V Niedziela Zwykła, 4.02.2024r.
Pierwsze czytanie: Hi 7,1-4. 6-7
Pierwsze, zaiste Hiobowe, czytanie nastraja do zadumy. Dlaczego Kościół chce, byśmy w dniu Zmartwychwstania Pana Jezusa, zatrzymywali się myślą nad trudami związanymi z ludzkim życiem? Walka o byt, praca najemnika, oczekiwanie na chwile wytchnienia, na zapłatę za podjęty trud, nicość, udręka – to niezbyt radosna wizja. Dlaczego Bóg pragnie, byśmy w dzień Jemu poświęcony, w dzień Jego (por Rdz 2, 2) i naszego odpoczynku zajmowali swoje myśli takimi przykrymi sprawami? Czy Bóg tego chce? A może wychodzi naprzeciw tym myślom, z jakimi przychodzimy na niedzielną mszę świętą? Gdy idziemy do kościoła, gdy jesteśmy w nim, ile miejsca poświęcamy radosnej tęsknocie za spotkaniem z Panem? Czy nie trwamy uparcie w naszych przyziemnych zmaganiach, które spędzają nam sen z powiek? A Stwórca widząc i takie nasze postawy, pragnie przywrócić nam radość spoczynku w Jego miłujących ramionach. Jak? Czy zwróciliśmy uwagę na słowa, jakie wypowiedział Hiob: „Wspomnij, że dni me jak powiew”? Bóg pragnie, byśmy jak ten biblijny bohater, nie zapominali o naszym Ojcu w niebie. W Jego bliskości każde doświadczenie, każde zmaganie nabiera sensu. Dlatego pragnie, byśmy na wzór cierpiącego Hioba, potrafili wznieść się ponad ziemski trud i złożyli wszystkie swe sprawy w ręce miłującego Boga. W Jego ramionach, o ile naprawdę w nich spoczniemy, rozproszą się ciemności doczesnej drogi. Nie oznacza to, że zniknie trud i cierpienie. Jednak z Bogiem – Stwórcą i Zbawicielem – doznamy radości, której świat, ból nie zdoła nam odebrać (por. J 16, 22).
Czy prawdziwie chcemy takiej bliskości z Bogiem? Czy staramy się o nią? Czy ją pielęgnujemy w sercach własnych i tych, wśród których żyjemy?
Psalm responsoryjny: Ps 147A,1b-2.3-4.5-6
„Chwalcie Pana”, zachęca nas dzisiaj psalmista. I roztacza przed nami obraz słodkości, jaką odczuwa, wysławiający Boga. „Dobrze jest śpiewać psalmy” Panu. Czy podzielamy to zdanie? A wyśpiewujący chwałę Najwyższego bardzo tego pragnie. Wskazuje przy tym drogę do poznania radości płynącej z tej praktyki. To, co może zadziwić w zachęcie psalmisty, to fakt, że jak się zdaje, doświadcza on gorzkiej prawdy o rozproszeniu Narodu Wybranego. A jednak w tym cierpieniu zauważa, że „Pan gromadzi rozproszonych z Izraela”. Dostrzega wierność Boga. Uczy otwierać oczy na cuda łaskawości Stwórcy – Zbawcy, Lekarza, który opatruje rany, który uzdrawia duchowe złamania. To jest wielkie zadanie, jakie stawia przed nami psalmista. Trzeba poznać drogi, wiodące do takiej uważności. Starajmy się więc usilnie o odkrywanie na co dzień działania Boga w naszym życiu. Nawet pośród łez cierpienia uważny obserwator możne dostrzec zbawcze działanie Boże. A wtedy oddanie chwały Temu, który roztacza nad nami swą czułą opiekę, staje się pociechą strapionego. Pozwala mu ujrzeć wielkość Boga – Stwórcy wielkiego i potężnego swą mądrością. A pokorny prawdziwie poznaje, że „słodko jest wychwalać” Pana i staje się to źródłem radości, której nikt nie może odebrać temu, kto poznał słodycz i dobro zawarte w pieśniach uwielbienia.
Drugie czytanie: 1Kor 9,16-19.22-23
„Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi (…) gdybym nie głosił Ewangelii”. Oby te słowa świętego Pawła drążyły nasze umysły, serca i sumienia. Czy bowiem wezwanie do głoszenia Ewangelii dotyczyło tylko pierwszych lat, wieków chrześcijaństwa? Czy dotyczy ono tylko kapłanów, misjonarzy, czy nie nas wszystkich? Zwróćmy więc uwagę na to, w jaki sposób Apostoł narodów charakteryzuje tę służbę. Po pierwsze nie jest to powód do chluby. Naszego wyznawania wiary, wyznawania przed ludźmi nie możemy traktować jako przyczynku do własnego wywyższania się. Wyznawanie wiary ma pozostać służbą pokorną aż po śmierć haniebną, wzgardzoną. Po drugie nasze głoszenie nie ma być zależne od naszej woli, od chwilowej zachcianki, od słomianego zapału, który szybko gaśnie, pozostawiając po sobie odrobinę dymu i popiołu, rozwianego przez nieprzychylne wiatry, nie przynoszącego żadnego pożytku. Po trzecie jest bezinteresowne. Głoszenie prawdy Ewangelii nie przymnaża chwały na tej ziemi. Nie jest źródłem zysków. Jest pokorną służbą wszystkim bez wyjątku: słabym i mocnym; Żydom i poganom, znającym Jezusa i tym, którzy Go nie znają. Tym, dla których Bóg jest samym miłosierdziem i tym, którzy widzą w Nim samą sprawiedliwość. Widzimy zatem, że święty Paweł głosił Ewangelię nie tylko, a może nie tyle słowem, co szarą codziennością życia. Głosił ją po to, by mieć udział, uczestniczyć w skarbach Dobrej Nowiny o Krzyżu, Zmartwychwstaniu i pośmiertnej chwale Jezusa Chrystusa – Pana i Boga naszego. Czy podejmiemy ten trud na takich właśnie zasadach?
Ewangelia: Mk 1, 29-39
Staliśmy się dziś świadkami wielu uzdrowień dokonanych przez Pana. Przyjrzyjmy się im, otwierając się na naukę z nich płynącą. Po pierwsze zwróćmy uwagę na postawę Szymona i Andrzeja, którzy wprowadzając do domu Chrystusa, powiedzieli Mu o chorobie teściowej Piotra. Po prostu „powiedzieli Mu o niej”. Apostołowie przedstawili Jezusowi sytuację. Niczego nie żądali, niczego się nie domagali, na nic nie nalegali. Oddali wszystko w ręce Nauczyciela – Cudotwórcy i zdali się na Jego wolę. Jakże to ważna przestroga dla nas, którzy tak często zdajemy się pouczać Boga, co ma czynić w konkretnej sytuacji. Czy chcemy, jak Apostołowie, przedstawiać nasze prośby – bo przecież Bóg chce ich słuchać, skoro sam mówi: „proście a otrzymacie” (J 16, 24) – godząc się na decyzję Pana, a nie żądając spełnienia naszych scenariuszy?
Gorączka opuściła teściową Szymona. A ona „usługiwała im”. Cud się dokonał. I co z tego wynikło? Gotowość do służby. Tu znowu możemy zatrzymać się w refleksji nad własnym postępowaniem. Jak wykorzystujemy interwencję Bożą w naszym życiu? Czy doświadczając pomocy Pana, przyjmujemy dar, zapominając o Dawcy? Czy potrafimy otrzymane dobro wykorzystać dla pożytku innych – tych, wśród których żyjemy, pracujemy? Jeśli tak – mamy za co dziękować Bogu, który uczynił nas czułymi na dar Jego miłości ofiarowanej, by za naszym pośrednictwem rozlewała się na innych.
Wreszcie spójrzmy na samego Jezusa. On, jak prawdziwy Sługa Jahwe (Iz 42, 2-3), nie czyni rozgłosu, nie szuka poklasku (1 Kor 13, 4), ale spełniwszy swoje zadanie oddala się, by czynić dobro gdzie indziej. Nie chce zadowalać się jednym, czy kilkoma zwycięstwami, pragnie oddać się w pełni, wydać się całkowicie. Czy chcemy Go w tym naśladować?
Poniedziałek, 5.02.2024r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 8, 1-7. 9-13
Dzisiejsze pierwsze czytanie pobudza nas do głębokiej refleksji nad naszym stosunkiem do świętości. Oto król Salomon, zakończywszy budowę świątyni Pańskiej, zwołał lud, by w uroczystym pochodzie przenieść Arkę Pańską – świętość Izraela do miejsca dla niej przygotowanego.
Arka Pańska. „Nie było” w niej „nic, oprócz dwóch kamiennych tablic, które Mojżesz tam włożył pod Hebronem, tablic Przymierza, gdy Pan zawarł przymierze z Izraelitami”. Tablice Bożych przykazań zostały umieszczone w Miejscu Najświętszym świątyni Salomonowej. Były one bowiem znakiem obecności Bożej. A czym dla nas są przykazania Pańskie? Czy zżymamy się z powodu ich rzekomego ciężaru? Czy raczej dostrzegamy w nich obecność miłującego Ojca? Ojca, który stawia przed nami zadania, zobowiązania, nie po to, by nas uciemiężyć, ale by wesprzeć nas w duchowym, ludzkim rozwoju. Jak każdy rodzic pragnie On naszego wzrastania, dlatego nie chce, byśmy zatrzymywali się w drodze, ale zmierzali do celu, jaki wyznaczył nam w swej miłości, do celu, którym jest przebywanie z Nim w wieczystym sanktuarium Bożej świętości. Czy umiemy docenić świętość dekalogu jako zbioru drogowskazów dla nas – duchowych pielgrzymów doczesności?
Gdy kapłani wprowadzili Arkę do Miejsca Najświętszego, obłok Bożej obecności wypełnił świątynię. Czyż nie jest to zapowiedzią, że gdy wprowadzimy Boże przykazania do świątyni naszego ciała (1 Kor 6, 19), naszego życia, Bóg otoczy nas zewsząd swą obecnością i zamieszka w nas zgodnie z obietnicą Chrystusa z Ostatniej Wieczerzy „przyjdziemy do niego i będziemy w nim przebywać” (J 14, 23)
Psalm responsoryjny: Ps 132,6-7.9-10
Krótki fragment psalmu 132, przeznaczony do dzisiejszej medytacji, niesie w sobie ważne wezwania. Przyjrzyjmy się im pokrótce. Zatrzymajmy się na chwilę nad czasownikami pierwszej strofy. „Słyszeliśmy, znaleźliśmy, wejdźmy, padnijmy”. Mówią one o wielkiej tęsknocie psalmisty i całego Izraela za bliskością Boga. Słyszeli o obecności Jego arki w konkretnym miejscu. Szukali, bo inaczej nie byliby znaleźli. A potem pozostało już tylko wejście i oddanie czci Temu, którego umiłowali. Co ten obraz nam przekazuje? Jakie kryje w sobie wezwanie? Wzywa do głębokiego wejrzenia we własne serce. Czy tęsknię jak psalmista? My nie musimy nasłuchiwać wiadomości o miejscu przebywania Pana. Nie musimy Go poszukiwać. Jest On obecny w każdym kościele. Jaki użytek robimy z tej wiedzy? Czy nasza tęsknota prowadzi nas do Jego domu? Jak często nawiedzamy, już nie symbol obecności Bożej, ale samego Pana ukrytego w Najświętszym Sakramencie? Jak często padamy na kolana przed Więźniem wszystkich tabernakulów świata? On z miłości pozostał z nami! Do czego prowadzi nas nasza miłość do Niego?
I jeszcze druga strofa. Psalmista woła do Boga o szatę sprawiedliwości dla kapłanów. Biblijne pojęcie sprawiedliwości jest równoznaczne ze świętością. Czy naśladujemy go w takiej modlitwie? Szczególnie w dzisiejszych czasach tak ważne jest błaganie Pana o świętość pracowników na Jego żniwie. Czy uświadamiamy to sobie na co dzień? „Nie odtrącaj oblicza swego pomazańca” – to kolejne wołanie psalmisty. Czy i naszą troską jest, by wszyscy namaszczeni świętym olejem do służby w kapłaństwie do końca okazali wierność, by Bóg nie odtrącił ich ani w doczesności, ani w wieczności? A tego oczekuje od nas Bóg, Kościół i sami kapłani. Jak odpowiemy na to oczekiwanie?
Ewangelia: Mk 6, 53-56
Dzisiejsza Ewangelia jest krótka i bardzo zwyczajna. Jednak jeśli przyjrzeć się jej wnikliwie, można dostrzec otchłań tajemnicy, ukrytą w zwyczajności. Oto Jezus wraz z uczniami przepływa jezioro, przybijają łodzią do brzegu i schodzą na ląd. Nic wzniosłego. A Jednak… Jak tylko wyszli z łodzi, Pan nasz zostaje rozpoznany.
Oto pierwsza głębia, którą trzeba zdobyć. Czy rozpoznaję Jezusa w powszednich zdarzeniach, w zwykłych ludziach? Żeby Go rozpoznać, muszę Go po prostu poznać. Co robię w tym kierunku? Jakie kroki podejmuję, by zaznajomić się z Jego osobą, z Jego zachowaniem?
Gdy Go rozpoznano „ludzie biegali po całej owej okolicy”. Rozgłaszali, że Pan przybył. Czy potrafię dzielić się z innymi Bożą obecnością?
„I zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie jak słyszeli, przebywa”. I wreszcie kolejny punkt do rozważenia: Po co przychodzę do Jezusa? Dlaczego chcę Go dotknąć i jak to robię? Jakiego uzdrowienia pragnę?
Oto zwyczajne myśli, które mogą nas zaprowadzić na niezbadane głębiny. Czy podejmiemy ryzyko?
Wtorek, 6.02.2024r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 8, 22-23. 27-30
Modlitwa Salomona, którą podaje nam do rozważenia Kościół w pierwszym czytaniu, jest zachwycającym przykładem świadomości człowieka o ogromnej dysproporcji, jaka zachodzi między nim a Stwórcą. Z niej rodzi się w ludzkim sercu pokora, w umyśle – pragnienie oddania czci, należnej Bogu, w woli – chęć poddania się Temu, który dochowuje przymierza i łaski względem swoich sług. Takim był król Izraela, dokąd pielęgnował w sobie rozumienie tej prawdy.
Odczytany fragment wzywa nas do przyjrzenia się własnej postawie wobec Pana, który zamieszkał pośród nas. Tym bardziej, że Jego obecność w naszych świątyniach jest obecnością zarówno Jego Bóstwa, jak i Człowieczeństwa. Salomon zastanawiał się, czy zbudowana przez niego świątynia może objąć Boga, skoro wszechświat jest zbyt mały, by pomieścić Boga. I wysławiał miłosierdzie Tego, który zapragnął przebywać z ludźmi i wybrał sobie mieszkanie na swej ziemi. O ileż bardziej my możemy wysławiać Pana, skoro zechciał dla nas stać się Więźniem tabernakulum. Przychodząc do naszych kościołów, możemy być pewni, że spotykamy tam Boga, który z miłości do nas pozostał z nami do skończenia świata. Czy rozwijamy w sobie tę świadomość? Czy umacniamy w sercach pragnienie spotkania z miłującym nas Bogiem? Czy rozwijamy w swym wnętrzu tęsknotę za spotkaniem i pragnienie wyrażenia wdzięczności Panu za tyle poświęcenia, które wykazuje nie zostawiając nas sierotami?
Psalm responsoryjny: Ps 84,3-4.5 i 10.11
Psalmista śpiewa dziś o swojej tęsknocie do Świątyni Pańskiej, która dla każdego Izraelity była upragnionym miejscem przebywania. Świadomość, że jest to Dom Najwyższego, przy którym całe stworzenie czuje się bezpiecznie, dla modlącego się jest powodem wyśpiewania swego pragnienia, by być w pobliżu Pana Zastępów. Ten śpiew ukazuje jednocześnie niezgłębioną tęsknotę za bliskością samego Pana. Z tą bliskością nic nie może się porównać. W zestawieniu z nią wszystko traci swą wartość. Dla psalmisty jest to jedyna tęsknota, jedyne pragnienie. Wsłuchiwanie się w jego śpiew, może obudzić się w nas świętą zazdrość za tak głębokim przeżywaniem Bożej obecności. Może zrodzić się w nas pytanie: jak daleko sięga nasze pragnienie zbliżenia się do Boga? Śpiew międzylekcyjny uświadamia nam również potrzebę wyrobienia w sobie takiej postawy, która uczyni nasze serce otwarte na Pana, głodne Jego obecności. Jak do takiej postawy dojść? Wielką pomocą w tym przedsięwzięciu będzie czuwanie nad naszymi tęsknotami. Czy dziś odważymy się zadać sobie pytania: za czym tęsknię, do czego skłania się moje serce? Czy odważymy się stanąć w prawdzie przed Bogiem i sobą, odpowiedzieć na nie i konsekwentnie podjąć pracę nad tematem moich tęsknot?
Ewangelia: Mk 7, 1-13
Dziś w Ewangelii Jezus, a za Nim Kościół, zwraca naszą uwagę na ważny temat tradycji i Bożych przykazań. Czy są one sobie przeciwstawne? Co jest ważniejsze? To pytania, jakie pojawiają się w naszych umysłach, sercach. Chrystus odpowiada na nie jednoznacznie. Upomina: „Sprawnie uchylacie Boże przykazanie, aby swoją tradycję zachować… znosicie słowo Boże ze względu na waszą tradycję, którą sobie przekazaliście”. Zwróćmy uwagę na te sformułowania: „swoją tradycję zachować”, „ze względu na waszą tradycję”. Skłaniają one do refleksji nad własną postawą, nad osobistym zachowaniem. Znamienne jest, że Pan Jezus podaje przykład związany z przestrzeganiem przykazania miłości wobec najbliższych. Jakże ważne jest to w obecnym czasie, gdy tak łatwo zwalniamy się od świadczenia miłości wobec takich właśnie osób. Przykazanie miłości bliźniego! Ono jest dla Jezusa tak ważne! A nam, czyż nie zdarza się na przykład przenieść odmówienie narzuconych sobie modlitw nad zainteresowanie się drugim człowiekiem, który zwraca się do nas z jakąkolwiek prośbą, pytaniem? A przecież jest to znoszenie przykazania miłości bliźniego, na rzecz osobistych pobożnościowych pomysłów? Czy zatem trzeba zarzucić swoje tradycje, czy nie są one miłe Bogu? Takie postawienie sprawy nie byłoby właściwe, zwłaszcza, że Chrystus w innym miejscu, ale dotyczącym podobnego tematu, mówi: „to należało wypełnić, a tamtego nie opuszczać”. Dzisiejszy fragment nauki Chrystusa wzywa do tego, by nasza pobożność nie była oderwana od potrzeb tych, z którymi się spotykamy, tych, których Bóg stawia na naszej drodze. Wystawia to nas na próbę. Objawia w praktyce, czy bardziej zależy nam na Bogu i Jego wezwaniach, Jego planie, jaki ma wobec nas, a niejednokrotnie za naszym pośrednictwem, wobec innych, czy na naszych pomysłach. Czy chcemy wywyższyć przez swoje zachowanie siebie i swoje praktyki, czy uwielbić Boga, który wzywa nas do praktykowania miłości?
Środa, 7.02.2024r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 10, 1-10
Fragment Pierwszej Księgi Królewskiej usłyszany przed chwilą, stawia przed naszymi oczyma z jednej strony zewnętrzne bogactwo, przepych życia dworskiego tak królowej Saby jak i Salomona; z drugiej zaś wewnętrzną obfitość, wspaniałość mądrości króla izraelskiego. Ta dwojaka świetność władcy Ludu Wybranego ukazana została jako dowód Bożej dobroci względem Izraela. Salomon przyjmując dar od Boga i współpracując z nim, stał się świadkiem troskliwej opieki, jaką Pan rozciągnął nad swoim narodem, swoim dziedzictwem. Patrząc na życie, działanie jednego człowieka, królowa Saby wypowiedziała znamienne słowa: „Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg twój, za to, że upodobał sobie ciebie, aby cię osadzić na tronie Izraela; z miłości, jaką żywi Pan względem Izraela na wieki”. Scena ta zatem prowadzi nas do refleksji nad naszym życiem, nad naszą uważnością na znaki, jakie na naszej drodze stawia Bóg. Czy potrafimy być świadkami dobroci Ojca Niebieskiego wobec tych, którzy do nas przychodzą, którzy z nami żyją? Czy nasze myślenie jest na tyle zakorzenione w Bożej mądrości, by słowa, jakie wypowiadamy przekazywały ją innym? Wreszcie czy ci, którzy z nami się spotykają, patrząc na naszą postawę, słuchając naszych wypowiedzi są wewnętrznie nakłonieni do tego, by błogosławić, wysławiać Boga działającego przez nas? A z drugiej strony, czy w kontaktach z ludźmi potrafimy i chcemy być na tyle uważnymi słuchaczami, obserwatorami, by w ich działaniu dostrzec choć okruchy dobra, jakie w sercu każdego umieścił Stwórca?
Psalm responsoryjny: Ps 37,5-6.30-31.39-40
Psalm responsoryjny, który dziś rozważamy jest psalmem ufności złożonej w Bogu. Dostrzegamy w nim rozwinięcie problem, który nurtuje człowieka. Ujawnia się w nim napięcie między działaniem a złożeniem wszystkiego w ręce Boga. „Powierz Panu swą drogę (…) On sam będzie działał”. Czy i kiedy można nam w taki sposób odnosić się do swego życia? Druga zwrotka psalmu zdaje się rozwiązywać to zagadnienie. Aby móc zdać się na Boże działanie, trzeba nam najpierw stać się sprawiedliwym dzięki Bożej mądrości. Nie możemy trwać bezczynnie. Naszym zadaniem jest głoszenie tej mądrości, która pochodzi od Pana. Aby ją głosić, musimy najpierw poznać i posiąść jej znaczenie, sens. Jak? Poprzez przygotowanie w sercu miejsca dla Prawa Bożego. Poprzez działanie, kroczenie zgodnie z jego wymogami. Wtedy odkryjemy, zobaczymy, że Pan troszczy się o nas. Nie pozostawia nas samych w utrapieniach życia. Ujrzymy Jego pomoc i wyzwolenie przychodzące od Niego. Wówczas zrozumiemy, jak dobrze jest złożyć wszystkie swe troski w ręce Boga i pozwolimy Mu działać w naszym życiu bez obawy, że stanie się coś złego, bo wszystkie zamiary Pana są pełne dobroci i prowadzą nas ku najwyższemu dobru i szczęściu, którego nie można posiąść na tej ziemi.
Ewangelia: Mk 7, 14-23
Nauka Pana Jezusa o tym, co czyni nas czystym i nieczystym w Jego oczach ma dla nas ogromną wagę. Mistrz uczy, że trzeba odróżniać to, co wchodzi do naszego wnętrza z zewnątrz i to, przez co wyrażamy, ukazujemy ludziom, jakie postawy pielęgnujemy w naszych sercach. Zbawicielowi chodzi bowiem o świętość, czystość naszych dusz. Dlatego warto zagłębić się w Jego stwierdzenie: „co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym”. Pan Jezus wylicza pośród tego wątpliwego bogactwa ludzkich serc przede wszystkim złe myśli. To one generują wszystkie następne objawy zła, gnieżdżące się we wnętrzu człowieka. Złe myśli. Jak często im ulegamy? Pamiętajmy, że nie możemy uspokajać się mówiąc, że one dotyczą tylko nas. Nie dość, że brukają one nasze serca, to jeszcze wychodząc na zewnątrz, mają moc wniknięcia nie do żołądków ludzi wokół nas, ale do ich serc. A to sprawia, że czynimy nieczystymi wnętrza osób, z którymi żyjemy, wśród których się obracamy. Zło wychodzące z wnętrza, może zanieczyścić wnętrza innych. Stąd wielka jest nasza odpowiedzialność za to, jakim myślom pozwalamy trwać w naszych sercach. Bo od tego, czy są one dobre – święte, czy złe – grzeszne, może zależeć nie tylko doczesność, ale i wieczność wielu, wśród nich i nas samych.
Czwartek, 8.02.2024r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 11, 4-13
Schyłek rządów Salomona, jak usłyszeliśmy w pierwszym czytaniu drastycznie różnił się od początkowego ich okresu. Jego odstępstwo, nieposłuszeństwo głosowi Pana nie pojawiło się nagle. Bóg, wprowadzając Izrael do Ziemi Obiecanej, przestrzegał naród przed wchodzeniem w związki małżeńskie z poganami (por. 1 Krl 11,2). Można usprawiedliwiać Salomona, który wbrew temu ostrzeżeniu poślubiał księżniczki z państw ościennych, bo wymagały tego stosunki polityczne. A jednak… utrzymanie dobrych relacji z państwami ościennymi, nie było wystarczającym powodem dla nieposłuszeństwa głosowi Pana. Na przykładzie Salomona widzimy, że chęć przypodobania się ludziom nie może, nie powinna stać na przeszkodzie, by pozostać wiernym Bogu. Jakże ogromne znaczenie ma zachowanie właściwej hierarchii wartości w życiu każdego człowieka. Ta hierarchia została zachwiana w sercu, umyśle Salomona. Wymagania Boga, Jego przykazania stanęły na przeszkodzie królewskim potrzebom, pożądaniom, zachciankom. Syn Dawida wyniósł swoje plany ponad Boże. Potęga, jaką osiągnął dzięki posłuszeństwu zarządzeniom Pana, sprawiła, że odrzucił błogosławieństwo Pana. Przestał słuchać Bożych napomnień. I miało to dla niego oraz jego potomków opłakane skutki.
Słowa, które dziś usłyszeliśmy są zachętą, byśmy zadali sobie pytanie: jak my traktujemy Boże napomnienia – Dekalog, który jest wyrazem troski Stwórcy wobec nas? Czy przez odrzucanie go nie zatracamy siebie i innych?
Psalm responsoryjny: Ps 106,3-4.35-36.37 i 40
„Szczęśliwi, którzy strzegą przykazań i sprawiedliwie postępują w każdym czasie”. Oto pierwszy obraz ukazany przez psalmistę, który następnie ukazuje powolne odchodzenie człowieka od tej szczęśliwości, danej nam przez Pana. Przedstawiona droga upadku jest wstrząsającym opisem degradacji człowieka, przestrogą przed stopniowym poddawaniem się żądzom, siłom przeciwnym Bogu, a więc i człowiekowi. Psalm stanowi zatem wyraźne ostrzeżenie przed początkowo nieznacznym, a później coraz wyraźniejszym usuwaniem się spod wpływu Boga i poddawaniem się pod rujnującą kuratelę świata. Niepostrzeżenie, zaczynając od drobnych uchybień, usypiamy własne sumienie. Później przechodzimy od cielesnych do duchowych wykroczeń, które brukają naszego ducha fałszywymi trendami myślowymi. Zaczynamy czcić nasze osobiste lub społeczne bałwany, bożki, jakie zajmują w naszym sercu miejsce Boga. Kończy się na tym, że na ofiarę takim bożkom składamy to, co nam najcenniejsze, czym chlubiliśmy się. Ostatecznie, nie chcąc uznać że odwracamy się od Boga, wmawiamy sobie i innym, że Bóg nas opuszcza, pała do nas gniewem. A może właśnie w takich chwilach warto spytać siebie – czy i jakie bożki zasłaniają nam Jedynego Władcę naszych serc? Czy te bożki tworzymy sami, czy ulegamy panoszącym się w świecie pomysłom na życie? Czy ufamy prawdziwemu Bogu na tyle, by móc przeciwstawić się niszczącym ideologiom i okazać Panu posłuszeństwo nawet za cenę odrzucenia przez ogół? Co dla nas jest ważniejsze – opinia świata pogrążonego w grzechu czy miłość Boga, Stwórcy świata, ładu i prawdziwego bezpieczeństwa?
Ewangelia: Mk 7, 24- 30
Dzisiejszy opis ewangeliczny jest co najmniej szokujący. Chrystus, który z pogardą odnosi się do ludzi? Bóg, który nie pozwala uciskać cudzoziemca (por. Kpł 19, 33n; Jr 22, 3), wzgardliwie zwraca się do poganki? Co zrobić z takim obrazem Jezusa? Spróbujmy wniknąć w tę scenę na tyle, na ile dziś jesteśmy w stanie to uczynić.
Widzimy w niej zamiłowanie Pana do pozostawania w ukryciu. Św. Marek ukazuje Go ukrywającego się na wielu płaszczyznach. Najpierw ta zewnętrzna: odchodzi z miast Izraela. Zatrzymuje się w okolicach pogańskich. Wchodzi do domu, nie chce być widziany, rozpoznany. W tym kontekście zachowanie Jezusa wobec Syrofenicjanki zdaje się być kolejną formą ukrycia. Pod zasłoną ostrych słów ukrywa On swą dobroć, miłość. Dlaczego tak robi? Zakończenie tej niezwyczajnej sceny daje odpowiedź. Jezus ukrywa się, by odsłonić wiarę kobiety. Wiarę, która pośród ciemności pozornego braku zainteresowania, wzrasta i świeci jak pochodnia (żeby posłużyć się obrazem zaczerpniętym z dzieł św. Jana od Krzyża). I właśnie w tym odkrywamy niezbędną dla nas naukę, zwłaszcza jeśli spojrzymy na to ewangeliczne zdarzenie, jako na obraz modlitwy. Czyż nie zdarza się nam podczas modlitwy być zanurzonym jakby w pustce? Nie odczuwamy obecności Boga. Nie widzimy efektów naszych starań. Pan się ukrywa! Czy zgodzimy się przyjąć taki stan rzeczy? Matka chorej dziewczynki przyjęła upokorzenie gorzkich słów. Czy zgodzimy się trwać przed Bogiem ukrytym, wymykającym się naszym zmysłom, uczuciom? Jeśli wytrwamy, usłyszymy, jak bohaterka tego fragmentu Ewangelii, pochwałę naszej wiary. Kiedy? Czy tak szybko jak tamta poganka? Niekoniecznie. Jednak miłość nie lęka się czekania, ale jest pewna, że spotkanie z dobrym, miłującym, wszechobecnym Bogiem spełni się choćby po przejściu bramy życia – jego prawdziwej pełni.
Piątek, 9.02.2024r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 11, 29-32; 12,19
Fragment Pierwszej Księgi Królewskiej, który dzisiaj został odczytany, ukazuje zarówno konsekwencje grzechu bałwochwalstwa Salomona, jak i wierność Boga obiecaną w przymierzu. Jak słyszeliśmy to wczoraj, Syn Dawida odwrócił się od Pana, zsyła On zatem na niego zapowiedzianą karę. Jednak nieposłuszeństwo człowieka nie może zniweczyć wierności Boga. Prorok zatem ogłasza Boże rozstrzygnięcie. Werdykt dotyczący nie jednego człowieka, ale całego narodu. Czym dla nas, dzisiaj, jest wyrok Boży przekazany przez Achiasza z Szilo? Niedwuznacznie wskazuje on, jak ważna jest przed Panem jakość naszego życia. Nasza wierność może zaowocować w kolejnych pokoleniach. Nasze przylgnięcie do Boga może zabezpieczyć przyszłość naszym bliskim i wszystkim, którzy mniej lub bardziej są z nami związani. Z drugiej jednak strony brak wierności, odstępstwa – nawet te najmniejsze, pozornie niewiele znaczące – mogą unieszczęśliwić tych, którzy przyjdą po nas. I nie chodzi tu o jakieś magiczne przeznaczenie. Po prostu przykład naszego życia kształtuje zachowanie wszystkich, którzy na nas patrzą. Dzisiejsze pierwsze czytanie jest wezwaniem do wierności, ostrzeżeniem przed jej brakiem. Słowo Boże, które usłyszeliśmy, przypomina nam o wielkiej odpowiedzialności ciążącej na nas, zarówno ze względu na naszą osobistą przyszłość, jak i na odpowiedzialność wobec historii, którą już dziś kształtujemy na własną zgubę lub ocalenie. Jakie życie wybierzemy?
Psalm responsoryjny: Ps 81,10-11b.12-13.14-15
Psalm responsoryjny jest przewidziany jako odpowiedź na Boże słowo – odpowiedź człowieka. Jak wstrząsający jest on dzisiaj! Fakt, że mówiącym jest nie kto inny, ale sam Bóg, daje do myślenia. Odpowiedzią na słowo Pana – słowo o odtrąceniu Salomona i jego potomków – jest pragnienie Boga, by lud – Jego lud – był Mu wierny. Jakże przejmujące jest wyznanie Stwórcy, wybawiającego z niewoli, że Jego miłość została odrzucona. Zbawca przypomina dobrodziejstwa nam ofiarowane. Chce obudzić nasze serca, zaszczepić w nich miłość, wdzięczność dla Tego, który nas ukochał od początku, od stworzenia świata. Bóg świadom naszej słabości, w której tak łatwo odwracamy się od Niego, od posłuszeństwa Jego głosowi, ostrzega przed konsekwencjami takiej postawy. Rozdzierające jest wynurzenie Boga, który decyduje się pozostawić swych umiłowanych zatwardziałości ich serc, by doświadczyli życia w oddaleniu od Niego. Jednocześnie Bóg Miłości rozbudza pragnienie bliskości przez obietnicę – zapewnienie, że postępowanie drogami, które On wyznacza, gwarantuje Bożą opiekę. Zaprawdę to oświadczenie odtrąconej Miłości, przeszywa ludzkie serca i skłania do refleksji nad naszymi wyborami. A zatem: jakich dziś dokonamy? Za kim się opowiemy?
Ewangelia: Mk 7, 31-37
W uzdrowieniu, którego dziś staliśmy się świadkami, uderzyły mnie dwie informacje. Pierwsza dotyczy zewnętrznych znaków, jakie Jezus uczynił, druga to Jego słowa – wezwanie do otworzenia się. Skutkiem działania Chrystusa było to, że uzdrowiony człowiek mógł prawidłowo mówić.
Jeśli spojrzymy na to wydarzenie w kontekście życia duchowego, to ileż razy możemy stwierdzić, że nasza mowa nie jest prawidłowa – czyli nie jest zgodna z wyznawaną wiarą, z uznawanymi wartościami, a niekiedy nawet z zasadami dobrego wychowania. Jeden choćby przykład. Unosimy się gniewem i pozwalamy, żeby to uczucie kształtowało nasze słowa. A później niejednokrotnie się ich wstydzimy. Czyż w takich sytuacjach nie jesteśmy jak głuchoniemy z Ewangelii? Jesteśmy głusi na polecenia Mistrza z Nazaretu, na przykazania miłości Boga i bliźniego. Czy w podobnych okolicznościach mamy przy sobie ludzi, którzy przyprowadzą nas do Jezusa? Jeśli nie, to czy mamy odwagę sami przyjść do Niego, by nas „otworzył”? Na co? Na Jego słowa, byśmy przyjąwszy je mogli rzeczywiście „prawidłowo mówić”. A w jaki sposób Pan nas otwiera? Przez zewnętrzne znaki, dzięki którym wzrasta nasza wiara; znaki, które uwrażliwiają nas na obecność Boga w nas i w drugim człowieku. Skoro zechcemy, mogą się nimi stać sakramenty ustanowione przez Chrystusa, przez Kościół. Poprzez nie Jezus dotyka naszych uszu, naszego języka i uczy prawidłowo korzystać z tych darów, jakimi nas wyposażył dla dobra wszystkich, z którymi się spotykamy. Czy mamy odwagę przyjść do Nauczyciela, utajonego pod osłoną słów Pisma Świętego, słów kapłanów, którzy nas prowadzą, by tak mógł włożyć swe palce w nasze uszy, byśmy nauczyli się właściwie słuchać? Czy chcemy przyjść do Zbawcy ukrytego pod postacią Najświętszego Sakramentu, by dotknął naszego języka i włożył w nasze usta słowa miłości i prawdy?
Sobota, 10.02.2024r.
Pierwsze czytanie: 1 Krl 12, 26-32; 13, 33-34
Fragment, który dziś Kościół daje nam do rozważenia, pozwala dostrzec etapy, prowadzące do całkowitego odejścia od Boga. Jest on zatem wyraźnym ostrzeżeniem, pełną troski przestrogą podarowaną nam przez Pana. Przyjrzyjmy się zatem opisanej sytuacji, byśmy uniknęli w naszym życiu konsekwencji, których nie uniknął Jeroboam.
Bóg przez proroka zapowiedział mu, że stanie się władcą dziesięciu pokoleń Izraela. On zaś, już gdy zasiadał na tronie obiecanego mu królestwa, wykazał się ewidentnym brakiem wiary w słowa, otrzymane od Pana. Gdyby bowiem w nie wierzył, nie musiałby się lękać o utracenie ludu. Straciwszy wiarę w prawdę Bożych słów, Jeroboam zaczął zastanawiać się. Nic w tekście nie wskazuje, że czynił to z Bogiem. Przemyślenia na płaszczyźnie czysto ludzkiej, bez jakichkolwiek odniesień do Pana historii, doprowadziły go do jawnego grzechu bałwochwalstwa. Czy w naszym życiu nie powtarza się coś podobnego, gdy – przejęci trwogą o siebie, własny dobrobyt, zaspokojenie swych przyjemności – bierzemy ster naszego życia we własne ręce, niepomni na Boże wskazania, jakie zostały nam przekazane? Ten, który miał czuwać nad świętością Izraela, wskazał narodowi błędną drogę. My również często nie chcemy trwać sami na ścieżkach grzechu, ale skłaniamy innych do pójścia za naszym przykładem. Król izraelski stopniowo pogłębia swój grzech, coraz pełniej ingerując w sprawy kultu, wprowadzając zmiany na własną rękę. Upomniany przez męża Bożego z Judy (1 Krl 13, 1), „nie zawrócił ze swej złej drogi”. Brnął dalej na drodze oddalającej go od Boga.
Brak wiary w Boga i Jego obietnice, kierowanie swym życiem na własną rękę, bez oglądania się na Boże prawo, wpisane w serca przez Stwórcę, przekraczanie granic wyraźnie wyznaczonych przez Boga, znieczuliło sumienie Jeroboama tak, że nie potrafił już nie oddalać się od Króla królów.
Obserwując dzieje Jeroboama, warto zatem zadać sobie pytania: czy pielęgnujemy w sobie wiarę w Boże obietnice? Czy w naszych rozważaniach przed podejmowaniem wiążących decyzji, bierzemy pod uwagę prawo Pana? Czy dbamy o ukształtowanie wrażliwego sumienia w sobie i w podległych nam ludziach? Wreszcie, czy umiemy przyznać się do błędu i na nowo szukać dróg zbawienia a nie odstępstwa?
Historia życia izraelskiego władcy jest dla nas ostrzeżeniem. Czy chcemy z niego skorzystać dla własnego dobra i chwały Pana Zastępów?
Psalm responsoryjny: Ps 106,6-7a.19-20.21-22
Psalm responsoryjny jest wołaniem o pomoc do Boga, który jeden może jej nam udzielić. Warto zauważyć, że wybrany na dziś fragment przywołuje na pamięć jedynie sytuacje grzesznego postępowania, trwania w nieprawości, występku. Mówi wyraźnie o braku pamięci na Boże interwencje, które niosły ocalenie. Przytoczony psalm jest w dzisiejszej liturgii odpowiedzią na pierwsze czytanie. Możemy w nim zatem widzieć podpowiedź, jak zachować swe serce uległym Bogu. Zgodnie ze wskazaniami psalmisty starajmy się dostrzegać całe dobro, jakie świadczy nam codziennie Pan. Nie zapominajmy o Bogu, który dla nas dokonuje rzeczy wielkich, przedziwnych, zdumiewających po to, by wyzwalać nas z niewoli grzechu i wyprowadzać na wolność, przysługującą Jego dzieciom. Dbajmy o to, by te wielkie dzieła Boga trwały w naszych sercach i umysłach, abyśmy w Nim samym dostrzegali również naszą chwałę i nie zamieniali jej na zależność do rzeczy przyziemnych, umniejszających nas nawet aż do zezwierzęcenia.
Ewangelia: Mk 8, 1-10
W dziś przywołanej scenie ewangelicznej przyjrzyjmy się reakcjom Jezusa i uczniów. Które z nich są nam bliższe i dlaczego? Chrystus wyraża swój żal, swoje współczucie, swoją litość względem tłumu, który trwa przy Nim. Tu warto spojrzeć na to, jak ja trwam przy Panu. Ludzie Jemu współcześni potrafili przez trzy dni przedłużać swoje przebywanie przy Mistrzu, zapominając nawet o zabezpieczeniu pożywienia dla siebie. Dla nich ważne było jedynie wsłuchiwanie się w słowa Nauczyciela. A jak jest z moim byciem przy Jezusie? Ile czasu poświęcam na to najważniejsze spotkanie? O czym myślę na Mszy świętej, podczas modlitwy? Czy Pan nasz miałby powód do zatroszczenia się o moje potrzeby, ze względu na moje całkowite zatopienie się w Nim, w Jego słowie, z zupełnym zapomnieniem o własnych sprawach?
Ale spójrzmy na uczniów. Zdawali sobie sprawę, że wypowiedź Jezusa jest nie tylko oznajmieniem Jego odczuć, ale i wezwaniem dla nich. Ich pytanie mogło być podyktowane albo pretensją: „Czego Ty od nas chcesz? Żądasz przecież rzeczy niemożliwej do zrealizowania!”, albo lękiem przed zadaniem przekraczającym ich siły. Czy nie pamiętali już o tym, co Chrystus zrobił w podobnej sytuacji dla pięciu tysięcy słuchających Go? A może nie umieli jeszcze wiązać ze sobą różnych zdarzeń, w których uczestniczyli? A może?… Moglibyśmy zadawać wiele pytań dotyczących ich zachowania, ale zastosujmy je do samych siebie, bo może i nam trzeba przypomnieć, że Pan nasz nie opuszcza tych, którzy ze względu na Niego zapominają o własnych potrzebach.
I jeszcze jedna piękna rzecz. Siedem chlebów pobłogosławionych przez Mistrza, spożytych przez cztery tysiące ludzi, stało się siedmioma koszami chlebowych ułomków. Czyż nie jest to wezwanie do bezgranicznej ufności? Do zaufania Temu, który wzywa nas do spełnienia po ludzku niemożliwej do wprowadzenia w czyn woli Boga? Czy z takim zawierzeniem zdamy się dziś i na zawsze w ręce Boga?