościoła i moje osobiste dziękczynienia to ciągłe odnawianie zaślubin z Bogiem.

 

Ewangelia: Mt 12, 1-8

            Jezus, Boskie Słowo, chodzące Objawienie prawdziwej twarzy Boga i zarazem prawdziwego oblicza ludzkiej pobożności, zderza się z religijnością gorliwców należących do jednego z głównych nurtów ówczesnego judaizmu. Pamiętajmy, że choć pod wpływem lektury Ewangelii słowo „faryzeusz” stało się w naszej kulturze synonimem religijnej obłudy, to jednak uważne odczytanie zarówno źródeł nowotestamentowych, jak i rabinackich, pokazuje wiele pozytywów tego ruchu – okazuje się, że spośród żydowskich ugrupowań z pierwszego wieku właśnie faryzeusze mieli poglądy teologiczne najbliższe Jezusowi! Niemniej ich przywiązanie do tradycji religijnej i rygorystyczna troska o jej przestrzeganie w paradoksalny sposób zamknęły tych ludzi na żywe Słowo Pana. Czytając o sporach Jezusa z faryzeuszami miejmy świadomość, że „faryzejski zakwas” (por. Mt 16, 6.11-12), trucizna źle pojmowanej ortodoksji i nabożności, zagraża także nam.

            Również na gruncie chrześcijaństwa miewamy skłonność do religijności zewnętrznej, skupionej na przestrzeganiu pewnych przepisów oraz głoszeniu zasad, z wierności którym chętnie rozliczamy innych, a siebie umiemy sprytnie zwalniać. Bywa, że zmieniamy Boskie wyznanie miłości w dekret o powinnościach poddanego, przesłaniamy Objawienie wyzwalającego Miłosierdzia drobiazgowym regulaminem, zamiast wskazywać Źródło wewnętrznej przemiany i uczyć z Niego pić przytłaczamy ludzi lawiną nakazów i zakazów… Oczywiście, miłość ma swoje reguły, ale one dopiero wynikają z nawiązanej relacji, a nie stanowią jej warunku. Bóg nie objawia się po to, żebyśmy byli dobrzy i nie grzeszyli, tylko po to, żebyśmy byli z Nim, dzielili z Nim życie. Kto się zakocha w Panu, ten odkryje również „przyjemne jarzmo” (por. Mt 11, 30) tej miłości, jej praktyczne konsekwencje w codziennym życiu.

            Faryzeusze z naszej Ewangelii stoją na straży przepisu zabraniającego pracy w dzień szabatu. W dzień święty nie wolno pracować w polu, a skrupulatni interpretatorzy Boskiego prawa dopatrują się w zerwaniu kilku kłosów swego rodzaju „żniw” w miniaturze. Starają się nie przekroczyć przykazania nawet o milimetr! W taki sposób coś, co miało służyć ludzkiemu radowaniu się Bogiem, być sposobem na uwolnienie się od codziennych obowiązków, by zakosztować „odpoczynku Pana” (por. Hbr 4, 9-10), zmienia się w łańcuch krępujący ruchy. Na wszelki wypadek dodajmy, że zerwanie przez głodnego wędrowca kilku kłosów z cudzego pola było dopuszczane przez żydowskie Prawo (por. Pwt 23, 26), odpada więc oskarżenie o „wchodzenie w szkodę” czy kradzież.

            Odpowiedź Jezusa, broniącego swoich uczniów, jest charakterystycznie dwuznaczna. Z jednej strony Pan przypomina, że największą po Bogu świętość stanowi człowiek i że dobro człowieka w potrzebie stoi ponad literą prawa, także religijnego. Z drugiej strony sugeruje, że jako przysłany z nieba Syn Człowieczy (por. Dn 7, 13) sam w sobie pozostaje „czymś więcej, niż świątynią”, w związku z czym Jego uczniowie zyskują status co najmniej porównywalny do kapłanów naruszających świąteczny spoczynek bez zaciągania winy. Ich szybki posiłek w drodze z Nim to element służby królestwu Bożemu. Ponadto, odwołując się do słów z Księgi Ozeasza, Jezus wskazuje na Boski priorytet jakiejkolwiek pobożności – jest nim miłosierdzie, ważniejsze niż religijna poprawność, istotniejsze niż kult. Nasz kult Boga jest w gruncie rzeczy wychwalaniem Jego miłosierdzia i przestaje być prawdziwy, gdy to miłosierdzie nie znajduje w nas swego odbicia, dziecięcego naśladowania.

            Bóg mówi: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (Eleos thélo kaì ou thysían, Mt 12, 7). On nie szuka ludzkich wyrzeczeń i hołdów, lecz sposobności, żeby nas przygarniać do serca, a każde nasze wyrzeczenie i hołd ma sens wyłącznie jako służba Jego miłosiernej miłości i zachwycanie się nią. Radykalizm w relacji z Bogiem to nie skrajność postaw i rygoryzm, lecz dogłębne (słowo „radykalny” pochodzi od radix – „korzeń”) wchodzenie w objawione nam sekrety Pana, którego świętość najpełniej wyraża się w miłosierdziu (por. Oz 11, 8-9).

 

Sobota, 18.07.2015:

 

Pierwsze czytanie: Wj 12, 37-42

Walka Boga o swój naród przynosi sukces i „zastępy Pana” wychodzą z Egiptu. Biblijny opis tego zdarzenia ma charakter raczej teologiczny, niż historyczny: zgodnie z ustaleniami uczonych liczba wyruszających w drogę Izraelitów jest tu wyraźnie przesadzona, także określenie czasu spędzonego przez lud Boży w kraju faraonów wygląda na symboliczne. Natchniony tekst głosi w ten sposób chwałę Pana władającego historią oraz wskazuje, że wyzwolenie dotyczy w wymiarze mistycznym całego Izraela wszystkich epok.

Warto zwrócić uwagę na wzmiankę o przyłączeniu się do Izraelitów „wielkiego mnóstwa cudzoziemców”. Wbrew pokutującym czasem uproszczeniom naród wybrany nie stanowił i wciąż nie stanowi etnicznego monolitu, a konwertujący na judaizm w czasach biblijnych „obcy” (por. Pwt 29, 9-11; Joz 8, 35) zapowiadali, z chrześcijańskiego punktu widzenia, rozszerzenie Przymierza z Bogiem na „wszystkie narody” przez zmartwychwstałego Mesjasza (por. Mt 28, 19).

Jako uczniowie Chrystusa, „zaszczepieni na izraelskim korzeniu” (por. Rz 11, 16-24), mamy też swój udział w dorocznym nocnym czuwaniu na cześć Pana-Wybawcy (choć niekoniecznie przeżywamy je w tym samym czasie, co Żydzi). Dziękujmy Bogu za wspólnoty, w których Wigilię Paschalną naprawdę celebruje się w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania!

 

Psalm responsoryjny: Ps 105, 1.5.37-38.42-43

            Po raz kolejny biblijny psalmista wzywa do wdzięcznej pamięci o dziełach Boga w naszym życiu. Wdzięczność otwiera na nowe błogosławieństwa, uzdalnia do ich dostrzegania i przyjęcia. Bóg nie skąpi swych darów. Czy mało było chwil, gdy z różnych trudnych przejść wychodziliśmy wzbogaceni i umocnieni, gdy przekonywaliśmy się, że Pan wbrew pozorom wcale o nas nie zapomniał? Wdzięczność odradza wiarę, hartuje naszą duchową tarczę przed dalszymi życiowymi zmaganiami (por. Ef 6, 16). Pamięć o dobrodziejstwach Boga to element naszego wyposażenia na dalszą drogę z Nim. Przede wszystkim jednak rozpamiętywanie momentów łaski utrwala w sercu naszą miłosną historię z Panem, najważniejszy wątek naszego istnienia.

 

Ewangelia: Mt 12, 14-21

Dzisiejszy fragment Ewangelii następuje bezpośrednio po opisie uzdrowienia człowieka z bezwładną ręką, dokonanego przez Jezusa w dzień szabatu – ten sam dzień, w którym wcześniej miała miejsce kontrowersja na temat zrywania kłosów przez apostołów. Jak widzimy, zagorzali strażnicy tradycji są gotowi zabić za odstępstwo od ich wyśrubowanej interpretacji przepisu o świątecznym odpoczynku. Religijność skupiona na zasadach i regułach to straszna rzecz, zabójcza zarówno dla człowieka, jak i dla Bożej Prawdy.

Jezus oddala się stamtąd, bo „Jego godzina jeszcze nie nadeszła” (por. Łk 13, 32-33; J 7, 30) i dyskretnie, unikając rozgłosu, świadczy dobro tym, którzy decydują się Mu zaufać, w których rodzi się wiara. Ewangelista kojarzy to ciche miłosierdzie Pana z Izajaszowym proroctwem o szczególnie ukochanym przez Boga Słudze naszego zbawienia, nosicielu Bożego Ducha (czyli „Namaszczonym”-Mesjaszu), który „ogłosi narodom sąd” (krísin tois éthnesin apaggelei, Mt 12, 18) i przeprowadzi ten sąd w sposób skuteczny bez podnoszenia głosu i gwałtownych zachowań, okazując czułą troskę o wszystkich mających się źle, niedoskonałych… Boży sąd, oczyszczające oddzielenie dobra od zła, polega na tym, że jest wśród nas Światło Miłosierdzia (por. J 3, 17-19), że nasz chory świat gości swego Lekarza (por. Mt 9, 12). Kto pozwoli się ogarnąć Światłu, skorzysta z Boskiej terapii, ten będzie ocalony, odrzucenie staje się udziałem tylko tego, kto sam odrzuca ratunek.

Mając przed oczami obraz nieprzejednanych ortodoksów, którzy tak łatwo potępiają i Boskiego Słowa, które ocala najmniejszy okruch dobra w naszej duszy, możemy prosić Boga o łaskę bycia uczniami Chrystusa-Rzecznika ludzi (Parakletos, por. 1 J 2, 1), a nie „Oskarżyciela naszych braci” (por. Ap 12, 9-10), zazdrosnego demona strojącego się w szatę anioła światłości (por. 2 Kor 11, 14).

dr hab. Marek Kita