Ostatnią perykopę w Mt 13 można potraktować jako relację z pobytu Jezusa w rodzinnym mieście. Fragment ten wychodzi poza ramy nauczania w przypowieściach. O wizycie Jezusa w Nazarecie informują wszystkie ewangelie synoptyczne, każda jednak w innym kontekście przedstawia to wydarzenie (Mk 6, 1-6; Łk 4, 16-30). Relacja Mateusza jest najkrótsza i została umieszczona bezpośrednio po wielkiej mowie w przypowieściach.
Ewangelista informuje o przybyciu Jezusa do miasta rodzinnego, a następnie relacjonuje Jego spotkanie z mieszkańcami w miejscowej synagodze. Chociaż ewangelista nie wymienia nazwy miasta, to jednak wiadomo, że chodzi o Nazaret. Pewność tę czerpiemy z Mt 2, 23, gdzie jest mowa, że Święta Rodzina, po powrocie z Egiptu, zamieszkała w Galilei, w Nazarecie. Nazaret jako miejscowość, z której pochodził Jezus, występuje jeszcze w Mt 4, 13, w chwili rozpoczęcia publicznej działalności, i w Mt 21, 11, w związku z uroczystym wjazdem Jezusa do Jerozolimy, a więc przy końcu Jego zbawczej misji na ziemi. Nazaret był wówczas niewielką miejscowością, nieznaną z pism Starego Testamentu, na tyle jednak znaczącą, że posiadał własną synagogę. Przypuszcza się, że w czasach Jezusa mógł liczyć około półtora tysiąca mieszkańców.
Rozważana perykopa – choć nie jest to jej głównym przesłaniem – dostarcza nam wiele informacji o rodzinie Jezusa. Mateusz mówi, że ludzie uważali Jezusa za syna Józefa, nie znając całej prawdy o Jego pochodzeniu. Podobnie przekazuje Łukasz, że Jezus był, jak sądzono, synem Józefa (Łk 3, 23). Ponadto otrzymujemy informację o profesji Józefa: był cieślą. Marek uzupełnia tę informację, dodając, że również Jezus był cieślą (Mk 6, 3), co nie powinno dziwić, ponieważ zgodnie z tradycją rodzinną panującą w Izraelu ojciec zazwyczaj uczył syna tego zawodu, który sam wykonywał. Podana informacja o zawodzie Józefa jest o tyle interesująca, że Mateusz, poświęcając uwagę Józefowi na początku swojej Ewangelii, skupił się przede wszystkim na jego postawie duchowo-moralnej, teraz natomiast odkrywa przed czytelnikiem zawodowe życie Opiekuna Jezusa. Pisząc o zawodzie cieśli, należy dodać, że występujący w tym miejscu grecki termin tektōn wykracza poza przypisywane mu znaczenie i wskazuje na rzemieślnika czy robotnika budowlanego, w tym również na cieślę.
W tym krótkim fragmencie znajdujemy też stosunkowo dużo wiadomości na temat sióstr i braci Jezusa. Ci ostatni zostali nawet wymienieni z imienia. Kwestia „rodzeństwa” Jezusa nie jest jednoznaczna dla wszystkich chrześcijan. Kościół Katolicki, wyznając dogmat o nienaruszonym dziewictwie Maryi, jest przekonany, że Jezus był jedynym Synem Maryi, to znaczy, że po Jego narodzinach Maryja nikogo więcej nie urodziła. Jej małżeństwo z Józefem było dziewiczym od początku do końca, a wspomniani bracia i siostry to w rzeczywistości kuzynostwo Jezusa. Zupełnie inaczej tę kwestię traktują chrześcijanie poreformacyjni. Przyjmują, że bracia i siostry, o których wspomina Ewangelia, byli naturalnym rodzeństwem Jezusa. Istnieje jeszcze jedno stanowisko w tej sprawie, które zakłada, że chodzi o przyrodnie rodzeństwo Jezusa. Maryja miałby wyjść za mąż za wdowca, który posiadał dzieci z pierwszego małżeństwa. Chociaż ta ostatnia wersja wydaje się ciekawą odpowiedzią na trudny casus, to jednak jest rozwiązaniem sztucznym, naciąganym i mało prawdopodobnym. Biorąc pod uwagę mocno rozbudowaną strukturę rodziny w biblijnym Izraelu, stanowisko Kościoła Katolickiego jak najbardziej wpisuje się w panującą wtedy rzeczywistość. Jest to argument racjonalny, jednak nie najważniejszy. Informacje o braciach i siostrach Jezusa dotykają ważnej dla nas prawdy o doskonałej świętości życia Maryi, w co z przekonaniem wierzymy, przyjmując fakty ewangeliczne i kierując się tak zwanym sensus Ecclesiae w ich ocenie czy interpretacji. Jest to klasyczny przypadek, kiedy racjonalnie trudno jest coś wytłumaczyć, do czego wewnętrznie jest się całkowicie przekonanym.
To, co dotychczas zostało powiedziane, porusza sprawy drugorzędne w naszej perykopie, natomiast główna informacja zawarta w tym fragmencie dotyczy zdziwienia i zwątpienia rodaków Jezusa w wyjątkowość Jego osoby i posłannictwa. Dziwili się, ale nie było to zadziwienie z kategorii zachwytu. Było to puste dziwienie się, tożsame z wątpliwością, a może i z zazdrością. Mieszkańcy Nazaretu poddali się ciasnocie myślenia kierującego się ograniczeniami własnego lokalnego światka. Dla nich Jezus zapisał się w pamięci jako jeden z nich, jako ten, który razem z ich dziećmi bawił się w tej samej piaskownicy i biegał za tymi samymi kozami. To był nienaruszalny paradygmat. Ktoś, kto jeszcze niedawno był jednym z nich, nie miał prawa przekroczyć granicy utartych schematów, nie mógł stać się kimś innym, kimś niezwykłym. Uwierzyć w Jego mesjańskość czy Synostwo Boże, było dla nich niemieszczącym się w głowie absurdem. Ktoś inny, przykładowo z Jerozolimy, może tak, ale nie z Nazaretu. Ich miasto w powszechnej opinii nie cieszyło się zbytnim szacunkiem (zob. J 1, 46), oni sami również w to uwierzyli, obarczając się kompleksem nie do pokonania.
Największym dramatem rodaków Jezusa był brak wiary. Jezus przyszedł do nich z błogosławieństwem, otwarty na ich potrzeby, gotowy im pomagać, także w sposób nadzwyczajny. Brak wiary stał się we wszystkim przeszkodą. Nie było cudów, bo nie było wiary. Ściślej mówiąc, nie było wielu cudów. Te, które jednak były, mogą świadczyć o tym, jak bardzo Jezus chciał pomagać, jak bardzo był nastawiony czynić dobro. Nie pozwolono Mu, ograniczono upust posiadanej mocy. Został zlekceważony, jak sam zauważył. Kontekst narracyjny Ewangelii Mateusza nadaje wydarzeniu w Nazarecie szczególne znaczenie, z punktu widzenia Jezusa była to Jego osobista porażka. Nauczając wcześniej o królestwie niebieskim w przypowieściach, w sposób bardzo obrazowy, emocjonalny, z osobistym zaangażowaniem, z wiarą w realność i bliskie spełnienie tego, co głosi, przychodzi w rodzinne strony i napotyka twardy, nieprzebyty mur niewiary i obojętności. Wydawać by się mogło, że właśnie od swoich rodaków mógł najbardziej oczekiwać wsparcia, tymczasem stało się zupełnie odwrotnie. Incydent w Nazarecie pokazał, jak trudną drogę ma przed sobą Dobra Nowina o zbawieniu. Małostkowość, ciasny partykularyzm, hołdowanie zasadzie, że „zawsze tak było i nigdy tak nie było”, aż do dziś skutecznie przeszkadza Bożej sprawie. Z drugiej strony uzmysławiamy sobie, że wiara w Boga to nie ciemnogród, zacofanie, zabobonność, jak twierdzą niektórzy. Prawdziwa wiara potrzebuje szerokich horyzontów w patrzeniu na świat, otwartości i szlachetności serca, gotowości na dokonywanie zmian w swoim życiu. Takich wyznawców pragnie mieć Ojciec niebieski.
Wiara jest gwarancją tego, czego się spodziewamy, i dowodem rzeczywistości niewidzialnej (Hbr 11, 1).