Jezus z Nazaretu, potomek Dawida, był królem. Na to przyszedł na ziemię. „Piłat zatem powiedział do Niego: ‘A więc jesteś królem?’ Odpowiedział Jezus: ‘Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18,37). Łatwiej nam widzieć w Nim syna cieśli, pozamałżeńskie dziecko Maryi, osobę uznaną za niezrównoważoną przez swych braci. Bliższy nam jest biedny wędrowny rabbi z Nazaretu, przyjaciel celników i grzeszników. Królewska godność Jezusa jest dla nas trudna do przyjęcia, bowiem majestat, chwała, splendor budzą w nas nieufność. Doświadczenie historyczne nauczyło nas widzieć w tych elementach splendoru atrapę kryjącą dominację, ucisk, wykorzystywanie pozycji społecznej. Nie potrafimy zaufać atrybutom władzy ani samej władzy. Pachnie nam ona bowiem triumfalizmem, gloryfikowaniem doczesnej władzy i siły łatwo stającej się przemocą. Chrystus Król budzi w nas pewien opór, Bóg władca nie mieści się w naszym rozumieniu religii. Chcemy wierzyć w Boga, który jest naszym bratem w człowieczeństwie. W 7. Prefacji na niedziele zwykłe modlimy się: „W swoim miłosierdziu tak świat umiłowałeś, że zesłałeś nam jako Odkupiciela Twojego Syna. On stał się podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu, abyś mógł to w nas miłować, co umiłowałeś w swoim Synu” (Mszał rzymski dla diecezji polskich, Warszawa 1986, s. 51*). To podobieństwo do nas jest warunkiem naszego zbawienia, więc nie chcemy podkreślać tego, co tworzy dystans z przyczyn jak najgłębiej teologicznych. Nasz Odkupiciel musi być nam bliski, a nie odmienny od nas i górujący nad nami. Nie chcemy innej władzy, niż ta, której nie potrafimy się pozbyć, strząsnąć z siebie. Nie chcemy innego władcy poza Cezarem, którego legiony trzymają nas w swym żelaznym uścisku. W tym świetle scena odrzucenia Jezusa może okazać się bardzo bliska naszemu doświadczeniu: „A oni krzyczeli: «Precz! Precz! Ukrzyżuj Go!» Piłat rzekł do nich: «Czyż króla waszego mam ukrzyżować?» Odpowiedzieli arcykapłani: ‘Poza Cezarem nie mamy króla’. Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano” (por. J 19, 15-16).
Jezusowi nie zależało na tym, aby Jego współcześni widzieli w Nim potomka królewskiego rodu. Synowi Bożemu nie chodziło o to, by oddawano mu cześć na wzór ceremoniału dworskiego. Aleksander Macedoński (356-323 r. przed Chr.) potrzebował wyrazów religijnej czci swych poddanych tak bardzo, że gotów był dla niej poświęcić przyjaźnie z towarzyszami dzieciństwa, poniżać swych dawnych mentorów i nauczycieli. Domagał się uznania dla swego majestatu. Bliższy czasowo Jezusowi następca Juliusza Cezara, Oktawian August (63 r. przed Chr.-14 r. po Chr.), choć „tytułu ‘pan’ zawsze ze wstrętem unikał” (Swetoniusz, Boski August 53), nie wahał się łamać prawo i odwoływać się do użycia przemocy, byle uzyskać godności i urzędy, które budziły jego zainteresowanie i były mu potrzebne do spełniania jego politycznych ambicji. Pierwszy konsulat na przykład zdobył „w ten sposób, że podprowadził pod Rzym swe legiony zgoła jak nieprzyjaciel” (tamże 26). Jezus wkraczający do Jerozolimy, nie roszcząc sobie żadnych pretensji do władzy, nie sięgając do zbrojnego poparcia swych zwolenników, daleko odbiega od tego modelu władcy. Nie powiedział jednak nigdy, że nie jest królem. Tym bardziej nie wyparł się tego, co chce objawić światu: królowania Boga czyli królestwa Bożego. Chciał tylko w sposób jasny i czytelny przedstawić, czym jest to królestwo. Dlatego opowiadał przypowieści o królestwie, wyjaśniał je. Jednak o wiele ważniejsze jest to, co czynił, by pokazać, czym to królowanie jest.
Korona cierniowa to bardzo dwuznaczny symbol królewskiej godności Jezusa. Jest ona bowiem rekwizytem szyderczego spektaklu. Jest to albo bezinteresowna drwina żołnierzy (Mt, Mk), bądź działanie mające spowodować, że ośmieszony Król przestanie być solą w oku domagających się Jego śmierci. Korona czy wieniec (stefanos) z wawrzynu jak w Olimpii, z selera – jak w Nemei na Peloponezie lub sosny – jak w Koryncie (igrzyska istmijskie), to oznaka zwycięstwa. W symbolice politycznej był oznaką władzy. Wykonanie z kolczastych roślin (Mt 27,29; Mk 15,17; J 19,2) pokazuje urągliwy sens użycia tego przedmiotu, ale łączy się też z zamiarem zadania ogromnego bólu. Podobnie dwuznaczny charakter ma trzcina w prawej dłoni Jezusa (Mt 27,29), która może być szyderską formą berła, a jednocześnie nawiązuje do trzciny, którą bito Jezusa po głowie, by zwiększyć ból zadawany przez kolce wieńca (Mt 27,30; Mk 15,19). Jednoznacznie pozytywna i pozbawiona dwuznaczności jest szata purpurowa (Mk 15,17 i J 19,2). Mt 27,29 wspomina o krótkim, żołnierskim czerwonym płaszczu (chlamida kokkynos), a więc przedmiocie będącym pod ręką w koszarach. Jego użycie nie ma jednak celu praktycznego. Jezus był ubrany i zdjęto z Niego własne szaty, by założyć ten płaszcz. Symbolicznie więc pełni rolę królewskiej purpury, o której mówią Mk i J. Jezus jest więc królem, któremu oddaje się cześć bolesną i szyderską, ale którego królowania zignorować się nie da. By uszanować nasze słabości, zranienia i blizny duszy po traumach, a często też nasze tchórzostwo i konformizm, pozwala swą królewską godność wyrazić w taki sposób, jak czynią to Jego królewskie atrybuty w narracjach pasyjnych. Ale wie, że potrzebujemy Jego królowania, bo ono jest naszym zbawieniem. Przyjmuje więc tę koronę uplecioną z kolczastych gałęzi, by być naszym królem.