Niedziela, 17.01.2016 r.
Pierwsze czytanie: Iz 62,1-5
Odbudowana w II połowie VI w. przed Chrystusem (po dekrecie Cyrusa) Jerozolima nie była wspaniałym miastem. Architektonicznie zaczęła się rozwijać dopiero w okresie panowania Seleucydów (początek II w. przed Chrystusem), ale wiązało się to ze zmianą charakteru miasta z bliskowschodniego na hellenistyczny, co doprowadziło do powstania w obronie tożsamości religijnej i narodowej. Dumą natomiast napełniała mieszkańców skromna, pewnie pozbawiona jeszcze murów miejskich, prowincjonalna mieścina na krańcach perskiego imperium, na uboczu ruchliwej drogi do Egiptu, którą nie raz przetaczały się wojska mające podbijać lub utrzymywać w ryzach państwo nad Nilem. Leżąca poza horyzontem wielkich politycznych interesów Jerozolima okazuje się w oczach anonimowego proroka, którego pisane orędzie dołączono do spuścizny po Izajaszu, małżonką Boga. Jej budowniczym jest On sam i jest zachwycony swym dziełem, zakochany w nim. Nie ma jednak w sobie nic z Pigmaliona, który w wykonanej przez siebie rzeźbie ulokował swe pożądanie, uwielbienie dla własnego talentu. Miłość Boga jest skoncentrowana na oblubienicy, na jej godności, nowym życiu wyrażonym w nadaniu nowego imienia. Piękno tego miasta jest widziane i tworzone przez Boga. Nie przekłada się ono na bogactwo, znaczenie, splendor. Jest miłością i tylko miłością.
Psalm responsoryjny: Ps 96[95],1-2.3 i 7b-8a.9-10ac
Łatwo jest odmówić Credo w czasie niedzielnej Mszy Świętej, zgodnym chórem, wraz ze wspólnotą, z którą wyznajemy wspólną wiarę. Trudniej jest wypowiedzieć choćby pierwsze zdanie, gdy jesteśmy w środowisku ludzi religijnie obojętnych, wrogo nastawionych do religii, zaangażowanych religijnie, ale inaczej niż my. Głosić chwałę Boga wśród ludów ziemi to ogromne ryzyko, które jednak ciągle na nowo musimy podejmować, ponieważ Bóg jest królem i sędzią całej ziemi. Jesteśmy to winni światu.
Drugie czytanie:1 Kor 12,4-11
Jeden czasownik („dokonywać czegoś”, „czynić coś”, 1 Kor 12,6) posłużył św. Pawłowi Apostołowi do wyrażenia bardzo ważnej sprawy, na której koncentruje się w rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian poświęconym darom Bożym (charyzmatom). Czasownik ten to wspólny mianownik dla dwóch rozbieżnych sytuacji: rozbieżności ludzkich działań i jedności działania Bożego. Św. Paweł nie wyznacza granicy między ludzkim chaosem a Bogiem. W bogactwie ludzkich poglądów, uzdolnień i pragnień przynajmniej potencjalnie kryją się konflikty, frustracje, cierpienia, poczucie krzywdy. Ale w ujęciu Pawła, który dokładnie zdaje sobie sprawę z takiego stanu rzeczy, bo pisze do skłóconej wspólnoty korynckiej, ta rozmaitość jest dziełem Boga. Jest potrzebna, aby objawić bogactwo Boga działającego we wszystkich i we wszystkim. Tylko my, ludzie, tę rozmaitość przeżywamy jako zagrożenie czy źródło napięć. Dzieje się tak, bo zapominamy o Bogu, który jest jednością, pokojem, miłością, a skupiamy się na sobie. Zapominamy, że raniąca czasem rozmaitość jest największym z Jego darów, w którym mamy zawsze szansę odnaleźć jedność.
Ewangelia: J 2,1-12
Wydawać się może, że osią opowiadania o pierwszym znaku dokonanym przez Jezusa jest kwestia wina. Jednak Jezus nie zajmował się zapasami trunku w piwniczce, ale zasobem wody, która miała służyć do oczyszczeń. Nie służyła, ponieważ jej nie było. Jezus wydał polecenie, by napełnić puste kamienne naczynia. Oznaczało to konieczność przyniesienia kilkuset litrów wody. Służba domowa w czasie przyjęcia weselnego i bez tego dziwnego rozkazu miała pełne ręce roboty. Wydawać się mogło, że Jezus uparł się, żeby zepchnąć na dalszy plan weselną radość i miłość państwa młodych w imię religijnego skrupulanctwa. Pojawienie się dobrego wina na uroczystości dokonało się niejako przy okazji działań podjętych z polecenia Jezusa. Jednak uczestnicy nie dostrzegli tego, na czym Mu zależało. Skupili się na winie, symbolu weselnej radości i zabawy. Początek znaków dokonanych przez Jezusa nie wypadł więc imponująco. Można by powiedzieć, że dokonało się coś niezwykłego, ale nie powstało z tego wydarzenie medialne, ponieważ Jezus kompletnie nie trafił w nastrój, w potrzeby odbiorców. Powiedział swym znakiem coś, czego nie chcieli słuchać w tym właśnie momencie. Jak można w takiej chwili podejmować temat nieczystości, zaniedbanego przymierza? Nie uszanował chwili radości, święta miłości, tylko wtrącił się bezceremonialnie w ich świat ludzkiej miłości ze swoim dyskursem proroka, któremu jakże łatwo przylepić łatkę fanatyka. Sprawa rozwiązała się dość spokojnie, prawie że zabawnie. Poważny ton zagubił się wśród radosnej wrzawy, ale przetrwał w świadomości tych, którzy w skupieniu rozmyślają nad słowami Ewangelii.
Jezus wiedział, czym ryzykuje, i wiedział, po co to robi. Chciał przypomnieć nie tylko parze młodych, ale wszystkim obecnym, że jeśli zaniedbamy sprawy dotyczące Boga, to zagrożony jest fundament naszego życia.
[dzien 2]
Poniedziałek 18.01.2016 r.
Pierwsze czytanie: 1 Sm 15,16-23
Saul broni się przez zarzutem chciwości (a jeśli wziąć pod uwagę dosłowne znaczenie tekstu hebrajskiego, to pośpiechu w zawłaszczeniu czegoś), który postawił mu Samuel. Tłumaczy, że był to wyraz jego religijnej gorliwości, troska o to, by oddać Bogu, co boskie. Chciał być gorliwy tak bardzo, jak się dało. Ale nie tego Bóg od niego oczekiwał, nie na takich warunkach oddał mu panowanie nad Izraelem. Pierwszym obowiązkiem władcy było słuchać Boga. Wokół tego toczy się spór między królem a prorokiem i Saul zdaje sobie z tego sprawę. Upiera się, że posłuchał głosu Pana. W pewnym sensie tak rzeczywiście było, ale tylko we własnym mniemaniu. Zdanie Boga było inne, skoro wyrzucił Saula z funkcji króla – jak to dokładnie mówi tekst oryginalny. Czy Bogu aż tak bardzo zależało na biernym i ślepym posłuszeństwie, że przekreślił dobre intencje Saula? Aż dwa razy powtarza to słowo „słuchanie” Samuel w swej nauce o tym, czego Bóg oczekuje od człowieka. Prorok zestawia je z aktami kultu przepisanymi przez prawo. Wypełnianie reguł liturgicznych, norm prawnych to tylko narzędzie prowadzące nas do postawy słuchania Boga, do żywej zależności od Niego realizowanej przez pełen szacunku dialog z Nim. Jeśli Osoba zniknie nam z pola widzenia, bo zajmą nas własne działania, to religia traci swój sens.
Psalm responsoryjny: Ps 50[49],8-9.16bc-17.21 i 23
Bóstwo, które upomina się o swoje prawa: o należną mu ilość i jakość ofiar czy wspaniałą świątynię to dość częsty motyw w różnych mitologiach. Jakże łatwo zrozumieć takiego boga i dogadać się z nim. Mówi naszym językiem. Ale Bóg prawdziwy nie szuka ofiarnych zwierząt tylko ofiarowujących Mu siebie ludzi. Nie to, co człowiek daje Bogu, jest ważne, ale to, czy bierze od Niego Jego słowa.
Ewangelia: Mk 2,18-22
Post to praktyka religijna znana nie tylko w judaizmie, ale także w innych religiach, historycznie wcześniejszych. Wydawać by się mogło, że jest on czymś oczywistym w praktyce religijnej, a przez to nie wymaga uzasadnienia, nie podlega dyskusji. Czemu go kwestionować i poddawać w dyskusję jego zasadność? Jezus mógł pójść w tej sprawie z prądem, bez budzenia kontrowersji. Może ciągłe szukanie konfrontacji nie było najlepszym sposobem zdobywania zwolenników i wyznawców? Odpowiadając na zarzut faryzeuszy Jezus zwrócił uwagę na sens praktyki postnej. Wyraża ona postawę odwrócenia się człowieka od doczesnej rzeczywistości, oczyszczenia się z „ziemskiego brudu”. W swej argumentacji Jezus zwraca uwagę na to, że ważniejsze od tego, od czego się odwracamy, jest to, ku czemu następuje ten zwrot. Jezus nie krytykuje postu, ani tym bardziej nie podważa jego wartości. Podkreśla jednak, że to nie nasze wyrzeczenia nas oczyszczają, nie oderwanie od ziemi czyni nas wolnymi. Mówi o sobie jako zbawicielu świata, źródle radości i wolności. Odwrócenie się od Niego, by podejmować nasze marne wysiłki, żeby się oczyścić własnymi siłami, jest śmieszne, jak przyświecanie sobie latarką w południe słonecznego dnia.
[dzien 3]
Wtorek, 19.01.2016 r., wspomnienie św. Józefa Sebastiana Pelczara
Pierwsze czytanie: 1 Sm 16,1-13
Bóg wybrał Dawida właśnie dlatego, że był ostatni w domu rodzinnym, nie miał zadatków na wielkiego wojownika, uważano, że nadaje się tylko na pastucha przewodzącego stadu owiec. Bóg kazał namaścić go na króla, ale to nie namaszczenie go zmieniło, ale Duch Pański, który „był silny nad nim”. Siłą Dawida było to, że nie przeszkadzał Bogu, aby działał przez niego. Sam był postacią podatną na wszelkie pokusy kariery i władzy, człowiekiem próżnym, małostkowym, mściwym. Ale pomimo tych cech, zdobywał się na odruchy szlachetności, przebłyski heroizmu. Nie był wtedy do końca sobą, chyba się nawet wtedy sobą trochę męczył. Był człowiekiem średniej próby, co chwila przerastał miarę, którą była jego własna. Namaszczony Dawid nie staje się automatycznie ani królem, ani tym bardziej świętym, ale od tego czasu zaczyna czuć nad sobą moc Bożą, którą uznaje z pokorą, o którą tego hardego człowieka trudno było posądzać.
Nie dlatego wszedł do historii zbawienia, że był pomnikowy i nieskazitelny, ale dlatego, że nigdy nie zapomniał, że wielkość nie jest jego, ale jest darem Boga, powołaniem. Każde powołanie sprawia, że musimy przerastać siebie, nie przeszkadzać Bogu, by uczynił, posługując się nami, coś, co nas przerasta. Dlatego powołanie sprawia, że człowiek uwalnia się od siebie samego. Nigdy raz na zawsze, byśmy nie zapomnieli, że z Boga jest owa przeogromna moc, a nie z nas (2 Kor 4,7).
Psalm responsoryjny: Ps 89[88],20.21-22.27-28
Ręka Pana nad Dawidem to znak Bożego wybrania, ale też twarde jarzmo, które będzie go prowadzić. W niczym nie poznał tak bardzo prawdy o własnej słabości, jak w wywyższeniu, którego doświadczył. Nazwanie go pierwszym z królów ziemi może zakrawać na ironię, gdy porównamy jego państewko z władztwem faraonów czy wschodnimi imperiami rodzącymi się i umierającymi w Mezopotamii, Asyrii, Medii czy Persji. Jego wielkość miała inny fundament: ojcowską miłość Boga.
Ewangelia: Mk 2,23-28
Postać Dawida jest kluczową w świętej historii judaizmu i jemu samemu poświęca się w księgach Samuela i na początku Pierwszej Księgi Królewskiej więcej miejsca, niż pozostałym królom Izraela i Judy razem wziętym. Jest to postać, która z kart opowiadań historycznych weszła do poezji, proroctw, refleksji teologicznej. O Dawidzie wiedzieli wszystko nie tylko znawcy prawa, ale też zwyczajni odbiorcy synagogalnego nauczania. Jezusowe pytanie „czy nie czytaliście, co uczynił Dawid?” jest retoryczne. Wiadomo, że czytali nie raz i potrafiliby opowiedzieć bez zająknięcia ten epizod z czasów ucieczki Dawida przed zemstą Saula oraz wiele innych. I co z tego, że czytali? W Dawidzie widzieli superbohatera, kogoś, kogo należy mierzyć inną miarą, kogo nie dotyczą zwykłe ograniczenia. Na głód Dawida Bóg musiał patrzeć inaczej, pozwalać mu na więcej, byleby tylko przyszły zdobywca Jerozolimy i organizator kultu w tym mieście nie ucierpiał zanadto. Musiał walczyć o wielkie sprawy (choć chwilowo prowadził dość dwuznaczną grę niebezpiecznie podobną do zdrady własnego władcy i pospolitej nielojalności), więc jakże mógłby się kłopotać jakimiś ograniczeniami dobrymi, żeby utrzymać w dyscyplinie prostaczków. On był kimś niezwykłym, o kim Bóg mówił, że jest Jego synem.
Prawdziwy Syn Boży widzi głód swych uczniów, prostych ludzi. Przypomina, że swój autorytet Boski zniżył do ziemi, by przypomnieć, że szabat jest świętem ich wolności i dniem troski Boga o nich, a nie dniem niewoli, której się mają poddać. Jezus nie uznaje podwójnych standardów. Każdemu przypomina jego godność Bożego dziecka.
[dzien 4]
Środa, 20.01.2016 r.
Pierwsze czytanie:1 Sm 17,32-33.37.40-51
Arka prowadząca wojsko Izraela do boju, jako znak obecności Boga, była dla wyznawców Jahwe i ich nieprzyjaciół ważnym czynnikiem, który mógł przesądzić o biegu wydarzeń. W taką obecność Boga z wojskiem, na polu bitwy, zaangażowane były najważniejsze instytucje, wokół których tworzyła się wspólnota dwunastu plemion, na co dzień luźno raczej związanych między sobą. Obraz takiej sytuacji znaleźć możemy w czasie konfliktu z Filistynami, w którym zginęli synowie Helego (1 Sm 4,3-8). Choć wtedy ta wspólnotowa i podzielana nawet przez wrogów wiara w moc działania religijnego znaku, okazała się zawodna, to stanowiła pewną oczywistość.
Czym innym jest ufność konkretnego człowieka, że Pan będzie z nim. Tym bardziej, że chodzi o osobę zajmującą bardzo niską pozycję społeczną, bo Dawid nie był nawet szeregowym żołnierzem, ale kręcącym się po obozie wojskowym młodocianym cywilem. Dlaczego Bóg miał być właśnie z nim, a nie z całym wojskiem, nie z którymś z dzielnych, silnych i dobrze znających wojenne rzemiosło członków wojska?
Wybór skromnego, wręcz marnego narzędzia przypomina, że sam Bóg jest Zbawicielem. Choć posługuje się ludźmi, to czyni to nie dlatego, że potrzebuje ludzkiej pomocy, ale dlatego, że chce swą zbawczą, Boską moc wyrazić na ludzki sposób, ale tak, by narzędzie nie przysłoniło Działającego.
Psalm responsoryjny: Ps 144[144],1bc.2ab.9-10
Te same palce dotykają z subtelnością strun instrumentu i ściskają mocno oręż. To dobra ilustracja paradoksu Dawida: grzesznika i człowieka przykładnej wiary, wrażliwego artysty
i bezwzględnego władcy, człowieka kierującego się żądzami i ambicjami, a zarazem gotowego oddać Bogu i bliźnim wszystko. Taki był. Taki jest człowiek miotający się między przeciwieństwami czy sprzecznościami. Pan jest opoką, stabilnym fundamentem, na którym może osiąść nasza niestałość. „Błogosławiony Pan, Opoka moja”.
Ewangelia: Mk 3,1-6
Kwestia szabatu jest jednym z głównych tematów sporów, jakie Jezus toczy w Galilei. Są to spory, które mają ogromną stawkę zarówno obiektywnie (samo zagadnienie jest ważne), jak też subiektywnie (ich wynik ma poważne konsekwencje dla Jezusa). Jest to problem, który znalazł się pod szczególną obserwacją tych, którzy nie zgadzali się z Nim. Można powiedzieć, że to główne pole konfrontacji między Jezusem a Jego oponentami nazwanymi w zakończeniu epizodu po imieniu. Między faryzeuszami, stronnictwem politycznie raczej centrowym (zwolennikami umiarkowanego, ale stanowczego i motywowanego religijnie oporu wobec Rzymian) a poplecznikami Heroda (jawnie współpracującego z Rzymianami oportunisty politycznego, cynicznie grającego kartami religijnymi) nie było zwykle zgody. Faryzeusze widzieli w Herodzie Agryppie zhellenizowanego i mentalnie bliskiego Rzymianom obcego administratora, Herod zaś faryzeuszy uważał za religijnych fanatyków nierozumiejących uwarunkowań wielkiej polityki. Każda ze stron miała swoje powody, by gardzić drugą. Wspólne stanowisko mogło się wytworzyć między nimi tylko wokół pragmatycznych interesów związanych z zasadą, by nie drażnić bez potrzeby okupanta. Dlatego zgoda między nimi dziwi, bo nie chodzi tu przecież o sprawę polityczną, ale religijną, a w takie Herod raczej się nie angażował.
Stawiając pytanie o sens praktyki szabatowej, Jezus stawiał pod znakiem zapytania szczegółowe przepisy odnoszące się do świętowania tego cotygodniowego obchodu. Należy pamiętać, że regulacje tej kwestii w Torze są dość ogólnikowe i dotyczą raczej zakresu personalnego tego przepisu, niż jego materialnej treści (Wj 20,8-11 i Pwt 5,12-15). Dopiero późniejsze regulacje prawne (Talmud Babiloński, Szabat 73a-75b) zawierają szczegółową listę czynności zabronionych w tym dniu, ale nie wydaje się ona kompletna. Pytanie o zakres prac zabronionych w szabat pozostawało więc otwarte. Jezusowe nauczanie na ten temat nie byłoby czymś dziwnym, a raczej broniłoby się jako próba ustalenia ważnej kwestii, bo „gdyby wszyscy Żydzi dwa razy uświęciliby szabat jak należy, wybawienie nastąpiłoby od razu” (tamże, 118b). Ale Jezus dokonuje czegoś więcej, niż interpretacji prawa ogólnego. Obydwie wersje dekalogu wskazują na dwie (każda na inną) motywację: w Wj 20,11 jest nią naśladowanie Stwórcy, a w 5,15 pamięć o niewolniczym życiu w Egipcie i wyzwoleniu przez Boga. Jezus nie odwołał się do żadnego z tych motywów. On sam rozstrzyga, jaki jest sens obchodu szabatowego swoim postępowaniem. Historia zbawienia przestała być wspominaniem dawnych spraw, a stała się żywą rzeczywistością kształtowaną przez Jezusa-Zbawiciela. Tego nie mogli przyjąć ani faryzeusze, dla których szczyt działania Bożego już nastąpił, ani Herod, który zbawienie rozumiał w kategoriach czysto politycznych i doczesnych. Ani jedna, ani druga strona nie chciała żywego i działającego Boga mieć tak blisko siebie, dlatego zastanawiali się, „w jaki sposób go zgładzić”.
[dzien 5]
Czwartek, 21.01.2016 r., wspomnienie św. Agnieszki
Pierwsze czytanie: 1 Sm 18,6-9; 19,1-7
Poszło o głupią piosenkę, przyśpiewkę kobiet pod adresem młodego, ładniutkiego bohatera. Pewnie, że się im podobał. To przecież idealny kandydat na chwilowego idola. Ale czy byłby z niego rywal do tronu? Raczej nie, bo nie opiera się panowania na tym, że ktoś podoba się płci przeciwnej. Dawidowi brakowało pozycji politycznej, zaplecza, umiejętności. Był człowiekiem znikąd i pozostałby takim, gdyby do politycznej gry nie wciągnął go Saul swą dziką zazdrością, którą chciał zarazić innych. W ten sposób król podzielił własną rodzinę, nastawił przeciwko sobie drugą osobę w państwie i potencjalnego następcę – Jonatana. Uczynił ze swego najbliższego współpracownika osobę nielojalną, która zaczyna prowadzić wobec niego podwójną grę.
Demon zazdrości i jego nieodłączny towarzysz – lęk o własną pozycję z tego dobrego właściwie króla, jakim był Saul, uczyniły szaleńca zionącego nienawiścią. A przecież nic nie wiemy o tym, by Dawid zabił kogoś jeszcze, prócz Goliata. Więc demon ten zrodził się tylko z tej głupiej piosenki. Jonatan próbuje odwołać się do rozsądku i sumienia ojca, do sprawiedliwości króla. Myśli jak człowiek uczciwy i jak mądry polityk, choć miał nie mniejsze powody, niż Saul, by traktować Dawida jako rywala. Patrzył na niego z przyjaźnią i szacunkiem dla dokonanego wyczynu. Nie uległ gorączce wywołanej ambicjami i lękiem o własną pozycję. Słuchał głosu sprawiedliwości, który pyta najpierw, jak nie zgrzeszyć?
Psalm responsoryjny: Ps 56[55],2-3.9-10.12-13
Przed Dawidem jego nagłe wejście na scenę życia publicznego otworzyło wiele dróg: do dworskiej elity, do rodziny królewskiej (został zięciem Saula), do popularności i sławy, ale także do ucieczek i ukrywania się, zdrady i walki, czasem by ocalić życie, a czasem by rozprawić się ze stojącymi na drodze do realizacji jego planów. Zaufanie Bogu na wszystkich tych drogach, wiara, że sukcesy i porażki są tylko kolejnymi zdaniami tej samej pieśni, której sensem jest chwała Boga – to życie króla wziętego z pastwiska, Bożego pomazańca. Nie dziwił się, że namaszczenie nie załatwiło wszystkich trudnych spraw w jego życiu, ale wiedział, że jest Bogu coś winien za łaskę powołania, nawet jeśli było to powołanie do trudów i upokorzeń, niezasłużonej nienawiści i znoszonych prześladowań.
Ewangelia: Mk 3,7-12
Napór tłumu na Jezusa jest czymś bardzo konkretnym: każdy chce Go dotknąć, nie tylko stanąć blisko, żeby było dobrze widać i słychać, ale wyciąga rękę, by wejść w fizyczny bezpośredni kontakt, doświadczyć Jego uzdrowicielskiej i uwalniającej mocy. Jest niebezpiecznie, skoro trzeba trzymać w gotowości łódź z załogą, gotową w każdej chwili do czegoś, czego trudno nie nazwać ucieczką. Ta bliskość różnojęzycznego tłumu to w sumie nic przyjemnego. Przez chwilę można się cieszyć wyrazami sympatii, popularnością, lecz na dłuższą metę to męka. Ale tylko tak ta mieszanina Żydów, pół-Żydów i pogan różnej maści mogła poznać w Nim Syna Bożego i Zbawiciela.
Na tym tle deklaracja na temat Jezusa głoszona przez duchy nieczyste rozwiązywała problem. Można zdać się na ich świadectwo, bo one doświadczyły Jego mocy, więc są wiarygodne. Powstawał dzięki temu bezpieczny dystans i Jezus mógłby schować się za ich pośrednictwem, nie wystawiać na nieczyste dotknięcia tylu ludzkich rąk skażonych chorobą. Czemu tego nie chciał? Czemu wybrał tę trudną a chwilami upokarzającą sytuację? Bo nie przyszedł głosić siebie, nawet swego bóstwa. Przyszedł zbawiać właśnie tych chorych, opętanych, natrętnych, spoconych, tłoczących się. Przyszedł do nich. I nie po to, by przekazać im wiedzę o sobie, ale by ich zbawić, czyli dotknąć swą miłością.
[dzien 6]
Piątek, 22.01.2016 r.
Pierwsze czytanie: 1 Sm 24,3-21
Dawid miał „licencję na zabijanie” daną przez samego Boga. Działałby przecież w obronie własnej. Bóg pozwolił mu zrobić to, „co dobre” według prześladowanego względem prześladowcy. Ludzie Dawida uważali, że oznacza to odpłacenie pięknym za nadobne. Dawid stoi twardo przy przeświadczeniu, że zło wyrządzone wrogowi nastającemu na jego życie nie przestaje być złem. Postawa ta może wydawać się naznaczona ogromną naiwnością. Jak wierzyć komuś, kto już nie raz złamał dane słowo, obiecywał pojednanie. Może nawet czynił to szczerze, ale nie był w stanie zachować się spójnie i konsekwentnie ze względu na zmącenie umysłu przez chorobę czy rozbuchane emocje. Rana zadana w afekcie nie boli mniej, a śmierć z ręki szaleńca nie jest mniej śmiertelna. Dawid powinien więc wykorzystać daną mu przez los, czy przez Opatrzność sposobność, by obronić się przed prześladowaniem. Wybrał jednak drogę zaniechania zemsty, przebaczenia, pojednania, dialogu. Łzy skruchy i błogosławieństwo ze strony króla są dowodem, że wybrał dobrze, że obudził w tym targanym ciemnymi siłami sercu jasne i prawe odruchy. Wkrótce miało się okazać, że szybko sytuacja wróciła do normy. Ale sprawiedliwość Dawida nie okazała się przez to mniej sprawiedliwa. Dobro i zło nie zmieniają wartości w zmieniających się okolicznościach. Świadomość ta nie jest przejawem naiwności, ale głosem sumienia.
Psalm responsoryjny: Ps 57[56],2.3-4.6 i 11
Łaskawość, wierność, sprawiedliwość i pokój to czwórka uczestników tego metaforycznego spotkania, o którym mówi Psalmista. Ale każda metafora odsyła do jakiejś rzeczywistości, która z kolei objaśnia. Realnymi uczestnikami spotkania są Bóg i wspólnota („okaż nam”, „daj nam”, „nasza ziemia” wskazują na grupę, do której Psalmista się zalicza). Czwórki cech wspomnianych wcześniej nie da się podzielić między Boga a tę grupę. Wszystkie w najwyższym stopniu przynależą do Boga. Co wnoszą ludzie („my”)? Możliwe są dwie odpowiedzi: albo nic, albo to samo, ale w mniejszym stopniu. Prawda leży gdzieś pomiędzy tymi dwoma ujęciami. W spotkaniu z Bogiem bierzemy od Niego łaskawość, wierność, sprawiedliwość i pokój. Uczymy się ich, przesiąkamy nimi. On w taki sposób nas obdarza swym szczęściem.
Ewangelia: Mk 3,13-19
Jezus, który nie chciał, aby wieść o Nim głosiły duchy nieczyste, chce, by Jego naukę głosili powołani przez Niego apostołowie. Przecież wiedział dobrze, kim są, że nie są idealni, że nie wszyscy dobrze skończą. Ich, z przyszłym zdrajcą włącznie, „sam chciał”. Ale też i oni „przyszli do Niego”. W tym momencie wszyscy, cała dwunastka, odpowiada na ruch z Jego strony i wykonuje ruch ku Niemu.
Cele ustanowienia Dwunastu są dwa: by byli z Nim i by ich posyłał. Jedno wyklucza drugie. Nie da się tych dwóch rzeczy robić na raz, ale obydwie są potrzebne. Jaka jest złota formuła łącząca te dwa aspekty ich powołania? Co jest ważniejsze? Co różni ich od głoszących synostwo Boże Jezusa duchów nieczystych? To, że byli z Jezusem, nie uciekali od Jego obecności, nie bali się Jego zbawczej mocy. Wręcz przeciwnie, garnęli się do niej, chcieli być przy Nauczycielu. Z tej bliskości ich głoszenie brało swą moc, na tej podstawie było wiarygodne. Pokazywali wszystkim, że On kocha ich, takich, jakimi byli i pragnie mieć przy sobie. Dlatego mogli być nosicielami Jego Dobrej Nowiny o miłości Boga do ludzi oraz uwalniającej mocy tej miłości.
[dzien 7]
Sobota 23.01.2016 r.
Pierwsze czytanie: 2 Sm 1, 1-4. 11-12. 19. 23-27
Siklag było miejscem, w którym Dawid rezydował ze swoim zbrojnym oddziałem, z którym wynajmował się do różnych zadań zbrojnych. Jego najczęstszym klientem był Akisz, król Gat, ojczystego miasta Goliata (1 Sm 17,4). Wobec tego władcy Dawid miał dług wdzięczności, bo dał mu on schronienie w trudnych czasach prześladowania przez Saula (1 Sm 20,11-15). Skończył jako najemnik, pół-rozbójnik w obcej służbie. W tym czasie jego pobratymcy prowadzili wojnę z odwiecznymi wrogami, Filistynami. Tym razem zwycięstwo nieprzyjaciół było pełne: haniebną (samobójczą) śmiercią zginął król, w boju polegli trzej jego synowie. Zwłoki władcy sprofanowano: odcięto mu głowę, a korpus zawieszono na murach miejskich Bet-Szean, późniejszego Scytopolis. Dawid miał teraz otwartą drogę do władzy. Mógł po otrzymaniu wiadomości o klęsce swego prześladowcy wpaść w szał radości, bo skończyły się jego kłopoty. Mógł wpaść w gorączkę przygotowań do przejęcia władzy, co nie oznaczałoby pazerności politycznej, a zwykłą troskę o stabilność państwa. Dawid jednak uznał, że jego pierwszym obowiązkiem jest żałoba po zmarłym władcy. Jakkolwiek wiedział, że został już dawno namaszczony na miejsce Saula, do końca uszanował w nim Bożego pomazańca. Nie chodziło o ocenę panowania pierwszego króla nad Izraelem, co nie było ani łatwe, ani jednoznaczne. Skupił się na godności, jaką Bóg obdarzył jego pokonanego i zhańbionego przeciwnika.
Psalm responsoryjny: Ps 80[79],2-3.5-6.7-8.
Historia Izraela, a potem Judy naznaczona była wieloma militarnymi i politycznymi upokorzeniami. Jest to zrozumiałe w przypadku państwa o stosunkowo niewielkim potencjale militarnym i ekonomicznym. Przy całej swej słabości te organizmy polityczne przez stulecia okazywały się niezniszczalne wbrew najoczywistszym rachubom politycznym, wykazywały się zdolnością do odradzania się w najmniej oczekiwanych okolicznościach. Cóż było tajemnicą tej żywotności? Ciągle odnawiająca lud miłość Boga.
Ewangelia: Mk 3,20-21
Stała i absorbująca obecność tłumu, a bardziej jeszcze brak reakcji Jezusa na to zjawisko, budzą powtarzane i przyjmowane przypuszczenie, że Jezus „odszedł od samego siebie”. Przekonaniu temu ulegli nawet Jego krewni, którzy chcieli Go ratować przed Nim samym, przed sytuacją, która zdawała się wymykać spod kontroli. Nie były to najgorsze oskarżenia pod Jego adresem. Tak mówili i myśleli życzliwi Mu, Jego bliscy. Ich troska i miłość miały na celu „powstrzymać Go”. Nie dyskutował z ich życzliwą troską, ale musiał pokazać, że nie da się zatrzymać w swej bezkompromisowej bliskości względem wszystkich, którzy chcą być przy Nim i doświadczać zbawiającej miłości Boga. Jego bliscy będą Mu naprawdę bliscy, jeżeli tę Bożą miłość uczynią płaszczyzną i więzią bliskości.
[dzien end]