Komentarze do czytań IV Tydzień Zwykły | od 29 stycznia do 4 lutego 2017 r. – Maciej Szulim

[dzien 1]

Niedziela, 29.01.2017 r.

Pierwsze czytanie: So 2, 3; 3, 12-13

Z dwóch fragmentów Księgi Sofoniasza, złączonych w dzisiejszym czytaniu, dowiadujemy się, że Bóg wymaga pokory od tych z Izraela, którzy chcą realizacji Bożych obietnic w ich życiu. Pokora, jak mi się zdaje, stanowi źródło wszystkich cnót i fundament relacji z Bogiem, gdyż jest prawdziwą mądrością: znajomością siebie, zdrowym dystansem i pamięcią o Jezusie w każdej chwili życia. Pokora tym różni się od skromności, że opiera się na prawdzie. Zachowywać można się skromnie, ale żyć jak chrześcijanin można tylko pokornie, czyli zgodnie z prawdą o nas samych. Takie życie jest niezwykle trudne, gdyż często zapominana przez nas prawda jest taka, że naszym podstawowym przeznaczeniem nie jest kariera, spokojne życie i zabezpieczenie finansowe, nie jest nim nawet rodzicielstwo czy szczęśliwe małżeństwo, a umieranie. Chrześcijanin jest naśladowcą Jezusa. To nasze podstawowe powołanie wymaga odłożenia na bok własnego „ja” i jest papierkiem lakmusowym naszego chrześcijaństwa. „Walka przeciwko sobie samemu – o siebie” – nie jest celem samym w sobie, ale jest nie do uniknięcia na drodze do zbawienia. Nie możemy pozwolić, aby chrześcijaństwo stało się filozofią życia, która ma nam dać szczęście doczesne. Da nam je Bóg – jeśli nie tutaj, to po śmierci.

 

Psalm responsoryjny: Ps 146 (145), 6c-7. 8-9a. 9b-10

Stwórca Wszechświata, kiedy spotyka głodnych, uciśnionych i przybyszów, mówi do nich po imieniu. Chrześcijaństwo posiada jedyne w swoim rodzaju napięcie między kosmiczną nieskończonością a znaczeniem jednostki, między niewypowiedzianą chwałą Władcy kosmosu a krzyżem, między uniwersalizmem zbawienia a siedmioma miliardami imion, które Bóg zna na pamięć i które wypowiada z miłością każdego dnia.

 

Drugie czytanie: 1 Kor 1, 26-31

Wiadomo, że chrześcijanie I wieku wywodzili się z różnych warstw społecznych. Niewykluczone, że większość z nich stanowili ludzie prości, ale dzisiejszy fragment Pierwszego Listu do Koryntian nie ma na celu ani ukazania przekroju społecznego pierwotnej gminy chrześcijańskiej, ani ograniczenia odbiorców listu do tych, którym się gorzej powodzi. Bóg wyróżnia to, co niemocne, aby żadne stworzenie nie chełpiło się wobec Boga. Żadne. Na różny sposób, niezależnie od naszej mądrości, urodzenia czy sytuacji finansowej, każdy z nas jest obdarowany przez Boga jakimś brakiem, który każe nam Go poszukiwać i który sprowadza nas na ziemię wtedy, gdy popadamy w samozachwyt.

 

Ewangelia: Mt 5, 1-12a

Jak napisał Benedykt XVI, w „błogosławieństwach” kryteria tego świata zostają obalone. Miara Ojca jest inna niż miara świata, a ubodzy w oczach świata i uważani za przegranych są w rzeczywistości szczęśliwi. Moje skromne życiowe doświadczenie wystarczy, aby wiedzieć, że za tymi słowami Jezusa kryją się nie tylko wymagania moralne, ale też diagnoza naszej ludzkiej, chorej psychiki uwikłanej w grzech pierworodny. Błogosławieństwa nie opierają się tylko na obietnicy szczęścia po śmierci, ale doskonale sprawdzają się w tym życiu. Człowiek pozbawiony wiary w Boga i tak skorzystałby na życiu według nich, tak jak choćby na postawie stoickiej. Dzieje się tak dlatego, że nienasycenie bywa ciekawsze, bardziej ekscytujące niż samo spełnienie się naszych pragnień. Na tym świecie znudzenie potrafi zabić nawet największą z przyjemności. Powstrzymywanie się (nawet dla samego powstrzymywania się, bez szczególnego celu) jest niedocenianą dzisiaj cnotą, bo pozwala czerpać szczęście mimo naszej tendencji do nudzenia się wszystkim. Może szczęście wieczne różnić się będzie od ziemskiego właśnie tym – nie będzie mogło się znudzić?..

 

[dzien 2]

Poniedziałek, 30.01.2017 r.

Pierwsze czytanie: Hbr 11, 32-40

Bycie chrześcijaninem w Europie jest o wiele bezpieczniejsze niż w innych częściach świata i nie zagraża na ogół, jak dotąd, naszemu życiu. Męczeństwo jest jednak wpisane w historię oraz w „dzisiaj” Kościoła niezwykle silnie. Tak silnie, że może zbytnio się z nim oswoiliśmy i nie zastanawiamy się, co my byśmy zrobili, gdybyśmy stali przed wyborem: wyparcie się Jezusa albo śmierć. Aktualny klimat teologiczny jest taki, że wraz z Bogiem jesteśmy raczej skłonni do wybaczania sobie naszych ułomności, a psychologia dostarcza nam mnóstwa usprawiedliwień. Strach jest przecież naturalnym czynnikiem, z którym trudno się spierać. Konsumpcjonizm, konformizm i fałszywa skromność sprawiły, że przestaliśmy pragnąć jednego: bohaterstwa. Doceniamy dar doczesnego życia, wierzymy, że Jezus pragnie także naszego doczesnego szczęścia. Nie można wykluczyć, że po uratowaniu życia, podczas sakramentu spowiedzi, usłyszelibyśmy od spowiednika słowa: „dzięki Bogu żyjesz” albo „ze względu na ekstremalną sytuację waga twego grzechu zaparcia się wiary jest pomniejszona”. Często słyszymy, że „życie jest najwyższą wartością”. Czy na pewno jest to chrześcijańska nauka? Czy jeżeli męczeństwo jest dla nas bezsensową utratą życia, to możemy nazywać się uczniami Jezusa?

 

Psalm responsoryjny: Ps 31 (30), 20. 21-22. 23. 24

Aby zostać potencjalnym męczennikiem, potrzebna jest odwaga. Bądźmy odważni i módlmy się „na oczach ludzi”, nie bojąc się pobłażliwych uśmiechów, trudnych pytań o pedofilię wśród księży czy finanse Kościoła. Jeżeli Jezus nie wstydzi się nas, to my nie wstydźmy się Jego Kościoła, bo „Pan chroni wiernych”.

 

Ewangelia: Mk 5, 1-20

Reakcja Gerazeńczyków na egzorcyzm dokonany przez Jezusa jest trudna do wyjaśnienia. Nie jest wykluczone, że to względy kulturowe, np. magiczne pojmowanie świata, sprawiły, że ludzie ci przestraszyli się Jezusa, który w tym dobrym czynie okazał swoją nadludzką moc. Może przestraszyli się ceny, jaką musieli zapłacić za uzdrowienie opętanego, jaką było 2000 świń? Jezus Chrystus niekiedy chce nam coś odebrać, aby zrobić w naszym życiu miejsce na coś o wiele lepszego. Kiedyś jeden wspaniały kaznodzieja mówił podczas rekolekcji, abyśmy nie kusili Boga, bo nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć nasze serca. Zagadką jest to, na ile Bóg pozostawia nam wolność, a na ile próbuje o nas walczyć – choćby tragicznymi wydarzeniami. Nie sądzę, aby Bóg na jednych sprowadzał cierpienie lub śmierć, aby zdobyć dla siebie inną duszę, ale jest coś niepokojącego, coś wyrywającego z ospałości w tych słowach, które niegdyś usłyszałem: Pozbądźmy się świń z naszego serca, aby ofiara z nich złożona mogła uwolnić nas z kajdan i zrobić miejsce w naszym sercu dla Boga.

 

[dzien 3]

Wtorek, 31.01.2017 r.

Pierwsze czytanie: Hbr 12, 1-4

Słowo Boże w dzisiejszym fragmencie Listu do Hebrajczyków stawia nam przez oczami Jezusa jako przykład moralny. Jednak w przeciwieństwie do innych autorytetów, On jest przykładem wyjątkowym i doskonałym. Ta Jego wyjątkowość nie bierze się jedynie z faktu Jego całkowitej bezgrzeszności, ale z powodu tego, Kim On jest i ze względu na to, co przecierpiał. W większości zapowiedzi mesjańskich w Starym Testamencie (nie we wszystkich, przykładem mogą być Pieśni o cierpiącym Słudze Jahwe w Księdze Izajasza) Mesjaszowi obiecuje się radość i chwałę. Podobnie apostołowie, na czele ze św. Piotrem, spodziewali się dla swojego Pana owej radości. Na Chrystusa czekały jednak krzyż, wrogość i „opieranie się grzechowi aż do krwi”. To sprawia, że tym bardziej my, ludzie, nie powinniśmy ustawać w szukaniu sprawiedliwości pomimo trudów. Ponadto, Jezus, różni się od innych wielkich moralnych autorytetów tym, że „zasiadł po prawicy na tronie Boga”. Czy istnieje coś bardziej motywującego, coś bardziej ekscytującego niż fakt, że postępując jak chrześcijanie, stąpamy po śladach samego Boga? Ateizm sprawia, że człowiek stawia siebie w miejsce Boga. Ironia losu polega na tym, że odrzucając Jezusa i nie naśladując Go, pozbawia się jedynego sposobu na to, aby być jak Bóg.

 

Psalm responsoryjny: Ps 22 (21), 26b-27. 28 i 30ab. 30c-32

Najlepszym komentarzem do dzisiejszych fragmentów Psalmu 22 jest niewątpliwie lektura owego Psalmu w całości, gdyż wcześniejszymi wersetami Jezus modlił się w ostatnich chwilach swego ziemskiego życia. Pełne rozpaczy słowa o opuszczeniu i ogromnym poniżeniu stanowią zapowiedź Jego Wielkopiątkowej Męki oraz nadają właściwe znaczenie Słowu Bożemu dzisiejszej liturgii: owocem „wypełnienia ślubu” przez Chrystusa na Krzyżu jest zbawienie wszystkich ludzi. „Naród, który się rodzi”, to Kościół, który w każdej Mszy św., wpatrując się w Najświętszy Sakrament, pamiątkę Jego Męki, ogłasza całemu światu, że „Pan to uczynił”.

 

Ewangelia: Mk 5, 21-43

Dzisiejszy fragment Ewangelii jest wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze, chyba żaden inny cud Jezusa nie jest powiązany z drugim w ramach jednej, wielowątkowej fabuły. Wiemy, że Ewangelie nie oddają dokładnej chronologii wydarzeń z życia Jezusa, bo nie to było ich celem. Jeżeli więc pojawia się takie zestawienie, to oznacza to, że albo Ewangelista powiązał je ze sobą, aby przekazać jakąś dodatkową myśl, albo – wbrew ogólnej zasadzie – w pamięci Apostołów utrwaliły się jako rzeczywiście dziejące się równolegle. Zresztą, jedna możliwość nie wyklucza drugiej.

Kolejnym powodem, dla którego ta Ewangelia może być wyjątkowa, jest wątpliwość dotycząca wszechwiedzy Jezusa. Zdaje się On nie wiedzieć, kto dotknął Jego płaszcza. Myślę, że nie można w tym miejscu popadać w zbytni psychologizm, a odczytać myśl, która stoi za takim poprowadzeniem fabuły przez Ewangelistę Marka. Moc Jezusa jest tak wielka, że jest tożsama z Nim. Nawet dotknięcie się Go z wiarą oznacza uzdrowienie. Jezus pyta nie dlatego, bo nie wie, ale dlatego, abyśmy my wiedzieli, że dla Niego zawsze ma znaczenie, kogo uzdrawia, kto się Go dotyka, kto Go poszukuje. Uzdrowienie zawsze ma za cel relację z Chrystusem. Nie jest On bowiem bezosobową mocą uzdrawiającą, ale Bogiem, który jest naszym Życiem.

 

[dzien 4]

Środa, 01.02.2017 r.

Pierwsze czytanie: Hbr 12, 4-7. 11-15

Co to znaczy opierać się grzechowi aż do krwi? Gdy czytam te słowa, staje mi przed oczami o. Pio, który mawiał, że wolałby umrzeć, niż popełnić ciężki grzech. Zdaje mi się, że dzisiaj zatraciliśmy w dużej mierze poczucie grzechu i wagę zła wielu czynów. Dodatkowy problem stanowią usprawiedliwienia, których wciąż dostarcza psychologia, a które jakoby pomniejszają wagę grzechu. Jak odległe jest tego typu myślenie od słów Listu do Hebrajczyków! Opieranie się grzechowi aż do krwi, to opieranie się z gotowością na stratę. Upływem krwi może być utrata szacunku w towarzystwie, psychiczne i fizyczne cierpienie spowodowane zerwaniem z nałogiem, brak zrozumienia wśród najbliższych i – niemal nieunikniony – żal do samego siebie: dlatego, że dopóki nie walczymy z grzechem, nasze sumienie nie działa. Im mocniej jednak walczymy, tym bardziej bolą nas, nieuniknione przecież, upadki. Dla wielu to krew tryskająca z ran po tych upadkach może być powodem, dla którego w ogóle jej zaprzestają. Bóg jako Ojciec uczy nas, że te upadki to nie my i że możemy czerpać z nich lekcje, zamiast poddawać się zwątpieniu. Niech te upadki nas wychowują, abyśmy mogli z większym sprytem i większą wytrwałością dalej przeciwstawiać się grzechowi. Ojciec nigdy nie karze permanentnie, dlatego nasza słabość również nie będzie trwała wiecznie.

 

Psalm responsoryjny: Ps 103 (102), 1b-2. 13-14. 17-18a

Bóg pamięta, że jesteśmy prochem. Perspektywa, o której my często zapominamy, dla Niego jest oczywista. Dlatego tak trudno pogodzić nam się z Jego decyzjami i z wolnością, jaką nam daje. Niebezpieczne jest myślenie o moralności chrześcijańskiej bez tej perspektywy życia wiecznego i mimo pozornej interesowności nie ma nic złego w tym, abyśmy byli wierni Bogu ze względu na Jego obietnice. Prawdziwa, emocjonalna więź z Bogiem jest możliwa, ale trudna ze względu na Jego pozorną nieobecność, dlatego lepiej być realistą, przyznawać się przed samym sobą do stanu naszej relacji z Bogiem, niż oszukiwać samego siebie i w rezultacie rozmijać się z Nim.

 

Ewangelia: Mk 6, 1-6

Myślę, że większość z nas doskonale zna to uczucie, gdy nasi bliscy nie reagują na to, co mamy im do powiedzenia. Zdarza się, że te same słowa, ale wypowiedziane przez kogoś obcego zostają potraktowane o wiele poważniej. Nie wynika to ze złej woli, jest to – o czym świadczą słowa samego Jezusa – reakcja dosyć naturalna. Bliska znajomość z drugim człowiekiem pozwala nam domyślać się tego, co od niego usłyszymy. Jest to jednak zgubne. Z zakładania toku myślenia naszego partnera czy przyjaciela wyniknąć mogą nie tylko niepotrzebne konflikty: czasami możemy zlekceważyć bardzo istotną i dobrą radę tylko dlatego, że sami nałożymy na słowa bliskiej nam osoby filtr naszych wcześniejszych doświadczeń, co zniekształci ich treść. Mieszkańcom rodzinnego miasta Jezusa wydawało się, że wiedzą, Kim On jest, i przegapili okazję do spotkania Boga.

 

[dzien 5]

Czwartek, 02.02.2017 r.

Pierwsze czytanie: Ml 3, 1-4

W uroczystość Ofiarowania Pańskiego Słowo Boże pokazuje nam, jak w tym dniu spełniła się jedna z zapowiedzi starotestamentalnych: „nagle przybędzie do swej świątyni Pan”, który, jak pisze prorok Malachiasz, odnowi kult świątynny. Nikt z uczonych w Piśmie nie spodziewał się jeszcze wtedy, jak bardzo Mesjasz odmieni oblicze liturgii sprawowanej dla Boga.

 

Psalm responsoryjny: Ps 24 (23), 7-8. 9-10

Jezus wielokrotnie przybywał wraz ze swoim rodzicami, a później uczniami, do Jerozolimy na święto Paschy. Pierwszy raz przekroczył jej bramy już jako małe dziecko, aby zostać ofiarowanym Bogu. Wtedy właśnie wypełniły się słowa Psalmu 24. Bramy Jerozolimy uniosły się, aby mógł wkroczyć Król chwały – wówczas po cichu, niezauważenie. Po wielu przyjazdach z okazji święta Paschy wkroczył do niej jeszcze jeden, ostatni raz, na osiołku, odbywając tryumf na tydzień przed swoim zwycięstwem nad śmiercią.

 

Drugie czytanie: Hbr 2, 14-18

W świątyni jerozolimskiej znajdowało się „Święte Świętych”: miejsce, zarezerwowane w światyni dla „Obecności Boga” zwanej Szekiną. Nikomu nie wolno było do niego wchodzić, z wyjątkiem arcykapłana (zawsze był tylko jeden arcykapłan), i to tylko raz w roku, w Jom Kippur, czyli Dzień Przebłagania. List do Hebrajczyków ukazuje Jezusa jako Nowego, Wiecznego Arcykapłana, który, składając doskonałą Ofiarę z samego siebie, „przez śmierć” pokonuje szatana – pana śmierci.

Świątynia Jerozolimska w roku 70 zostaje zniszczona przez Rzymian, co można zinterpretować, że jako symbol Starego Przymierza stała się zbędna wobec nowej Świątyni, jaką jest Chrystus. Jego Ciało ukryte w tabernakulum staje się Świętym Świętych, w którym obecny jest Bóg. Tym razem jednak Obecność Boga nie pozostaje niedostępna. Jezus stał się podobnym do braci, aby być Arcykapłanem, Pośrednikiem między Bogiem a każdym człowiekiem uczestniczącym w liturgii.

Jego człowieczeństwo i Jego cierpienia nie są jednak tylko górnolotnym hasłem czy symbolem, który teologicznie uzasadnia, w jaki sposób stał się Ofiarą Przebłagania. Jezus dokładnie tak samo jak my czuł pokusy, czuł ból i strach przed śmiercią, dlatego naprawdę nas rozumie i naprawdę jest blisko każdego z nas.

 

Ewangelia: Łk 2, 22-40

W niezwykły sposób Bóg w historii, Prawie i liturgii biblijnego Izraela zapowiedział przyjście na świat swojego Syna, Jezusa. W Piśmie Świętym – w Starym Testamencie, w ewangeliach dzieciństwa – na każdym kroku możemy odnajdywać wskazówki, typy, w których widać już, Kim jest Dziecię narodzone w Betlejem. Małe Dziecko, jedyny Syn Maryi i Józefa (jako prawnego opiekuna) zostaje wedle zwyczaju ofiarowany Bogu w świątyni. Wszystko, co pierworodne, od zbóż, przez trzodę aż po mężczyzn, miało należeć do Boga. Ten przepis Prawa znajduje również swoje zastosowanie w przypadku Pierworodnego Syna Bożego. Symboliczne ofiarowanie w świątyni ukazuje, do Kogo On należy, Kogo ma za prawdziwego Ojca oraz zapowiada Ofiarę, jaką złoży z samego siebie na Krzyżu.

Św. Łukasz nie pisze Ewangelii dzieciństwa po to, aby rozpocząć swoje dzieło od sielankowej wizji życia rodzinnego. Ma inny cel i dlatego nie oszczędza czytelnikom wskazówek dotyczących prawdziwej Misji, dla której Bóg stał się Człowiekiem.

 

[dzien 6]

Piątek, 03.02.2017 r.

Pierwsze czytanie: Hbr 13, 1-8

Podstawowym wymiarem naśladowania Jezusa jest braterska miłość, realizowana w konkretny sposób: przez gościnność, czystość małżeńską i zadowalanie się własnym stanem posiadania. Kościół stawia przed nami konkretne wymagania chrześcijańskiego życia. Przeszła mi ostatnio przez głowę myśl, która rozjaśniła mi nieco sposób rozumowania tych, którzy chcieliby chrześcijańskiego życia, ale z mniejszymi wymaganiami. Nie jest to oczywiście właściwe podejście, ale wielokrotnie może się za nim kryć doświadczenie głęboko zakorzenionej niemożności poprawy swojego życia z jednoczesnym pragnieniem zbliżenia się do Jezusa i nadania swojemu życiu sensu. To doświadczenie jest typowe dla współczesnego katolicyzmu europejskiego, w którym, jak mi się wydaje, z różnych powodów wyjątkowo trudno jest realizować nasze chrześcijaństwo w wymiarze moralnym i społecznym. Mimo wszystko, te wysokie standardy moralne są niezbędne, aby wejść w relację z Jezusem – bo wynikają one z Jego natury. Poczucie niemocy nie może nas obezwładniać, a determinacja do zerwania z grzechem nie powinna być obecna jedynie na poziomie woli i emocji. To, czego nam niejednokrotnie brakuje, to planu, to strategii opartej na sprycie i wcześniejszych doświadczeniach. Ufajmy więc Bogu i róbmy wszystko, aby naśladować w naszym życiu Jezusa.

 

Psalm: Ps 27 (26), 1bcde. 3. 5. 8b-9c

Podobne doświadczenie mogło towarzyszyć autorowi Psalmu 27, kiedy prosił Boga, aby nie zakrywał przed nim swojej twarzy i aby go nie odtrącał. Pomimo świadomości, że On jest jego pomocą, zna poczucie oddalenia od Boga. Istnieje w duchowości pojęcie nocy ciemnej, czyli poczucie nieobecności Jezusa. Nawet jeżeli odnosi się ono w sensie ścisłym do mistyków, to każdy z nas doświadczył zapewne pustki braku Boga. W moim przypadku (nie-mistyka) poczucie oddalenia zazwyczaj wiąże się z moją grzesznością, ze sprzeniewierzeniem się Jego przykazaniom.

 

Ewangelia: Mk 6, 14-29

Mam wrażenie, że Ewangelia wciąż stawia nas, współczesnych katolików, w niezręcznej, trudnej wręcz sytuacji. Społeczeństwo wymaga od nas, abyśmy swoje poglądy trzymali w szafie – a my, usprawiedliwiając się tolerancją i miłością chrześcijańską rzeczywiście je tam trzymamy. Chodzi o te sytuacje, w których w gronie niewierzących znajomych, wobec których może i przyznajemy się do chrześcijaństwa, przyjmujemy za normę ich sposób widzenia świata. Jan Chrzciciel bardzo ostro wytyka grzech Herodowi, nie przejmując się konsekwencjami. Pojawiają się pytania: czy my również mamy tak postępować? Kiedy wykonujemy wolę Bożą, a kiedy po prostu kogoś opluwamy? Czy mamy prawo upominać innych? Czy przykład chrześcijańskiego życia wystarczy? Czy powinniśmy brać ludzi na bok i „mówić im o Jezusie”? Nie ma gotowych odpowiedzi, jednak na zasadzie przeciwwagi ogromne wrażenie zrobiło na mnie ostatnio kilka postaci serialowych, dla których prawda chrześcijańska jest tak oczywista, że powinna być, w ich mniemaniu, oczywista dla wszystkich. Balansując na granicy fanatyzmu czy nietolerancji dla odmiennych poglądów, są dla mnie świadectwem pełnej odwagi „normalności” w mówieniu o Bogu.

 

[dzien 7]

Sobota, 04.02.2017 r.

Pierwsze czytanie: Hbr 13, 15-17. 20-21

Dzisiejsze czytanie przypomina formułę liturgiczną i za temat ma liturgię. Na mocy przymierza krwi, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, który złożył ofiarę z samego siebie, możemy, uczestnicząc w Eucharystii, dołączać do Jego ofiary nasze życie jako ofiarę pochwalną. Liturgia, w której uczestniczymy, powinna cały czas trwać w naszym życiu , a wtedy nasze postępowanie, zgodne z wolą Bożą, sprawi, że to życie samo stanie się liturgią pochwalną na cześć Boga. To Msza Święta uzdalnia nas do wszelkiego dobra, bo w gruncie rzeczy jest ona pełną obecnością Jezusa Chrystusa w nas, a to przez Niego Bóg nieustannie działa w naszym życiu. W chrześcijaństwie wszystko obraca się wokół wydarzeń Triduum Paschalnego. Jeżeli przyjrzymy się wielu modlitwom, to zobaczymy, o ile bogatsze są one w treść, jeżeli odnosimy je do Mszy Świętej, w której uczestniczyliśmy albo będziemy w tym samym dniu uczestniczyć. Modlitwa Jezusowa, różaniec, brewiarz czy koronka do Miłosierdzia Bożego, w której „ofiarujemy Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna” Bogu Ojcu, przygotowują do przyjęcia tajemnicy Eucharystii, pozwalają nam każdy moment odnosić do tej najważniejszej chwili dnia.

 

Psalm: Ps 23 (22), 1b-3a. 3b-4. 5. 6

Doskonale wszystkim znany Psalm 23 to obraz tego, co chce dać nam Bóg: pragnie nam dać o wiele więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Obraz owcy prowadzonej przez pasterza płynnie przechodzi w opis dobrodziejstw, jakich mogą spodziewać się od Boga ludzie, którzy są Mu wierni. Stan, w którym niczego nie będzie nam brakowało, jest trudny do wyobrażenia sobie na tym świecie, tak jednak działa Bóg. Im więcej jest On obecny w naszym życiu, tym mniej miejsca na wszystko inne. A wszystko inne ma to do siebie, że nigdy nie wystarcza.

 

Ewangelia: Mk 6, 30-34

Obraz Boga jako dobrego pasterza zaczerpnięty z Psalmu 23 i innych miejsc Starego Testamentu zostaje wykorzystany znowu w Nowym Testamencie, w którym Pasterzem okazuje się Jezus Chrystus. W tym fragmencie widać bardzo ludzkie oblicze Syna Bożego, który najpierw, myśląc o odpoczynku swoich uczniów, zwalnia ich z posługi wśród tłumów, a później, widząc ten tłum, znając troski, zagubienie i samotność każdej z osób przed nim stojących, lituje się nad nimi i – pewnie mimo własnego, ludzkiego zmęczenia – zastępuje swoich uczniów i bierze swój lud w opiekę. On chce, tak, jak tam na pustyni, tak, jak na krzyżu, brać nasze problemy na siebie. Stawajmy przed nim w ufności i zamiast prosić, czasami po prostu pokażmy mu swoje problemy. Nawet jeżeli nie znikną, to będziemy je dźwigać razem z Jezusem.

Kryje się tutaj także istotna lekcja dla wszystkich, którzy „zarządzają zasobami ludzkimi”. Powinność pracownika wobec przełożonego nie czyni z niego robota, nie pozbawia go szacunku, a dobrowolne wyręczenie go z jego obowiązku, to doskonałe naśladowanie Chrystusa, który „nie przyszedł, aby mu służono”.

[dzien end]