Komentarze do czytań I tydzień Wielkiego Postu |14-20 lutego 2016 r. – dr hab. Marek Kita

[dzień 1]

Niedziela, 14.02.2016 r. Pierwsza Niedziela Wielkiego Postu

Pierwsze czytanie: Pwt 26, 4-10

Czytany dzisiaj fragment Księgi Powtórzonego Prawa zawiera jakby wyznanie wiary Izraela, starotestamentalne Credo. Przypomina ono, co Bóg zrobił dla swego ludu i poprzedza ofiarę z plonów Ziemi spełnionych Obietnic… Wyznanie wiary to zarazem wyznanie wdzięczności, a ofiara – złożenie przed Bogiem Jego własnych darów razem z darem naszego serca – to przyznanie, że wszystko, co mamy, oraz samych siebie otrzymaliśmy od Niego. Ofiara dla Boga to w istocie dziękczynienie, po grecku eucharistia.

Również chrześcijańskie Credo, towarzyszące Eucharystii – dziękczynieniu za Jezusa, jest przypomnieniem, co Syn Boży zrobił „dla nas i dla naszego zbawienia”. Wyprowadzeni z duchowego Egiptu „wchodzimy do krainy odpoczynku” przez pustynię wewnętrznych zmagań (por. Hbr 4, 3). A świętowanie zwycięstwa Boga nad naszą śmiercią ma formę przedstawienia Ojcu Baranka, którego nam dał, z prośbą, żeby nas przyjął razem z Nim.

 

Psalm responsoryjny: Ps 91, 1-2.10-15

Wyznanie wiary to także wyznanie ufności, a wierzyć Bogu to żyć pod Jego opieką. Możemy pozwolić, żeby słowa psalmu nastrajały nas do takiej właśnie postawy, pomogły mocniej „lgnąć” do Pana.

 

Drugie czytanie: Rz 10, 8-13

Czytany dziś urywek Listu do Rzymian to fragment dłuższego wywodu Apostoła na temat bycia „sprawiedliwym”, żyjącym w sposób słuszny i dający udział w życiu Boga. Wcześniej zostały przytoczone w dużym skrócie sparafrazowane fragmenty z Księgi Powtórzonego Prawa, dotyczące wyręczenia Izraelitów przez Pana przy zdobywaniu Ziemi Obietnic, oraz podarowania im tej ziemi bez żadnej zasługi (por. Pwt 9, 4-6) – a także dostępności Boskich reguł życia, nietrudnych do realizacji (por. Pwt 30, 11-13). Teraz kolejny werset starotestamentalnej księgi (Pwt 30, 14) Paweł odnosi do podstawowej i w pewnym sensie jedynej reguły życia po Bożemu. Tym, co zapewnia naprawę skrzywionej egzystencji, oraz wybawienie od skutków grzechu-zbłądzenia (hamartía) z Bożej drogi, jest wiara: „Bo jeśli przyznasz przez usta twe, że Panem Jezus, i uwierzysz w sercu twym, że Bóg Go zbudził spośród zmarłych, zostaniesz wyratowany. Sercem bowiem wierzy się dla odzyskania prawości, ustami zaś wyznaje się dla ratunku” (Rz 8, 9-10).

Nie chodzi o spełnienie jakiegoś abstrakcyjnego warunku, ani o zastąpienie „dobrego życia” zgodą na pewną kontrowersyjną tezę i wygłoszeniem innej, podobnej. Głęboko uwierzyć w Boskie zwycięstwo nad śmiercią (Jezusową i naszą) oraz zdecydowanie (bo na głos) uznać panowanie Chrystusa, to odzyskać stracone wskutek grzechu oparcie (duchowy grunt pod nogami) oraz poddać się i powierzyć Komuś, kto naprawia naszą relację ze Źródłem życia. Tak jak w historiach Abrahama i Maryi (a także w dzisiejszym psalmie responsoryjnym), wiara w Boga to uwierzenie Mu, poleganie na Nim, całkowite zaangażowanie po Jego stronie, wierność i zaufanie. Taka wiara „działa przez miłość” (Ga 5, 6), bo jest postawieniem w życiu na Tego, Który Jest Miłością, poddaniem się Jego inspiracji i kierownictwu.

 

Ewangelia: Łk 4, 1-13

Wcześniej, nad Jordanem, Jezus stanął w jednym szeregu z grzesznikami, poddającymi się pokutnemu obmyciu i odebrał z nieba świadectwo, że jest ukochanym Synem Boga oraz Nosicielem Jego Ducha. Dał się poznać jako Christós, Namaszczony, Boży Pełnomocnik. Teraz oglądamy Go na pustyni, w miejscu wędrówki i próby. Zanurzony w Duchu – Tchnieniu Ojca i cały przeniknięty obecnością tego Ducha (wiecznego Świadka Jego synostwa, por. Ga 4, 6), staje w jednym szeregu z nami, których przyszedł znaleźć „na pustkowiu” (por. Pwt 32, 10), pośród jałowej egzystencji.

Pustynia ma w Biblii dwoisty charakter: to z jednej strony strefa śmierci, obszar, gdzie grasują złe moce, ale z drugiej strony to uprzywilejowane środowisko otwierania się na głos Boga „mówiącego nam do serca” (por. Oz 2, 16). Pobyt na pustyni upraszcza życie, trudne warunki każą skupić się na tym, co naprawdę istotne. Pustynia wycisza – surowy krajobraz nie dostarcza rozpraszających bodźców. Kraina skał, kamieni, rzadkich traw i wątłych krzewów staje się scenerią duchowej walki oraz intymnych spotkań z Tym, Który Jest. Wielki Post zaprasza do wycofania się na wewnętrzną pustynię, stanięcia sam na sam z własną biedą i objawiającym się w niej Panem.

Jezus na pustyni pości, zmieniając głód w modlitwę, włączając swoją fizyczność w serdeczną tęsknotę (por. Ps 63, 2) za „tym, co pochodzi z ust Ojca” (por. Pwt 8, 3; Mt 4, 4) – za słowami Jego obietnic i poleceń, których wykonywanie „jest Jego pokarmem” (por. J 4, 34). Przy tym ukazuje nam się jednocześnie jako „prowadzony w Duchu” (egeto en to Pneúmati), niesiony Ojcowskim Tchnieniem, oraz peiradzómenos hypò tou Diabólou, „poddawany próbie przez Oszczercę” (Łk 4, 1-2). „Diabeł” to po grecku dosłownie „Oszczerca”, bo chodzi o kłamcę oskarżającego Boga przed człowiekiem i człowieka przed Bogiem (por. Rdz 3, 4-5; Ap 12, 10), oraz sprowadzającego nasze życie na manowce (por. Dz 13, 10). Próbuje też „wykrzywić drogę” Syna Bożego, a pokusy odrzucone przez Mistrza będą następnie uwodzić Jego uczniów – Boże dzieci. Na wewnętrznej pustyni wabi nas miraż pobożności dającej łatwe zaspokojenie potrzeb, współistniejącej z ziemską potęgą i splendorem (nawet za cenę ukłonu w stronę zła), oraz gwarantującej cuda na zawołanie. Tymczasem droga Chrystusa i tych, co są Chrystusowi (christianoi), to ścieżka prostoty, wierności i zaufania wobec „Ojca, który jest w ukryciu” (por. Mt 6, 6) – którego wskazówek pokornie szukamy w Piśmie, biegu zdarzeń oraz intuicjach serca, dla którego rezerwujemy w tym sercu pierwsze miejsce i od którego zawsze spodziewamy się pomocy na Jego zasadach, bez prób wymuszania czegokolwiek.

 

[dzień 2]

Poniedziałek, 15.02.2016 r.

Pierwsze czytanie: Kpł 19, 1-2.11-18

Wybrany, uratowany i przygarnięty przez Świętego Boga lud ma być święty, czyli Boży. Należąc do Kogoś nie z tego świata (święty – kadóš, hagios – to pierwotnie „inny, nieziemski”) możemy i powinniśmy porzucać reguły tutejszego „domu niewoli”, krainy egoizmu i pychy. Świętość, cecha Bożych ludzi, wyraża się w kochaniu człowieka, który jest obok, jak siebie samego. Wyklucza z naszych wzajemnych relacji każdy fałsz, nieuczciwość, dominację, wykorzystywanie drugiego i pomiatanie nim, obojętność wobec czyjegoś staczania się w zło, a także pielęgnowanie w sobie uraz. Mamy być dla siebie nawzajem cenni, bo każdy jest „drogi w oczach Pana” (por. Iz 43, 4a).

Bóg ze szczególnym naciskiem (w którym czuć święty gniew, namiętną niezgodę na podłość) upomina się o osoby bezbronne, zależne od innych, niepełnosprawne. Wezwanie, żeby „bać się Boga” to wyrażony w nieco prymitywny sposób apel o respekt dla Boskiego autorytetu. Nie chodzi o lęk, lecz o zrozumienie, że nie słuchając Autora życia, hodujemy w sobie śmierć.

 

Psalm responsoryjny: Ps 19, 8-10.15

Majestat Boga „olśniewa oczy” i zachwyca, promieniując z Bożego Prawa, streszczającego się w Regule Miłości (por. Mt 22, 34-40) – która trafia do przekonania, „pokrzepia duszę” i „raduje serce”, choć zarazem przez swój radykalizm wprawia je w drżenie „bojaźni”, świętego respektu dla Prawodawcy nie z tej ziemi (por. J 18, 36). Jednak ten najwyższy szacunek współistnieje z absolutną ufnością wobec Opoki i Zbawiciela, w którym mamy oparcie dla naszej kruchej wierności i ratunek w chwilach, gdy obsuwamy się w zdradę.

 

Ewangelia: Mt 25, 31-46

Zbawia nas wiara, a nie dobre uczynki (por. Rz 3, 28; Ga 2, 16) – ale wiara bez uczynków okazuje się „martwa” (por. Jk 2, 17. 26). Przy tym nasza wiara stanowi przyjęcie Słowa Boga-Miłości (por. J 1, 1.12; 1 J 4, 8.16), które „stało się ciałem” (J 1, 14), wybrzmiało w człowieczeństwie „ostatecznego Adama” (por. 1 Kor 15, 45). Tak więc jeśli wierzymy Miłości, to w naturalny sposób dajemy się jej prowadzić, jeśli przyjmujemy Boskie Słowo o ludzkiej twarzy, to przyjmujemy człowieka jako ikonę Boga, a nawet jako Jego sakrament. Święty Jan Chryzostom nauczał, że obok sakramentu ołtarza otrzymujemy „sakrament brata”, bliźniego w potrzebie, w którego osobie nawiedza nas Chrystus.

Uwierzyć Bogu (por. Rz 4, 3), przyjmując Jego intymne zwierzenia (por. J 15, 15), to poznać Go (por. J 17, 3.6). Jednak biblijne rozumienie „poznania” ma w sobie element przeżyciowy – zna się cokolwiek lub kogokolwiek wówczas, gdy się weszło w kontakt, doświadczyło oddziaływania, „posmakowało”. Dane miasto zna ten, kto się w nim choć trochę zadomowił, język zna ten, kto nim mówi, osobę zna ten, kto jest z nią w żywej relacji. A jeżeli nasz Bóg pozostaje „ogniem pochłaniającym” (por. Hbr 12, 29), to kontakt z Nim powinien skutkować „podpaleniem”. Osobę znającą Boga poznajemy po tym, że płonie miłością, wyrażaną „czynem i prawdą” (1 J 3, 18).

Nawet ktoś, kto wskutek niewiedzy lub nieporozumień z chrześcijanami nie przyznaje się do Chrystusa, może Go wewnętrznie znać, jeśli uwierzył Prawu Miłości wpisanemu w sumienia (por. Rz 2, 14-15) przez „Światłość oświecającą każdego człowieka” (por. J 1, 9). Istnieją „anonimowi chrześcijanie”, o których pisał ojciec Karl Rahner, istnieje ukryta wiara, poznawana „z uczynków” (por. Jk 2, 18). Tym bardziej na kimś wyznającym tę wiarę wyraźnie i świadomie, korzystającym z nauczania i sakramentów Kościoła, powinien spoczywać płomyk Ducha Chrystusa, rozlewającego w sercach miłość Bożą (por. Dz 2, 3; Rz 5, 5). Zbawia nas wiara, bo zbawienie jest darem łaski, a nie naszym osiągnięciem – ale wiara jest także aktywną współpracą z łaską (por. 1 Kor 15, 10), wiernością wobec impulsu Miłości, która nas stworzyła do pełnienia jej dzieł (por. Ef 2, 8-10).

 

[dzień 3]

Wtorek, 16.02.2016 r.

Pierwsze czytanie: Iz 55, 10-11

Zapewnienie o skuteczności słowa Bożego, oraz medytacja nad przywołanym w tekście obrazem, napawają nadzieją w odniesieniu do przemiany własnego serca i ewangelizacji świata. Trzeba, co prawda, pamiętać o „bojaźni i drżeniu” (por. Flp 2, 12), czyli przejęciu się na serio bliskością działającego Pana (godnego najwyższego respektu), a także powagą naszej sytuacji – Jezus przestrzega przecież przed możliwym wyjałowieniem gleby serca (por. Mt 13, 3-15). Jednak zasadniczo jesteśmy zaproszeni do ufności, że moc dobrego Słowa, Słowa nad słowami, będzie dyskretnie oddziaływać „sami nie wiemy jak” (por. Mk 4, 27). Słowo Pana jest nie tylko zasiewem do pielęgnacji, lecz również pielęgnującą i uzdrawiającą wodą.

Nie lekceważmy skruchy, ale ufajmy, że słowo łaski (aktywna Boska przychylność) pracuje w nas na poziomie głębszym, niż może sięgnąć świadomość. Ogłaszajmy światu prawdę „w porę i  nie w porę” (por. 2 Tm 4, 2), ale nie utyskujmy na niego. Ufając Bogu, miejmy cierpliwość do siebie i innych.

 

Psalm responsoryjny: Ps 34, 4-7.16-19

Czyniąc swoim dzisiejszy psalm, dajmy się inspirować przenikającej ten tekst „bojaźni Bożej” – dogłębnemu przejęciu i poruszeniu wobec wielkości oraz dobroci Pana, afirmacji Jego autorytetu, świadomości, że życie i szczęście zależą od relacji z Nim.

 

Ewangelia: Mt 6, 7-15

Jeśli Chrystus uczy: „Modląc się… nie paplajcie” (Proseuchómenoi… mè battalogésete, Mt 6, 7) i zaprasza do porzucenia postawy petenta z jej interesownym „wielosłowiem” (polylogía), to prosty tekst Modlitwy Pańskiej stanowi zasiew ducha dobrej rozmowy z Ojcem. Nie chodzi o modlenie się wyłącznie tymi siedmioma zdaniami, traktowanymi jako zlecona formułka, ale o chłoniecie usposobienia, jakie wyrażają, pozwolenie, by nas kształtowały od wewnątrz. Wypowiadanie siedmiu próśb – z których pierwsza jest tak naprawdę formą uwielbienia – to przyjmowanie w glebę serca siedmiu garści ziarna ufnego oddania, pokornego zachwytu, dogłębnie przeżywanego miłosierdzia. Akcent, jaki Jezus kładzie na nasze przebaczenie innym, to wskazanie kryterium prawdziwości spotkania z Bogiem, którego imieniem (o czym przypomina papież Franciszek) jest właśnie Miłosierdzie. Kto się „narodził z Boga” (por. 1 J 4, 7), ten jest do Niego podobny, a więc ktoś niemiłosierny zaprzecza swej więzi z Ojcem, sam sobie odmawia praw Bożego dziecka.

Jednak, zgodnie z przesłaniem tekstu z pierwszego czytania, Boskie słowa stanowią też rosę Jego łaski, miłosiernej życzliwości, spadającej deszczem „na prawych i nieprawych” (dikaíous kaì adíkous, Mt 5, 45). Jeśli serce jest suche, twarde i nie przyjmuje ewangelicznych ziaren, możemy traktować nasze siedem zdań jak siedem potrząśnięć duchowego hizopu (por. Ps 51, 9), Bożego kropidła, siedem zroszeń ożywczą wodą. „Poranna rosa miłosierdzia Twego niech skropi wypalony ugór kości moich” – modlił się średniowieczny ormiański doktor Kościoła, Grzegorz z Nareku. Odmawiając Modlitwę Pańską wtedy, gdy nie potrafimy się dobrze modlić, zraszamy serce Wodą Żywą, Duchem Świętym (por. J 7, 37-39; Rz 8, 26), ufając „wbrew nadziei” (por. Rz 4, 18), że będzie w nas pracować i w końcu zaowocuje spontanicznym, szczerym, dziecięcym wołaniem (por. Rz 8, 15-16).

 

[dzień 4]

Środa, 17.02.2016 r.

Pierwsze czytanie: Jon 3, 1-10

Czytamy o Jonaszu, idącym przez wielkie miasto pogubionych ludzi i nawołującym do opamiętania. Oby ulicami i zaułkami mego serca przewędrowało słowo Boże i oby serce naprawdę zostało nim poruszone! A potem wypadnie mi iść przez świat – od którego miewam ochotę się odciąć, czekając z satysfakcją na jego katastrofę – żeby go jednak przywoływać do rozsądku, potrząsać nim stanowczo, lecz życzliwie.

Zobaczmy dobrze, jaki charakter ma Słowo, któremu służymy. Cała historia zmagań Boga z Jonaszem dowodzi, że nie chodzi o wyrok, lecz o przestrogę, nie o sąd, lecz o miłosierdzie. Bóg nie wysyła swego Słowa po to, by potępiało, lecz na ratunek światu (por. J 3, 17). Sytuacja jest poważna, a zagrożenie – realne. Jeśli jednak niektórzy twierdzą, że piekło nie może być puste, bo w Ewangelii mowa o potępionych, to pamiętajmy, że Jonasz głosi zagładę Niniwy właśnie po to, żeby ona nie nastąpiła.

 

Psalm responsoryjny: Ps 51, 3-4.12-13.18-19

Dawidowa modlitwa skruchy to wypowiedź kogoś, kto wie, że sprowadził na siebie śmierć, ale właśnie dzięki uznaniu tego faktu usłyszał, że nie umrze (por. 2 Sm 12, 13). Żałując za swój grzech przyznajemy Bogu rację i już nie jesteśmy po stronie zbuntowanego anioła, lecz powierzamy się niepojętemu miłosierdziu Tego, który nie chce śmierci grzesznika (por. Ez 33, 11), tylko jego powrotu do domu, na prawach ukochanego dziecka (por. Łk 15, 21-22).

 

Ewangelia: Łk 11, 29-32

W analogicznym fragmencie Ewangelii według Mateusza czytamy, że „znakiem Jonasza” miało być uwolnienie Jezusa po symbolicznych trzech dniach z grobu, niby z wnętrzności Jonaszowej „wielkiej ryby” (por. Mt 12, 40). W wersji Łukasza wydaje się, że znak stanowi już samo pojawienie się nauczającego Pana wśród ludzi, Jego budzące serca nawoływanie. Tu jest coś więcej niż Salomon, bo daje nam się poznać Źródło jego mądrości (por. Kol 2, 3) – oraz coś więcej niż ostrzegający przed skutkami grzechu Jonasz, bo w Jezusie spełniają się wszystkie Boże obietnice (por. Łk 4, 21; 2 Kor 1, 20). Podobnie krew Jezusa „przemówi mocniej niż krew Abla” (por. Hbr 12, 24), bo tamta wołała o sprawiedliwość (por. Rdz 4, 10), a ta stanowi rękojmię miłosierdzia (por. Łk 22, 20; 23 34; Hbr 9, 14).

Skoro między dziećmi Boga, „rozproszonymi jak owce” (por. Iz 53, 6; J 11, 52), pojawił się Pierworodny Syn jako Dobry Pasterz, to Jego głos nie może nie poruszać najgłębiej ukrytych strun duszy (por. J 10, 4). Pan „przyszedł do swoich” (por. J 1, 11), przynosząc zew porzuconego domu. Wyczuwamy ten delikatny powab „słów pełnych łaski” (por. Łk 4, 22) – nawet osoby zdystansowane wobec konfesyjnego chrześcijaństwa są podatne na urok osoby Jezusa. „Czy był Bogiem? Nie mam pojęcia. Ale jeśli jakiś Boży człowiek żył kiedykolwiek na tej ziemi, to był nim On” – napisał w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku Leszek Kołakowski. Zostaliśmy stworzeni przez Słowo Miłości, nosimy w głębi jaźni „odcisk” tego Słowa i gdy Ono zjawia się ucieleśnione (por. J 1, 14), coś w nas słodko rezonuje.

Ten rezonans rozbudza współdziałający z Boskim Słowem Duch, przemawiający do nas „od wewnątrz” Świadek Prawdy (por. J 15, 26). Werset biblijny: „W Twojej światłości oglądamy światło” (Ps 36, 10), bywał komentowany między innymi w ten sposób, że Światło, jakim jest Chrystus (por. J 1, 4.9; 8, 12) rozpoznajemy intuicyjnie „w Duchu Świętym” („Światłości serc” – Lumen cordium), pod Jego wpływem. To nie jest sprawa „objawienia przez ciało i krew” (por. Mt 16, 17), czyli poznania naturalnego. Jednak trzeba dbać o wewnętrzną uczciwość, bo jeśli ktoś, przywiązany do własnych wizji, zatnie się w uporze – jak fanatyczni obrońcy reguł, reagujący wrogością na ewidentnie dobre czyny Jezusa (por. Mk 3, 1-6. 22) – to takie „bluźnierstwo przeciw Duchowi Prawdy” (por. Mk 3, 29) może być symptomem  definitywnej „skamieniałości serca” (porósis tes kardías, Mk 3, 5). Tylko w tym sensie „bluźnierstwa przeciw Duchowi” nie da się odpuścić (por. Mk 3, 28). To sam zainteresowany musi sobie „odpuścić”, przestać zaciskać zęby w łagodnych objęciach Boga.

Do kontaktu z łaską dochodzi wewnątrz człowieka i na nic poszukiwanie zewnętrznej cudowności. Nawet drugi z „Jonaszowych znaków” Jezusa – Jego zmartwychwstanie – nie przemówi do tych, których serce chce zostać kamienne. Gdy ktoś (nie daj Boże) zabije w sobie wrażliwość na tembr głosu Miłości, to „choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzy” (por. Łk 16, 31).

 

[dzień 5]

Czwartek, 18.02.2016 r.

Pierwsze czytanie: Est 4, 17k. 17l-17m. 17r-17t

Bohaterka biblijnej opowieści jest królową, lecz występuje przed nami – a tym bardziej przed Bogiem – jako przedstawicielka „ubogich duchem” (por. Mt 5, 3), ludzi świadomych swej biedy i słabości, a przy tym absolutnie ufających Stwórcy. Sytuacja rysuje się beznadziejnie, intryga już uknuta, zagłada Żydów postanowiona, dostęp do królewskiego małżonka utrudniony, maksymalnie ryzykowny. Estera chce i musi spróbować interwencji u despoty, który jest nieobliczalny. Cóż innego pozostaje, niż zwrócić się do Bóstwa? Zauważmy jednak, że modlitwa kobiety nie ma w sobie nic z „kupowania przychylności”, mnożenia jakichś obietnic. Stanowi całkowite zdanie się na Tego, Kto w przeszłości dowiódł swoich dobrych zamiarów.

Jak wielka jest bezbronna Estera w tym wołaniu: „Uczyniłeś naszym przodkom tak wiele… Wybaw mnie, bo nie mam nikogo, oprócz Ciebie!” Szczęśliwe ubóstwo, gdy nie można liczyć na nic, tylko na wierność Pana wszechrzeczy.

 

Psalm responsoryjny: Ps 138, 1-2a.2bc—3.7c-8

Być może dzisiejszy psalm pomoże wydobyć z pamięci jakiś szczególny moment, gdy Bóg wyciągnął mnie z kłopotów na przekór beznadziejnym okolicznościom, gdy okazał się niezawodnym Ojcem i Przyjacielem. Tak, cechami naszego Pana są hesed ve-emet, łaska i wierność – albo, według innego możliwego tłumaczenia, łaska i prawda – ponieważ prawdą o Bogu jest Jego wierność w miłości, wytrwała przychylność zwana łaską. Nasz Bóg jest „bogaty w łaskę i wierność” (Wj 34, 6), a Jego wieczne Słowo przychodzi do nas pełne „łaski i prawdy” (por. J 1, 14.17), jako Wierny Świadek łaskawego Ojca (por. Ap 3, 14).

 

Ewangelia: Mt 7, 7-12

Na pierwszy rzut oka może się wydać, że zachęta-obietnica: „Proście, a otrzymacie!” jest sformułowana jakoś tak na wyrost. Przecież mamy doświadczenia niespełnionych próśb. Ale z drugiej strony, czy naprawdę próbowaliśmy prosić Boga jak Ojca nad ojcami, który po prostu nie może zawieść zaufania, wręczyć dziecku kamienia zamiast chleba? Czy przypadkiem nie zabezpieczamy się małodusznie przed ewentualnym rozczarowaniem za pomocą przyjętego z góry cichego założenia, że modlitwa nie zmienia rzeczywistości, a jedynie pozytywnie wpływa na modlącego się (choć faktem jest, że wpływa)?

Doświadczenie „Bożych szaleńców”, osób ufających po dziecięcemu (jakkolwiek będących takimi samymi „zjadaczami chleba” jak każdy z nas), pokazuje, że cuda się dzieją. Nie „zdarzają się”, jak łaskawie przyznaje nasze ukryte niedowiarstwo, ale są „na wyposażeniu” dzieci niebiańskiego Abba. Czy to nie wstyd, że wielu katolików na prośbę „pomódl się za mnie” reaguje obietnicą, którą zamierza spełnić przy najbliższej okazji, podczas gdy ewangelikalny protestant ma tendencję do natychmiastowego wypowiedzenia odważnej prośby? Duchowe dziecięctwo owocuje odbieraniem wielu prezentów z nieba. Pokorna zgoda na to, że Bóg wysłucha nas „po swojemu” i że istotniejsza jest „Jego wola, nie moja” (por. Mt 26, 39), nie powinna (nie może) być powodem zaniżania swoich oczekiwań, gdy prosimy. Słowem, większe i mniejsze cuda są częstsze, niż wydaje się osobom małej wiary.

Z drugiej strony istotne jest, że Ojciec z nieba daje „to, co dobre” – a my niekoniecznie mamy właściwe rozeznanie, co faktycznie w danym momencie będzie nam służyć. Zatem modlitwa nie jest zamówieniem składanym niebiańskiej Dobrej Wróżce, która zobowiązała się (jako solidna firma) dostarczyć wybrany przez nas towar. Postawa wyrażona słowami „bądź wola Twoja” oznacza przyznanie Bogu prawa do korekty naszej prośby. Jednak jeśli najpierw z całą otwartością na Boże niespodzianki, poprosimy szczerze o Ducha Świętego (to jest dobro, którego Ojciec absolutnie nigdy nie odmawia, por. Łk 11, 13), to żyjąc wiarą doświadczymy, że „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Nawet  cierpienie i śmierć, choć nie są Bożym pomysłem, mogą się stać drogą ku życiu i szczęściu. Pamiętajmy, że Jezus, zgodnie z intuicją autora Listu do Hebrajczyków, został wysłuchany (!), gdy modlił się w ogrodzie Getsemani o wybawienie od śmierci (por. Hbr 5, 7). Ojciec wyprowadził Go z niej, choć Mu jej nie oszczędził, a wybawienie zawdzięczał Chrystus „swej uległości” (eulábeia) – przy czym użyty w przywołanym wersecie Listu do Hebrajczyków termin może również oznaczać „pobożność”. Człowiek pobożny jest poddany Bogu, ufnie uległy wobec Niego. Mając „Ducha przybrania za synów” (Rz 8, 15) będziemy zwracać się do Jezusowego Abba z całkowitą śmiałością (parresía, Ef 3, 12) naszych oczekiwań, lecz zarazem zdamy się ulegle na Jego ocenę sytuacji. W Duchu Świętym rozpoznamy też dotyk dobrej ręki Ojca w ciemnościach pozornego opuszczenia (por. Mk 15, 34; Łk 23, 46)… Życie z Bogiem, który nie jest naszą projekcją, tylko „Bogiem żywym” hebrajskich proroków, stawia nas
w obliczu paradoksu: nie jest ani tak, że modlitwa nie zmienia rzeczywistości, ani tak, że musi się stać dokładnie to, o co prosiliśmy. A jednak, co by się nie stało, On z nami JEST. Mamy prosić o wszystko, ale być gotowi na alternatywne scenariusze Taty. Gdy będziemy śmiali, otrzymamy, gdy będziemy ulegli, zostaniemy ocaleni.

Na koniec dzisiejszego fragmentu Ewangelii otrzymujemy wskazówkę, będącą swoistą parafrazą przykazania miłości bliźniego jak samego siebie. Ta „złota zasada” przypomina porzekadło „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, ale została sformułowana pozytywnie. Życie „po Bożemu” nie polega na unikaniu wykroczeń, lecz na naśladowaniu Boga, na świadczeniu innym dobra. Ciekawe, że to Jezusowe zalecenie następuje bezpośrednio po zachętach do śmiałej modlitwy i zapewnieniu o niezawodnej dobroci Ojca, wydając się z tymi naukami związane przez partykułę „więc”. Empatyczne ukierunkowanie na dobro bliźniego z natury rzeczy towarzyszy autentycznie dziecięcej relacji z Bogiem. On daje nam to, co dobre, czy nie godzi się Go naśladować? Możemy w całej naszej słabości starać się zapewnić braciom i siostrom dobra, których pragnie nasze własne serce. Zgodnie z franciszkańską modlitwą chodzi o to, żeby „nie tyle szukać pociechy i zrozumienia, ile pocieszać i rozumieć, nie tyle chcieć być kochanym, co kochać”. Nasze pragnienia są oczywiście usprawiedliwione, ale ich spełnienia  doświadczymy tylko wtedy, gdy będziemy sercem przy Bogu, ucząc się rytmu Jego Serca, przyjmując Ducha Miłości. Wtedy doprawdy „dając otrzymamy, a przebaczając dostąpimy przebaczenia”.

 

[dzień 6]

Piątek, 19.02.2016 r.

Pierwsze czytanie: Ez 18, 21-28

W tym pouczeniu, dotyczącym nawrócenia grzesznika i upadku sprawiedliwego, nie chodzi wbrew pozorom o „zarabianie na niebo dobrym życiem” – choć niewątpliwie podkreślono tu rolę nawrócenia w wymiarze praktycznym, prawego postępowania. Dobre czyny są owocem wiary, wynikają z uwierzenia Bogu i więzi z Nim (por. Jk 2, 22.26). Chodzi jednak przede wszystkim o to, że grzesznik ma jeszcze szansę, gdyż Bogu na nim zależy, a człowiek prawy nie może czuć się „ubezpieczony” przez wcześniejsze zasługi. Bóg nie „bilansuje” uczynków, tylko udziela życia, w którym możemy z Jego pomocą trwać, lub je porzucić. Kto porzuca Źródło, ten usycha, a kto „zastanowi się i odstąpi od bezbożności”, ten odnajduje się w nigdy nie przestającej go otaczać przychylności Boga, którą nazywamy łaską.

To nie jest tak, że „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Żyjemy, poruszamy się i jesteśmy zanurzeni w wiecznej Miłości (por. Dz 17, 28; 1 J 4, 8.16), dając się jej inspirować lub blokując w sobie jej kanały, ryzykując duchowy zawał serca (por. J 15, 5-6.9-10).

 

Psalm responsoryjny: Ps 130, 1-8

Nie ma takiej głębi upadku, z której nie można by wołać do Boga, gdy tylko zbudzimy się do „bojaźni”, respektu wobec Niego – który to respekt, święte drżenie, wiąże się ściśle z ufnością. Ufność pokładana w miłosierdziu Pana nie ma w sobie nic z zuchwalstwa, a prawdziwa bojaźń Boża nie jest lękiem: w momencie, gdy uczciwie rozpoznaję, że jestem zgubiony (i rozumiem, dlaczego), odkrywam otchłań Miłosierdzia, o niebo głębszą niż moje piekło. To szaleństwo Miłosierdzia wywołuje dreszcz, bo dotykamy świętości (inności budzącej grozę): Bóg właśnie dlatego „hojny jest w przebaczaniu”, że Jego „myśli i drogi” absolutnie górują nad naszymi (por. Iz 55, 7-9). Tradycja wiary uczy jednym tchem wyznawać Jego nieziemską doskonałość i powierzać mu naszą biedę: „Święty, Mocny, Nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami!”

 

Ewangelia: Mt 5, 20-26

Chyba nigdy nie dosyć przypominania, że „sprawiedliwość” królestwa Bożego, czyli prawość życia ludzi przyjmujących Boże królowanie, nie jest wymogiem, tylko darem – na który otwieramy się wierząc, czyli polegając na Bogu (por. Rz 4, 2-8.13-25). Jezus pokazuje to bardzo wyraźnie np. w przypowieści o faryzeuszu i celniku (por. Łk 18, 9-14), a także obiecując „nasycenie sprawiedliwością” tym, którzy jej „łakną i pragną” (por. Mt 5, 6). Sprawiedliwość-prawość, świętość naszego życia, pochodzi z łaski, nasza sprawiedliwość jest darem Bożego miłosierdzia. Dlatego wciąż widzimy w Ewangelii Jezusa otaczającego się grzesznikami, dopuszczającego ich do przyjaznej bliskości ze sobą, zasiadającego (czy dosłownie „kładącego się” starożytnym zwyczajem) z nimi do stołu bez czekania na ich poprawę. Poprawa Zacheusza nastąpi dopiero po ugoszczeniu Pana (por. Łk 19, 5-8). Dobre uczynki są owocem żywej wiary (por. Jk 2, 14.20.26), stają się dla nas możliwe dzięki opieraniu się na łasce Boga.

To wszystko jednak w żadnym wypadku nie oznacza jakiejś „taryfy ulgowej”, obniżenia etycznych standardów. Wręcz przeciwnie, sprawiedliwość Jezusowych uczniów ma „obfitować” (perisseúo) bardziej niż u religijnych perfekcjonistów (uczonych w Piśmie i faryzeuszy). Nie będąc obowiązkowością prymusów, wyśrubowaną dyscypliną, ani praworządnością według litery kodeksu, wypłynie z hojnych serc przenikniętych Duchem Chrystusa (por. Rz 8, 9), Bożego Sprawiedliwego (por. Dz 3, 14).

Dzisiejszy fragment Ewangelii zawiera początek dokonanego przez Jezusa omówienia reguł sprawiedliwości według Jego pogłębionej wykładni. Nie wystarczy uniknąć w życiu popełnienia morderstwa, ponieważ zabójczą siłę ma już sam pielęgnowany w sercu gniew, odmowa przebaczenia, trwanie w zapiekłości. Także agresja słowna, będąca wyrazem nienawiści, w pewien sposób zabija i podlega sądowi Bożego gniewu, budzi namiętny Boski sprzeciw. Kto odpycha bliźniego, skreśla go, ten trwa w piekle.

Trwający konflikt z drugim człowiekiem uniemożliwia oddawanie czci Bogu i akty kultu nie mają sensu, jeśli ktoś z mojego powodu pozostaje zraniony, ma poczucie krzywdy. Czytając napomnienie o konieczności „pozostawienia swego daru przed ołtarzem” warto pewnie pamiętać o rozsądnym (i natchnionym) zastrzeżeniu świętego Pawła, że zachowanie pokoju z ludźmi obowiązuje nas „o ile to od nas zależy” (por. Rz 12, 18). Niemniej sumienie człowieka Chrystusowego, chrześcijanina, nie pozwala na oddanie się modlitwie, udział we mszy, przyjmowanie komunii, jeżeli nie nastąpiło pojednanie z bliźnim, albo szczera próba pojednania.

Nawiązująca do praktycznej życiowej mądrości przypowieść o pojednaniu z wierzycielem zanim dojdzie do procesu, to przestroga przed lekceważeniem zażegnania konfliktów (z bliźnim, z własnym sumieniem) za życia („w drodze”). Przypowieściowa „strażnica” (phylaké) zdaje się oznaczać swoiste „uwięzienie” na tamtym świecie do momentu rozliczenia się z „ostatniej ćwierci asa” (tòn éschaton kodránten, Mt 5, 26), z najmniejszego zaniedbania w miłości. Żeby się z niej wypłacić do końca, „co do grosza”, potrzebne będzie przetopienie małostkowego serca w ogniu boleśnie zawstydzającej konfrontacji z absolutną miłością Chrystusa (por. 1 Kor 3, 13-15), czyli przejście przez to, co katolicka tradycja nazwała „czyśćcem”.

Sprawiedliwość-prawość, którą głosi Jezus, jest radykalna, ale nie polega na drobiazgowym perfekcjonizmie. Nie chodzi o to, żebyśmy się bali zdrowego gniewu, czy mocnych słów (jeśli nie odbierają bliźniemu godności) tam, gdzie są potrzebne, służąc budzeniu sumienia. Jezus także nie unikał konfliktów, spierał się i walczył. Jego pouczenia z Kazania na Górze są sformułowane w stylu bliskowschodniej przesady, pozwalającej zaakcentować rzeczy najważniejsze. Istotna jest wewnętrzna wolność od wrogości, chęci zniszczenia drugiego człowieka, odrzucania go, niedawania mu prawa do dobrego imienia i do mojej przychylności. Jeśli mamy walczyć z kimś czyniącym zło, to tylko po to, żeby „pozyskać swego brata” (por. Mt 18, 15), jeśli mamy się gniewać, to jedynie reagując ognistym sprzeciwem na działanie „duchowych pierwiastków zła”, bez potępiania „krwi i ciała”, ludzkiej istoty (por. Ef 6, 12). Mamy próbować nasz gniew w ogniu miłości Chrystusa (czy gniewając się „nie szukam swego”, por. 1 Kor 13, 5) i naśladować w nim Boga, którego „gniew trwa tylko przez chwilę, a łaska (życzliwość) przez całe życie” (Ps 30, 6). Boży gniew to element Jego pasji pojednania nas z sobą. Chrześcijanin to świadek tej pasji, powiernik Jezusowego pragnienia zjednoczenia dzieci Bożych z Ojcem i ze sobą nawzajem (por. J 17, 20-24). Wierząc w Tego, który uśmierca wrogość (por. Ef 2, 16), nie możemy hołdować wrogości, nosić jej w sobie, postępować pod jej dyktando.

 

[dzień 7]

Sobota, 20.02.2016 r.

Pierwsze czytanie: Pwt 26, 16-19

Odczytaliśmy streszczenie warunków przymierza, zawartego między Bogiem i ludźmi. Najwyższy zniżył się do naszego poziomu, przemówił językiem ziemskich układów, wyliczył obopólne (jakkolwiek dziwnie to brzmi) korzyści – ale zarazem nasączył ów język treścią, która od wewnątrz zmienia sens wyrażeń. To tak, jak z małżeństwem, które od strony społeczno-prawnej jest kontraktem, umową stron, nabyciem praw i przyjęciem obowiązków, natomiast dla pary, która je przeżywa w miłości, staje się cudem wzajemnego przyjęcia i oddania, oraz szkołą cierpliwej afirmacji i hojności serca. Nikt wyrachowany nie pojmie czaru słów Oblubienicy z Pieśni nad pieśniami: „Jam miłego mego, a mój miły jest mój” (Pnp 6, 3).

Korzyść dla dzieci Izraela – oraz dla nas, ich młodszych braci – stanowi posiadanie Boga, relacja z Nim, bycie w tajemniczym związku z Kimś, dla Kogo człowiek sam z siebie absolutnie nie byłby partnerem (por. Ps 8, 5). Jego „korzyść” (choć to niepojęte) stanowi nasza zgoda na to, że On jest nasz, a my jesteśmy Jego. Jego szczęściem jest uszczęśliwiać.

 

Psalm responsoryjny: Ps 119, 1-2.4-5.7-8

Możemy medytować głęboką mądrość psalmu, wskazującego drogę błogosławieństwa, czyli szczęścia. Tak, szczęściem jest postępować drogą Boskiego Prawa Miłości, szukać Ukochanego Duszy (por. Pnp 1, 7) na Jego szlakach – tam, gdzie „pasie swe stada”, mieć nadzieję, że nasze ścieżki nigdy się nie rozejdą. Ta nadzieja nie może zawieść, jeśli odkryjemy, że naszą drogą jest Jezus (por. J 14, 6), a Jego drogą jesteśmy my, ponieważ my trwamy w Nim a On w nas (J 15, 4) i Jego Duch rozlewa nam w sercach życiodajne soki mistycznej Winorośli (por. Rz 5, 5).

 

Ewangelia: Mt 5, 43-48

Jezusowe pouczenie zdaje się polemicznie nawiązywać do nauczania esseńczyków, którzy łączyli przykazanie miłości „bliźniego” (w hebrajskim tekście Księgi Kapłańskiej dosłownie: „sąsiada”) z nakazem wrogości wobec nieprzyjaciół. W innym miejscu Chrystus przedstawi swoją interpretację pojęcia „sąsiada-bliźniego”, gdy na pytanie uczonego w Piśmie, kto nim jest, odpowie przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie (por. Łk 10, 30-35) – po czym w charakterystyczny sposób odwróci problem (por. Łk 10, 36). Okaże się, że nie należy pytać, kto jest moim bliźnim (czyli bliskim), ale czy ja okazuję się bliźnim dla tego, kogo akurat przed sobą widzę.

Jednak w naszym fragmencie Ewangelii Pan rozwija inną myśl, wzywając do kochania nieprzyjaciół i modlitwy za prześladowców. Wzmianka o modlitwie może pomóc zrozumieć, że przede wszystkim chodzi o decyzję, że życzymy naszemu nieprzyjacielowi dobra, a nawet prosimy o nie Boga. Dla prześladowców mamy dobre słowo, błogosławieństwo. Taka postawa będzie możliwa wtedy, gdy przyjmiemy „Ducha przybrania za synów” (por. Rz 8, 15) i będziemy faktycznie przeżywać więź z niebiańskim Abba, nie odmawiającym dobroczynnego światła ani wody żadnemu z ludzi (por. Mt 5, 45).

Miłość nieprzyjaciół to tyleż przykazanie, co sprawdzian, czy wpuściliśmy Ducha Świętego do serca. Tylko jako przygarnięci przez Boga i podnoszeni na Jego poziom – „do Jego policzka” (por. Oz 11, 4b), ucząc się Jego spojrzenia, możemy wznieść się ponad logikę świata. Odpłacanie życzliwością za życzliwość jest czymś naturalnym, trudno za nie oczekiwać nagrody – a my zostaliśmy powołani do „obfitszej” sprawiedliwości (por. Mt 5, 20). Mamy być doskonali jak Ten, kto nas stworzył na swój obraz. I choć sprawiedliwość według Bożego serca jest łaską, to współpraca z nią oznacza wysiłek zaparcia się siebie (Mt 16, 24), zdzierania z siebie „dawnego człowieka” (por. Kol 3, 9), ogołocenia się na wzór Chrystusa (por. Flp 2, 7).

Ostatnie zdanie dzisiejszego fragmentu Ewangelii uzmysławia w kontekście wcześniejszych pouczeń jeszcze jedną fundamentalną prawdę – „doskonałość” (teleíosis) naszego Ojca z nieba, Stworzyciela i Władcy wszystkiego, wyraża się w Jego życzliwości i miłosierdziu.

[dzien end]