67. Najgorsze z oskarżeń Mt 12, 22-30 | ks. dr Adam Dynak

W komentarzach i opracowaniach tekstów biblijnych autorzy bardzo często  podają strukturę literacką danego fragmentu, wydzielenie jej zalicza się do najważniejszych elementów pracy naukowej nad Biblią. My w naszych rozważaniach nie zajmujemy się tego rodzaju analizą słowa Bożego. Nie ignorujemy  metodologii naukowej egzegezy, ale naszemu pochylaniu się nad świętym tekstem przyświeca inny cel, który niekoniecznie wymaga dzielenia interesującego nas fragmentu na części. Tym razem jednak spróbujemy popatrzeć na nasz tekst w trzech odsłonach, nie tyle dla wyrażenia solidarności we wspólnym dziele z profesjonalnymi egzegetami, co z chęci lepszego zrozumienia perykopy, która bez specjalnego wnikania w jej treść ujawnia trzy autonomiczne wydarzenia, ściśle jednak ze sobą powiązane.

Opowiadanie rozpoczyna się spotkaniem Jezusa z człowiekiem opętanym, który jest  niemy i niewidomy. Zapewne dodatkowo towarzyszyły temu kalectwu symptomy jakiejś niemocy czy nieświadomości, skoro mężczyzna nie mógł samodzielnie przyjść do Jezusa, ale musiał być przyprowadzony. Ciekawe, że nie ma ani słowa na temat egzorcyzmu. Jezus uzdrowił nieszczęśnika i ten zaczął mówić i widzieć. Sam cud przedstawiony jest niezwykle krótko i zdawkowo. Wydaje się, że ewangelista celowo tak pobieżnie potraktował to uzdrowienie, ponieważ stanowiło ono jedynie wprowadzenie do tego, co miało nastąpić.
O wiele ważniejsze będą dwa następne wydarzenia: reakcja otoczenia na cud Jezusa
i wypowiedź Pana na temat ludzkiej oceny Jego działalności.

Paradoksalnie czynione w cudowny sposób dobro nie wzbudzało powszechnego aplauzu. Miłosierna postawa Jezusa podzieliła ludzi. Część była zachwycona mocą Jezusa, szła za Nim i wielbiła Boga. Ale  byli zapewne i tacy, którzy z obojętnością i sceptycyzmem patrzyli na to, co się dzieje. Takich ludzi nigdy nie brakuje. Ujawniła się też grupa, która reagowała na Jezusa i Jego zbawcze dzieło w sposób zupełnie nieoczekiwany, całkowicie absurdalny, sprzeciwiając się Mu we wszystkim. To faryzeusze, którzy coraz bardziej ujawniali wrogą postawę wobec Mesjasza. W swojej przewrotności orzekli demoniczne pochodzenie Jezusa. W ich przekonaniu działał On mocą Belzebuba, przywódcy demonów. Posługując się językiem literatury sensacyjno-szpiegowskiej, Jezus miał być agentem piekła posłanym na ziemię, dla niepoznaki udawał walkę z demonami, ale w rzeczywistości za tą fasadą dążył do osiągnięcia innych, diabelskich celów. Zapewne – w przekonaniu faryzeuszów – tym celem miało być  zniszczenie skostniałej „w majestacie świętości” tradycji judejskiej, o której zachowanie tak bardzo drżeli duchowi liderzy narodu.

Imię Belzebub etymologicznie znaczy: władca much albo bóg gnoju. Tak samo pierwszy, jak i drugi wariant wywołują bardzo nieprzyjemne odczucia estetyczne. Można również to imię tłumaczyć jako bóg Baal, filistyńskie bóstwo z Ekronu (zob. 2 Krl 1, 3). Oskarżanie Jezusa o działanie mocą pana gnoju i much jest przejawem ślepej wrogości. Jeszcze gorzej jeśli został On powiązany z pogańskim bóstwem. Abstrahując jednak od konotacji etymologicznych, największe zło w postawie adwersarzy Jezusa tkwi w tym, że Syna Bożego utożsamili ze światem demonicznym, szatańskim. On, który przyszedł na świat, aby wyzwolić ludzi z mocy zła, został potraktowany jako przedstawiciel piekła. Trudno sobie wyobrazić gorsze oskarżenie pod adresem Boga. Przedstawiona sytuacja pokazuje, jak bezgraniczna może być złość ludzka, jak bardzo „twórcza” może być głupota i jednocześnie jak biedny, żałosny jest człowiek epatujący tego rodzaju oszczerstwem…

Trzecia część perykopy, najdłuższa, zawiera apologię Jezusa w obliczu usłyszanego oskarżenia. Może dziwić fakt, że Jezus nadzwyczaj spokojnie zareagował na postawiony Mu zarzut. Wydaje się, że jego reakcja powinna być zupełnie inna. On jednak do końca pozostaje spokojny, opanowany, łagodny i pokorny. Z godną podziwu cierpliwością obnaża absurdalność faryzejskiego myślenia. Najpierw zwraca uwagę oskarżycieli na to, że nie tylko On dokonuje egzorcyzmów, ale czynią to również ludzie, którym Bóg udzielił takiej władzy. Chodzi o egzorcystów żydowskich, którzy wtedy żyli i działali. Nawet jeżeli nie czynili tego tak efektownie jak Jezus, to jednak uwalniali ludzi od demonów. Oskarżenie o demoniczność skierowane pod adresem Jezusa było de facto wymierzone również przeciw nim. Wrogość faryzeuszów  uderzała  nie tylko w Jezusa, ale w ogóle we wszelkie istniejące dobro. Zło nie potrafi bowiem być połowicznym, fragmentarycznym w swoim niszczycielskim działaniu, ono niszczy wszystko i doszczętnie.

W mowie obronnej Jezusa znalazł swoje miejsce temat królestwa Bożego. Walka ze światem demonów, w wydaniu zarówno egzorcystów żydowskich, a później także chrześcijańskich, oznacza królowanie Boga na ziemi, oznacza rozszerzanie i umacnianie się tego królowania. Nikt, kto autentycznie walczy z diabłem i jego ideologią, nie może jednocześnie mu służyć czy być po jego stronie. Wypowiedź Jezusa emanuje dobrocią, chęcią wytłumaczenia tej kwestii do końca, aż do zrozumienia. Jezus nie odcina się w ostrych słowach na usłyszane zarzuty, nie obraża się ostentacyjnie, ale nawet tak przykrą dla siebie sytuację wykorzystuje, aby głosić ludziom Dobrą Nowinę.

On  także otrzymał w niej [naturze ludzkiej] udział, aby przez śmierć pozbawić mocy tego, który rządził śmiercią, mianowicie diabła (Hbr 2, 14).