Dotychczas w naszych rozważaniach zasadniczo trzymaliśmy się porządku perykop wyznaczonych przez edycję tak zwanej Biblii Paulistów. W tym przypadku odstąpimy od tej zasady, skupiając się nad nieco krótszym fragmentem, niż chce tego wspomniane wydanie Pisma Świętego (Mt 11, 7-19). Wydaje się, że o ile początek proponowanej nam perykopy odnosi się wprost do Jana Chrzciciela, o tyle końcowe wersety, chociaż wspominają tę postać, to jednak podejmują już inny, oddzielny temat. W naszym podejściu idziemy za porządkiem edycji Biblii Tysiąclecia i Biblii Poznańskiej.
Mateusz nic nie mówi, jaki skutek odniosła odpowiedź Jezusa udzielona wysłańcom Chrzciciela. Nie wiemy, czy Jan został przekonany i uspokojony, czy też nie. Nie wiemy nawet, czy w ogóle posłańcy zanieśli odpowiedź swojemu nauczycielowi. Ewangelista przekazuje za to wypowiedź Jezusa o swoim poprzedniku. Mesjasz dokonuje niezwykle pozytywnej, i wręcz nieoczekiwanej w kontekście wątpliwości Jana, charakterystyki proroka. Mamy do czynienia z klasyczną laudacją. Swoje słowa Jezus kieruje nie tylko do apostołów czy uczniów, ale do tłumów. Jest to ważny szczegół, zwłaszcza w kontekście Ewangelii Mateusza.
Jak powszechnie się przyjmuje, Mateusz początkowo kierował swoją Ewangelię do tak zwanych judeochrześcijan, to znaczy do tych, którzy jako Żydzi, dotychczasowi wyznawcy judaizmu, przyjęli chrześcijaństwo. Z pewnością proces przejścia na nowe tory relacji z Bogiem do łatwych nie należał. Możemy zakładać, że u tych ludzi kłębiły się pytania i wątpliwości, że męczyła ich niepewność i niezrozumienie wszystkiego do końca. Ewangelista chce sprostać tym potrzebom i tak komponuje swoje dzieło, aby, na ile to było możliwe, pomóc nowym wyznawcom Chrystusa w przezwyciężeniu trudności. Między innymi w tym celu posłużył się ogromną ilością cytatów ze Starego Testamentu, które miały niejako udowodnić żydowskim słuchaczom i czytelnikom, że wszystkie mesjańskie proroctwa wypełniły się w osobie Jezusa Chrystusa. W interesującym nas fragmencie również taki cytat występuje, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz w tej Ewangelii. W tym wypadku jest to wypowiedź proroka Malachiasza (Ml 3, 1.23), który zapowiada wysłańca Bożego, mającego przygotować pole działalności dla oczekiwanego Mesjasza i wskazać Go ludziom. Jezus odnosi te słowa do Jana Chrzciciela, dodając, iż Jan jest Eliaszem, którego oczekiwano. Rzeczywiście, takie oczekiwania miały miejsce w tradycji żydowskiej. Eliasz, prorok żyjący w IX w. przed Chr., wielka postać w historii zbawienia, według wspomnianych tradycji miał powtórnie przyjść na ziemię. W ten sposób – zresztą – kończy się wspomniana Księga Malachiasza (Ml 3, 23-24). Zapowiedź przyjścia na świat proroka Eliasza to jednocześnie ostatnie słowa Starego Testamentu, przynajmniej według kanonu przyjmowanego przez Kościół katolicki, co jest niezwykle charakterystyczne. Jan nie był sobowtórem Eliasza, ale żył i nauczał w jego duchu. Dla żydowskich słuchaczy takie argumenty miały szczególne znaczenie.
Niewątpliwie tłumy ciągnęły na pustynię z różnych powodów. Większość kierowała się motywami religijnymi, wzniosłymi, ale zapewne nie brakowało gapiów, ciekawskich, łowców sensacji, jak to zwykle bywa. Obok świętości zawsze pojawia się przeciętność, a nawet obmierzłość i podłość… Jezus przywołuje do porządku wszystkich uczestników spotkania z Janem Chrzcicielem. Nawet ci, którzy spotykali się z prorokiem na pustyni z najbardziej szlachetnych pobudek, tak naprawdę nie uświadamiali sobie doniosłości chwili. Jan był prorokiem wykraczającym poza uformowane judejskie wyobrażenia. On miał do wypełnienia jedyną w całej historii misję. Miał ogłosić to, na co czekano od wieków, i wskazać Tego, Którego przyjścia wyglądano od pokoleń. Tak jak Maryja – i tylko Ona – została wybrana na Matkę Zbawiciela, tak tylko Janowi Bóg powierzył tę szczególną rolę w historii zbawienia. Z pewnością przywołana analogia nie należy do doskonałych, niemniej jednak stara się pokazać wyjątkowość misji i doniosłość precedensu. Właśnie dlatego Jan został nazwany największym człowiekiem. Treść takiego świadectwa z ust Jezusa mówi sama za siebie…
Na tym jednak nie kończy się wypowiedź Jezusa. Okazuje się, że są, że mogą być więksi od Jana Chrzciciela. Są nimi uczestnicy królestwa niebieskiego. Chodzi o zbawienie, o osiągnięcie życia wiecznego z Bogiem w niebie. Tam panuje doskonałość, tam przestają obowiązywać jakiekolwiek kryteria, tam znikają autorytety, nawet takie, jak Jan Chrzciciel. Odnosząc wypowiedź Jezusa do wieczności, można jednocześnie rozumieć Jego słowa jako wskazanie na wiarę w Niego, na przyjaźń z Nim, życie dla Niego. Co może być większe, bardziej dostojne od przyjaźni z Oblubieńcem? Przyjaciel Oblubieńca większy jest od Jana Chrzciciela. Zapewnienie Jezusa przekłada się na życie chrześcijan i najwyraźniej brzmi w kontekście Eucharystii, szczególnie w odniesieniu do Komunii Świętej. Jan Chrzciciel, prorok posłany przez Boga z jedyną w historii misją, największy człowiek, według świadectwa samego Syna Bożego, nigdy nie dostąpił tej łaski, która wielokrotnie spotyka „zwyczajnych” chrześcijan, wyznawców Chrystusa, tych najmniejszych w królestwie niebieskim…
W końcowej części naszej perykopy Jezus używa oryginalnego porównania dla wyrażenia doniosłości obecnego czasu. Z momentem ogłoszenia przez Jana obecności Mesjasza wśród ludzi, skończył się czas oczekiwania. Zaczął się czas zbawienia, który wymaga od człowieka dokonania wyboru, opowiedzenia się po stronie dobra albo zła, po stronie Jezusa albo księcia tego świata. Ten wybór jest dramatyczny. Nie pozostawia trzeciego wariantu. W tej grze nie ma remisu, nie ma pertraktacji, kompromisu. W tym wypadku każdy kompromis przeradza się w kompromitację. Jezus, odwołując się do obrazu gwałtu i gwałtowników, pragnie zwrócić uwagę na znaczenie swojej nauki. Królestwo niebieskie warte jest każdego zaangażowania, każdego wysiłku, każdej ofiary. Nie ma większej wartości dla człowieka. Mocne wyrażenia niejednokrotnie występowały w nauczaniu Jezusa. Nigdy jednak nikogo nie obraził, nie zranił, choć potrafił niekiedy mocno powiedzieć, nazwać rzeczy po imieniu. Nauczyciel, Mistrz…
Teraz jesteśmy dziećmi Bożymi, a jeszcze się nie okazało, czym będziemy (1 J 3, 2).