W dzisiejszych czasach wiele jest osób, które mówią „Wierzę w Boga, ale nie wierzę w Kościół”. Często dzieje się tak dlatego, iż osoby te zostały w jakiś sposób zranione przez ludzi, należących do Kościoła i boją się ponownie zaufać, by nie zostać zranionymi po raz kolejny. Jednakże Bóg nie chciał nas zbawić pojedynczo, ale we wspólnocie. Już w Starym Testamencie widzimy, że Bóg powołuje ludzi, z których tworzy wspólnotę i to właśnie członkom tej wspólnoty poleca, aby przechowywali i przekazywali wiarę w Boga. Znaczącym wydarzeniem było wyprowadzenie Izraelitów na pustynię, gdzie Bóg objawił się na górze Synaj i nadał im prawo. A jako że miał to być Jego lud, zatem także prawo musiało być Jego – Prawo Miłości. Choć mogłoby się wydawać, że tak szczegółowe przykazania Starego Testamentu nie stanowią Prawa Miłości, bo przecież Prawo Miłości przyniósł dopiero Jezus, to jednak zauważmy, że profesor, wykładowca to samo zagadnienie inaczej wytłumaczy dziecku, a inaczej dorosłemu. Istota jego nauczania się nie zmieni, zmieni się poziom trudności, gdyż student więcej zrozumie niż dziecko, i zmieni się sposób przekazu. A Bóg jako doskonały wychowawca wie, że nie mógł od razu objawić, na czym polega pełnia miłości, lecz musiał wpierw dać przykazania, które wciąż uczą stawiać w miłości pierwsze kroki. Istota Bożego nauczania się nie zmieniła, tylko poziom trudności się zmienił. Zauważmy też, że Bóg po to wybrał sobie lud, aby go przygotować na przyjście swojego Syna. Przecież gdyby nie długi proces formowania i wychowywania Izraela, to nikt nie pojąłby, kim jest Jezus Chrystus. W ten sposób widzimy naturalną ciągłość pomiędzy Ludem Wybranym Izraela, którego historia i oczekiwanie na Mesjasza są opisane na kartach Starego Testamentu, a Kościołem, utworzonym przez Jezusa Chrystusa. Aby lepiej zrozumieć, czym jest i jaki powinien być Kościół, przyjrzyjmy się obrazowi, który stosuje św. Paweł, porównując Kościół do Ciała Chrystusa.
Wszyscy członkowie Kościoła stanowią Ciało, którego głową jest Jezus. Każdy nowy członek nie jest jakimś zewnętrznym dodatkiem: elementem ubioru czy ozdobą. Nie jest także wszczepiony w nie na zasadzie przeszczepu, który na zawsze pozostanie obcy w stosunku do całego Ciała. Ale każdy nowy członek wspólnoty Kościoła jest wszczepiony w jego Ciało jako pełnoprawna część.
Porównanie Kościoła do ciała doskonale pokazuje, jak bardzo jesteśmy odpowiedzialni za siebie nawzajem. Na przykład dzięki oczom możemy widzieć, ale oczy nie zobaczą górskiego widoku, jeśli nogi nie natrudzą się, by wejść na szczyt. Albo weźmy pod uwagę serce – jest niewidoczne, ale wiemy, że jest i że bez niego nie moglibyśmy żyć. Tak samo zakony kontemplacyjne – nie widzimy ich, ale wiemy, że bez ich modlitwy pozostali członkowie Ciała nie byliby w stanie wykonywać swoich obowiązków.
Różne funkcje poszczególnych części ciała pokazują nam również, że nie powinniśmy sobie zazdrościć. Powołując nas do konkretnych zadań, Pan dał nam wszystko, co potrzebne przy ich wypełnianiu. Jeżeli jesteśmy ręką, a chcielibyśmy być uchem, to uświadommy sobie, że ciało, które ma przy głowie rękę zamiast ucha, jest ułomne i cierpi podwójnie – ręka nie będzie w stanie usłyszeć, bo nie do tego powołał ją Pan i zaniedba to, co powinna wykonywać. Natomiast ucho nie będzie mogło dobrze wypełniać swojego zadania, jeśli zostanie zepchnięte ze swego miejsca. Sytuację tę możemy odwrócić i tak jak nie powinniśmy usiłować robić tego, do czego nie zostaliśmy powołani, tak samo nie powinniśmy oczekiwać od innych, że będą robili to samo, co my.
Gdy chorujemy, zwykle nie obnosimy się z tym i nie pokazujemy naszych ran wszystkim, ale lekarzowi. Tak samo, jeśli ktoś z członków Ciała – Kościoła jest chory duchowo, to nie powinniśmy tego rozgłaszać, ale osobiście lub przez modlitwę zaprowadzić go do Jezusa – lekarza naszych ciał i dusz. Z drugiej strony powstaje też problem, że wiele osób nie chce być częścią chorego Ciała. Jednak chyba lepiej należeć do chorego Ciała i żyć niż się odłączyć i umrzeć. Przecież żadna część ciała nie jest w stanie żyć samoistnie. Tak samo my potrzebujemy siebie nawzajem, by żyć.
Jednak wydaje mi się, że najważniejsze w tym porównaniu jest to, że tak jak nie może istnieć ciało bez głowy ani głowa bez ciała, tak samo nie można oddzielić Chrystusa od Kościoła – zatem wiara w Jezusa jako Syna Bożego, przy jednoczesnym odrzucaniu Kościoła, jest wybrakowana i nie przynosi pełni życia. Z drugiej strony, my, którzy uważamy się za część Kościoła, często nie jesteśmy posłuszni Głowie – Chrystusowi i swoim postępowaniem zaburzamy funkcjonowanie całego Ciała.
Czy często nie jest tak, że jeśli jesteśmy w danej wspólnocie od wielu lat, to nie chcemy, aby przyszedł ktoś nowy? A jak już przyjdzie, to traktujemy tę osobę jak kogoś obcego. Jak przeszczep, który został odrzucony przez tych, którzy powinni go przyjąć.
Czy nie jest tak, że wciąż dążymy do tego, aby pełnić w Kościele funkcje, do których Pan nas nie powołał? Przez co nie wypełniamy swoich obowiązków i przeszkadzamy innym. Jak ręka, która chciałaby być uchem, lecz nigdy nim nie będzie.
Czy wciąż nie za mało w nas miłości do Chrystusa i Jego Ciała, a za to za dużo złości? Krytykujemy tych, którzy upadli, myśląc, że robimy dobrze. Jak rozjątrzanie rany nożem i twierdzenie, że pomaga się w gojeniu.
Panie, my, którzy, wyrzekając się Twojego Ciała, wyrzekamy się Ciebie, my, którzy wystawiając na pośmiewisko własne ciało, wyśmiewamy Ciebie, prosimy Cię, przebacz nam i pomóż zrozumieć, że Kościół naprawdę jest Twoim Ciałem i że każda niewierność wobec Kościoła jest niewiernością wobec Ciebie. Naucz nas słuchać Ciebie, abyśmy idąc za Twoim głosem, tworzyli jedność Ciała Chrystusowego, zamiast ją niszczyć.
Panie, Ty, Mądrość odwieczna, który łączysz ludzi swoim Duchem w jedno, pomóż nam pokochać Kościół – Twoje Ciało i naucz cierpieć, gdy choruje, ale nigdy nie pozwól, byśmy odłączyli się od niego.