XIII Niedziela Zwykła, 2.07.2023 r.
Pierwsze czytanie: 2 Krl 4, 8-12a. 14-16a
Skupmy się na tym, co dość jednoznacznie sugeruje tekst czytania, mianowicie, na powtarzalności i tajemniczości (misteryjności) odwiedzin Elizeusza u małżeństwa z Szunem. Choć, co zrozumiałe, naszą uwagę przykuwa najpierw nadprzyrodzony efekt tych wizyt, poczęcie dziecka w sędziwym wieku równoznaczne z Bożym błogosławieństwem, nie spieszmy się z dotarciem do tego momentu i nie przeskakujmy natychmiast do niego; zamknijmy raczej oczy i wyobraźmy sobie proroka mniej lub bardziej regularnie przychodzącego do tej rodziny. I tak przychodzi, przychodzi, przychodzi… A miejscowi mają poczucie obcowania z czymś, co ich przekracza, co jest tajemnicze (misteryjne). Zarazem, w tym pozbawionym złudzeń i wątpliwości poczuciu – Oto jestem przekonana! – zachowują wewnętrzną wolność, niczego na proroku nie wymuszając ani do niczego go nie prowokując; nie wprowadzają go także we własny dramat bezdzietności – z pominiętego w czytaniu ustępu wynika, że są z tym pogodzeni (zob. 2 Krl 4, 16b). To ważna lekcja: szczęście bowiem pochodzi nie z posiadania tego, co się chce, co Bóg mógłby nam dać, ale z pragnienia tego, co się już posiada, co Bóg akurat daje; a fakt, że czegoś (lub kogoś) Bóg nam nie dał, nie oznacza, że nam to zabrał.
Psalm responsoryjny: Ps 89 (88), 2-3. 16-17. 18-19
Przystępując do modlitwy dzisiejszym psalmem, jak zawsze w liturgii dopasowanym tematycznie do pierwszego czytania, zauważmy, że staje przed nami wybór – którą perspektywę obierzemy: przyjaźni szunemickiego małżeństwa z Elizeuszem, subtelnie zanurzonej w Bogu, która stanowiła dla nich cel w sam w sobie, czy też cudu poczęcia? Ku tej drugiej pewnie spontanicznie skłania nas otwierający werset utworu: O łaskach Pana będę śpiewał na wieki! Tę pierwszą zaś dyskretnie podpowiada dalsza linijka: Błogosławiony lud, który umie się cieszyć, i chodzi, Panie, w blasku Twojej obecności. Tak, obecność Pana potrafi wystarczyć, nie musi się w niczym przejawiać… Sam tego doświadczyłem, odwiedzając regularnie z sakramentami śmiertelnie chorego chłopczyka, który stopniowo na moich oczach gasł, ze spotkania na spotkanie, tracąc poszczególne funkcje życiowe, aż wreszcie zmarł… Przyznaję przy tym, że jest to prawdziwą próbą wiary: i dla „małżeństw z Szunemów”, i dla zaprzyjaźnionych z nimi „Elizeuszów”.
Drugie czytanie: Rz 6, 3-4. 8-11
Choć w okresie zwykłym niedzielne drugie czytania biegną własnym rytmem – są z definicji niezależne od triady Ewangelii, pierwszego czytania i psalmu – to częstokroć zdarza się, że wpasowują się w całość liturgii słowa. W końcu, Pismo Święte to nie rozdziały jednego dzieła, a zbiór ksiąg stanowiących całą bibliotekę; ich zwornikiem nie jest ludzkie autorstwo, tylko boskie. „Jakkolwiek byłyby zróżnicowane księgi, z których składa się Pismo Święte, to jest ono jednak jedno ze względu na jedność Bożego zamysłu, którego Jezus Chrystus jest ośrodkiem i sercem, otwartym po wypełnieniu Jego Paschy” (KKK 112). Innymi słowy, Biblia została napisana w jednym duchu – Duchu Świętym – i w Nim też powinna być odczytywana i objaśniana (zob. KKK 111). Z takim założeniem odbierzmy dzisiejsze drugie czytania, sytuując je w ramach dotychczasowych rozważań. Św. Paweł pisze o paschalnym życiu chrześcijan; jego przesłanie da się sparafrazować w prostym zdaniu: „Chrzest nie tyle się przyjmuje, ile nim się żyje”. Zamiast o jednokrotnym – obrzędowym, rytualnym – zanurzeniu (pogrzebaniu) i wynurzeniu (zmartwychwstaniu), trafniej jest mówić o procesie ciągłego – życiowego, egzystencjalnego – zanurzania (grzebania) i wynurzania (zmartwychwstawania), który znamionuje nasze życie „ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). To jak powtarzające się przychodzenie Elizeusza do Szunemitów: przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi… A oni wiernie trzymają dla niego „pokój” – symbol ich wiernego przyjmowania Bożego błogosławieństwa tam, gdzie ono się objawia; symbol ich psalmicznej „umiejętności cieszenia się” i „chodzenia w blasku obecności Pana”. „Mały pokój na górze” – taki Bogu w naszym ochrzczonym sercu wystarczy…
Ewangelia: Mt 10, 37-42
Pierwsza z Ewangelii ujmuje życie publiczne Jezusa w pięciu aktach, na które składa się zawsze część narracyjna (opowiadanie) i część katechetyczna (mowa Jezusa). Dziś mamy przed oczami trzeci z tych aktów: po opisie dziesięciu cudów (znaków) w rozdz. 8–9, w kolejnym z nich św. Mateusz umieszcza wystąpienie Jezusa do Apostołów – przepisana na tę niedzielę Ewangelia stanowi zakończenie tej przemowy. Czytając ją, nietrudno dostrzec powiązania z pierwszym czytaniem. Jezus zapewnia: Ko przyjmuje proroka jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. – Szunemitka mówiła: Jestem przekonana, że ten, który ciągle do nas przychodzi, jest świętym mężem Bożym! Przygotujmy mu mały pokój na górze! – Elizeusz potwierdza: Co można uczynić dla tej kobiety…? O tej porze za rok będziesz pieściła syna! Lecz to wcale nie najważniejsze powiązanie… To najważniejsze owiane jest tajemnicą czystych i cierpiących serc. Jezus uczy najpierw: Kto chce znaleźć swe życie – Biblia Jerozolimska wyjaśnia: „otrzymać”, „zabezpieczyć sobie” – straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Takie jest piękno serca Szunemitki, której historię warto teraz poznać w całości, nie tylko w skrócie pierwszego czytania: dowiemy się wówczas, że jej gościnność była realistycznie bezinteresowna (zob. 2 Krl 4, 13. 16b. 28), a jej wiara zarówno bezdenna i bezgraniczna, jak i ludzka – choć nagła i niespodziewana śmierć cudownie poczętego synka nie zamknęła jej serca na Boga, to wstrząsnęła nim i przeorała je dogłębnie, nim odzyskała go z powrotem… (zob. 2 Krl 4, 18-37). To ważna lekcja dla dzisiejszych słuchaczy Jezusa, czyli nas (jak znów informuje Biblia Jerozolimska, terminy prorok i sprawiedliwy „oznaczają tutaj praktycznie apostoła i chrześcijanina”). Pijąc z kubków, podawanych nam, dlatego że jesteśmy uczniami, będziemy zarówno cieszyć się nagrodą, która przez nas spływa na innych, jak i powtarzać za Elizeuszem: „Dusza [Szunemitki] w smutku pogrążona, a Pan zakrył to przede mną i nie oznajmił mi…” (2 Krl 4, 27). Ostatecznie bowiem, historia Elizeusza, Szunemitki i jej synka zapowiada los Gabriela, Maryi i Jej Syna – ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Mesjasza.
Poniedziałek, 3.07.2023 r. – Święto św. Tomasza, Apostoła
Pierwsze czytanie: Ef 2, 19-22
Da się dzisiejsze czytanie przeczytać zupełnie beznamiętnie. A przecież te raptem dwa rozbudowane zdania niosą w sobie ogromny ładunek doktrynalny, zdolny wprawić w oszołomienie! I o to właśnie warto się dziś pomodlić: o oszołomienie. Po pierwsze, oszołomienie zniesieniem granicy między Żydami a poganami: „Poganie! Nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga – jak dotąd sami Żydzi!”. Dla nas, współczesnych, powszechny dostęp do Kościoła jest oczywistością (nieraz do tego stopnia, że traci na tym czystość wiary i spójność życia); lecz dla chrześcijan pierwszego wieku, pochodzących z judaizmu, wcale tak nie było. Uznanie, że kamieniem węgielnym Kościoła jest sam Chrystus Jezus, a nie Prawo Mojżesza, to przełom kopernikański; podobnie, uznanie, że fundamentem Kościoła są apostołowie i prorocy, czyli powołani na mocy suwerennego wyboru, a nie pochodzenia i więzów krwi jak kapłani Starego Testamentu. Następne oszołomienie, o które warto się dziś pomodlić, wyznacza drugie zdanie: „Żydzi i poganie! Jesteście jedną budowlą zespalaną w Chrystusie! Razem rośniecie na świątynię świętą w Panu!”. O co tu chodzi? O to, że czas świątyni jerozolimskiej z jej ofiarami się skończył; zogniskowanie obecności Boga w jednym budynku przeminęło bezpowrotnie. Teraz właściwym kultem duchowym jest życie moralne, o ile naprawdę karmione jest liturgią i jej sakramentami (por. KKK 2047). Jeżeli więc budujemy kościoły, to dlatego, że rozrośliśmy się liczebnie i zrozumieliśmy sens sztuki sakralnej; potrzebujemy świątyń jako miejsc dla wspólnej celebracji, jako swoistych duchowych „stacji paliwowych”, a nie domów dla Boga – bo to my stanowimy mieszkanie Boga przez Ducha!
Psalm responsoryjny: Ps 117 (116), 1b-2
Zwróćmy dziś uwagę nie tylko na sam psalm, ale także na jego refren, który, jak wyjaśnia lekcjonarz, nawiązuje do Mk 16, 15: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiego stworzeniu!”. To polecenie wystosowane przez zmartwychwstałego Jezusa do Jedenastu. Wydawać by się mogło, że dopasowanie tego ewangelicznego wersetu do psalmu jest całkiem klarowne: Chwalcie Pana, wszystkie narody, wysławiajcie Go, wszystkie ludy! (psalm) – Idźcie i głoście światu Ewangelię! (refren). „No, tak, starotestamentalna wiara Żydów w Jedynego Boga przechodzi w nowotestamentalny nakaz misyjny, skierowany do wszystkich, także pogan”. A jednak, jak pokazuje pierwsza połowa Dziejów Apostolskich, Apostołowie sami z siebie udają się najpierw do Żydów, nawrócenie zaś pogan i wylanie na nich Ducha Świętego przyjmują z zaskoczeniem, musząc także zmierzyć się z oporem wśród innych uczniów żydowskiego pochodzenia. Katolickości, czyli powszechności Kościoła, jaką znamy, żaden z Apostołów sam by nie wyśnił; to także powód do bogobojnego oszołomienia.
Ewangelia: J 20, 24-29
Kluczem do dzisiejszej Ewangelii – zarówno w perspektywie jej samej, jak i w kontekście wcześniejszych czytań – jest ostatnie zdanie: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. To klucz do samej czwartej Ewangelii, która opisuje osiem znaków – siedem w pierwszej części (rozdz. 1–12) i ósmy, znak krzyża w drugiej części (rozdz. 13-21) – mających wystarczyć do wzbudzenia wiary w bóstwo Jezusa: „Te [znaki] zapisano [w tej księdze], abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego” (J 20, 31). I to klucz do wyboru tego akurat fragmentu w kontekście poprzednich czytań – ewangelista bowiem daje jasny sygnał, by czytający jego dzieło chrześcijanie drugiej połowy I wieku, którzy nie mieli szans zetknąć się z Jezusem osobiście (czy to Żydzi, czy poganie), uznali wystarczalność samego przepowiadania wiary. Gdy więc dzisiaj słyszymy narrację o dziesięciu apostołach, którzy mówią do nieobecnego wcześniej Tomasza: Widzieliśmy Pana!, mamy dosłuchać się w tym okrzyku echa wiary, które niesie się już dwa tysiące lat i osiąga nasze serca. Z ludzkiego punktu widzenia, im dalej jesteśmy od oryginalnego wydarzenia, tym więcej szczegółów się zaciera i tym słabsze jest ogólne przesłanie; z Boskiego punktu widzenia natomiast, czasowa odległość od publicznej działalności Jezusa nic zmienia – i wtedy, i teraz chodzi Mu o wiarę. Potraktujmy to jako ostatni powód do dzisiejszego oszołomienia.
Wtorek, 4.07.2023 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 19, 15-29
„Zniszczenie Sodomy i Gomory” to jedno z wielowarstwowych opowiadań biblijnych. Stanowi dla nas nie lada wyzwanie, ponieważ sprawdza nasz stosunek wiary i rozumu: na ile rozum poddaje się wierze i na ile wiara jest rozumna. Zanim więc zinterpretujemy ten fragment Księgi Rodzaju, weźmy do ręki lustro – tak, tak, całkiem dosłownie! – i patrząc sobie uczciwie w oczy, odpowiedzmy na pytanie o to, kim jesteśmy: badaczami historii czy ludźmi wiary; literatami czy chrześcijanami; lektorami tekstu czy słuchaczami Bożego Słowa? Biblia bowiem nie tyle jest Słowem Bożym, ile zawiera Słowo Boże (zob. Benedykt XVI, Verbum Domini, 7 i 17). By zatem dzisiejszy starożytny tekst literacki odsłonił się przed nami jako nośnik Objawienia, musi nastąpić swoiste „przejście od litery do ducha” (zob. tamże, 38n). To zaś dokonuje się w sercu, które, czytając tekst, szuka oblicza Boga; to wprost analogiczne do czci, jaką obdarzamy ciało ludzkie, ponieważ wprowadza nas w tajemnicę osoby. Z takim nastawieniem w dzisiejszym czytaniu odkryjemy głębokie, wielowątkowe przesłanie: o opiece aniołów nad nami (zob. KKK 332); o nieprzezwyciężonym wciąż przekonaniu o odpowiedzialności zbiorowej; o absolutyzacji prawa gościnności kosztem godności kobiety (zob. Rdz 19, 8); o nieuporządkowaniu skłonności i aktów homoseksualnych (zob. KKK 1867 i 2357-2359); o naszym oporze wobec Bożego prowadzenia; wreszcie, o popularnej genezie Morza Martwego. Moją uwagę zwraca również miasteczko ucieczki Lota: nazwa Soar, jak wyjaśnia Biblia Jerozolimska, oznacza „mała rzecz, takie nic”. Czasem więc, wobec ogromnego zagrożenia, kuszącego do rozpaczy albo paniki, ratunek znajduje się w tym, co niepozorne…
Psalm responsoryjny: Ps 26 (25), 2-3. 9-10. 11-12
Nietrudno nam przyporządkować ten utwór do serca Lota: pierwsza zwrotka stanowi świadectwo uformowanego sumienia, które nie tylko niczego człowiekowi nie wyrzuca, ale nadto potwierdza jego prawe wybory i postępowanie; w drugiej zwrotce podmiot uświadamia sobie zarówno moralną różnicę między sobą a grzesznikami, jak również ryzyko „pobrudzenia się” przy tych drugich; w trzeciej zaś zwrotce do głosu dochodzi prośba o wytrwałość w spójności życia – moralna niewinność przeplata się bowiem z udziałem w liturgicznych zgromadzeniach (nie ma więc mowy o obłudzie i dychotomii między tzw. życiem a wiarą). Pożytecznie dla nas będzie także połączyć ten psalm z sercem żony Lota, która w krytycznym momencie ucieczki z Sodomy, „idąc za Lotem, obejrzała się i stała się słupem soli”. Ta tajemnica serc, biegnących razem i nagle odłączających się od siebie, ciągnie się przez całe objawienie biblijne i dosięga nas samych. „Niech przeto ten, komu zdaje się, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10, 12).
Ewangelia: Mt 8, 23-27
Pozornie błahy gest żony Lota z pierwszego czytania – fizyczne odwrócenie się – zbiega się z pytaniem Jezusa: Czemu bojaźliwi jesteście, ludzie małej wiary (gr. oligopistoi)? Właśnie w ten sposób, choć jeszcze nieświadomie, zastosowaliśmy je pod adresem żony Lota w komentarzu do psalmu: „Czemu obejrzałaś się, kobieto małej wiary?”. Oligopistoi to jeden z ulubionych duchowych rzeczowników św. Mateusza, występujący praktycznie u niego tylko: „Czemu martwicie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, albo o swoje ciało, o to, czym się macie przyodziać, ludzie małej wiary?” (por. Mt 6, 25. 30; zob. Łk 12, 28); „Czemu zwątpiłeś, [tonący] Piotrze, człowieku małej wiary?” (por. Mt 14, 31); „Czemu rozprawiacie między sobą o tym, że nie zabraliście chleba, [zgłodniali] ludzie małej wiary?” (por. Mt 16, 8); „Nie mogliście wypędzić złego ducha z powodu waszej małej wiary” (por. Mt 17, 20). Zauważmy, że w przywołanych cytatach słowa oligopistoi – prawie wyłącznie w formie pytań – używa zawsze sam Jezus, i to zawsze wobec uczniów… Spróbujmy wyobraźnią serca wsłuchać się w te powtarzające się pytania otwarte oraz wpatrzeć w wypowiadającą je twarz: jaki to jest głos, jakie to jest oblicze? W ten sposób wracamy do początku rozważań dzisiejszego dnia: spotkanie z Biblią jako Bożym Słowem jest pokłosiem relacji do samego Boga.
Środa, 5.07.2023 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 21, 5. 8-20
Podobnie jak wczoraj, podejdźmy do tej historii biblijnej z wierzącym rozumem i w rozumnej wierze. Próżno nakładać na nią współczesne standardy godności człowieka albo przykazanie miłości bliźniego – to jeszcze ani nie ten etap cywilizacji, ani nie ten poziom Objawienia. Jako ludowe opowiadanie, bieżące czytanie tłumaczy relacje między Izraelitami a Izmaelitami. Jako nośnik Objawienia, jesteśmy świadkami wierności Boga oraz wiary Abrahama. Bóg jest wierny – zawarłszy z Abrahamem przymierze, i to dwukrotnie, oraz przysiągłszy mu potomstwo (zob. Rdz 12, 1-9 i 15, 1-18), wpisuje w swoje błogosławieństwo pomysł Sary, by w obliczu własnej bezpłodności, „miała dzieci ze swojej niewolnicy, Hagar” (zob. Rdz 16, 2). A że samej Sarze to nie w smak (zob. Rdz 16, 5-6)? To już problem jej serca, który, jak dziś czytamy, Bóg także włącza w swój plan: Abrahamie, niechaj ci się nie wydaje złe to, co Sara powiedziała o tym chłopcu i o twojej niewolnicy… Zapewne, tajemnica, którą namacujemy w konkretnej rodzinie starożytnej, daje się przenieść nie tylko na nasze indywidualne perypetie, ale również na dzieje całego świata: Bóg radzi sobie z tym, jak się urządzamy na ziemi, On jest Panem historii i „nie zostawił niczego, co [ostatecznie] nie byłoby poddane Chrystusowi, [choć] teraz wszakże nie widzimy jeszcze, aby wszystko było Mu poddane” (Hbr 2, 8). Jesteśmy więc jak Abraham, który przechodzi kolejną próbę wiary, nazajutrz rano – jeszcze przed spodziewanym upałem – biorąc chleb oraz bukłak z wodą i wkładając na barki Hagar, i oddalając ją wraz z dzieckiem, by błąkała się po pustyni…
Psalm responsoryjny: Ps 34 (33), 7-8. 10-11. 12-13
Tam, gdzie skończyliśmy komentarz dotyczący serca Abrahama, rozpoczął się dramat serca Sary: „Gdy zabrakło wody w bukłaku, ułożyła dziecko pod jednym z krzewów, po czym odeszła i usiadła opodal tak daleko, jak łuk doniesie, mówiąc: «Nie będę patrzała na śmierć dziecka». I tak siedząc opodal, zaczęła głośno płakać…”. Ten płacz splata się z pierwszą linijką psalmu, urealniając ją znacząco: jakkolwiek bowiem w psalmie stosuje się czas przeszły dokonany (biedak zawołał) oraz sugeruje się bezpośrednią sekwencję zdarzeń (biedak zawołał – Pan usłyszał), to w rzeczywistości, którą sami znamy dobrze z doświadczenia własnej modlitwy, nieraz należałoby tu skorzystać raczej z aspektu niedokonanego zakończonego wielokropkiem: Biedak wołał i Hagar głośno płakała, i chłopiec jęczał… A Pan ich słyszał… Ale zanim Bóg usłyszał, i przez Anioła Bożego zawołał na Hagar z nieba, minęło trochę czasu – tego czasu, który niekoniecznie odmierza się matematycznie, tylko osobowo: emocjonalnie i duchowo. To bolesny, lecz prawdziwy element biblijnego Objawienia: Bóg obejmuje swoim panowaniem także naszą próbę wiary; jak poddał Chrystusowi wszystko, tak też uwzględnił, by „z głośnym wołaniem i płaczem za swych dni doczesnych zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5, 7n). Nie spieszmy się w tym miejscu z określaniem przedmiotu tego „wysłuchania”: czy to zmartwychwstania Jezusa, czy to dostrzeżenia przez Hagar studni; pobądźmy za to przy wzmiankowanej przez List do Hebrajczyków „uległości”, której miarą nie jest sztywne posłuszeństwo (zamordyzm), tylko miłość posunięta aż do cierpienia.
Ewangelia: Mt 8, 28-34
Nie zostawiajmy dotychczasowych rozważań za sobą, ale odnajdźmy ich kontynuację w Ewangelii. Mieszkańcy Gadary, gdy ujrzeli Jezusa – po tym, jak złe duchy wypędził z opętanych, a wpędził w trzodę świń – prosili, żeby opuścił ich granice. Nie chcą Boga, którego ocalenie kosztuje. Nie chcą Odkupiciela, który nie tyle wyprowadza człowieka z cierpienia, ile wprowadza się w cierpienie. Gadareńczykom więc bliżej jest do Sary, która pozbywa się problemu, tj. Hagar, niż do Abrahama i samej Hagar, którzy mierzą się z problemem – choć to zmaganie przeradza się w tajemniczą walkę z Bogiem (nie bójmy się tego wyrażenia), który, jak medytowaliśmy w komentarzu do psalmu, zanim usłyszy, to nieraz najpierw długo słucha; zanim zainterweniuje, to nieraz najpierw przyjmuje uległość swoich dzieci wobec trudnych okoliczności. Moim zdaniem, choć wypowiadam je ostrożnie i szeptem, napotykamy tutaj jedną z odpowiedzi na wczorajsze pytanie o małą wiarę: „Dlaczego obejrzałaś się, żono Lota… Czemu zwątpiliście, ludzie małej wiary (oligopistoi)?” – „Bo nie chcieliśmy cierpieć… «Tak» cierpieć… W ogóle cierpieć…”.
Czwartek, 6.07.2023 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 22, 1-19
Pan mówi: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę…” (Ap 3, 19; zob. Prz 3, 12; Hbr 12, 4-11). To jeden z tych jednoznacznych komunikatów biblijnych, które wygodniej jest przemilczeć… ale nie prawdziwiej. Pasuje on doskonale do kolejnych epizodów powołania Abrahama: wybrany, czyli umiłowany przez Boga, w Jego ręce oddaje swoją przeszłość, opuszczając rodzinną ziemię (zob. Rdz 12, 1-4); teraźniejszość, podtrzymując nadzieję na potomka i dziedzica (Rdz 15, 1-6); a teraz, także przyszłość, gdy prawowitego syna związuje, z myślą o złożeniu go w ofierze – po tym, jak wczoraj również syna z nieprawego łoża wraz z matką po ludzku skazał na śmierć z pragnienia na pustyni. Jeżeli mamy te epizody konsekwentnego ogołacania Abrahama z samego siebie medytować w wierze, musimy to czynić przez pryzmat ponawianych przezeń wówczas aktów wiary, jak każe św. Paweł (zob. Ga 3, 6-18; 4, 21-31; Rz 4, 1-25) i autor Listu do Hebrajczyków (zob. 11, 8-19). Owszem, to trudne, karkołomne wręcz… Tym bardziej, że tym razem niewiele pomoże nam argument anachronizmu: choć Biblia kategorycznie potępia ofiary z ludzi (zob. np. Wj 13, 11-16; Kpł 18, 21 z przypisami w Biblii Jerozolimskiej), i taki jest też jeden z sensów dosłownych dzisiejszego czytania, to faktem jest, że Abraham został wezwany przez Boga do uznania Go za jedynego Pana życia. I nam może się zdarzyć przechodzić przez takie próby, gdy całkiem zasadnie przypisuje się nam marnowanie życia – własnego bądź cudzego – a jednak wpisuje się to w drogę wiary. Wówczas pozostaje nam za Abrahamem nazwać to miejsce w naszej autobiografii: „Pan widzi”.
Psalm responsoryjny: Ps 116A (114), 1b-2. 3-4. 5-6. 8-9
Ktokolwiek uczestniczył w katolickim pogrzebie, ten prawie na pewno musiał słyszeć Ps 116, śpiewany na cmentarzu, w trakcie procesji z trumną (urną) do grobu. Jeżeli chcemy przemodlić ten utwór w duchu poprzedzającego czytania – jak podpowiada samo ich dzisiejsze liturgiczne zestawienie – musimy być nader ostrożni. Odruchowo bowiem włożymy go w usta związanego Izaaka, który już żegnał się z życiem, bądź Abrahama, który w sercu już pożegnał się z synem. Tymczasem, jak już wiemy (choć wiedza ta nieraz całe życie przesącza się do serca), w tym strasznym epizodzie wcale nie chodzi najpierw o wybawienie Izaaka – w domyśle: przed dwojako okrutnym Bogiem, którego nasyca albo krew dzieci, albo igranie z ich rodzicami – tylko o wiarę Abrahama. A zatem, powstrzymajmy się przed mimowolnym wypuszczaniem powietrza z ulgą: „Uff! Nie doszło do tego… Uff! Przeżył… Uff! Nie zabił…”. Owszem, w psalmie dominuje wdzięczność za ocalenie życia przed zagładą, niemniej, kluczowe jest to, co przekazuje on między wierszami, a co znajduje wyraz w dwóch zdaniach: Wezwałem imienia Pana oraz Pan strzeże ludzi prostego serca. Realne zagrożenie nie przecięło więzi psalmisty z Bogiem – tak, jak dobrze usłyszane wezwanie do ofiary z syna nie przecięło wiary Abrahama. I tak, jak faktyczna śmierć człowieka, do którego należało ciało w trumnie (prochy w urnie), nie musi wystawiać na szwank wiary uczestników pogrzebu.
Ewangelia: Mt 9, 1-8
Wiara jest wartością samą w sobie i ma znaczenie nawet – a może: zwłaszcza – wtedy, gdy nie towarzyszą jej żadne (korzystne) manifestacje; gdy jednak takowe się pojawią, mają miejsce właśnie jako jej znaki – jako objawienia już osiągniętego celu, a nie jako cele, którym wiara dopiero miała służyć. Tak wygląda początek dzisiejszej Ewangelii, który wpasowuje się w poprzedzające teksty: Bóg, który wcześniej widział wiarę Abrahama („Abraham dał temu miejscu nazwę «Pan widzi»”) oraz wiarę psalmisty („Wezwałem imienia Pana!”), teraz widzi wiarę [ludzi] przynoszących Mu paralityka. Chociaż integralną częścią, niejako nośnikiem albo kontekstem tych trzech oblicz wiary jest zapewne jakaś modlitwa prośby – odpowiednio: o przyjęcie ofiary z Izaaka, zachowanie własnego życia przez psalmistę i przywrócenie zdrowia przez paralityka – to dla Boga liczy się sama wiara tego, kto traktuje Go jako Boga po prostu; On, który zna nasze serca, wie, kim jest dla nas, i co przysłuży się najlepiej naszej wierze. W tym kluczu spójrzmy na pozostałych bohaterów Ewangelii. Wierze paralityka najlepiej przysłuży się przebaczenie, stąd wezwanie do ufności, a dosłownie „wzmocnienia płynącego z wewnętrznego rozgrzania” bądź „promieniowania pewnością i odwagą” – tak literacko można by przetłumaczyć zastosowane tu słowo tharseó, którego w Nowym Testamencie siedmiokrotnie używa sam Jezus (zob. Mt 9, 22; 14, 27; Mk 6, 50; 10, 49; J 16, 33; Dz 23, 11). Z kolei, wierze uczonych w Piśmie najlepiej przysłuży się uzdrowienie paralityka, które wraz z wcześniejszym rozgrzeszeniem tej samej osoby, ma dopełnić objawienie Jezusa jako Syna Bożego, który panuje nad ludzkim życiem: czy to moralnym, czy fizycznym. Natomiast tłumom przysłuży się najlepiej widok całej tej sceny: od początku do końca.
Piątek, 7.07.2023 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 23, 1-4. 19; 24, 1-8. 10. 48. 59. 62-67
„Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię” (Rdz 12, 7); „Cały ten kraj, który widzisz, daję tobie i twemu potomstwu na zawsze” (Rdz 13, 15); „Ja jestem Pan, który ciebie wywiodłem z Ur chaldejskiego, aby ci dać ten oto kraj na własność” (Rdz 15, 7). Dopiero w dzisiejszym czytaniu spełnia się obietnica, jaką trzykrotnie złożył Bóg Abrahamowi. Jak się spełnia? Dość… skromnie: Ziemią Obiecaną, która rzeczywiście dostaje się w ręce Abrahama, jest… cmentarz, na którym pochowa swoją żonę; i to cmentarz nie otrzymany, ale rozmyślnie nabyty za uczciwą cenę (zob. Rdz 23, 5-18). Jak skomentuje to autor Listu do Hebrajczyków: „Abraham oczekiwał miasta zbudowanego na silnych fundamentach, którego architektem i budowniczym jest sam Bóg. (…) W wierze [zmarł on i jego żona], nie osiągnąwszy tego, co im przyrzeczono, lecz patrzyli na to z daleka i witali, uznawszy siebie za obcych i gości tej ziemi” (por. 11, 10. 13). Podziwiajmy więc Abrahama jako „ojca wiary” (por. Rz 4, 16n), w której nie liczy się ludzkie „ja”, któremu coś się spełnia, ale Boże „Ty”, któremu „ja” zawierza się całkowicie i na przepadłe. Czy aby nie przypomina to nam przymierza małżeńskiego, zainagurowanego pytaniem: „Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?”? Tu także liczy się związek, a nie okoliczności, zawiązany „węzeł” małżeński (vinculum), a nie „więź” małżeńska, która będzie miała swoje naprężenia i rozprężenia. W tym kluczu patrząc, znamienne jest, że Abraham, po zadbaniu o pochówek żony, natychmiast troszczy się o żonę dla syna oraz o ich osadzenie we wciąż nieposiadanej Ziemi Obiecanej. Wstąpmy dzisiaj do serca Abrahama, które pragnie wprowadzić to młode małżeństwo w nurt wiary w Boga Obietnicy.
Psalm responsoryjny: Ps 106 (105), 1b-2. 3-4a. 4b-5
Po tych kilku dniach spędzonych modlitewnie z Abrahamem, być może dojrzała już w nas myśl o tym, że prawdziwą Ziemią Obiecaną staje się dla niego stopniowo sam Bóg – pragnie On zameldować i zadomowić Abrahama w sobie, lecz to zakłada przebycie przezeń pewnej drogi serca, drogi wiary. Odczytywany w tym kontekście aktualny psalm, zdaje się to potwierdzać, gdy całkiem jednoznacznie odwołuje się do upodobania Pana w swym ludzie (pierwsza zwrotka) – w Jego wybranych (trzecia zwrotka). Widzimy, jak potomstwo Abrahama – rozrośnięte do rangi całego narodu – uczestniczy skutecznie w jego wierze. Co więcej, okazuje się, że nie tylko Bóg ma być Ziemią Obiecaną dla Abrahama i jego potomków, lecz także oni sami stanowią swoistą Ziemię Obiecaną dla Boga. Stanie się to tym wyraźniejsze, gdy spojrzymy na dzisiejszy psalm w całości: przekonamy się wówczas, że liturgia podejmuje tylko jego pierwszą, chwalebną część (zob. ww. 1-5), która stanowi wstęp do znacznie dłuższej części pokutnej (zob. ww. 6-46), przywołującej całą gamę grzechów narodu, a zakończonej modlitwą przebłagania i uwielbienia (zob. ww. 47n). Istotnie, zawarty w tych dwóch częściach ból Izraelitów dotyczy nie tyle utraconego faktycznie terytorium Ziemi Obiecanej, ile postradanej relacji z Bogiem Obietnicy.
Ewangelia: Mt 9, 9-13
Jezus – „Pan, który widzi” (Rdz 22, 14) serce Abrahama; serca przedwczorajszych uczniów małej wiary (oligopistoi); serca bohaterów wczorajszej sceny moralnego i fizycznego uzdrowienia paralityka – dzisiaj ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej. Zatrzymajmy się przy tym zdaniu, bacznie śledząc jego sekwencję. Kogo widzi Jezus i w jakiej kolejności? Najpierw, człowieka w ogóle; następnie, imię, które ukonkretnia osobę; wreszcie, pozycję jego ciała oraz jego życiowe zajęcie, sugerujące także kondycję serca: siedzącego na komorze celnej – jakoś więc zastygłego (zapieczonego) w profesji, która oznaczała w tamtych okolicznościach współudział w złu. (Na marginesie, wyjaśnijmy, że kategoria współudziału w złu ma dwie strony: materialną, czyli wykonywanie jakiejś czynności, bez której zło by się nie dokonało, oraz formalną, czyli intencjonalną aprobatę dla tego zła; podczas gdy formalny współudział jest zawsze niegodziwy, bo korumpuje serce, jego wariant materialny bywa w jakimś stopniu dopuszczalny, a nieraz wręcz nieunikniony. A zatem, Mateusz z pewnością współuczestniczył w złu materialnie – bo kolaborował z okupantem, pobierając od rodaków podatki dla Rzymu; czy jednak oznaczało to także jego formalną zgodę na taki stan rzeczy, nie wiemy). Skontrastujmy to spojrzenie Pana ze wzrokiem faryzeuszów: w ich oczach, zawód, czyli zewnętrzne czyny Mateusza – podobnie do jego gości: celników i grzeszników – całkowicie przesłania zarówno ich imiona (= podmiotowość), jak i samo ich człowieczeństwo (= godność). Tymczasem, oczy Jezusa zdradzają pragnienie, by Mateusz oraz inni celnicy i grzesznicy wstali i poszli za Nim, niejako przesiedli się z ich dosłownych i przenośnych komór celnych do, zapewne, eucharystycznego stołu Jego i Jego uczniów. Dla faryzeuszów, Mateusz, celnicy i grzesznicy mogą zgnić.
Sobota, 8.07.2023 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 27, 1-5. 15-29
Święty tekst nadal nie oszczędza nas: po tym, jak nasza wiara została wystawiona na próbę podczas scen wyrzucenia Hagar z dzieckiem na pustynię oraz ofiarniczego związania Izaaka, dzisiaj musimy posiłować się z faktem, że także niecny podstęp Rebeki i Jakuba mieści się w planach Bożych. Ponownie, niewiele pomaga nam świadomość, że mówimy o realiach starożytnych, z niezbyt wysublimowaną etyką oraz nazbyt cenionymi instancjami błogosławieństwa i przekleństwa (na poły magicznie wręcz). Podejrzewam więc, że dochodzą w nas do głosu dwie skrajne postaci: albo prokuratora, który na Boga się oburza, że takie intrygi dopuszcza, ba!, jakoś posługuje się nimi; albo adwokata, który Boga broni, lękając się zwątpienia weń świata. Gdy jednak oba te głosy już się w nas wykrzyczą, niech ustąpią miejsca trzeciemu – znajomemu już głosowi wierzącego rozumu i rozumującej wiary. Ten głos przywiedzie nas do Hioba, którego niewinne cierpienie nie znalazło uzasadnienia; do Izajasza, który przemalował tryumfalistyczny portret Mesjasza na oblicze cierpiącego sługi Pana (zob. Iz 42, 1-9; 49, 1-6; 50, 4-9; 52, 13 – 53, 12); wreszcie, do Jezusa Chrystusa, który wobec fizycznego i moralnego zła nie zajął postawy zewnętrznego obserwatora, tylko przyjął chrzest, tj. zanurzył się w krzyżu i wynurzył w zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu – a nam zostawił jako jeden z przykładów rodzącą kobietę, której ból zamienia się w radość (zob. J 16, 21). Św. Tomasz z Akwinu zaś, idąc za św. Augustynem, powie, że nieskończona dobroć Boga objawia się właśnie w tym, że pozwala on złu istnieć, by wyprowadzić zeń dobro (zob. Summa Theologiae, I, 2, 3, ad 1). Zamiast więc prokuratora czy adwokata, gniewliwie bądź lękliwie żądnych wyjaśnień, lepiej przyjąć postawę ucznia, nie recenzenta, ale uczestnika historii zbawienia – takiej, jak została objawiona.
Psalm responsoryjny: Ps 135 (134), 1b-2. 3-4. 5-6
Po przemodleniu czytania, założę się, że lektura psalmu w pewnym momencie wywoła na naszych twarzach ironiczny uśmiech: Pan wybrał sobie Jakuba, na własność wyłączną wybrał Izraela (= to nowe imię Jakuba, niewtajemniczonych odsyłam do Rdz 32, 29; 35, 10). Za tym uśmiechem może podążyć proste uwielbienie Pana, przy świadomości meandrów historii zbawienia i wewnętrznej wolności wobec nich: Chwalcie imię Pana! Jednakże, za tym uśmiechem może podążyć równie dobrze żachnięcie: „No, jak to: «wybrał»?! Sam się Jakub/Izrael podstępnie «wybrał»! A Pan to tylko przypieczętował…”. W ten sposób mogą rozgorzeć w nas na nowo zapędy prokuratorsko-adwokackie. Istotnie, tak będzie w naszym życiu po wielokroć: co rusz będziemy łapani na przynętę skandalu zła, tracąc postawę ucznia i płynący z niej pokój serca. Wówczas przydadzą nam się dwa inne sformułowania dzisiejszego psalmu: Pan jest dobry… Cokolwiek spodoba się Panu, uczyni na niebie i na ziemi… – „Nawet jeśli nie rozumiem Jego opatrzności, to zanim przypiszę Mu tolerancję, pobłażliwość, układanie się albo niemoc wobec zła, postaram się wytrwać przy zdaniu: «Nie wiem i ufam (jak Abraham)»”.
Ewangelia: Mt 9, 14-17
Początek Ewangelii może nas słusznie zbić z tropu: uczniowie Jana podeszli do Jezusa bowiem wcale nie po Jego powrocie z krainy Gadareńczyków – którą opuścił jeszcze przed spotkaniem z paralitykiem – lecz tuż po Jego posiłku w domu Mateusza i wywiązanej wówczas z dyskusji z faryzeuszami; sam ewangelista wskazuje na to wyraźnie: „Wtedy/w tym właśnie momencie (gr. tote) podeszli do Niego uczniowie Jana i zapytali…”. Czemu więc autorzy lekcjonarza dodali tak mylące zdanie wprowadzające, nie wiadomo; zostawmy to. W każdym razie, moment rozmowy Jezusa z uczniami Jana jest istotny o tyle, że następuje bezpośrednio po wczorajszym apelu Mistrza: „Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: «Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary» (Oz 6, 6)”. Rzeczywiście, uczniowie Jana, w odróżnieniu od faryzeuszów, mają czystą intencję i naprawdę chcą ten apel zrozumieć – toteż dzisiaj otwarcie pytają: Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą? Ich post był przecież właśnie tamtą ofiarą, szczerze składaną Bogu, w intencji przyspieszenia nadejścia królestwa Bożego. Jeżeli dobrze wsłuchamy się w ich pytanie, dojdziemy do właściwej rozterki ich serc: „Autentyczny post objawia relację człowieka do Boga. Kim więc jest Bóg dla Twoich uczniów, Jezusie? Albo też, kim są uczniowie dla Boga, którego Ty im objawiasz?”. W centrum pytania stoi więc nie tyle sprawa postu, ile problem Boga. Właśnie na takim gruncie sytuuje się odpowiedź Jezusa – jak zwykle, alegoryczna i raczej zapraszająca do współdzielenia spojrzenia niż podająca twarde dane. Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? „Aha! Jezus wprowadza uczniów w relację oblubieńczą z Bogiem!” Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć. „Ach… Coś jednak w tej relacji oblubieńczej będzie przechodzić kryzys…” Tym samym, odpowiadając uczniom Jana, Jezus podejmuje misję proroka Ozeasza, z którego pochodził Jego pierwotny apel, a który opisywał przymierze z Bogiem właśnie w kategoriach (sponiewieranej) miłości małżeńskiej (zob. zwł. Oz 1–3; 11). W Jezusie Bóg ostatecznie odnowił przymierze z ludźmi: czas starego ubrania i starych bukłaków, czyli poszczenia w intencji tego odnowienia, się kończy; pora więc na nowe ubranie i nowe bukłaki – ubranie chrzcielne i wino łaski. Ktokolwiek w tych jakościowo nowych warunkach będzie pościł, uczyni to już nie w perspektywie przyszłości, którą przyspiesza, ale przeszłości, którą zaprzepaścił – w imię straty, że darmowo otrzymane ubranie jakoś zabrudził, a wino jakoś rozlał.