W układzie Jezusowych przypowieści (Mt 13) spotykamy ciekawy zabieg taktyczny. Ma on związek z naszym fragmentem, swoistą introdukcją wyjaśniającą zasadność nauczania ludzi w formie przypowieści. Jest to introdukcja różniąca się od tej, którą poznaliśmy w początkowych wersetach tego rozdziału (Mt 13, 1-3) jako komentarz ewangelisty. Introdukcja, o której teraz mówimy, jest autorstwa Jezusa. Ciekawa rzecz, że nie występuje ona na początku rozdziału, ale właśnie w tym miejscu po przytoczeniu pierwszej przypowieści. Niezwykle interesująca jest taktyka Jezusa. Najpierw pozwala częściowo zasmakować w bogactwie przypowieści, następnie przekazuje informacje niejako „teoretyczne” na temat nauczania w przypowieściach, by znów, tym razem już z pełnym rozmachem posługując się językiem obrazowym, ukazywać tajemnicę królestwa Niebieskiego. Wydaje się więc, że właśnie w takim układzie interesująca nas perykopa najlepiej wypełnia swoją funkcję.
Wypowiedź Jezusa sprowokowali uczniowie pytaniem, z którego wynika, że nie czuli się oni adresatami nauczania w przypowieściach, choć byli bezpośrednimi świadkami tej formy przepowiadania ich Mistrza. Czyżby ich percepcja Bożych tajemnic była większa niż pozostałych? Z pewnością. Zresztą sam Jezus to potwierdza. Stanowili przecież gremium, które nieustannie przebywało w bliskości Nauczyciela. W związku z przypowieściami ewangelista Marek powie, że Jezus swoim uczniom wyjaśniał wszystko na osobności (Mk 4, 34). Jednak pełną wiedzę posiądą i wszystko zrozumieją dopiero wtedy, kiedy otrzymają Ducha Świętego (J 14, 26). Teraz Jezus odwołał się do ich wierności i zaangażowania w Jego sprawy. Zaangażowanie w dzieło, któremu poświęcili życie, będzie ich ubogacało, odkrywało kolejne pokłady Bożych tajemnic.
Jezus nauczał w przypowieściach, ponieważ inaczej Jego słuchacze nie byliby w stanie zrozumieć głoszonego im słowa. Cytowany już Marek w tym samym miejscu stwierdza, że Jezus bez przypowieści nie mówił do nich (Mk 4, 34). Początkowo może się wydawać, że przyczyną jest brak wykształcenia otaczających Jezusa słuchaczy oraz ich prostota, naturalna niepojętność. W przeważającej części otaczała Go przecież biedota galilejska. Taki wniosek może być tylko częściowo poprawny, co potwierdza przytoczone proroctwo Izajasza (Iz 6, 9-10). Nie jest to dosłowny cytat, ale jego parafraza, jak to często ma miejsce w wypadku cytowania Starego Testamentu w ewangeliach. Przytoczone wezwanie, które Bóg kilka wieków wcześniej skierował do swojego proroka, demaskuje blokady percepcyjne słuchaczy Jezusa. Ich źródłem nie jest brak intelektualnego przygotowania, lecz zatwardziałość serca niezdolnego przyjąć naukę Bożą: nie chcą widzieć ani słyszeć i nie chcą zrozumieć ani się nawrócić. U podstaw leży więc niezdolność zawiniona, zła wola człowieka. Ten motyw już wielokrotnie pojawiał się w Ewangelii Mateusza. W pierwszym rzędzie Jezus zwracał się do narodu żydowskiego, który odrzucił posłanego do nich Mesjasza i Jego naukę, ale uniwersalny kształt tej wypowiedzi dotyczy wszystkich, którzy zamykają serca na Boże wołanie i uparcie nie chcą się nawrócić.
W ostatniej części naszego fragmentu Jezus ponownie zwrócił się do swoich uczniów. Nazwał ich szczęśliwymi, błogosławił ich oczy i uszy. Rzeczywiście, byli wybrańcami Boga, chociaż wtedy zupełnie nie mieli tej świadomości. Jeżeli wziąć pod uwagę, ilu ludzi żyło na świecie przed nimi i ilu narodzi się po nich, to jest czymś niezwykłym, że właśnie im, ich małej grupie, i tylko im przypadł udział być tak blisko Syna Bożego w Jego ziemskim życiu. Byli Jego pomocnikami, przyjaciółmi, braćmi. Razem z Nim dali początek królestwu Bożemu na ziemi i na nich On zbuduje swój Kościół. Można by jeszcze długo wymieniać oznaki uprzywilejowania apostołów. Żadna z wielkich postaci Starego Testamentu, pomimo iż jej wybraństwo było dla niej znaczącym wyróżnieniem, nie mogła się porównać z apostołami Chrystusa. Dla lepszego zobrazowania można przywołać chociażby postać Izajasza, którego Jezus zacytował. Dane mu było widzieć Pana siedzącego na tronie i otaczającą Go chwałę, doświadczał bezpośredniej relacji z aniołami (Iz 6, 1-8), ale była to krótkotrwała wizja, po której relacja z Bogiem opierała się na wierze. Apostołowie spędzali dnie i noce z Bożym Synem, który osobiście ich formował, ufał im, ustanawiał z nimi najbliższe relacje duchowego pokrewieństwa. Wreszcie zapewnił, że będzie z nimi aż do skończenia świata (Mt 28, 20).
Współczesny czytelnik tego urywka Ewangelii nie może postawić siebie na miejscu tych, do których Jezus kierował słowa z Księgi Izajasza, bo na to nie pozwala mu odpowiedzialne traktowanie swojej wiary, swojej przynależności do Jezusa. Nie może również zająć miejsca apostołów, bo z woli Bożej tylko dla tamtej grupy ludzi było ono przeznaczone. Chrześcijanin znajduje się gdzieś pośrodku, pomiędzy tymi dwoma biegunami. Jest uczniem, apostołem Chrystusa w tym czasie i w tych okolicznościach, w których przyszło mu żyć. Nie ignoruje swojej jedyności i niepowtarzalności, ale spogląda również w przeciwną stronę. Nie po to, aby równać w dół, ale bardziej z nastawieniem na piękno i głębię Jezusowych przypowieści, których nauka pomaga mu jeszcze bardziej zbliżać się do Mistrza. Sytuacja ta pokazuje twórczą moc słowa Bożego, które stwarza nową kategorię zbawczą, pozornie nieobecną w perykopie. Przecież jest ono żywym i działającym… (zob. Hbr 4, 12).
Otworzę moje usta dla przypowieści, wypowiem rzeczy zakryte od początku (Ps 78, 2).