Czytanie to dopiero początek | Zasady czytania Biblii I – o. Waldemar Linke CP

Po co czytam?

Gdy biorę do ręki gazetę lub zaglądam na jakiś portal informacyjny, czynię to by dowiedzieć się o sprawach ważnych i mniej ważnych, ale interesujących albo poznać opinie różnych osób na dany temat. Gdy zaglądam na profil w mediach społecznościowych, to już nie informacja jest dla mnie ważna, ale nawiązanie kontaktu z osobami, które są w jakiś sposób dla mnie istotne. Oczywiście można by mnożyć przykłady, ale chodzi bardziej o to, żeby wyciągnąć z nich pewien wniosek ogólny. Nie czytamy, żeby było przeczytane, tak jak pola nie orzemy, żeby było zaorane, ale w ten sposób zaczynamy proces, który w drugim z tych przypadków ma się zakończyć żniwami, a w dalszej perspektywie chlebem leżącym na stole. To bardzo długa, skomplikowana droga. Bez niej jednak czytanie jest formą rozrywki albo sadystyczną gimnastyką mózgu, w której przymuszamy go do pracy, do której nie został stworzony („przystosowany przez ewolucję” dla tych, którzy słowa „stworzyć” nie rozumieją). Czytanie zależy też od tego, czemu służy. Są różne typy orki: głęboka i płytka, siewna, przedzimowa i wiosenna, jednostronna, „w rozgon” i „w zgon”. Wszystko zależy od tego, co jest jej celem. Najpierw trzeba wiedzieć, co będzie potem. Jeśli więc mówiliśmy o tym, jak czytać, to już mieliśmy w myśli pewien cel, któremu służy czytanie.

Z całą pewnością lektura Pisma Świętego może służyć celom poznawczym. Ciekawość formułowana w różny sposób („co jest w Biblii?” czy „jak to było np. z królem Dawidem?”) to ważny motor naszych działań. Na ciekawości opiera się każdy ludzki rozwój. Ale ciekawość jest jak apetyt, zaspokojona nie działa. Nie można jeść w nieskończoność, chyba, że ktoś ma zespół Pradera-Williego, w którym na skutek wady genetycznej mózg nie odbiera sygnału sytości. Jesteśmy ciekawi, chcemy się dowiedzieć, a potem już wiemy. Mamy potrzebę domknięcia poznawczego, to znaczy chcemy, żeby na interesujący nas temat mieć wiedzę pozwalającą na stworzenie sobie pełnego obrazu zagadnienia, które nas interesuje. Są ludzie, którzy nie są w stanie powiedzieć, że wiedzą wystarczająco dużo i szukają całe życie. Jeśli ten rys osobowości nie zostanie dotknięty przerostem i nie dezorganizuje innych aspektów życia, to wielkie bogactwo. Ale ten „głód wiedzy”, nawet największy i niezaspokajalny, nie doprowadzi nas poza pewną granicę. Tekst pozostanie tylko pastwiskiem naszej ciekawości. A czy może on stać się pomostem do nowego świata? Czy może on nas nauczyć nowego życia? Nowość tę możemy pojmować jako nowość moralną, to znaczy, że dzięki lekturze dochodzimy do tego, jak moglibyśmy stać się lepszymi ludźmi (droga do dobra), co to znaczy być lepszym (poznanie dobra) albo czego unikać jako zła (poznanie zła). To moralizująca lektura Biblii, bardzo pożyteczna i przydatna, ale nie tylko o nią chodzi.

„Rzekł do niego [Nikodema] Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego»” (J 3,3). Znamy bardzo dobrze ten nocny dialog i pamiętamy, że leciwy żydowski autorytet zareagował ogromnym zdziwieniem na perspektywę powrotu do okresu prenatalnego. Brzmiało to dla niego jak kompletna niedorzeczność. Absolutnie nie był w stanie sobie tego wyobrazić. Ale przecież Jezusowi właśnie o to chodziło, by pokazać mu, że ta rozmowa zaczyna w życiu Nikodema etap tak nowy, jak odmienne jest życie płodu w bezpiecznym i ciasnym uniwersum matczynego łona od życia po narodzinach, w świecie ogromnym, zimnym i hałaśliwym. Czytanie Pisma Świętego ma nas prowadzić do nowego życia w tym właśnie sensie.

Co dalej?

Po czytaniu więc kolej na pójście w kierunku, który wskazuje nam Jezus Chrystus, a więc do królestwa Bożego czy królestwa niebios, o którym uczył, które ustanowił i którym jest. To pójście za Jezusem nazywamy modlitwą. Stara chrześcijańska tradycja, którą nazywa się lectio divina mówi nam, że celem i sensem tej modlitwy jest najpierw przyswojenie sobie, niejako przełożenie na własny język, tego, o czym mówi do nas Bóg przez swe Słowo. Ten trud przekładu nazywamy meditatio. Kolejnym krokiem jest wysiłek budzenia w sobie pragnienia tego, co Bóg nam objawił (dał w sensie poznawczym). Dokonuje się to przez prośbę (oratio) o to, by być z Bogiem i w Jego królestwie. Tego jednak nie możemy sobie sami ani zrobić, ani załatwić. To zawsze jest dar Boga, a więc wszystko, co możemy sami z siebie, to patrzeć z tęsknotą i w gotowości na to, co Bóg nam obiecał i zapoczątkował na chrzcie świętym (por. modlitwa przy pokropieniu trumny, obrzęd pogrzebu). Ten stan tęsknoty, czekania i gotowości nazywamy kontemplacją (contemplatio). Nie jest to jednak jakieś mistyczne widzenie czy objawienie tego typu, jakie miała św. Faustyna Kowalska. Nie chodzi w nim o to, by coś zobaczyć, nawet by przeżyć coś nadzwyczajnego, ale by oddać się Bogu z ufnością dziecka i gotowością sługi.

Co jest po czytaniu Pisma Świętego? Konsekwencją czytania Pisma Świętego jest zawsze modlitwa. A jeśli nie? To znaczy, że czytaliśmy coś innego: starożytne mity z Bliskiego Wschodu, kroniki dotyczące królestw Izraela i Judy, biografię religijnego reformatora i mistyka itp. Pismo jest Święte dlatego, że prowadzi nas do Boga i do jego królestwa.

Zasada

Cały wysiłek poznawczy, jaki podejmujemy, aby rozumieć, co czytamy, ma na celu lepsze zrozumienie tego, co poprzez tekst biblijny Pan Bóg do nas mówi. Jednakże o to zrozumienie staramy się po to, by się z Panem Bogiem spotkać i choć na mgnienie oka zjednoczyć na tyle, na ile tylko nam pozwoli. Czytając Pismo Święte, podejmując to, co chrześcijańska tradycja nazywa sacra pagina albo lectio, już z naszego studium Biblii czynimy modlitwę Pismem Świętym. Dzieje się to przez oparte na wierze podejście do tekstu, które nie jest tylko czczym zaspokajaniem naszej ciekawości, ani nawet szukaniem myśli inspirujących nas do dobra. Wszystko, co jest poniżej Boga, jest tylko cieniem Pisma Świętego, a nie jego głębią.

o. dr hab. Waldemar Linke CP