Komentarze do czytań II Tydzień Zwykły
(18-24 stycznia 2015 r.)
Niedziela 18.01.2015
Pierwsze czytanie: 1 Sm 3, 3b-10.19
Opowieść o powołaniu młodego Samuela na proroka ma znaczenie nie tylko dla tych z nas, którzy zastanawiają się nad wstąpieniem do seminarium duchownego lub zakonu. Jako chrześcijanie żyjemy w epoce zapowiedzianej przez Joela, w czasach gdy Bóg „wylał swego Ducha na wszelkie ciało” (por. Jl 3, 1) – kiedy Jezus „chrzci Duchem Świętym” (por. Dz 1, 5) i możemy doświadczać spełnienia Mojżeszowego marzenia: „Oby tak cały lud Pana prorokował” (Lb 11, 29). Możemy tego doświadczać, ale przecież niekoniecznie doświadczamy. Choć jesteśmy ludem prorockim, a także „królewskim kapłaństwem” (1 P 2, 9), to jednak często rozmijamy się ze swym najgłębszym powołaniem, pozostawiamy je uśpione. Dzisiaj nasza ochrzczona, prorocka dusza ma szansę się przebudzić, słysząc jak Pan woła ją po imieniu.
Być prorokiem to wcale nie znaczy robić wokół siebie zamieszanie, ani (broń Boże) uważać siebie za nieomylnego. W czytaniu, które podsuwa nam dzisiejsza liturgia, słyszymy, jak Bóg zwraca się do młodziutkiego chłopca, którego cechuje dyspozycyjność i posłuszeństwo. Być prorokiem to przede wszystkim słuchać, mieć „otwarte ucho” (por. Iz 50, 5) Bożego ucznia. Warto pamiętać, że w Dziejach Apostolskich chrześcijan stale nazywa się właśnie „uczniami”. Cnotami dobrego ucznia są uważność oraz intelektualna pokora, wnikliwość w rozważaniu przyjmowanych nauk, ale i stała gotowość do przyjmowania korekty.
Chrześcijanin to uczeń Bożego Słowa, to ktoś, kto słucha i do kogo Bóg mówi. Zwróćmy w tym kontekście uwagę na rzucone w trakcie naszego opowiadania o Samuelu zdanie: „Samuel bowiem jeszcze nie znał Pana…” (1 Sm 3, 7). W rozumieniu starożytnych Hebrajczyków „znać” to mieć żywą, osobistą relację. Samuel pełnił służbę w świątyni, ale musiał się jeszcze przebudzić do intymnego poznania swego Boga. Nie da się być prorokiem ani uczniem Pana znając Go jedynie „z drugiej ręki” – dlatego dzisiejsza liturgia stawia każdego przed fundamentalnym pytaniem: czy moje serce zapłonęło już od słów Chrystusa (por. Łk 24, 32), rozpoznając w nich wyraz „miłości ponad wszelkie pojęcie” (por. Ef 3, 19)? A niezależnie od twierdzącej lub przeczącej odpowiedzi warto przy najbliższej okazji postarać się o dłuższy moment ciszy nad Biblią, albo przed tabernakulum. Nie zagłuszać Boga własną gadaniną, lecz szepnąć: „mów, Panie” i ufnie pozwolić w sobie zasiać słowo, które wzejdzie dziś, jutro, lub pojutrze…
Psalm responsoryjny: Ps 40, 2.4ab.7-8a.8b-10
Psalm, którym reagujemy na pouczenie zawarte w pierwszym czytaniu, podejmuje temat prorokowania, czyli mówienia w imieniu Boga. Jak to już zostało powiedziane, prawdziwe proroctwo wyklucza pychę. Psalmista wyznaje, że jest biedakiem podniesionym przez Pana z kłopotów i wychwalającym Jego miłosierdzie. Przedstawia się jako pełen wdzięczności słuchacz i wykonawca Bożego Prawa. Uczeń Boga prorokuje całym sobą, swoim prawym życiem.
Odnosząc te słowa do naszej sytuacji pamiętajmy, że stanowią one także proroctwo o Chrystusie (por. Hbr 10, 5-10), który przyjął na siebie ludzką małość i słabość – „postać sługi” (por. Flp 2, 7) – a następnie oddał się całkowicie służbie Bożej sprawiedliwości, zwracając Ojcu „ukradzione” przez Złego owce. Boża sprawiedliwość realizuje się przez miłosierdzie… Jezus ogłosił też ludziom ich sprawiedliwość jako wspomnianą prawość życia, która nie jest wymogiem surowego Sędziego, lecz darem Ojca dla uznających swoją grzeszność i poddających się Zbawicielowi (por. Rz 10, 3-13).
Niech On sam nas uczy, jak mieć „otwarte ucho” i składać całą nadzieję w Bogu, jak być dyspozycyjnymi („Oto przychodzę”) oraz znajdować radość w realizacji Bożego pomysłu na nasze życie.
Drugie czytanie: 1 Kor 6, 13c-15a.17-20
Kolejny biblijny tekst dzisiejszej liturgii akcentuje cielesny wymiar naszego oddania się Bogu. Wbrew nieszczęsnemu stereotypowi chrześcijańskie podejście do seksualności nie wynika z przekonania, że seks jest „nieczysty”, lecz przeciwnie – z uznania go za rzecz świętą, za naturalny sakrament jednoczenia się serc, znak i narzędzie wzajemnego daru z siebie. Dlatego nie może być mowy o bawieniu się popędem, rozmienianiu na drobne własnej i cudzej intymności, rozrzucaniu pereł po śmietnikach. Cud miłości fizycznej to element rajskiej sztuki stawania się jednością, żeby stanowić „obraz Boży” (por. Rdz 1, 27; 2, 24). Dla chrześcijan wpisuje się on dodatkowo w tajemnicze odwzorowanie przez małżeństwo głębokiej jedności Chrystusa i Kościoła (por. Ef 5, 31-33). Ludzka erotyka w całej swej zmysłowości (którą w pełni „kanonizuje” Pieśń nad pieśniami) staje się liturgią, przyjęciem Boga w drugim człowieku, mówiącym: „Bierz… to jest ciało moje”.
Chrześcijańska czystość w sferze seksualnej nie oznacza ucieczki przed sprawami ciała, tylko nadawanie tym sprawom przejrzystości – tak, żeby ukazywały wpisany w nie „zamysł Chrystusowy” (por. 1 Kor 2, 16). „Ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała” (1 Kor 6, 13). Cielesność, „zewnętrzna” strona mego integralnego „ja” (bo według Biblii człowiek nie „składa się” z ciała i duszy, ale jest ucieleśnioną duszą, uduchowionym ciałem…) to narzędzie wyrażania miłości, której Chrystus na nowo nas uczy. Zarówno gra namiętności na małżeńskim łóżku, jak i trzymanie instynktów na wodzy przez osoby niezaślubione (czy wręcz ofiarowujące Bogu swą bezżenność) pokazują i realizują królestwo Boże, jeśli są sposobem uczczenia Chrystusowego zamysłu w drugim człowieku, oraz oddania się na służbę temu zamysłowi. Mamy się wzajemnie przyjmować oraz nawzajem sobą obdarowywać w całym bogactwie naszych charakterów i powołań, a nie egoistycznie „konsumować” czyjeś wdzięki. W raju nagość nie powodowała wstydu (por. Rdz 2, 25), bo nie było niebezpieczeństwa wykorzystania bezbronnego piękna.
Doprawdy, „ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana”, dla widocznego w Chrystusie królowania Boga-Miłości. Natomiast naszą skażoną egoizmem zmysłowość leczy „Pan dla ciała”, przeczyste Ciało Chrystusa poddane gwałtowi krzyża i przemienione w zmartwychwstaniu, prześwietlone bez reszty pięknem Chrystusowej Duszy. Prośmy o łaskę kontemplowania Go i karmienia się Nim.
Ewangelia: J 1, 35-42
Dzisiejsza Ewangelia w zachwycający sposób łączy w sobie obecne w poprzednich czytaniach intuicje, dotyczące wsłuchiwania się człowieka w Boże słowo i stawania się dzięki temu słowu kimś żyjącym dla Bożego zamysłu miłości. Prorocze zdanie Jana Chrzciciela wciąż powraca w liturgii, gdzie poprzedza moment komunii – intymnej chwili zjednoczenia z Panem przychodzącym tajemniczo w Ciele i Krwi, kryjących Duszę i Bóstwo. Określenie Jezusa jako Baranka mówi o Jego całkowitym darze z siebie samego, o miłości „bez skazy” (por. Wj 12, 3) przeciwstawionej wilczemu prawu piekła (por. J 10, 11-12) i gaszącej własną krwią płomień wrogości ludzi wobec Ojca i siebie nawzajem (por. Ef 2, 16).
W opisanej przez Ewangelistę scenie dwaj uczniowie wykazują pełną dyspozycyjność wobec słowa dotykającego ich serc. Natychmiast ruszają w ślad za wskazanym przez proroka Nieznajomym, choć zagadnięci przez Jezusa nie bardzo umieją wytłumaczyć, o co im właściwie chodzi. Niezręczne: „Gdzie mieszkasz?”, rzucone w miejscu pustynnego biwakowania pielgrzymów (!), wyraża w istocie prośbę o dopuszczenie do sekretu Jego Osoby, o zgodę na zawarcie znajomości. Chrystus zaprasza ich dokądś, do jakiegoś tymczasowego schronienia, po czym spędzają razem kilka godzin pozostałych do zachodu słońca. Nie wiemy, co robili – zapewne rozmawiali, przyglądali się sobie, może coś wspólnie zjedli… Ale jeden z Jezusowych gości miał po tym spotkaniu pewność, że „znalazł Mesjasza”, a drugi, opowiadający całą historię, był pod takim wrażeniem Mistrza, że zapamiętał nawet godzinę pierwszej wymiany zdań. Później napisze, że poznał Boskie Słowo życiodajnego Objawienia nie tylko słuchając, ale „patrząc własnymi oczami i dotykając rękoma” (por. 1 J 1, 1).
Być chrześcijaninem, człowiekiem Chrystusa, to osobiście znać Słowo, które stało się ciałem, być w intymnej relacji z Jezusem oddziałującym na moje życie. To dotknąć Jego dyskretnej obecności. Jeśli cokolwiek w Ewangelii porusza serce, można spróbować pójść Jezusowym tropem i dać się zagadnąć Słowu… Czego szukam – teraz i tutaj? Gdzie w moim „tu i teraz” zatrzymał się Pan? Co mogę „zobaczyć” (por. J 1, 39), jeśli pobędę z Nim dłuższą chwilę sam na sam?
Poniedziałek, 19.01.2015
Pierwsze czytanie: Hbr 5, 1-10
Wiodącym tematem Listu do Hebrajczyków, którego fragment podsuwa nam dzisiejsza liturgia, jest stosunek między Starym i Nowym Przymierzem. Chrześcijanie pierwszego pokolenia, czyli Żydzi uznający Jezusa za Mesjasza, potrzebowali głębszej refleksji nad przejściem od kultu Boga w jerozolimskim sanktuarium do czci oddawanej Ojcu „w Duchu i prawdzie” (por. J 4, 21-23) – a także od mnogości ofiar świątynnych do jedynej ofiary Ukrzyżowanego (por. Hbr 9, 11-15.24-28). Jednak rozważania, jakie snuje natchniony autor, pozostają wartościowe również dla nas, wciąż z trudem zmagających się z nowością Ewangelii oraz wezwaniem do wiary, będącej zdecydowanie czymś więcej, niż „religia”…
Fragment czytany dzisiaj wyjaśnia, w jaki sposób Jezus, nie należący do kapłańskiego rodu Aarona, może być autentycznym arcykapłanem, czyli reprezentantem ludzi „w sprawach odnoszących się do Boga”. Zarazem pokazuje wyższość Nazarejczyka nad wszystkimi arcykapłanami w historii dzięki absolutnie jedynej w swoim rodzaju więzi z niebiańskim Ojcem, którego „istotę” w sobie odbija jako „zrodzony” (a nie stworzony!) Syn (por. Hbr 1, 3.5). Przywołując zagadkową postać Melchizedeka, pojawiającą się w Księdze Rodzaju „bez ojca, bez matki, bez rodowodu” (por. Hbr 7, 3) – jak gdyby spoza ziemskiego porządku rzeczy – autor naszego Listu dowodzi Bożego zamiaru podarowania nam ostatecznie Pośrednika rodem z nieba. Z drugiej strony ten niebiański Pośrednik okazuje się osobą podlegającą wszystkim możliwym ludzkim słabościom (jakkolwiek obcy jest Mu grzech, por. Hbr 4, 15), doskonale solidarną z nami, aż po bolesne doświadczenie posłuszeństwa Bogu zdającemu się nie słyszeć błagań o pomoc. Boży Syn, odwieczna Mądrość, musiał się „nauczyć” bycia posłusznym po człowieczemu.
Ta niełatwa w odbiorze medytacja o przepowiedzianym, a jednak zaskakującym Pośredniku może inspirować do zadumy nad Bożymi paradoksami. Coś, co wydaje się zerwaniem z tradycją, jest w istocie jej zamierzonym od początku ukoronowaniem. Ktoś absolutnie doskonały dzieli z nami każdą ziemską biedę. Pozornie niewysłuchana prośba zostaje spełniona w sposób daleki od naturalnych oczekiwań… Drogi Pana są inne, niż nasze, ale to właśnie są drogi prawdziwego życia (por. Dz 2, 28).
Psalm responsoryjny: Ps 110, 1-2.3-4
Psalm, jakim odpowiadamy na pouczenie o Chrystusie-Arcykapłanie, to właśnie cytowane w Liście do Hebrajczyków mesjańskie proroctwo, rozszerzające horyzonty oczekiwań Izraela do niewyobrażalnych rozmiarów. Potomek Dawida okaże się jego Panem (por. Mt 22, 42-45) i połączy w jednej osobie władzę królewską z uprawnieniami „kapłana na wieki” – według tego, co sugeruje wspomniana już figura Melchizedeka (por. Hbr 7, 1-3). Modląc się wersetami tej pieśni możemy wyznać Bogu zdziwienie Jego niespodziankami oraz prosić o łaskę otwartości na nieprzewidziane ruchy dobrych rąk, w których się znajdujemy (por. Ps 139, 5; J 10, 28-29). Historia biblijna uczy, że pilnie studiując obietnice Pana można nie zauważyć ich spełnienia, jeśli człowiek nie jest gotów przyjąć „nowych narodzin z Ducha”, wiejącego „tam, gdzie chce” (por. J 3, 3-8).
Ewangelia: Mk 2, 18-22
Ewangelie są pełne opisów kontrowersji między Jezusem a faryzeuszami. Jednocześnie zarówno one, jak i inne dokumenty z tamtej epoki, świadczą o wielkiej gorliwości religijnej tych ostatnich – a nawet o wyjątkowej bliskości faryzejskiej i Jezusowej interpretacji judaizmu. Mistrz z Nazaretu, przy całym swym krytycyzmie, zasadniczo potwierdzał wierność nauczania faryzeuszy wobec tradycji Mojżesza (por. Mt 5, 20; 23, 1-3). Później apostoł Paweł nie zawaha się powiedzieć, że jako wyznawca Chrystusa w pewnym sensie pozostał faryzeuszem (por. Dz 23, 6). Jeśli weźmiemy to wszystko pod uwagę, możemy dostrzec, że spór Jezusa z faryzeuszami stanowi dramatyczny konflikt w najbliższej rodzinie. Gromy, jakie rzuca Chrystus na „faryzeuszy-obłudników” (por. Mt 23, 13-33) to rozpaczliwa próba obudzenia „swoich” (por. J 1, 11), gwałtowne dobijanie się do serc, którym grozi nierozpoznanie Jego życiodajnej obecności (por. J 8, 24). Natomiast przykład życiowych perypetii wspomnianego Pawła pokazuje, że religijność, czyli wierność zasadom i praktykom (por. Flp 3, 6b), nie oznacza jeszcze wiary, czyli zmiany myślenia zgodnie z Bożą Nowiną (por. Mk 1, 15b) i zgody na prowadzenie przez Boga nieprzewidzianą drogą (por. Hbr 11, 8).
Co najważniejsze, Duch Święty zachował dla nas zapis konfrontacji Jezusa z religijną elitą ówczesnego Izraela nie po to, żebyśmy się czuli lepsi niż „zaślepieni Żydzi”. Słowo Boże, podobnie jak Aslan w Opowieściach z Narnii, przedstawia każdemu „jego własną historię”. Czytamy o moim i twoim spotkaniu z Panem, oraz o faryzeuszu we mnie i w tobie.
W dzisiejszej Ewangelii mowa o zbulwersowaniu przedstawicieli najpobożniejszych środowisk w związku ze swobodnym podejściem Jezusa i Jego uczniów do tradycyjnych praktyk kultowych. Jeśli ci Galilejczycy twierdzą, że są tak blisko Boga, to dlaczego „postów nakazanych nie zachowują”? Czemu łamią uświęcone reguły? W odpowiedzi na pytanie, zdradzające troskę o „nierozmywanie zasad”, Jezus nie boi się odezwać tajemniczo, ryzykując „danie zgorszenia”, sprowokowanie „liberalnych” interpretacji. Ma zaufanie do Boskich natchnień i ludzkiej wolności, wierzy w moc wewnętrznego „pociągnięcia przez Ojca” (por. J 6, 44) oraz w to, że „kto ma uszy, usłyszy” (por. Mt 13, 9). Człowiek gotowy na Boże niespodzianki zrozumie, że pozorne rozluźnienie duchowej dyscypliny w Jego otoczeniu to w istocie przejaw otwarcia na nowy podmuch Ducha, a radykalizm królestwa Bożego nie mierzy się ilością pobożnych ćwiczeń, lecz zapatrzeniem w Oblubieńca duszy… Królestwo Boga to nie reguły, tylko upojenie „Miłością mocną jak śmierć” (por. Pnp 8, 6), zakochanie w Panu „na śmierć i życie”. Oczywiście miłość również ma swe reguły i obok spontanicznych porywów wymaga pewnej dyscypliny – ale chrześcijańska wierność to nie konserwatyzm, pielęgnowanie utartych schematów, upodobanie do „starych bukłaków”. To trzymanie się ręki Ukochanego, za którym biegniemy w głąb Jego komnat i ogrodów (por. Pnp 1, 4). W tym biegu, pełnym nagłych zmian scenerii, potrzebujemy nowego i wciąż odnawiającego się serca, żeby mogło wlewać w siebie „młode wino” Jezusowej Pięćdziesiątnicy (por. Dz 2, 13). A formy pobożności, nawet najbardziej szacowne, nie są celem samym w sobie, lecz mają służyć spotkaniu z Tym, który ciągle na nowo „przychodzi” (por. Ap 1, 4).
Wtorek, 20.01.2015
Pierwsze czytanie: Hbr 6, 10-20
Przeznaczony na dziś urywek Listu do Hebrajczyków, mówiący o pokładanej w Bogu nadziei, następuje zaraz po niezwykle ostro sformułowanej przestrodze przed zmarnowaniem łask Ducha Świętego – które to marnotrawstwo rzuca człowieka na pastwę potępienia (zob. Hbr 6, 4-8). Dodajmy, że mowa o sytuacji kogoś, kto naprawdę mocno doświadczył „deszczu” Bożych dotknięć, a mimo to porzuca wiarę. Jednak chrześcijańskie nauczanie z prawdziwego zdarzenia nigdy nie sprowadza się do straszenia Bożą sprawiedliwością, która „za dobro wynagradza, a za zło karze”. Główną prawdą naszej wiary pozostaje miłość Boga (por. J 3, 16), obdarowująca świat Zbawicielem „kochającym do końca” (por. J 13, 1) i rodząca nas do „żywej nadziei” przez Chrystusowe zmartwychwstanie (por. 1 P 1, 3). To doprawdy skandal, że centralna dla chrześcijaństwa nowina o pokonaniu śmierci (por. 1 Kor 15, 14.17) nie zasłużyła na wzmiankę w pseudo-katechetycznym utworze, straszącym w polskich modlitewnikach pod nazwą „sześciu prawd wiary”…
Tymczasem autor Listu do Hebrajczyków podkreśla, że Boża sprawiedliwość oznacza docenienie już wydanych przez nas owoców miłości (przez którą „działa” żywa wiara, por. Ga 5, 6; Jk 2, 17). Choć zbawienie nie jest efektem pozytywnych uczynków, tylko zawsze niezasłużonym prezentem (por. Ef 2, 9), to jednak Bóg nie pozostaje dłużny, gdy pomnażamy (notabene z Jego pomocą, por. Flp 2, 13) otrzymany „kapitał” dobra (por. Mt 25, 21; Ef 2, 10). Natomiast nasza wierność Bogu pozostaje „zakotwiczona” w Bożej wierności – poręczonej nawet niezwykłą przysięgą Pana „na samego siebie” – dzięki której możemy zawsze liczyć na Jego pomoc w wytrwaniu przy Nim. Kotwica chrześcijańskiej nadziei tkwi w przebitym sercu naszego Arcykapłana, wstawiającego się za przybranymi braćmi i siostrami „za zasłoną” niebiańskiego sanktuarium. Możemy zawsze prosić: „Jezu, w ranach Twoich ukryj mnie, nie pozwól mi odłączyć się od Ciebie”.
Psalm responsoryjny: Ps 111, 1-2.4-5.9.10c
Czyniąc swoimi słowa Psalmisty możemy się uczyć zaufania do Boga, „miłosiernego, łaskawego i zawsze pamiętającego o swym przymierzu”. Chrześcijaństwo nie zna zasady „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Jakkolwiek trzeba mieć respekt dla powagi naszej duchowej sytuacji i nie wolno podchodzić lekko do sprawy zbawienia (por. Flp 2, 12), to przecież ten sam Bóg, który „nie pozwoli z siebie szydzić” (Ga 6, 7), zarazem „nie postępuje z nami według naszych grzechów” (Ps 103, 10) i „jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje” – bo taki po prostu jest (por. 2 Tm 2, 13)! Nie jest naiwny, niepewny ani słaby, ale w swojej mądrości, zdecydowaniu i mocy trwa przy nas jak cierpliwy Terapeuta (por. Mt 9, 12).
Ewangelia: Mk 2, 23-28
Ewangelia prezentuje nam kolejne zderzenie dwóch koncepcji wierności przymierzu z Bogiem: formalizmu sług Prawa i wolności królewskiego Dziecka, literalnego trzymania się reguł i trwania w Duchu Ojca (por. 2 Kor 3, 6). Rygoryzm faryzeuszy miał być formą szacunku dla Boga, a swoboda Jezusa wyrażała znajomość Boskiego charakteru. Po Chrystusowemu pobożny nie jest ten, kto stara się o „przestrzeganie zasad i ochronę wartości”, lecz ktoś, kto żyje i działa „w Bogu”, czyje życie przenika się z Boskim (por. J 14, 10-12; 17, 23a) i kto w związku z tym pozostaje ogarnięty miłością (por. 1 J 4, 16) niemożliwą do samodzielnego wykrzesania z naszych kamiennych serc (por. Ez 36, 26). Oznaką takiej pobożności jest nie tyle „sprawiedliwość legalna” (por. Flp 3, 6), ile raczej postawa miłosierdzia (por. Mt 9, 13), stanowiąca naśladowanie Bożej dobroci (por. Mt 5, 44-48; Ef 4, 32).
Bóg formalnej religijności jawi się jako Strażnik porządku, natomiast żywy Bóg wiary okazuje się niemal „nieprzyzwoicie” ludzki. Jezus znów nie obawia się dwuznaczności, mówiąc, że skoro „szabat jest dla człowieka, to Syn Człowieczy jest Panem szabatu”. Czy zatem decyzja o sposobie przeżywania „dnia świętego” pozostaje w gestii Mesjasza (zapowiedzianego w jednym z proroctw jako „Syn Człowieczy na obłokach nieba”, por. Dn 7, 13), czy po prostu każdego człowieka (jak również da się zrozumieć to wyrażenie, por. Ps 8, 5)? Ale oto właśnie sam Mesjasz dowodzi, na podstawie biblijnego precedensu, że nakarmienie głodnego jest ważniejsze niż rytualne przepisy… Dobro człowieka przeważa nad powagą sacrum. Logika przykazania miłości może skłonić do opuszczenia nabożeństwa lub podjęcia pracy w święto kościelne – i nie trzeba się bać samodzielnego rozsądzania takich spraw w sumieniu otwartym na światło Słowa i głos Ducha.
Środa, 21.01.2015
Pierwsze czytanie: Hbr 7, 1-3.15-17
Motyw Chrystusowego kapłaństwa „na podobieństwo Melchizedeka” wciąż powraca, jesteśmy zaproszeni do jego medytowania. Może się przydać świadomość, że w praktyce starożytnych mnichów chrześcijańskich medytacja polegała na rozpamiętywaniu słowa Bożego za pomocą powtarzania sobie półgłosem zapamiętanych z jego lektury zdań, szczególnie trafiających do serca. To powtarzanie pomagało słowu zapaść w serce jeszcze głębiej, a sercu dawało możliwość karmienia się nim, „przeżuwania” go, przyswajania Boskiego ziarna przez „rozumną glebę” (por. Mt 13, 23).
Autor Listu do Hebrajczyków stale krąży myślą wokół zestawienia ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Boga-Człowieka z wyłaniającym się nie wiadomo skąd królem-kapłanem, wychodzącym na spotkanie Abrahama z chlebem i winem (por. Rdz 14, 18-19). Pragnie, by w serca odbiorców zapadło przekonanie: mamy udział w najdoskonalszym przymierzu z Bogiem, mamy Arcykapłana-Pośrednika „który stał się takim (…) według mocy niezniszczalnego życia”. Już nic nie może zerwać ustanowionej w ten sposób więzi (por. Rz 8, 35-39), kapłaństwo i pośrednictwo „na wzór Melchizedeka” oznacza przymierze „na wieki”. Mamy otwartą na wieki drogę zaufania, „śmiały przystęp do Ojca” (Ef 3, 12).
Możemy się jeszcze zatrzymać przy etymologicznej zadumie nad imieniem oraz tytułem starotestamentalnej postaci, będącej żywą przepowiednią o Chrystusie. Słowa „Melchizedek, król Szalemu” można przetłumaczyć „Król Sprawiedliwości, Król Pokoju”. W Jezusie został nam dany łagodny król, zaprowadzający w moim i twoim sercu podarowaną na nowo sprawiedliwość (por. Rz 4, 21-26) oraz „pokój z Bogiem” (Rz 5, 1), przywracający człowiekowi wewnętrzną harmonię, ład serca.
Psalm responsoryjny: Ps 110, 1-2.3-4
Ponownie w tym tygodniu otrzymujemy do modlitwy tekst mesjańskiego psalmu o Królu-Kapłanie. Możemy go medytować, chłonąc przesłanie zwycięstwa Chrystusa nad każdym „nieprzyjacielem”. Możemy prosić Pana, żeby zatriumfował nad nami, opanował nam serce, zakrólował w nim – żeby wszystkie nasze słabości zostały Mu poddane.
Ewangelia: Mk 3, 1-6
To poruszające, jak zabójcza (i to dosłownie!) jest „ortodoksja” polegająca na trzymaniu się zasad oraz strzeżeniu wartości. Faryzeusze, religijni gorliwcy, wraz ze zwolennikami Heroda Antypasa (który skądinąd wzorem religijności nie był, por. Mk 6, 17-18), naradzali sie, „w jaki sposób zgładzić” Jezusa. Powód? Uzdrowił człowieka w dzień święty. Uzdrowił – a więc wykonał pracę leczenia! To nic, że ulżył cierpieniu, że przywrócił sprawność i piękno istocie stworzonej na Boże podobieństwo. Mógł to przecież zrobić w inny dzień tygodnia! Jeśli będziemy tak lekko podchodzić do przykazania, to za chwilę ktoś znajdzie kolejne uzasadnienie dla kolejnego wyjątku i ostatecznie okaże się, że wszystko zależy od ludzkiego widzimisię… „Kto w małej sprawie jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie” (por. Łk 16, 10). Że co, że użył nadprzyrodzonej mocy? To nie mogło pochodzić od Boga, bo Bóg dał przykazanie, żeby „dzień święty święcić” i nie będzie sam sobie przeczył! Szabat to znak religijnej tożsamości Izraela, to jedna z największych świętości (por. Wj 31, 13-14). Nazarejczyk podważa fundamenty przymierza z Bogiem!
Znamy to, niestety. Na współczesnych forach internetowych, oraz w „katolickiej” publicystyce miewamy do czynienia z łatwym odsądzaniem od czci i wiary, oraz myleniem ewangelicznego radykalizmu z ideologicznym nieprzejednaniem. Tymczasem gorliwość Chrystusa o „dom Ojca” (por. J 2, 17) wyrażała się w gromieniu ortodoksów – formalistów o twardych sercach (por. Mt 23, 23-24), przy jednoczesnej delikatności wobec upadłych (por. J 8, 10-11) i wyrozumiałości względem chodzących za Nim, ale własnymi ścieżkami (por. Mk 9, 38-40). Wyrzucenie siłą ze świątyni handlarzy i bankierów (na które czasem powołują się zwolennicy „twardej” apologii) było nie tyle wystąpieniem w obronie porządku, ile raczej manifestacją, że sanktuarium należy do szukających uzdrowienia oraz do spontanicznie wielbiących Boga (por. Mt 21, 12-16)…
Obrońcy ortodoksji z dzisiejszej Ewangelii byli gotowi pomścić naruszenie zasad, nie wiedząc, że planują zabójstwo Boga. Także nasze ideologizowanie wiary morduje Boskie Słowo. Kiedy mamy ochotę na kolejny ruch w obronie „wartości chrześcijańskich”, przypomnijmy sobie, że podstawową (i w pewnym sensie jedyną) taką wartością jest Bóg-Człowiek, który mówi: „Cokolwiek robicie bliźniemu, to dosięga Mnie” (por. Mt 25, 40). Nawet kiedy musimy (bo musimy!) się spierać, pamiętajmy, żeby nasze myśli i słowa odpowiadały Ewangelii (por. Mdr 7, 15). Duch inkwizycji każe bronić świętości nawet kosztem człowieka, Duch Chrystusa każe widzieć w człowieku świętość do uratowania, nawet kosztem ofiary z siebie samego. Gdy mam ochotę walczyć z bliźnim o Boga, warto spytać, czy jestem gotów oddać za tego człowieka życie? A kiedy chcę bronić „nauki Kościoła”, warto pamiętać o zasadzie św. Ignacego: „każdy dobry chrześcijanin powinien chętniej ocalić zdanie bliźniego, niż je potępić” (Ćwiczenia duchowe, 22). Zanim się krzyknie: „Jesteś w błędzie!”, należy sprawdzić, czy się naprawdę dobrze zrozumiało rozmówcę…
Czwartek, 22.01.2015
Pierwsze czytanie: Hbr 7, 25 – 8, 6
Dalszy ciąg medytacji o Chrystusie Arcykapłanie, krążenia myślą wokół sekretu Jego tożsamości jako „nowego Melchizedeka”, daje możność podziwiania najwyższej (dosłownie Boskiej) jakości przymierza, mającego takiego właśnie – jedynego w swoim rodzaju – Sługę i Strażnika. To pozwala umacniać zaufanie do siły związku, jaki połączył nas z Bogiem. Zwróćmy w tym kontekście uwagę na znaczenie Jezusowej świętości, całkowicie wyjątkowej na ziemi, wyznawanej z zachwytem w liturgii: „Albowiem tylko Tyś jest święty…”
Jak zwykle słowo Boże zaprasza nas „na głębię” (por. Łk 5, 4) paradoksu. Absolutna bezgrzeszność Chrystusa, Jego „oddzielenie od grzeszników”, doskonale współbrzmi ze wspomnianą we wcześniejszej partii Listu absolutną solidarnością Pana z nami (por. Hbr 4, 14-15). Musimy „odnowić umysł” (por. 12, 2), odświeżyć go przez kąpiel w Bożej nauce, żeby zacząć rozumieć świętość Boga zgodnie z tym, jak On ją okazuje. Oglądana z perspektywy człowieka świętość Pana przytłacza i wręcz przeraża (por. Iz 6, 5), rodzi słuszną bojaźń, respekt, który uczy mądrości (por. Prz 1, 7) – czyli właściwej orientacji, rozumienia hierarchii rzeczy dzięki znajomości absolutnego Punktu Odniesienia. Jednak kiedy Absolutnie Doskonały uchyla rąbka tajemnicy swego charakteru, okazuje się, że Jego świętość, odmienność od wszystkiego, co ziemskie, wyraża się w całkowicie nieziemskim miłosierdziu, „hojności w przebaczaniu” (por. Iz 55, 7-9)
Upadając na twarz przed Boską chwałą, lądujemy w miękkim wnętrzu dłoni podnoszących nas do Ojcowskiego policzka (por. Oz 11, 4) – to właśnie znaczy „wywyższenie pokornych” (por. Łk 1, 52; 1 P 5, 5c). Wiemy zarazem, że uratować tonącego w bagnie może tylko ktoś, kto pewnie stoi na twardym gruncie. Jezus wyrwał nas z mocy diabła dlatego, że zły „nie miał w Nim nic swojego” (por. J 14, 30). Jego świętość oznacza władczą wolność i królewskie miłosierdzie, daje podstawy, by ufnie powtarzać: „Święty Mocny, zmiłuj się nad nami…”
Psalm responsoryjny: Ps 40, 7-8a.8b-10.17
Psalm pozwala nam przełożyć zachwyt Bożą miłosierną świętością na ufną modlitwę o wewnętrzne uzdrowienie i uświęcenie. „Uświęcenie” to oddanie Temu, który wyłącznie jest Święty, to znalezienie radości w pełnieniu Jego woli (realizacji „zamiarów pełnych pokoju”, por. Jr 29, 11) i pozwolenie, by zamieszkało w nas Prawo Pana, Jego Reguła Miłości, Jego Słowo, Jego Duch…
Ewangelia: Mk 3, 7-12
Ewangelia Marka poświęca wiele uwagi mocy Jezusa, przejawiającej się w uzdrowieniach i egzorcyzmach. Skoro na świecie pojawił się „Święty Boga” (por. Mk 1, 24), to duchy nieczyste muszą ustąpić, a chorzy odzyskują siły. Życiu przywracana jest jego pierwotna, dobra jakość (por. Rdz 1, 31), gdy poddaje się je na nowo królowaniu Boga (por. Mk 1, 15a).
Również w naszym życiu zaczynają się dziać cuda, kiedy świadomie uznajemy panowanie żywego Chrystusa (por. Rz 10, 9) i otwieramy się na Jego Ducha (por. Dz 19, 6). Pozostając zwykłymi zjadaczami chleba (por. Jk 5, 17) miewamy czasem udział w naprawdę widowiskowych zdarzeniach, lub rzeczywiście silne doznania Boskiego dotyku (por. Mk 16, 17-18). Ale, paradoksalnie, właśnie wtedy rodzi się nowy problem z wiarą. Dopóki człowiek nie zakosztował „mocy tej nauki” (por. Mk 1, 27), dopóki uważał chrześcijaństwo za nieśmiałą pociechę dotyczącą poprawy ludzkiego losu „na tamtym świecie”, dopóty nie musiał stawiać czoła przeszywającemu serce pytaniu: czemu ktoś podczas spotkania modlitewnego wstaje z inwalidzkiego wózka, podczas gdy inny obecny tam niepełnosprawny (podobnie omodlony i podobnie ufający Panu) nie otrzymuje tej łaski? Dlaczego jeden w mgnieniu oka zyskuje uwolnienie z nałogu, a drugi musi się zmagać z kolejnymi upadkami, choć woła Boga na pomoc najgoręcej, jak umie?
Rzeczywistość widziana okiem osoby wierzącej na sposób Abrahama (por. Rz 4, 16-17) różni się zarówno od obrazu świata podpowiadanego przez deizm (gdzie nie ma miejsca na Boże interwencje, a modlitwa może co najwyżej służyć pogodzeniu się z losem), jak i od perspektywy biblijnego fundamentalizmu (gdzie chrześcijanin spodziewa się nieustannego „noszenia na anielskich rękach”, por. Mt 4, 6-7). Żywy Bóg Objawienia zaprasza nas na „wąską ścieżkę” (por. Mt 7, 14), na której z jednej strony „uznajemy moc Bożą” (Ps 68, 35), a z drugiej strony akceptujemy fakt, iż Pan może komuś pozostawić „oścień dla ciała” i dać mu doświadczenie „mocy w słabości” (por. 2 Kor 12, 7-9)… Kto tego zakosztował, ten wie, że można jednocześnie przeżywać głębokie przygnębienie i niewytłumaczalną po ludzku pogodę ducha pod powierzchnią smutku, być pod presją silnych emocji, a mimo to wyczuwać pod nimi „pokój ponad wszelkie pojęcie” (por. Flp 4, 7).
Piątek, 23.01.2015
Pierwsze czytanie: Hbr 8, 6-13
Nowość przymierza Chrystusa – przypieczętowanego jedyną ofiarą krzyża, wciąż przedstawianą Ojcu przez Zmartwychwstałego – polega również na tym, że reguła owego przymierza nie stanowi już „zewnętrznego” prawa, do którego trzeba się stosować, ale zamieszkuje w sercach ludzi. Paschę wieńczy Pięćdziesiątnica, będąca pierwotnie świętem Dożynek, a my nie rozumiemy znaczenia Jezusowej Paschy, jeśli nie pamiętamy, że jej plon stanowi wlanie w nas „Ducha przybrania za synów” (Rz 8, 15). Hebrajska Pięćdziesiątnica była też świętem przekazania Izraelowi Prawa na górze Synaj – i to właśnie Duch Święty okazuje się „palcem Bożym” (por. Łk 11, 20 razem z Mt 12, 28), którym prawo Pana zostaje zapisane już nie na kamieniu, lecz w najgłębszym centrum osoby (por. 2 Kor 3, 3 razem z Wj 31, 18). Choć również w Kościele posiadamy księgi do studiowania (por. 2 Tm 3, 14-16) i przykazania do przestrzegania (por. J 14, 21), a także „proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli” (por. Ef 4, 11), to wszystkie wspomniane środki i funkcje tylko wspomagają wewnętrzne poznanie, bezpośrednią komunikację Boga z nami.
Możemy wziąć wreszcie na serio tę komunikację, o której przypomina choćby św. Ignacy Loyola (por. Ćwiczenia duchowe, 15) i spróbować mądrze się otwierać na głos Pana w naszej codzienności. Jeśli tylko będziemy pamiętać o badaniu w świetle Ewangelii (oraz w kontakcie z odpowiednimi osobami), czy moje wewnętrzne przeżycia, poruszenia ducha „są z Boga” (por. 1 J 4, 1), to w końcu doświadczymy, „jak dobry jest Pan” (por. Ps 34, 9) i odczujemy, że „przykazania Jego nie są ciężkie” (1 J 5, 3). Miłość będzie sama wypływać z serca, w którym dano się rozgościć Duchowi Miłości.
Psalm responsoryjny: Ps 85, 8.10.11-12.13-14
Możemy pozwolić się prowadzić Duchowi Świętemu, naszemu wewnętrznemu Nauczycielowi Ewangelii Jezusa (por. J 14, 26) oraz wewnętrznemu Mistrzowi modlitwy (por. Rz 8, 26). Dzisiejszy Psalm wyraża radość z podarowanego zbawienia, czyli uratowania nas i przygarnięcia przez Boga. Oto Boska sprawiedliwość, najwyższa prawość i świętość, przychodzi do nas z nieba w osobie Chrystusa i udziela się nam przez Ducha Świętego – po czym powraca do Ojca w postaci wierności „wyrastającej” z naszej biednej ziemi, z Serca Boga-Człowieka i kruchych ludzkich serc, przyjmujących „moc z wysoka” (por. Łk 24, 49).
Ewangelia: Mk 3, 13-19
Lakoniczny opis wyboru apostołów to ważne świadectwo o początkach organizowania „nowego Izraela”. Liczba wybranych nawiązuje do ilości synów Jakuba, protoplastów „dwunastu pokoleń” (por. Rdz 49, 2-28). Wyrastający z hebrajskich korzeni (por. Rz 11, 17-18.24) Lud Mesjasza będzie zbudowany „na fundamencie” nowych patriarchów, zespolonych przez Jezusa („kamień węgielny”) w łączności z tradycją dawnych proroctw (por. Ef 2, 20).
Środowiskiem naszego poznawania Boga w intymnym i bezpośrednim dialogu zawsze pozostaje żywy Kościół – wspólnota w której, do której i przez którą przemawia Boży Duch (por. Dz 2, 3-11; Ap 2, 7; Dz 15, 28). W tej wspólnocie, gdzie Duch Pana „przejawia się w każdym dla wspólnego dobra”(por. 1 Kor 12, 7), istnieją ludzie odpowiedzialni za trwanie w posłuszeństwie „słowu Chrystusa” (por. Kol 3, 16). Następcy apostołów nie są powołani do „sprawowania władzy nad naszą wiarą”, tylko do pomocy w jej przeżywaniu jako „współtwórcy naszej radości” (por. 2 Kor 1, 24) i „nasi słudzy przez Jezusa” (2 Kor 4, 5).
Możemy dziękować Bogu za dar apostołów i ich następców, oraz prosić o błogosławieństwo i opiekę dla naszych braci-pasterzy.
Sobota, 24.01.2015
Pierwsze czytanie: Hbr 9, 1-3. 11-14
Stawiając sobie jeszcze raz przed oczy wielkość Chrystusowego przymierza, możemy się tym razem skupić na znaczeniu oczyszczającej krwi. Symboliczna intuicja dawnych ludów wiązała krew z życiem, czyli duszą (por. Kpł 17, 11) – z wibrującym w naszych organizmach tajemniczym żywiołem, wymykającym się nie tylko oku starożytnych koczowników, ale i szkiełkom supernowoczesnej aparatury. Kto traci krew, z tego uchodzi życie. Rozlewając przed Bogiem krew poświęcanych Mu „kozłów i cielców” wyznawano, że sprawa pojednania ze Stwórcą to kwestia życia i śmierci, że odwrócenie się od Niego jest śmiercią (por. Rdz 2, 17; Rz 6, 23), a ludzka dusza rozpaczliwie pragnie wrócić do Boga zamiast zapadać się w „marność” (por. Koh 3, 18-21). Jednak ofiarnicze zabiegi Starego Testamentu miały charakter zewnętrznego znaku, dotyczyły „ciała” i dopiero ofiara Chrystusa dokonuje się na poziomie „ducha” oraz wieczności.
Warto pamiętać: uważna lektura Biblii pokazuje, że przejmując język starożytnych pojęć religijnych, słowo Boże zmienia sens tych ostatnich. „Przebłaganie” Boga dzięki Krwi Chrystusa nie oznacza, że Ojciec z nieba domagał się „ofiary krwawej” (por. Ps 40, 7) – On oczekiwał całkowitego oddania człowieka, pozwalającego się przygarnąć. A skoro ludzie zgubili się w grzechach (czyli w śmierci) i po prostu nie potrafili wrócić, potrzebowali Kogoś, kto ich znajdzie i zaniesie do domu (por. Łk 15, 4-5). Jezus „musiał” iść na krzyż nie dlatego, że sprawiedliwość Boga jest nieprzejednana (Bóg jest Miłością, a miłość „nie unosi się gniewem i nie pamięta złego”, por. 1 Kor 13, 5), tylko dlatego, że trzeba było zejść na samo dno ludzkiego upadku, spotkać człowieka w jego piekle. Wolą Ojca, której poddał się Pan w Getsemani (por. Łk 22, 42), było Jego wytrwanie przy ludziach do końca (por. J 13, 1), niezależnie od tego, co Mu zrobią (por. Łk 23, 34a). W tym „byciu z nami” tkwi nasze zbawienie (por. Mt 1, 21-23).
Jezus oddaje Bogu swą Krew (swoją duszę) w imieniu niezdolnych do tego grzeszników, jako nasz Reprezentant zwraca Bogu człowieka (por. Łk 23, 46). Jednocześnie poi nas tą Krwią (por. Mt 5, 27-28), wlewa w nas swoje święte życie, dokonuje mistycznej transfuzji. Możemy prosić: „Duszo Chrystusowa, uświęć mnie (…) Krwi Chrystusowa, napój mnie”…
Psalm responsoryjny: Ps 47, 2-3.6-7.8-9
Całkowity dar z siebie samego, jaki złożył Jezus Ojcu w naszym imieniu, złamał klątwę grzechu pierworodnego, zrobił wyłom w skorupie egoizmu, w jakiej się zamknęliśmy. Chrystus przedarł się przez ludzką niemożność powrotu do rajskiej przyjaźni z Bogiem, dając się przebić „połyskującemu ostrzu miecza”, zagradzającemu drogę do „drzewa życia” (por. Rdz 3, 24). W Jego sponiewieranym na krzyżu (nowym „drzewie życia”) człowieczeństwie w pełni zakrólowała miłość – i dlatego dzięki Niemu Bóg na nowo króluje wśród nas. Dzisiejszy psalm oferuje nam radosne okrzyki dla uczczenia tego faktu. Możemy przyjąć te słowa jako własne, pozwolić Duchowi Świętemu, żeby nas w nie wprowadził, dał nam wejść w uwielbienie. Cieszmy się Bogiem, który nas odzyskał i cieszy się nami.
Ewangelia: Mk 3, 20-21
W Ewangelii widzimy Jezusa „oddającego życie” jeszcze przed godziną krzyża, całkowicie poświęcającego się służbie pojednania ludzi z Ojcem. Istnieje również męczeństwo ofiarnej miłości bez fizycznego przelewania krwi – i większość z nas jest do niego powołana, zaproszona do „tracenia życia” (por. Łk 9, 24) sekunda po sekundzie na rzecz Boga i braci, Boga w braciach… Świat uzna to za „marnowanie życia”, ale w rzeczywistości tak właśnie je „zachowujemy”, składając w dłonie Ojca.
Krewni Jezusa, słysząc o Jego pochłonięciu sprawami królestwa Bożego uznali, że chyba „odszedł od zmysłów”. My również usłyszymy coś podobnego na swój temat, jeśli powiemy Bogu „tak” całym życiem, świadomie i konsekwentnie. Zapewne dobrze będzie wówczas szybko sprawdzić w rachunku sumienia, czy przez źle rozumianą gorliwość nie „zajmujemy się rzeczami niepotrzebnymi” (por. 2 Tes 3, 11). Jeśli jednak nic takiego nie zachodzi, to możemy przyjąć nasz krzyż „bycia głupimi” ze względu na Chrystusa (por. 1 Kor 4, 10). Czemu nie „oszaleć” (por. Dz 26, 24) w taki sposób, skoro sam Bóg-Słowo (termin Logos z prologu Ewangelii Jana można też tłumaczyć jako „Rozum”) „szaleje” dla mnie, „stracił dla mnie głowę”?
dr hab. Marek Kita