Waldemar Linke CP
Komentarze do czytań II Tydzień Wielkiego Postu)
(1-7 marca 2015 r.)
Niedziela, 01.03.2015 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 22,1-2.9-13.15-18
Ojciec gotów zabić własnego syna to dość przerażająca sytuacja. Żadne motywy nie tłumaczą noża wyciągniętego przez rodzica w stronę dziecka. Próba Abrahama ukazała różne, w tym także mroczne strony jego postawy. Był gotów skrzywdzić niewinne, do tego jeszcze własne, dziecko. Nie dopuścił do tego Bóg, ale Abrahama nie zdziwiło, że ma złożyć swego syna na ofiarę.
Czy Bóg pragnie, by Jego wolę wykonywać ślepo i bezrefleksyjnie? Czy narzuca nam jako dobre to, co złe, byśmy Jego wolę uznali za ostateczne kryterium wszystkiego, porzucając obowiązek wsłuchiwania się w głos sumienia. Jakiego Boga chciał uczcić Abraham ofiarą z syna? Uczył się on dopiero, kim jest Bóg. Bóg odsłaniał mu się powoli. Dlatego musiał też dać Abrahamowi do zrozumienia, kim nie jest i czego od człowieka nie chce. Jednak nawet w tej ślepej i pozbawionej refleksji postawie Abrahama próbuje pokazać aspekt pozytywny: Abraham potrafi oddać Bogu wszystko. Z niczego nie uczynił wartości wyższej, niż przyjaźń z Nim.
Abraham po tej próbie po raz kolejny usłyszał błogosławieństwo związane z obietnicą licznego potomstwa. Odszedł jednak z tego świata nie widząc innych dzieci, niż Izaak. Gdyby na górze Moria zabił go, wtedy zabiłby też, pozbawił szans realizacji, to Boże błogosławieństwo. Chrześcijański autor tłumaczy tę postawę Patriarchy wiarą w to, że Bóg ma moc wskrzesić Izaaka z martwych (Hbr 11,19). Jednak wiara w zmartwychwstanie nie sprawia, że śmierć przestaje być dramatem, tym bardziej nie upoważnia do jej zadawania. Śmierć nie ma w dialogu z Bogiem ostatniego słowa, ale w spotkaniu z nią człowiek może nie dać sobie rady, nie udźwignąć jej grozy.
Psalm responsoryjny: Ps 116,10 i 15.16-17.18-19
Są takie kryzysowe sytuacje, które przekraczają nasze możliwości. Nie należą one do wyjątków, ale raczej stanowią główne punkty orientacyjne naszego życia. Ludzkie życie jest zbyt ciężkie, byśmy udźwignęli je sami. Nie mamy dość doświadczenia, siły i wytrwałości, by zmierzyć się z pojawieniem się na tym świecie, kryzysami dorastania i dojrzewania, wejściem w dorosłość, związkiem z drugą osobą, pojawieniem się nowego życia w rodzinie. I tak aż do śmierci, która też nas przerasta. Przez życie i śmierć da się przejść tylko wtedy, gdy ufamy Bogu.
Drugie czytanie: Rz 8,31b-34
Bóg za nas dał własnego Syna. Czyżby kochał nas bardziej, niż Jego? Czy na Jezusie Bogu nie zależało? Nie powinniśmy przeceniać własnej roli. To, co Bóg Ojciec i Syn Boży czynią dla nas, ludzi, to owoc ich miłości, ich wzajemnego zaufania, pełnego oddania się sobie wzajemnie. Ale ta ich wzajemna miłość nie jest wykluczająca, nie jest miłością zamykającą na innych, nawet tak innych, jakimi my jesteśmy względem Boga. Miłość, która nikogo nie oskarża, nie żywi się wspólną niechęcią, nie żywi się sama sobą – to miłość prawdziwa.
Ewangelia: Mk 9,2-10
Dlaczego chwała Jezusa miała pozostać tajemnicą aż do czasu Chrystusowego zmartwychwstania? Przed kim chciał Zbawiciel ukryć tę stronę swego istnienia? Czym byłaby wiedza o tym, że w człowieku mieszka pełnia osobowej chwały Bożej, w godzinie krzyża? Uczniowie nie uciekliby, bo przecież wiedzieliby, że ich Nauczyciel nie może ponieść definitywnej porażki. Tłumy nie przeżyłyby naprawdę dramatu odrzucenia Mesjasza. Zatwardziałe serca zaczęłyby cyniczne kombinacje, czy warto zadzierać z Bogiem. Żeby dramat paschalny (krzyża i zmartwychwstania) był dramatem pełnym i zachował swe właściwe znaczenie, musiał być przeżyty z ludzkiej perspektywy. Jezus Chrystus nie przestał być Bogiem, ale Jego cierpienie i śmierć były w pełni ludzkimi doświadczeniami. Tylko w ten sposób wcielenie mogło być prawdziwym przyjęciem przez Niego człowieczeństwa jako narzędzia zbawienia, a nie tylko maskaradą. Aresztowali w środku nocy modlącego się człowieka. W fałszywym procesie skazali niewygodnego człowieka. Opuścili krzywdzonego i bezbronnego człowieka. Ukrzyżowali człowieka. Tak myśleli przyjaciele, wrogowie, obojętni w swym okrucieństwie oprawcy. Człowiek pokonał śmierć. Człowiek poniżany i odrzucony zasiadł na Bożym tronie. Z tego rodziła się wiara gorąca i osobista u naśladowców, niedawnych wrogów, ludzi tchórzliwie chowających się przed prawdą: tak Jezus pokazał, że Bóg związał się z człowiekiem w sposób, którego nie może naruszyć żadne zło: doświadczane czy popełnione. Krzyż Jezusa Chrystusa mógł stać się ewangelią tylko tak. Byłby banalny jako zabawka w ręku superbohatera. Ale Bóg przeżył ten ludzki dramat nie jako widowisko, tylko jako własne, przeżyte w pierwszej osobie doświadczenie. „Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek” – tylko On mógł zbawić świat, bo tylko On zachował tę Bosko-ludzką więź nienaruszoną w konfrontacji z największym nasileniem zła.
Poniedziałek, 02.03.2015 r.
Pierwsze czytanie: Dn 9,4b-10
W czasie, gdy Lud Boga doświadczał surowej kary Bożej, a jego elita pozostawała na wygnaniu, biblijny mędrzec i wizjoner składa wstrząsające wyznanie wspólnotowych grzechów, które polegały zwłaszcza na lekceważeniu Bożego słowa kierowanego poprzez Mojżesza (przykazania) czy proroków. Daniel odwołuje się ciągle do Bożego miłosierdzia. Byłoby to zrozumiałe, gdyby scena osadzona była w realiach panowania ostatnich królów chaldejskich Babilonu, ale Księga Daniela tę właśnie scenę umieszcza za panowania Dariusza, czyli w prawie dwadzieścia lat po dekrecie Cyrusa pozwalającym na powrót z wygnania. Czego jeszcze Daniel mógł oczekiwać po decyzji perskiego zdobywcy Babilonu, która kładła kres czasowi kary?
Administracyjna decyzja nie zmieniła wiele w życiu proroka. Nie powędrował wraz z potomkiem Dawida Zorobabelem oraz kapłanem Jozuem do Jerozolimy, lecz pozostał w warunkach, które opisuje jako powód wstydu. Nie ogranicza się też do rozumienia wygnania wyłączenie jako skutków deportacji babilońskich po upadku Jerozolimy, skoro pisze, że taka sama jest kondycja wszystkich przebywających poza Judą i Izraelem, „we wszystkich krajach, dokąd ich wypędziłeś”. W trudnościach prosimy Pana Boga o różne rzeczy. Nie wystarczy jednak, że poprawi się nasza sytuacja życiowa. Ważne jest, żeby naprawić relację z Bogiem. Przeprosić Go za zło i zmienić swe twarde serce.
Psalm resposoryjny: Ps 79,8-9. 11.13
Gdyby Bóg potraktował nas tak, jak my Jego… Nie chcielibyśmy doświadczyć takiej sytuacji. Wierzymy, mamy nadzieję, że nawet wobec naszych grzechów będzie On cierpliwy
i miłosierny, wyrozumiały dla naszej słabości. Nasze grzechy tłumaczymy łatwo, jednak trudno nam zrozumieć, że czasem spotyka nas coś złego, niesprawiedliwego. Nie chodzi też o to, by zgodzić się na zło, także to, jakie wyrządzają nam inni. Raczej o to, by się nie dziwić dostrzeganej u innych słabości, do której sobie dajemy prawo. By na tę słabość innych ludzi spojrzeć oczyma Bożej wspaniałomyślności.
Ewangelia: Łk 6,36-38
Jakie są granice empatii? Czy możemy do końca utożsamić się z kimś innym, zapominając o sobie? Czy to właściwa postawa w świecie, w którym trzeba walczyć o przetrwanie, o wartości, o wszystko… Czasem trzeba przeciwstawić się czemuś, co jest ewidentnym złem, podjąć przynajmniej heroiczny opór, jeśli nie czynną walkę o coś. Tego wymaga od nas wierność Bogu, naśladowanie Go.
Słowa Jezusa o naśladowaniu Boga Ojca w miłosierdziu pojawiają się na koniec dłuższego wywodu dotyczącego miłości nieprzyjaciół. Jeśli zaś chodzi o wskazania dotyczące powstrzymania się od potępiania i oceniania oraz przebaczania, to mają one za przedmiot relacje z tymi, z którymi można budować je symetrycznie. Miłosierdzie więc jest formą podniesienia wroga na ten poziom, na którym stawiamy przyjaciół, a więc tych, którym dając dobro, liczymy, że odpłacą nam tą samą monetą i odmierzą tą samą miarą. Czy to jednak nie jest łudzenie się, że świat i ludzie są lepsi, niż są w rzeczywistości? Kto weźmie na siebie uzupełnienie tego deficytu dobra, który jest widoczny w świecie? Bóg jest jedynym, który może to uczynić. Tylko On może być przewodnikiem dla nas, ślepców nie widzących tego, co dobre i sprawiedliwe (por. Łk 6,39).
Wtorek, 03.03.2015 r.
Pierwsze czytanie: Iz 1,10.16-20
Sodoma i Gomora to miasta, w których nie udało się znaleźć nikogo zasługującego na ocalenie, poza rodziną Lota. Te słowa Izajasz odnosi jednak do Jerozolimy, miasta które uważał za cieszące się szczególną opieką Boga. Jerozolima nie różni się od nich, jeśli chodzi o poziom moralny. Nie na tym polega odmienność jej sytuacji, ale wynika ona z tego, że wobec miasta Dawida i jego następców Bóg stosuje inną pedagogikę, niż wobec pięciu miast znad Morza Martwego.
Bóg zachęca Jerozolimę do toczenia z Nim sporu. Zaskakujące jest, że jeszcze przed rozpoczęciem postępowania sądowego znany jest już wyrok, który ma być uniewinniający. Brzmi to bardzo podejrzanie, zwłaszcza, że nie ma cienia wątpliwości co do tego, że na ludzkiej stronie tego sporu ciążą winy, które nie są lekkie. Uniewinnienie nie wynika więc z fałszywości oskarżenia, ale ze szczególnego podejścia, jakie Bóg ma do wspólnoty, która czci Go na Syjonie. Oczekuje od niej posłuszeństwa i uległości, otwarcia się na słowo, które do niej kieruje. Bóg nie nagradza konformistycznego poddania się silniejszemu, ale prawdziwe zwrócenie serca ku Drugiemu.
Psalm resposoryjny: Ps 50,8-9.16bc-17.21.23
Boże słowo bywa czasem groźne, tak jak Boże spojrzenie, przed którym chciał uciec Hiob. Przed Jego słowem uciekał Jonasz, który nie chciał być prorokiem zbawienia dla Niniwy. Gdy patrzy na nas jasnym spojrzeniem Prawdy, której nie można oszukać, drżymy. Gdy mówi do nas słowem, w którym nie ma żadnej pokrętności, też nie czujemy się pewnie. Ale nie byłoby sensu żyć w świecie, w którym nie ma takich punktów odniesienia jak Jego spojrzenie i słowo.
Ewangelia: Mt 23,1-12
W słowach Jezusa, stanowiących przestrogę dla faryzeuszy oraz wskazówkę dla nich, jak i gdzie należy szukać prawdziwej wielkości, brzmią echa pouczenia Ezechiela (Ez 21,31) czy ksiąg mądrościowych (Hi 22,29; Prz 29,23). Nie było więc to coś, co stanowiłoby zaskoczenie dla osób dobrze znających Prawo i Proroków i chlubiących się tym. Jednak zabiegając o swą pozycję, walcząc o zaspokojenie swej próżności i apetytu na pochwały i wyrazy uznania, łatwo zapomnieć, że wartość życia powinniśmy mierzyć inną miarą.
Wielkość płynie z tego, co dajemy, a nie z tego, co bierzemy. Posługującego Jezus określa w tej wypowiedzi terminem, który nie wskazuje na przynależność do niższej (np. niewolniczej) grupy społecznej, ale podkreśla, że osoba, o której mowa, wykonuje coś dla innych i zgodnie z czyimś poleceniem. Tym samym terminem określeni są słudzy, którzy mają na weselu w Kanie Galilejskiej wykonać polecenie Jezusa (J 2,5). Właśnie na tym polega wielkość, by oderwać się od tego wewnętrznego impulsu, jaki każe nam podążać za błyskotkami – pozorami wielkości, i posłuchać tego, co mają do powiedzenia ci, dla których możemy coś zrobić.
Środa, 04.03.2015 r., święto – Św. Kazimierza, Królewicza
Pierwsze czytanie: Flp 3,8-14
Można wyrzec się własnych dóbr, własnego czasu i poświęcić to wszystko innym, oddać na jałmużnę całe nasze mienie, jak w trzynastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian (tzw. Hymnie o miłości), pisze św. Paweł Apostoł. Ale to jeszcze nie oznacza, że mamy miłość. Co trzeba oddać, aby móc powiedzieć, że daliśmy definitywny dowód na to, że kochamy, i że wszystko, co robimy, opiera się wyłącznie na miłości? Co upodabnia nas do Jezusa i sprawia, że Go znamy? Rezygnacja ze sprawiedliwości własnej, pielęgnowania w sobie postawy polegającej na utrzymywaniu przekonania, że niczego nam nie brakuje do doskonałości, albo że nasze braki w tym zakresie to tylko rysy niezbędne, by naszej postawie nadać cechy człowieczeństwa. Sprawiedliwość pochodząca od Boga, dana nam przez Jezusa Chrystusa, to świadomość, że wszelkie dobro, także to, jakie dzieje się przeze mnie, jest z Boga i jest możliwe dzięki Niemu. To także (a może przede wszystkim) życie po to, by być Bożym narzędziem, a nie budowniczym własnej doskonałości. Żeby uczestniczyć w Bożym życiu, życiu Jezusa zmartwychwstałego, muszę jak On umrzeć, oddać życie własne.
Psalm resposoryjny: Ps 16,1-2a.5.7-8.11
Cenimy tylko to, co zdobyliśmy ciężką pracą: co stworzyliśmy własną pracą, kupiliśmy za zarobione z trudem i odkładane długo pieniądze. Co lekko przychodzi, tracimy łatwo i bez żalu. Żeby powiedzieć, że naszym Bogactwem jest Bóg i to, co daje nam bezinteresownie, tylko dlatego, że nas kocha, trzeba zmienić sposób wartościowania, którym kierujemy się w życiu. Musimy w tym celu przestać mierzyć wartość życia miarą nas samych, a zacząć używać miary Bożej.
Ewangelia: J 15,9-17
Trwać w miłości to nie jest prosta sprawa. Jakże trudno dziś nam zrozumieć, że miłość jest na zawsze, albo też nie ma jej wcale. Miłość, która jest na chwilę, na trochę, na trochę dłużej, nie daje tego, czego spodziewamy się po miłości: pełni daru z siebie, bezkompromisowości. Dlaczego nasze miłości są jak cięte kwiaty, które więdną lub gniją w wazonie? Bo nie stać nas na wyjście z cienia niedomówień, stanięcie w prawdziwym świetle, które przenika nas i ukazuje także to, co mamy w środku. W przeźroczystych jaszczurkach żyjących w Azji czy Afryce, można zobaczyć przez skórę narządy wewnętrzne, treść żołądka. Ich wnętrze jest odsłonięte. Czy potrafimy tak stanąć przed Jezusem? Bo On przed nami tak stoi i dlatego nazywa nas przyjaciółmi. Właśnie dlatego Jego miłość jest pełna i dosłowna, pewna i wierna, że nie musi i nie chce niczego ukrywać. Oznajmia wszystko, czym żyje: wolę Ojca.
Chcemy być Jego przyjaciółmi, ale to zakłada tę wewnętrzną transparentność, rezygnację z wiecznego chowania się w labiryncie spraw, które chcemy zatrzymać tylko dla siebie, do tego stopnia, że stając przed wyborem: otwarcie czy odrzucenie, wybieramy odrzucenie nawet wtedy, gdy dotyczy to kogoś naprawdę dla nas ważnego.
Czwartek, 05.03.2015 r.
Pierwsze czytanie: Jr 17,5-10
Nadzieja pokładana w człowieku, silne i sprawne ciało nie są czymś złym same w sobie. Trudno byłoby żyć, nie patrząc z nadzieją na drugiego człowieka, nie spodziewając się, że jego obecność w naszym życiu oznacza coś dobrego. Nieludzki byłby świat, gdybyśmy na drugiego człowieka patrzyli z lękiem. Nie byłby to też świat, który rozwija się zgodnie z Bożym planem. Podobnie też nie możemy życzyć samym sobie czy też sobie nawzajem, byśmy byli słabi i nie mogli liczyć na własne siły. Jeśli nasze ciało daje nam poczucie pewności siebie, jeśli możemy dzięki niemu być spokojni, że poradzimy sobie z wyzwaniami i zagrożeniami, a może też uda nam się być pomocą dla innych, to dobrze.
Problem zaczyna się wtedy, gdy to zaufanie do innych ludzi i do samych siebie staje się powodem, by zapomnieć o Bogu. Zło tkwi w odwróceniu serca od Pana. Na czym jednak to zło polega? Kompas może działać tylko wtedy, gdy jest jakiś biegun magnetyczny, który przyciąga jego strzałkę. Bez takiego punktu odniesienia kompas nie wskazuje żadnego kierunku, donikąd nas nie doprowadzi. Nasze serce (w jego biblijnym znaczeniu, jako ośrodek refleksji i decyzji) jest kompasem, który ma nas poprowadzić przez życie. Gdy kompas wskazuje własną obudowę, albo puszkę konserw w metalowej puszce, może tylko prowadzić na manowce.
Psalm resposoryjny: Ps 1,1-2.3.4.6
Drzewo rosnące nad wodą, którego życie nie jest zagrożone suszą, to biblijny obraz człowieka, który trwa blisko Boga. Mądrością jest posadzić drzewo tam, gdzie nie uschnie, ale będzie miało korzystne warunki do rozwoju i owocowania. Człowiek jest drzewem, które samo siebie musi zasadzić w glebę świata tak, aby przynieść owoce na wieczność.
Ewangelia: Łk 16,19-31
Bogactwo i bieda to nie jest tylko kwestia stanu posiadania. To przede wszystkim wynik relacji między oczekiwaniami i potrzebami a tym, co mamy. Milioner, który na koncie bankowym ma sto tysięcy uważa się za bankruta, średnio zarabiający człowiek uważa taką sumę za ogromny majątek dający mu życiową stabilizację. Arytmetyka nie jest tu najważniejsza, niewiele mówi o sytuacji faktycznej. Ktoś, kto myślał, że jest bardzo biedny, gdy zastanowi się, jak wiele potrzeb wykreował sobie sztucznie, może dojść do wniosku, że niczego mu nie brakuje, by żyć, więc ma wszystko, co potrzebne. Ale można dojść do wniosku przeciwnego. Myśląc, że jesteśmy bogaci i zabezpieczeni na wszelką ewentualność, możemy w pewnym momencie dojść do świadomości, że postępowaliśmy jak dziecko, które myślało, że najcenniejsze na świecie są pieniążki z żółtego metalu, nazbierało pełną skarbonkę jednogroszówek i mniema, że jest Krezusem. Może się okazać, że przeżyliśmy życie goniąc za tym, co nie ma wartości.
Bogaty człowiek z Jezusowej przypowieści zrozumiał to zbyt późno, ale próbuje przestrzec swych braci, by nie popełnili podobnego błędu. Nie da się jednak za innych dokonać nie tylko życiowych wyborów, ale też i życiowych odkryć, które odsłaniają nam cele i kryteria tych wyborów. Życie jest czasem, który mamy na podjęcie decyzji, co chcemy z tym darem zrobić. Sam wybór jednak nie wystarczy. Potrzeba także konsekwentnie tym wyborem się pokierować żyjąc. Najpierw jednak musimy odkryć, co jest bogactwem prawdziwym, a co tylko błyskotką, która może przyciągnąć uwagę i wzbudzić pożądanie tylko u sroki. Ten, kto nie odkrył prawdziwego bogactwa, przez całe życie gromadzi rzeczy bez wartości, jak osoby dotknięte chorobą zbieractwa, których mieszkania wypełnione są górami uporządkowanych, latami gromadzonych śmieci.
Piątek, 06.03.2015 r.
Pierwsze czytanie: Rdz 37,3-4.12-13a.17b-28
Józef zachowywał się wobec swych braci dość prowokacyjnie, bowiem był jednym z najmłodszych, a niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że chce nimi rządzić i że oczekuje dla siebie uprzywilejowanej pozycji. Synowie innych żon Jakuba patrzyli też niechętnie na potomka Racheli, uważanej za przyczynę niedowartościowania ich matek przez głowę rodu, które dały mu liczne potomstwo, podczas gdy ona sama pozostawała długo niepłodna. Powinna zostać wygnana, a to ona była najbardziej ukochaną przez męża. Arogancki synalek aroganckiej matki budził irytację i niechęć, które często wyrażały się w zwykłych drwinach, szyderstwie, aż w końcu w chęci zgładzenia go. Codzienna walka o pozycję we wspólnocie rodowej doprowadziła do takiego zapętlenia się uczuć, że pomysł sprzedania przyrodniego brata jako niewolnika wydał się na tle tych emocji wręcz godny pochwały, bo uratował Józefowi życie.
Gdyby go wtedy zabili, zginęłaby pewnie z głodu cała rodzina, bowiem w czasach głodu zostaliby przepędzeni precz z granic Egiptu. Nie wiadomo zresztą, czy samo mocarstwo znad Nilu byłoby przygotowane na długotrwały nieurodzaj, gdyby nie opatrznościowa obecność Józefa. Zło, zazdrość, nienawiść wpisały się w historię ocalenia. Ale nie one przyniosły ocalenie, lecz Boża opatrzność. Nie stały się przez to mniej złe czy zabójcze.
Psalm resposoryjny: Ps 105,16-17.18-19.20-21
W Egipcie doceniono Józefa za to, za co bracia go znienawidzili: Bóg pozwalał mu przez sny patrzeć w przyszłość. Obcy władca nie wahał się, by go odznaczyć wysokim urzędem państwowym, a we własnej rodzinie był pogardzany i wyśmiewany. Trudno o szacunek
w rodzinie, która się nie kocha, w której brak zgody. Tylko na fundamencie miłości może opierać się szacunek wśród najbliższych.
Ewangelia: Mt 21,33-43.45-46
Przypowieść o nierzetelnych dzierżawcach jest częścią cyklu nauk w świątyni, które Jezus kierował do faryzeuszy atakujących Go, że uzurpuje sobie prawo do przemawiania w sposób, do którego nic Go nie upoważnia. Rabbi z Nazaretu odmówił jasnej odpowiedzi na pytanie, jakim prawem wykonuje Swą misję i skąd pochodzi Jego władza? Czemu nie dał odpowiedzi, która wszystko by wyjaśniła? Może wtedy udałoby Mu się pozyskać faryzejską większość, mógłby wówczas przystąpić do zdecydowanej rozprawy z saduceuszami, w której faryzeusze chętnie by Go wsparli. Odmową odpowiedzi doprowadził do tego, że faryzeusze dogadali się ze stronnictwem herodiańskim i obojętnie patrzyli na dyskusję między Jezusem a saduceuszami. Widzieli w Nim raczej wspólnego wroga, którego zwalczanie pogodziło nawet tych, których różniło wszystko. Był to sukces dość wątpliwy i taka droga do powszechnej zgody, która okazała się dla Jezusa bardzo ryzykowna.
Przypowieść o dzierżawcach winnicy tłumaczy, dlaczego Jezus odmówił uzasadniania swej misji. Dzierżawcy poznali syna właściciela i właśnie dlatego go zabili, bo wiedzieli, kim był, i chcieli go usunąć, by w ten sposób stać się właścicielami użytkowanej przez siebie nieruchomości. Morderstwo i jego uzasadnienie wykluczały pomyłkę. Było to działanie w pełni świadome, celowe, po prostu przewrotne. Gdyby spytali syna właściciela, kim jest, to znaczy, że chcieliby go wyśmiać, zanim go zabiją. Odpowiedź i tak stałaby się dla dzierżawców powodem zbrodni. Jezus odrzucił udział w tej cynicznej grze. Dał do zrozumienia, że uważa nagabujących Go o Jego prawo do bycia Tym, kim jest, i czynienia tego, co czyni, za zasłonę dymną dla prawdziwych zamiarów, które są złe, a wręcz zbrodnicze. Przedstawił jednak jasno skutki tej przewrotności, by ostrzec swych rozmówców, że są na stromej, niebezpiecznej drodze, z której jeszcze mogą zawrócić przestając udawać, że nie rozumieją, kim On jest.
Sobota, 07.03.2015 r.
Pierwsze czytanie: Mi 7,14-15.18-20
Historia biblijnego ludu Bożego to dzieje ciągłych odejść i powrotów. To lud, do którego niezmiennie pasują słowa poety powiedziane o synu marnotrawnym: „ten, który powraca, aby znowu odejść, ten, który wszystko zmarnotrawić musi, aby móc powrócić” (B. Ostromęcki, „Syn marnotrawny”). Historię wierności Boga można zaś pisać bez odejść i wyjątków od Abrahama i Jakuba. Gdyby ludzkie niewierności zamienić w kamienie, a kamienie te, jak mówi prorok wrzucać w morskie głębiny, starczyłoby ich, aby zasypać ocean. Czy nasze niewierności mają wobec tego bezmiaru Bożej cierpliwości jakiekolwiek znaczenie? Czy warto się starać, żeby ich unikać? Przy ich ogromie, każdy jednostkowy grzech czy sprzeniewierzenie się, to nic wielkiego. Przy bezmiarze Bożej miłości wybaczającej, to nic, co by mogło złamać tę cierpliwość.
Miłości nie opisują nigdy wielkie liczby ani statystyczne prawidłowości, nie staje się ona nigdy hurtowa. Jest zawsze detaliczna i szczegółowa, także w przypadku serca większego niż świat, serca Boga. Każda niewierność boli oddzielnie, każda rana krwawi osobno, każdy ból drąży osobny kanał męki nieodwzajemnionego miłowania.
Psalm resposoryjny: Ps 103,1-2.3-4.9-10.11-12
Przy całym ogromnie Bożej łaskawości wydaje się niemożliwe, byśmy o niej zapomnieli. A jednak i do tego jesteśmy zdolni, i to może się nam przydarzyć, gdy nie wspominamy, co nam dobrego uczynił. Dlatego potrzebny nam ten psalm wdzięczności.
Ewangelia: Łk 15,1-3.11-32
Dla ojca odejście i powrót syna to jego śmierć i powrót do życia. Sam zainteresowany patrzy na swą wędrówkę z domu rodzinnego w świat i z powrotem w znacznie mniej dramatyczny sposób. Szuka on po prostu miejsca i środowiska, w których jego życie będzie przyjemniejsze, prostsze, przyniesie mu mniej upokorzeń. Nie oczekuje od swego ojca miłości czy przebaczenia, ale liczy tylko na to, że zostanie przyjęty do pracy, która pozwoli mu zarobić na godne utrzymanie. Cały potencjał więzi rodzinnych przekalkulował sobie na pieniądze, które mu się należały. Od chwili, gdy wziął swoje z rodzinnego majątku, nie sądził, że cokolwiek tam jeszcze na niego czeka, ani też , że ktokolwiek może mu chcieć dać coś więcej, niż otrzymane wcześniej pieniądze. Do pożałowania godnej sytuacji w życiu tego młodego człowieka doprowadziło przerażające ubóstwo jego wewnętrznego świata, prymitywny pogląd na relacje wewnątrz jego rodziny, brak zdolności do głębszego zastanowienia się nad tym, co w życiu może być i jest ważne, na czym opierają się relacje między osobami. Te toporne reguły, którymi kierował się w życiu, doprowadziły go do ruiny i poniżenia. Ojciec odsłonił mu o wiele bogatszą wizję świata, związków międzyludzkich. Pokazał mu, czym jest prawdziwe życie. Dał mu nowe życie, którego chłopak sobie nawet nie wyobrażał. Nie nauczył go tego swoją codzienną miłością. Nie wiemy też, czy lekcja zawarta we wspaniałym przyjęciu niewdzięcznego bankruta odniosła jakiś rezultat. Jedyne, czego możemy być pewni, to ciągła troska ojca, by nauczyć swego syna, czym jest prawdziwe życie.