Komentarze do czytań – II tydzień wielkanocny | od 8 do 14 kwietnia 2018 r. – Mira Majdan

[dzien 1]

Niedziela, 8.042018 r.

Pierwsze czytanie: Dz 4,32-35

Jedno serce, jedna dusza, nikt nie cierpi niedostatku. Wspólnota idealna, o jakiej można sobie tylko pomarzyć – a następnie westchnąć z tęsknotą i stwierdzić, że niestety dzisiaj, w naszych warunkach, taki ideał jest całkowicie nierealny. A wtedy możemy już z czystym sumieniem powrócić do swoich codziennych zajęć, przechodząc do porządku dziennego nad przesłaniem dzisiejszego czytania.

Wiemy jednak z innych fragmentów Dziejów Apostolskich, że ludzie tworzący pierwotny Kościół wcale nie byli doskonali. Zdarzały się między nimi spory, jedni narzekali na drugich, niektórzy okazywali się niegodni. To właśnie z takich ludzi, podobnych do nas,  Bóg uczynił wspólnotę, która – choć nie pozbawiona wad – przez swoje wzajemne relacje dawała czytelne świadectwo o Jego dobroci i łaskawości.

Dziś, w całym Kościele głoszona jest z mocą prawda o miłosiernym Bogu, który przychodzi do słabego i grzesznego człowieka. Przychodzi do mnie i do ludzi, z którymi żyję, nie zrażając się naszym egoizmem i bylejakością. Przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy, nie chce jednak nas w tym stanie pozostawić, tylko podnieść i przemienić. Uczy, że podobnie jak pierwsi chrześcijanie, jesteśmy nie tylko bezgranicznie kochani, ale także zdolni do miłości. Czy uznamy to za piękną teorię, czy damy Mu szansę?

 

Psalm responsoryjny: Ps 118,2-4.16-18.22-24

Psalm 118, który towarzyszył nam w Niedzielę Wielkanocną i pojawiał się kilkakrotnie w minionym tygodniu, nam, chrześcijanom, kojarzy się przede wszystkim ze zmartwychwstaniem Chrystusa. To On – uderzony, pchnięty, odrzucony przez ludzi – został podtrzymany przez Boga, a z Jego cierpienia wynikło ogromne dobro dla wszystkich. Stąd płynie radość okresu wielkanocnego, która nam także niesie nadzieję, że Bóg dopuszczając trudne sytuacje w naszym życiu, potrafi nas przez nie przeprowadzić i ostatecznie wydobyć z nich dobro.

 

Drugie czytanie: 1J 5, 1-6

Im bardziej kogoś kochamy, tym więcej jesteśmy w stanie zrobić ze względu na niego. Ze wszystkimi, którzy uginają się pod ciężarem wymogów chrześcijaństwa lub uważają je za nieżyciowe, św. Jan dzieli się dziś swoim osobistym doświadczeniem: „Przykazania Boże nie są ciężkie”. Są one natomiast testem naszego stosunku do Boga, tego, czy w głębi serca uważamy Go za żywą i kochającą Osobę, czy też jedynie za mniej lub bardziej mglistą ideę, a może nawet tyrana, odbierającego nam wolność i radość życia. Drogą do poznania Boga jest Osoba Jezusa Chrystusa. Wiara w to, że nie jest On jedynie postacią historyczną z zamierzchłych czasów, ale Synem Bożym, który żyje dzisiaj, i z którym mogę nawiązać kontakt, daje motywację i siłę do życia zgodnego z Ewangelią. Takie jest świadectwo Jana. A czy dla mnie Bóg jest kimś godnym miłości?

 

Ewangelia: J 20,19-31

Jaka byłaby nasza reakcja, gdyby nagle stanął przed nami Jezus? Co spodziewalibyśmy się od Niego usłyszeć – słowa wyrzutu, pociechy, a może pochwały? Jakie towarzyszyłyby nam emocje – lęk z powodu naszej grzeszności, niedowierzanie, radosne zdumienie, że to, w co wierzymy, rzeczywiście jest prawdą?

Uczniowie Jezusa „uradowali się… ujrzawszy Pana”. Ich także trapiły lęki, wyrzuty sumienia, niepokój o przyszłość, poczucie zawodu, niezrozumienie sytuacji, w której się znaleźli. Jednak widząc Jezusa zmartwychwstałego i słysząc z Jego ust słowa: „Pokój wam!” odczuli przede wszystkim wielką radość. Patrząc na Niego, zrozumieli, że ich grzechy są wybaczone, ich żal przyjęty, a to, co uważali za koniec swoich nadziei, w rzeczywistości jest nowym początkiem. Było to piękne i wyzwalające doświadczenie.

Wiemy jednak, że odwiedziny Jezusa w Wieczerniku nie były przeznaczone tylko dla tych, którzy się tam znajdowali. Jezus przekazał uczniom władzę odpuszczania grzechów i niesienia pokoju wszystkim, którzy tego szczerze zapragną. Tomaszowi, pragnącemu stwierdzić naocznie fakt Jego zmartwychwstania, oznajmił, że szczęśliwi są ci, którzy nie domagając się znaków, uwierzą słowu Boga  potwierdzonemu świadectwem Jego uczniów. To świadectwo i moc odpuszczania grzechów wciąż trwa w Kościele – i codziennie staje się doświadczeniem wielu ludzi, którzy przekonują się, że Bóg naprawdę jest miłosierny.

 

[dzien 2]

Poniedziałek, 9.04.2018 r.

Pierwsze czytanie: Iz 7,10-12

Król Achaz tylko pozornie rozdarty był pomiędzy pełnieniem woli Boga, a ratowaniem swego kraju według własnych pomysłów. W sercu podjął już decyzję – uznał, że sojusz z potężnym mocarstwem da mu większą rękojmię bezpieczeństwa niż przekazane mu przez proroka zapewnienia Boga. Słuchał jeszcze wprawdzie Izajasza, ale pomimo jego zachęty nie chciał nawet poprosić o znak, który miał go przekonać, że Bóg nie rzuca słów na wiatr. Nie życzył sobie poznać wolę Boga i narazić się na ryzyko zmiany swoich raz powziętych decyzji.

Takiemu właśnie człowiekowi – zachowującemu pozory wiary, ale po cichu dystansującemu się od Boga – zostaje dana obietnica, którą chrześcijanie zinterpretowali jako tekst mesjański. Bóg nie zrezygnuje z relacji z człowiekiem i mimo wszystko da mu znak. Będzie nim Dziecko Kobiety, która jeszcze nie rodziła, Dziecko absolutnie wyjątkowe. To Dziecko ukaże prawdziwą twarz Boga i pociągnie do Niego ludzi.

 

Psalm responsoryjny: Ps 40,7-8a.8b-10.11

Postawa, o jakiej jest mowa w dzisiejszym psalmie, jest całkowitym przeciwieństwem postawy króla Achaza. Modlący się człowiek rozumie, że Bogu zależy nie tyle na jego zewnętrznych aktach religijnych, co na nim samym, na jego otwartych uszach i dyspozycyjności. Decydując się pełnić wolę Boga, odkrywa w tym nie uciemiężenie, lecz radość, i jest gotów zaświadczyć o tym przed ludźmi. Za chwilę autor drugiego czytania włoży słowa tego psalmu w usta Chrystusa. Czy pozwolę, by wypowiedział je On także w moim imieniu?

 

Drugie czytanie: Hbr 10,4-10

„Oto idę”- wypowiedziane przez Jezusa – tak bardzo różni się od naszych ludzkich deklaracji. On, przychodząc na świat w takim samym ciele jak nasze, z żelazną konsekwencją realizuje wolę Ojca, odnajdując w tym sens, spełnienie i pokój. My często wypowiadamy swoje: „Oto idę” w chwilach zapału, na fali pobożnych uczuć, by przy okazji najbliższej spowiedzi odkryć, że pomimo wszystkich naszych dobrych chęci znowu ulegliśmy pokusie, osunęliśmy się w marazm i miernotę, a heroizm, na jaki mieliśmy się zdobyć, zaistniał głównie w naszej wyobraźni. Raz po raz przekonujemy się, że nasze wysiłki same w sobie nie są w stanie przybliżyć nas do tego ideału,  którym jest dla nas Jezus Chrystus.

Jednak dzisiejsze czytanie bardzo jasno wskazuje nam drogę wyjścia z tego impasu: „Uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze”. To nie na siebie mamy liczyć, lecz na Niego. To nie nasze ofiary mają zapewnić nam zbawienie, lecz Jego ofiara. Jeśli coś ma zmienić się w naszym życiu, to poprzez przylgnięcie do  Tego, który jako jedyny okazał się posłusznym Synem Bożym. Przylgnięcie poprzez modlitwę, słuchanie Jego słowa, uczestnictwo w sakramentach – a także przez wiarę, że jeśli tylko my sami nie zrezygnujemy, to On mocą swojej ofiary zdoła nawet z nas uczynić świętych.

 

Ewangelia: Łk 1,26-38

„Oto ja służebnica Pańska” jest jakby echem „Oto idę” przychodzącego na świat Jezusa, o którym słyszeliśmy w drugim czytaniu. Maryja wypowiada te słowa w sposób świadomy i przemyślany – po początkowym zawahaniu, niezrozumieniu, wątpliwościach, które wyjaśnia w dialogu z aniołem. Św. Bernard w pięknym, poetyckim kazaniu o zwiastowaniu Maryi napisał, że w tym momencie zbawienie całego świata zawisło na jej ustach. I chociaż anioł formalnie nie zapytał jej o zgodę, to już sam fakt jej czynnego udziału w rozmowie i odnotowania tego w Ewangelii świadczy o tym, że jej „tak” musiało mieć wielkie znaczenie w oczach Boga.

Bóg nie uszczęśliwia nikogo na siłę. Trzeba zgodzić się na Jego wejście w swoje życie. Dopiero kiedy „chcę” Boga spotka się z „chcę” człowieka, zaczynają się dziać rzeczy wielkie – choćby ten człowiek wydawał się tak niepozorny, jak uboga dziewczyna z zapadłej mieściny o nie najlepszej reputacji.

 

[dzien 3]

Wtorek, 10.04. 2018 r.

Pierwsze czytanie: Dz 4,32-37

Pochwałę pierwszej wspólnoty chrześcijańskiej, która stała się dla innych jasnym znakiem Bożej miłości, usłyszeliśmy już dwa dni temu, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. Jednak w czytanym dziś nieco dłuższym fragmencie, w tej anonimowej dotąd wspólnocie pojawia się człowiek o niezwykle precyzyjnie określonej tożsamości – poznajemy jego imię, przydomek, znaczenie tego przydomku, ród i miejsce pochodzenia. Józef Barnabas, późniejszy misjonarz i bliski współpracownik św. Pawła, jest jednym z tych, którzy oddają swój majątek do dyspozycji wspólnoty Kościoła.

Każdemu z nas zdarza się myśleć o Kościele w kategoriach abstrakcji: „oni powinni…”, „oni nie powinni…”, „oni są tacy…”. Pragniemy Kościoła pełnego miłości, wiarygodnego i cieszącego się dobrą opinią, ale jakże często przerzucamy całą odpowiedzialność na różne anonimowe grupy – księży, osoby konsekrowane, tych, którzy częściej od nas bywają w kościele. Oby przykład Barnaby przekonał nas, że wspólnotę tworzą nie „jacyś inni”, ale bardzo konkretni ludzie – ja, ty, nasze rodziny, znajomi, sąsiadka chodząca na tę samą mszę świętą w niedzielę. Obyśmy nie oglądając się na innych, sami zaczęli robić to, co do nas należy – tworzyć żywą wspólnotę wiary w naszych konkretnych warunkach.

 

Psalm responsoryjny: Ps 93,1-2.5

Miłosierny nie znaczy słaby. Bóg jest także taki, jakim ukazuje Go dzisiejszy psalm – pełen majestatu, potężny, wieczny, wiarygodny i święty. Króluje ponad niebem i ziemią, pokonując wszystkie siły zła. Jego ostateczne zwycięstwo jest pewne. Warto jest opowiedzieć się za takim Bogiem. Czy jednak wypada być Jego czcicielem i żyć na co dzień tak, jakby Go nie było? Psalmista mówi, że Jego domowi przystoi świętość. Skoro Bóg przez chrzest obdarzył nas wielką godnością swoich dzieci, to znaczy, że jesteśmy do niej zdolni.

 

Ewangelia: J 3,7b-15

Jest wiedza, której nie można nauczyć się z książek. Nikodem, wykształcony nauczyciel Izraela, ma problem ze zrozumieniem słów Jezusa, gdyż mówi On o rzeczywistości całkowicie odmiennej niż ta, która nas otacza. Jest On wiarygodnym świadkiem, gdyż jako jedyny był w niebie i widział chwałę Ojca. Jednak, by zrozumieć to, co On mówi, trzeba „narodzić się z Ducha” – porzucić czysto ludzką logikę i uwierzyć Jego słowu.

Ducha, podobnie jak wiatru, nikt nigdy nie widział, ale rozpoznajemy Jego obecność po skutkach Jego działania. Jeśli więc patrząc na krzyż, potrafię zobaczyć w Nim nie tylko potworność i krzywdę, ale także miłość i szansę dla siebie; jeśli zaczyna mi autentycznie zależeć nie tylko na tym życiu, ale także na przebywaniu z Bogiem na zawsze; jeśli przestaję postrzegać codzienność w kategoriach przyjemne – nieprzyjemne, a widzę w niej swoje powołanie, to znak, że działa we mnie Duch Święty i noszę już w sobie zalążki królestwa niebieskiego.

 

[dzien 4]

Środa, 11.04.2018 r.

Pierwsze czytanie: Dz 5,17-26

Nietrudno jest zrozumieć, dlaczego kapłanów jerozolimskich ogarnęła zawiść. Dopiero co zdołali rozprawić się z Jezusem, który głosił niebezpieczną dla ich interesów naukę, pociągając za sobą lud. Nauczyciel nie żył, Jego uczniowie łatwo dali się rozproszyć, toteż sprawa wydawała się załatwiona raz na zawsze. Tymczasem nowa nauka zaczęła przypominać hydrę, której w miejsce jednej uciętej głowy wyrasta siedem kolejnych. To już nie jeden Jezus, ale cała grupa Jego rzekomo zastraszonych uczniów głosi słowo w świątyni przy pełnej aprobacie ludu. Twierdzą, że Jezus zmartwychwstał, a oni przeżyli duchową przemianę, do której pragną teraz zaprosić innych. Towarzyszą im znaki, które noszą wszelkie znamiona nadprzyrodzoności – jak choćby przedziwne uwolnienie z więzienia. Czyżby rzeczywiście z nimi był Bóg? Tego naprawdę nie da się już wytrzymać!

Zawiść pojawia się wtedy, gdy wbrew faktom nie chcemy uznać, że najlepszym wyjściem jest kapitulacja – uznanie czyjejś wyższości i przyznanie się do swoich własnych błędów. Taka kapitulacja wobec Jezusa i Jego autentycznych świadków paradoksalnie przywraca pokój, niesie radość i daje wewnętrzną wolność. Jezus wydaje się groźny tylko wtedy, gdy widzimy w Nim przeciwnika i próbujemy przemocą zamykać usta prawdzie.

 

Psalm responsoryjny: Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9

Wielu ludzi, jak autor dzisiejszego psalmu, potrafi przekonująco zaświadczyć o dobroci Boga – o tym, że On ocala z trudnych sytuacji, wysłuchuje próśb, uwalnia od lęku. Takie świadectwa budzą zwykle spore zainteresowanie. Ale można też pójść o krok dalej i podjąć ryzyko przekonania się samemu o tym, kim jest Bóg – poprzez spojrzenie na Niego, zwrócenie się do Niego w modlitwie, „skosztowanie”, czym jest Jego bliskość. Właśnie do takiej postawy zachęca nas dziś psalmista, wyrażając przy tym niezachwianą pewność, że to ryzyko nam się opłaci.

 

Ewangelia: J 3,16-21

Przyzwyczajeni do obrazów sądu ostatecznego w rodzaju choćby tryptyku Hansa Memlinga z Muzeum Narodowego w Gdańsku, gdzie Jezus zdecydowanym gestem oddziela zbawionych od potępionych, możemy być zaskoczeni koncepcją sądu przedstawioną w dzisiejszej Ewangelii. Bogu zdecydowanie zależy na zbawieniu każdego bez wyjątku człowieka – dlatego właśnie posłał na świat swojego Syna, światłość świata. Ten, kto odważy się zbliżyć do tego światła, ocenić w jego blasku swoje życie, a widząc swoją grzeszność przyjąć dar zbawienia, nie podlega już potępieniu. Można jednak przywiązać się do swego grzechu na tyle, by zabronić Bogu wejść w swoje życie, wybrać ciemność zamiast światła. Na szczęście, póki żyjemy, jest to wybór odwracalny, a Bóg w swoim miłosierdziu nie pozostanie bierny, lecz wciąż będzie wskazywał nam drogę odwrotu. On jeden też potrafi do końca zrozumieć
i ocenić wybory naszych serc – często inaczej niż ludzie.

Ewangelia jasno ukazuje nam intencje Boga – On nie chce nikogo potępić. To my sami dokonujemy sądu nad sobą. Sąd ostateczny, ten w tradycyjnym rozumieniu, jest jedynie Bożą pieczęcią postawioną na naszym własnym, dobrowolnym wyborze.

 

[dzien 5]

Czwartek, 12.04.2018 r.

Pierwsze czytanie: Dz 5,27-33

Czy rzeczywiście opłaca się bardziej słuchać Boga niż ludzi? Widzimy przecież, jak w konfrontacji z Apostołami agresja kapłanów narasta – to już nie tylko zwykła zazdrość o to, że prości mężczyźni zdobywają sobie większy autorytet wśród  ludu niż jego oficjalni nauczyciele, ale gniew posunięty aż do chęci zabójstwa. Czy więc uczniowie, głosząc prawdę o Jezusie, osiągnęli coś więcej poza tym, że zantagonizowali przywódców, narażając przy tym nie tylko swoje własne bezpieczeństwo, ale bezpieczeństwo całej wspólnoty wierzących?

Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie, spójrzmy na sytuację w szerszym kontekście. Tuż przed  wniebowstąpieniem Jezus zapowiedział Apostołom, że staną się Jego świadkami w Jerozolimie, Judei, Samarii i aż po krańce ziemi. Obecnie realizuje się część pierwsza – przesłanie Ewangelii posłyszał lud Jerozolimy oraz jego najwyżsi zwierzchnicy religijni. Już wkrótce prześladowania rozproszą wspólnotę jerozolimską, której członkowie zaczną głosić słowo w Judei i Samarii. Stamtąd rozejdzie się ono dalej. Prześladowcy, chcąc zdławić naukę Jezusa, przyczynili się mimowolnie do jej szybszego rozpowszechnienia.

Zwycięstwo zła potrafi być niezwykle spektakularne i dotkliwe, ale tylko na krótką metę. Ostateczne słowo zawsze należy do Boga.

 

Psalm responsoryjny: Ps 34,2.9.17-18.19-20

Psalmista wysławiając dobroć Boga dla tych, którzy Go wzywają, nie obiecuje im łatwego i przyjemnego życia. Posuwa się nawet do stwierdzenia, że „liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy”. Mimo to jednak taki człowiek jest szczęśliwy, gdyż we wszystkich trudnościach znajduje oparcie i pomoc u Boga – w przeciwieństwie do czyniących zło, którzy szukając szczęścia poza Bogiem, ostatecznie znajdują samotność i pustkę. Wybór wydaje się prosty, o ile naprawdę uwierzymy, że Boży plan jest dla nas lepszy niż nasza osobista koncepcja szczęścia.

 

Ewangelia: J 3,31-36

Czytając Ewangelię według św. Jana zauważamy, że Jezus i Jego rozmówcy często wydają się mówić różnymi językami. I tak, Żydzi mówią o świątyni jerozolimskiej, a Jezus o świątyni swojego ciała; Nikodem o fizycznych narodzinach dziecka, Jezus o narodzeniu z Ducha. Dialogi toczą się jakby na dwóch różnych płaszczyznach, które nie schodzą się ze sobą, a jeśli współczesny czytelnik nie podziela konsternacji rozmówców Jezusa, to głównie dlatego, że przychodzi mu z pomocą interpretacyjna tradycja Kościoła.

Dzisiejszy fragment wyjaśnia, że słowa Jezusa nie są przyjmowane, gdyż nie pasują do naszego ziemskiego sposobu myślenia. Jezus – jedyny, który był w niebie – opisuje rzeczywistość odmienną od tej, z jaką mamy na co dzień do czynienia, a zarazem realną
i wieczną.  By przyjąć Jego słowa, trzeba jednak uznać, że rzeczywiście przychodzi On od Boga i że jest wiarygodny. Ewangelista Jan zapewnia nas, że taki akt wiary jest przepustką do życia wiecznego.

Świadomość, że mamy przed sobą nie kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, ale wieczność, zmienia spojrzenie na życie i pozwala spojrzeć na absorbujące nas dziś sprawy z zupełnie innej perspektywy. Czy jednak mamy taką świadomość? Czy jesteśmy dziś gotowi przyjąć sercem świadectwo Jezusa?

 

[dzien 6]

Piątek, 13.04.2018 r.

Pierwsze czytanie: Dz 5,34-42

Jeśli słowo „faryzeusz” budzi w nas wyłącznie negatywne skojarzenia, słowo Boże uderza dziś w ten stereotyp, ukazując nam postać szlachetnego faryzeusza Gamaliela. Podczas sądu nad Apostołami Gamaliel, wnuk słynnego żydowskiego nauczyciela, Hillela, nie daje się ponieść ogólnemu wzburzeniu. Zachowując jasność umysłu, podaje zasadę, z którą zgodzi się każdy wierzący – to, co ludzkie, rozpadnie się; to, co Boże, przetrwa. W sytuacji niepewnej należy wstrzymać się z osądem, obserwując dane zjawisko, aby pod wpływem emocji nie opowiedzieć się po niewłaściwej stronie.

Ciekawe, co myślał Gamaliel, przykładając swoje kryterium do reakcji Apostołów, którzy odchodzili sprzed sądu, ciesząc się nie z tego, że udało im się ujść z życiem, ale że skazani na chłostę okazali się godni cierpieć dla Jezusa. Nie dali się zastraszyć. Do Gamaliela wciąż dochodziły pogłoski o tym, że dalej nauczają i w świątyni, i w domach prywatnych. Tradycja mówi, że ostatecznie został on chrześcijaninem, wiemy też, że wiarę chrześcijańską przyjął jego uczeń, Szaweł z Tarsu.

Dziś, kiedy natłok informacji sprzyja pochopnym i emocjonalnym ocenom, dobrze zrobimy, korzystając z nauki mądrego faryzeusza, który potrafił rozeznać, co jest naprawdę ważne, a co jest tylko wzburzoną falą, która za chwilę opadnie.

 

Psalm responsoryjny: Ps 27,1bcde.4.13-14

Mając po swojej stronie Boga, nie musimy już bać się nikogo i niczego. Łatwo uznać to teoretycznie, czy wyśpiewać w psalmie, ale trudniej zrealizować w codziennym życiu, kiedy skomplikowana rzeczywistość wydaje się o wiele bardziej realna niż „kosztowanie słodyczy Pana”. „Nabierz odwagi” – mówi dziś do nas psalmista – „bądź mężny”, gdyż to, w co wierzysz, rzeczywiście jest prawdą. Jeśli wytrwasz przy Bogu, On wybawi cię od największego niebezpieczeństwa, jakim jest śmierć wieczna, i pozwoli ci wejść do krainy żyjących.

 

Ewangelia: J 6,1-15

Pomiędzy „cudem”, a „znakiem” istnieje pewna różnica. „Cud” to wydarzenie noszące cechy nadprzyrodzoności, natomiast „znak” dodatkowo niesie w sobie jakieś przesłanie, które należy odczytać. Cuda Jezusa były znakami wskazującymi na Jego wiarygodność – miały uzmysłowić ich świadkom, że przyszedł On z nieba, a Jego nauka jest słowem samego Boga.

Ludzie szli tłumnie za Jezusem, gdyż widzieli, jak uzdrawiał chorych, i spodziewali się zobaczyć jeszcze więcej podobnych cudów. Nie zawiedli się. Jezus prostym gestem błogosławieństwa rozmnożył odrobinę pokarmu tak, że najadły się nim tysiące. Reakcja zebranych była entuzjastyczna. Jednak z punktu widzenia Jezusa dokonany cud stanowił zaledwie preludium do wygłoszenia nauki o chlebie żywym, który daje życie wieczne. Przeczuwał, że kiedy zacznie o tym mówić, z podekscytowanego tłumu pozostanie jedynie garstka. Nie pozwolił więc obwołać się królem. Nie chciał być etatowym cudotwórcą. Chciał objawiać życie, które jest w Ojcu.

Może my też wolelibyśmy, żeby Bóg bardziej spektakularnie kładł tamę złu i czynił dobrze tym, którzy się do Niego przyznają – żeby już teraz jako król porządkował naszą ziemską rzeczywistość. On jednak nie pozwala sobą manipulować, gdyż chce nam dać o wiele więcej niż to, czym my bylibyśmy skłonni się zadowolić.

 

[dzien 7]

Sobota, 14.04. 2018 r.

Pierwsze czytanie: Dz 6,1-7

Pierwszą wspólnotę jerozolimską stanowią Żydzi, którzy jednak dzielą się na dwie odrębne grupy. Hebrajczycy, posługujący się na co dzień językiem aramejskim, wychowali się w Palestynie, natomiast helleniści to Żydzi przybyli z innych krajów, których językiem jest greka. Pomiędzy tymi grupami rodzi się konflikt, stanowiący pierwszy zgrzyt we wspólnocie, do tej pory przedstawianej jako idealna. Helleniści czują się gorzej traktowani, uważają, że pomoc charytatywna rozdzielana jest niesprawiedliwie, ze szkodą dla ich ubogich.

Problem dociera do Apostołów, którzy nie opowiadają się za żadną ze stron, ale postanawiają uporządkować sprawę, wyznaczając do rozdzielania żywności konkretne, zatwierdzone przez siebie osoby, cieszące się szacunkiem wszystkich. Rozwiązanie zostaje zaakceptowane, jedność przywrócona i wspólnota dalej przyciąga do siebie coraz to nowych członków.

Wszędzie tam, gdzie są ludzie, pojawiają się problemy. To nie ich brak, ale sposób ich rozwiązywania świadczy o otwarciu na Ducha Świętego. Wielkość wspólnoty jerozolimskiej polegała na tym, że sprawę powierzono ludziom „pełnym Ducha i mądrości”, nie dopuszczając do zaognienia konfliktu, ani nie pozwalając, by zwyciężyli ci, którzy będą głośniej krzyczeć.

 

Psalm responsoryjny: Ps 33,1-2.4-5.18-19

Po pierwszym czytaniu, które koncentrowało się na sprawiedliwym wspieraniu ubogich w pierwszej wspólnocie chrześcijańskiej, następuje dziś psalm mówiący o miłującym sprawiedliwość Bogu, który karmi głodnych i ocala bogobojnych. Jeżeli chrześcijanie od samego początku wspierali ubogich, to także dlatego, że miłosierny Bóg psalmów był dla nich Bogiem bliskim. Było więc dla nich oczywiste, że można Go wielbić nie tylko radosnymi okrzykami, pieśnią, graniem na instrumentach, ale także naśladowaniem Jego miłosierdzia.

 

Ewangelia: J 6,16-21

„Nie bój się”, „Nie bójcie się” to słowa, które często padają w Biblii, gdy objawia się Boża chwała. „Nie bój się” – mówi do Maryi anioł przy zwiastowaniu. „Nie bójcie się” – mówi zmartwychwstały Jezus, ukazując się niewiastom odchodzącym od pustego grobu.

To znamienne, że wiosłujący uczniowie przestraszyli się nie ciemności i wzburzonych fal, ale kroczącego po jeziorze w ich stronę Jezusa. Ich lęk nie ustąpił, gdy w wypowiedzianych przez Jezusa uspokajających słowach: „To Ja jestem” usłyszeli echo imienia, jakim Ten, który Jest przedstawił się kiedyś Mojżeszowi przy krzewie ognistym. Chcieli, by wsiadł do łodzi, by sytuacja znowu stała się normalna, jednak łódź bez ich udziału sama znalazła się przy brzegu, dopełniając grozy sytuacji.

Jezusowi nie chodziło o to, aby nastraszyć uczniów, ale by objawić im swoją Boskość, której majestatu nie da się wyrazić ludzkim językiem. Chciał w nich wzbudzić nie niewolniczy lęk, lecz tę bojaźń, którą Katechizm Kościoła Katolickiego podaje jako jeden z siedmiu darów Ducha Świętego. Bojaźń, która jest głębokim szacunkiem stworzenia do Stwórcy i dziecka do Ojca. Bojaźń, która nie pozwala poklepywać Boga po ramieniu i traktować Go jako maszynki do spełniania życzeń, ale stawia nas w prawdzie o Jego wielkości.

[dzien end]